sobota, 31 grudnia 2011

Do zobaczenia za rok;)

Otóż moim noworocznym postanowieniem bedzie brak postanowień;)
Tak tak, postanowień nie bedzie bo po co składać obietnice bez pokrycia?
W ubiegłego sylwestra postanowiłam sobie tylko jedno, w zasadzie bardzo możliwe jak mi się wtedy wydawało postanowienie: że w tym roku zwiedzę Luwr paryski. No i co? Nic. W styczniu zaszłam w ciazę, było jak było, do Francji się nie wybrałam. Nie żałuję oczywiscie, bo pojawiło sie w tym roku cos znacznie piękniejszego od wszystkich skarbów Luwru: ciąża i bycie Mamą;)
Tylko dziś żadnych postanowień na nowy rok czynić nie będę: co ma być niech będzie i już.

A Wam wszystkim życzę dziś udanej zabawy, gdziekolwiek byście się nie bawili...
W nowy Rok żadnych skutków imprezy byście nie odczuwali...
A przez cały następny Rok byście byli szczęśliwi, radośni i byście mieli o czym na blogach pisać;)

I do zobaczenia za rok.

piątek, 30 grudnia 2011

Nudno...

Wracam do swojego doła;(
Owca: spoko mój dól jest tak wielki ze obie sie zmieścimy, a nawet jeszcze parę osób by wlazło, wiec jak ktoś ma ochotę sie podołować to zapraszam. Może będzie raźniej.

Z aktualności:
Święta bardzo miło. Stokrocia na obu wigiliach leżała bardzo grzecznie w foteliku, ktory służył nam za leżaczek. Śmiała sie i gugała sobie radosnie. Niespodziewanie zachwycil ją jeden z prezentów- niespodziewanie bo to zabawka dla starszych dzieci, a Mała cieszyła sie nią najbardziej. No fakt ze zabawka gra i mówi i swieci noskiem, ale naprawde az takiego zainteresowania a wręcz zachwytu się nie spodziewałam.
Żadna z choinek nie zrobiła na niej wrażenia...

Dziś byłyśmy na szczepieniu przeciwko pneumokokom. Oj te szczepienia to strasznie trudny wybór dla mam: szczepic nie szczepić, mówie o tych dodatkowych. No i ten płacz... Ale wierzę, że to dla jej dobra.
Stokrocia waży już 5,50kg ;)

Nawet pisanie mi nie idzie przez tego doła. Na szczęście jest Stokrocia, przy niej nic się nie liczy i zapominam o wszelkich kłopotach. Nie pamietam już jak wyglądało moje życie bez niej.
Chyba musiało być strasznie nudne...

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia...

Rok temu moje święta wyglądały zupełnie inaczej.
To śniadanie bądź obiad w wigilię był dla mnie najważniejszym momentem.
Święta były zazwyczaj smutne i chciałam, żeby sie jak najszybciej skończyły.
Te Święta zapowiadają sie zupełnie inaczej. Przedpołudnie wigilijne jest dla mnie tak samo ważne, ale kolacja też będzie piękna. Pierwszy raz od kilku lat wiem, że smutek i tęsknotę tego wieczoru zastąpią zupełnie inne uczucia: Radośc i Miłość, a to za sprawą tej małej osóbki, której pojawianie się w moim życiu wszystko zmieniło. To ta maleńka istotka sprawi, że już nie będzie smutnych Świąt....
Dwadzieścia wieków temu też taka Mała Osóbka odmieniła wszystko....

Kochani,
Życzymy Wam, aby te Święta przepełnione były miłością, radością i szczęściem, aby nikomu nie zabrakło rodzinnego ciepła i życzliwości.
Życzymy aby w całej  tej oprawie przy świątecznej choince i przy zastawionym stole nie zatracić tego co najpiękniejsze w tych Świętach: radości bycia razem.

piątek, 23 grudnia 2011

Świątecznie....

No dobra Święta za pasem, trzeba by się z dołka wygrzebać jakoś, bo przecież jak to: święta w dole?  Trochę bez sensu.
Więc wyłażę, choćby na te kilka dni. 
Dziękuję Wam za wsparcie i to w komentarzach i to w mailach i to na żywo".
To naprawde pomaga.
Nie mogę Wam napisać o co chodzi, ale to naprawde trudne.
Dziękuję.

O świętach bedzie dalej, a najpierw napiszę co u nas.
Dzis Stokrocia przespała cała noc! Bez pobudki na jedzenie od 22 do 6 prawie;) Mało tego obudziła sie w bardzo dobrym humorze z roześmianą buźką i od razu zaczęła gadac do karuzelki nad łóżeczkiem;)
No nie powiem bardzo ucieszyłaby mnie taka zmiana już na stałe;)

Po wizycie u pana dokora potwierdziła sie diagnoza: Stokrocia ma alergię. Po niewielkiem zmianie leczenia ślady uczulenia na buziolku widocznie ustępują. Czyżbyśmy w końcu znalazły dobrego pediatrę? 

Z innej beczki:
Kilka dni temu zostałyśmy zaproszone na  świąteczne spotkanie do firmy, w której pracuje, znaczy pracowałam zamin  musiałam iść na L4. Wczoraj byłyśmy w firmie.
Spotkanie było takie kameralne, w sali konferencyjnej, salce nawet bym powiedziała. 
Był barszczyk z uszkami i ryby i było bardzo miło. Stokrocia ocyzwiście była gwiazdą;) Śmiała się, gaworzyła aż w końcu zasnęła;)
No i na gwiazdke dostałyśmy pieniążki, które na pewno bardzo nam sie przydadzą;)

Choinkę w pokoju mamy od kilku dni:




Prezenty zapakowane już prawie wszystkie, kokardki tylko jakieś muszę dokupić. 
Całkiem niezły stosik się uzbierał, no ale jedziemy na dwie wigilie.


U nas z prezentami na święta to jest tak, że na początku grudnia siadamy wszyscy, ustalamy w jakim przedziale finansowym będziemy się poruszać i robimy losowanie, czyli takie "Mikołajki", każdy wtedy kupuje prezent jednej osobie i każdy coś dostanie. Prezenty oczywiscie dajemy dopiero w wigilię.
W prezentach w tym roku królują u mnie głównie książki, ale są też płyty a także takie oto kotkowe kubeczki :


A ja dostałam jeden z prezentów trochę wcześniej.
Przy dobrej herbatce zrobionej w pięknym kubeczku od Moaa,  będę miała co czytać wieczorami... no bo skoro Stokrocia tak pięknie już śpi;)
A po przeczytaniu kilku fragmentów książek jestem zachwycona.



No i jeszcze obiecany Miś.
Miś jest prezentem dla Stokroci.
Tylko ciągle go nie zapakowałam...


A życzenia mam nadzieję, ze zdąże napisać jutro.

piątek, 16 grudnia 2011

...

Miała być notka o prezentach świątecznych.
I o tym, że jestem "kosmetykorektyczką".
I o pogadankach małej Stokroci.

A jest dół.
Głęboki i płaczliwy.
I jest decyzja, która mnie przerasta.
Do zobaczenia, nie wiem kiedy.
Jak będzie lepiej...

środa, 14 grudnia 2011

Dobrego pediatrę poznam.....

Jesteśmy. Znów po wyjazdowym weekendzie.
Na szczeście Dziecię jeździć uwielbia, więc nie ma z tym kłopotu.
Ale co się dziwic matka przecież noszac szkraba w brzuszku jeździła do końca ciąży i to wcale nie mało i nie blisko to widocznie dziecko sie podróżnikiem małym urodziło.
Ale ja nie o tym chciałam.
Otóz Stokroci jakiś czas temu wysypały sie na buziolku drobne suche krosteczki, a za uszkami miała okropnie łuszczacą się, suchą skórkę.
Będąc wiec u pediatry na wizycie poprzedzajacej szczepienie zapytałam co to jest? czy to aby nie jakieś uczulenie na wodę? proszek do prania? mleko?
Pani doktor powiedziała, że nie, to nie jest uczulenie, po prostu Stokrocia ma sucha skórkę.
Za uszkami kazała smarować kremem Linomag, a na policzkach miało zejść samo.
W poniedziałek na buziolku Stokroci wyskoczyło mnóstwo czerwonych krosteczek, większych i bardzo swędzacych, to samo za uszkami i na szyjce, do tego problemy z brzuszkiem. Płakała cały dzień i pół nocy, drapała łapkami bidulka po policzkach, lapała sie za uszka.
Wczoraj poszłyśmy do przychodni.
Był tym razem pan doktor. Spojrzał na Małą i powiedział, że to najprawdopodobniej reakcja alergiczna na mleko. Na razie zmieniłyśmy na mleko HA, ale jeśli to nie przyniesie efektów będziemy próbować z mlekiem dla dzieci z alergią na białko mleka krowiego. Buziolka dla przyniesienia Małej ulgi mamy smarować kremem Alantan Plus.
Od wczoraj Stokrocia jest na mleku Bebilon HA. Na razie krosteczek nie przybyło i są mniej szorstkie, ale to akurat może być tez działanie kremu. Nie są też takie zarumienione jak wcześniej.
Bawi sie dziś od rana na macie,"gugajac" sobie słodko;)
Mam nadzieję, że ta zmiana mleka pomoże i że nie będzie trzeba robić innych "eksperymentów" na Stokroci.

Tylko czy nie można było zrobić tego wcześniej? A nie czekać aż dziecko tak bardzo się będzie męczyć?
Ja rozumiem, że być może są matki przewrażliwone i "szukają" dolegliwości u swoich dzieci na siłę, ale większość mam jednak po prostu zna swoje dzieci, obserwuje je i widzi zmiany u swoich maleństw. I może dobrze, gdyby pediatra nie traktował uwag i pytań matki jak fanaberię....

piątek, 9 grudnia 2011

Szczepienie...

Właśnie jesteśmy po pierwszym szczepieniu.
To znaczy po trzech szczepieniach bo nie zdecydowałam się na szczepionkę skojarzoną.
Och mówię Wam, co to był za straszny płacz;(
Nigdy tak moje maleństwo nie płakało przeraźliwie.
Coś strasznego, mnie się razem z nią płakać chciało ale to przecież dla jej dobra te szczepienia.
Śpi sobie teraz słodko.

Ale waży już dokladnie 5kg, wszystkie odruchy ma prawidłowe. Serduszko ma czyste, nie słychać już żadnych szmerów. Podczas badania była bardzo grzeczna, minkę miałą bardzo zadowoloną, nawet chwilowo pojawiał się na buziolku uśmiech.
Ale pani pielegniarki to raczej nie polubi.

środa, 7 grudnia 2011

Wyrodna matka...

Matka ze mnie wyrodna bo o Mikołajkach zapomniałam ;-(
Dobrze, że Stokrocia jeszcze nie potrafi się gniewać.
Jakoś nie przywiązywalam nigdy do 6 grudnia znaczenia, bardziej to Wigilia była tym dniem na  obdarowywanie i zapomniałam zupełnie. Głupio mi z tego powodu, ale cóż stało się i już sie nie odstanie.
Za rok sie poprawię.
Za to zamówiłam Stokroci wczoraj prezent na Gwiazdkę właśnie.
Taki mały drobiazg, raz że z pieniedzmi nie najlepiej, a dwa że na razie Stokrocia ma chyba wszystko co niezbędne również do zabawy, ale uważam, że tę jedną rzecz powinna bezwzglednie mieć, choć może utarło  sie, że to bardziej dla chłopców. Nie wiem, ja miałam i do dziś z sentymentem wspominam.
Ale do rzeczy: zamówilam Stokroci Misia, takiego prawdziwego, pluszowego misia, do spania, do przytulania, do rozmawiania.... mam nadzieję, że się polubią;) Jak tak to obiecuje jakąś fotkę misiowatą;)
Ale to dopiero po świętach.
A jak już jestem przy wyrodnej matce, co to o prezencie dla dziecka zapomniała, to napiszę jeszcze inny powód, dla którego wyrodną by mnie niektórzy nazwali, a szczególnie gdybym pisala to na onecie.
Mój pogląd na wychowanie jest chyba troche inny niz zwyczajnych matek, które znam, a objawia się on na przykład tym że moje Małe Szczęście jeździ ze mną wszędzie gdzie i ja, troche z koniecznosci a trochę z przekonania i tak na przykład było ze mną na uczelni, w restauracji, w markecie a nawet u lekarza czekalo grzecznie na korytarzu.
Wyrodna matka jak nic.
Do tego jeszcze nie buja dziecka w wózku przed zaśnięciem ( może też dlatego, że wózka w domu nie mamy, bo dyżuruje w samochodzie) ani w innej kołysce (też nie mamy ani w samochodzie ani w domu), na rękach też nie buja i nie nosi za dużo, za to przytula często, śpiewa piosenki, włącza do snu Fasolki, czyta bajki, a czasem leży razem ze Stokrocią na macie edukacyjnej;)
Robi jeszcze wiele, pewnie niekoniecznie mądrych, rzeczy.
Ot, taka matka-wariatka.

wtorek, 6 grudnia 2011

Aktualności...

Weekend bez internetu... Ale już mamy.

Mikołaj o nas zapomniał;(
Przesyłka nie przyszła na czas.
Jutro dzień w stolicy;(

W wolnej chwili napiszemy więcej.

piątek, 2 grudnia 2011

Pierzawkowo-wspominkowo...

Wczoraj w nocy karmiąc Stokrocie jakoś mi sie na wspominki wzięło.
To takie  bardzo miłe wspomnienia, kiedy jeszcze moi dziadkowie żyli, a wieś była taką prawdziwa wsią.
Bo Stokrotka mieszkała na wsi i teraz troche tęskni do tej wsi, ale dziś to już nie to samo.
Kiedy byłam dzieckiem w każdym gospodarstwie krowy i świnie były. Kury, kaczki też po każdym podwórku biegały, a czasem i gęsi były..
No właśnie gęsi, to te najbardziej z pierzawkami związane.
Pierzawka to darcie pierza, ale to nie takie zwyczajne darcie pierza było. To taki niemalże rytuał.
Ale od początku.
Teraz jak ktos chce kołdrę to idzie do sklepu i kupuje. A pierzynę to nie wiem czy ktoś jeszcze ma.
Ja mam;) Nie śpie pod nią, ale mam.
Nie wiem czy tak było wszędzie, ale pewnie tak, albo bardzo podobnie, bo w dawniejszych czasach w moich okolicach to było tak, że jak córka za mąż wychodziła, to matka robiła jej pierzynę- to taki najbardziej popularny powód robienia pierzawki, ale myślę, że też jak się komuś chciało nowej poduszki czy też pierzyny, tudzież kołdry to pierzawke robił.
Hodowało się gęsi i, nie pamietam dobrze czy raz czy dwa razy w roku sie je "podskubywało", to znaczy wyrywało im sie piórka głównie na i pod brzuchem- bo tu są ciepłe, miekkie i puszyste. Gęsiom oczywiście pióra odrastały, wiec strasznej krzywdy chyba z tego powodu nie miały.
Kacze pióra chyba też sie nadawały tylko pamiętam, że nie wolno mieszac gęsich i kaczych.
A jak się już tych piór odpowiednią ilość ( pewnie kilka kilogramów)  nazbierało to czekało się jesieni i zimy, żeby zrobić pierzawkę. Późną jesienią i zima pracy w polu nie ma, a wieczory długie więc dopiero wtedy takie spotkania były możliwe.
Mówiło się wtedy wszystkim sąsiadkom z okolicy, że tego i tego dnia pierzawka będzie, a raczej pytało sie czy przyjdą pomóc.
No i przychodziły. Po południu schodzily sie wszytskie w domu i brały się za obdzieranie tych piór. Logiczne to bardzo, bo ktoś, kto takiej pierzawki nie widział i z wyobrażeniem sobie ile to pierza te parę kg. W jedną osobę to pewnie ze trzy zimy by zeszło, a tak, jak przyszło kilkanaście osób to dwie, trzy pierzawki i pierzyna jak sie patrzy.
Siadały wszystkie dookoła, po środku stawiało się naczynie na pierze i każda sobie obdzierała te piórka.
Oczywiście w ciszy się to nie działo, więc jak już sie "kumy" wymieniły najnowszymi plotkami to przychodził czas na różne opowieści.... to było w tym wszytskim najlepsze.
Oj, różniste to opowiesci były...
Póżniej była kolacja, czasem jakaś naleweczka do kolacji;)
A później dalsze darcie piórek i jeszcze lapsze opowiesci;)
Czasem też zdarzało się, że taką pierzawkę nawiedzali dowcipni sąsiedzi. Wpadali z nienacka i wrzucali do pokoju wróbla albo gołębia ;D
I musieli szybko uciekać.
Wtedy to się dopiero działo: biedny wystraszony ptak fruwał jak oszalały po pokoju, babki krzyczały, złorzecząc temu, kto to zrobił, a pióra fruwały wszędzie;)
Fajne to były czasy.
Nie wiem czy jeszcze gdzieś są takie prawdziwe wsie..?
Bo ta moja dziś nie przypomina już zupełnie wsi z tamtych czasów:
Krowy to juz chyba żadnej się nie znajdzie, a gęsi to już na pewno nie.
Czasem tylko kure jakąś się wypatrzy.
Zamiast koni po dwa samochody na podwórkach stoją, zamiast zboża latem przed domem pachnącego - nowe domy jak grzyby po deszczu wyrastają...
A mnie się trochę tęskni...
Chciałabym kiedyś Stokroci pokazać taką prawdziwą, swojską ukochaną wieś, taka pierzawkę choćby, tylko czy takie jeszcze gdzieś istnieją?

czwartek, 1 grudnia 2011

Pytanie....

Jak się siedzi w środku nocy z Małą na kolanach i wsuwa się butlę z mlekiem do tego maleńkiego pysiolka to takie różne myśli człowiekowi do głowy przychodza i różne wspomnienia.
Dziś na przykład wspomniały mi się "pierzawki".
Czy ktoś wie może co to jest "pierzawka"?

niedziela, 27 listopada 2011

Wracam do siebie chyba...

W ubiegłym tygodniu byłam u gina.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku, kochać się tylko jeszcze nie mogę przez pare dni;( buu
ale powiem Wam w tajemnicy że już i tak sie trochę pokochaliśmy, tak troszke tylko;)
Ale ja nie o tym.

Spotkałam się też ze swoją położną z porodu, Asią.
I pytam jej się:
-A przy nastepnym dziecku to jak się tnie?
-W tym samym miejscu, wycina się bliznę która jest.
-Kurde, a nie można by jakiegoś suwaka wstawić?

sobota, 26 listopada 2011

Humorowo...dla Oli.

Przegladałam rano lokalną prasę i tak mi się w oczy rzuciło to, co przepisałam poniżej.
I jakoś tak mi się o Oli pomyślało, więc Olu, to tak na panienski dla Ciebie:

Z PAMIĘTNIKA ŻONATEGO MĘŻCZYZNY

PONIEDZIAŁEK 07.06.

Żyję. Wciąż żyję. Mój lekarz mówi, że to cud. Wczoraj pokłóciłem się z żoną. Smęciła mi i smęciła to jej powiedziałem w końcu:
- Gadaj sobie do woli. Mnie to i tak lewym uchem wpada, a prawym wypada.
Dziś lekarz założył mi opatrunek na prawe ucho, a żona powiedziała, że mi już teraz nic nie wypadnie. Do lekarza ze mną poszła cholera jedna. Przy okazji tego ucha o niestrawności mojej żeśmy gadali i lekarz mnie pyta:
- A zgagę Pan ma?
No to mu mówię:
- A co nie widać?
Tylko po cholerę się na nią patrzyłem? Tym razem unik się nie udał i dodatkowo szycie brwi miałem.

SOBOTA 12.06

Szczerość jest przereklamowana. Z babami nie ma co szczerze w ogóle gadać. Wczoraj mojej żonie przyszło na jakieś czułości. Leżymy sobie, a ona do mnie z tekstem:
- Ty w ogóle nie jesteś o mnie zazdrosny!
- Jestem....
- Ciekawe, a co byś pomyślał, jakbyś się dowiedział, że cię zdradziłam z twoim najlepszym przyjacielem?!
- Że jesteś lesbijką...
Brew nie zdążyła się zagoić. Miałem drugie szycie i o dwa szwy więcej.
Do trzech razy sztuka?

PONIEDZIAŁEK 28.06.

Facet to nie powinien okazywać swojej radości. Byłem na imprezie z kolegami. Impreza jak impreza. Trochę popiliśmy, rozochocony wróciłem do domu. Trochę nawalony i radosny. Chciałem się podzielić tą radością więc klepię starą w dupsko z uśmiechem i wołam:
- Ty jesteś następna grubasku ...
Nie zdążyłem dokończyć zdania, a ze szpitala dopiero dziś mnie wypisali.

SOBOTA 03.07.

W poniedziałek idę do dentysty zobaczyć, czy implant jedynki mi się będzie trzymał. A wszystko przez te perwersje. Że też ludziom takie durnoty do głowy przychodzą. Wracam zjebany z pracy, żryć się chce, wchodzę do chałupy, a moja stara stoi w drzwiach sypialni, oparta o futrynę, cała w lateksie i kręci pejczem.
To się pytam:
- Co na obiad Batmanie?!!
Obiadu nie było, a przynajmniej ja nie miałem, obudziłem się dopiero dziś po śniadaniu.

CZWARTEK 08.07.

Czas to ma destrukcyjny wpływ na moją osobę. Dziś dostałem w ryj za spóźniający się zegar. Czy to do cholery moja wina była, że się spóźnił? Wchodzę do domu, a żona mi od drzwi smęci:
- Wiesz, dziś jak przechodziłam w przedpokoju to zegar spadł tuż za mną.
- Zawsze się spóźniał - odpowiedziałem szybko.
Kurde, za szybko. A niby czas to pieniądz. Mnie to kosztowało pięć stów za remont górnej trójki.

PIĄTEK 16.07.

Czy wszystkie kobiety mają kompleksy na tle cycków? Wczoraj kupiłem parę płyt DVD. Mieliśmy z kumplami wieczorem pooglądać u Zenka.
Żona się pyta po cholerę kupiłem płyty skoro DVD nie mam? No to ja się zapytałem po cholerę kupuje staniki? Ta brew to mi się chyba nie zagoi.

WTOREK 20.07.

Ja to kobiet nigdy nie zrozumiem. Na przeprosiny za te staniki kupiłem żonie kwiaty. Wchodzę do domu. Całuję ją w policzek z uśmiechem. Wręczam kwiaty, a ta drze się na mnie:
- Tak, Tak! Teraz może będę nogi rozkładać przez tydzień??? Co???!!!
Na to ją pytam grzecznie:
- A dlaczego? To wazonów już nie mamy??
No i za kwiaty dostałem po ryju. Teraz wiem czemu faceci nie kupują żonom kwiatów. Mają kurde rację.

Siedem lat oczekiwania....

Wczoraj przyszła na świat mała Tatianka.
Tatianka jest długo wyczekiwanym dzieciątkiem swoich rodziców.
Przez siedem lat usilnie starali się aby pojawiła się na świecie.
W końcu po tylu latach, po kilku nieudanych podejściach do in-vitro, po litrach wybranych zastrzyków i kilogramach połkniętych tabletek, wczoraj pojawiła się na swiecie.
Jest mała, waży poniżej 2500kg, ale jest silna i jesteśmy wszyscy dobrej myśli.
Razem przeżywałyśmy nasze ciąże rózniące się tylko o 6 tygodni, choć były one zupełnie inne.
Moja w zasadzie bez problemowa.
Ta druga od początku na lekach, zastrzykach i w łożku.
Ale sie udało.

wtorek, 22 listopada 2011

Porodowo 3

To juz ponad miesiąc najwyższy czas o tym napisać;)

Kiedy na wyciagnięcie ręki dzialy sie takie "dramatyczne cuda" przejeta tym wszystkim nawet nie zauważyłam kiedy skurcze zaczeły być odczuwalne. Dopiero, kiedy już było po wszystkim na sali operacyjnej  i położna wróciła do salki obok wypełniać dokumenty, zorientowałam się, że taka młoda dziewczyna w niebieskim  kitlu dziwnie mi sie przygląda. Owa dziewczyna to była chyba jakaś stażystka anestazjolog, bo później kiedy już byłam na stole to pani "znieczulajaca właściwa" pokazywała jej co i jak i opowiadała co robi, a ona stała przy mojeje lewej dłoni i obserwowala w trakcie zabiegu monitory. A przyglądala mi się dziwnie chyba dlatego, że kiedy te skurcze zaczeły być odczuwalne to oddychałam, tak wiecie porodowo, nie chodziłam do szkoły rodzenia więc nie wiem skad mi się to wzieło, moze stąd, że koleżanka kiedyś powiedziała mi: pamiętaj o oddychaniu to bardzo pomaga przy skurczach, i jakoś tak samo przyszlo to oddychanie. I prawda pomaga bardzo w zmniejszniu tych bóli.
Kroplówka spłynęła, salę posprzątano, dokumenty wypełniono więc Pani Asia przyszla do mnie.
Leżałam na tym stole już ponad trzy godziny i przyznam szczerze, że najwiekszym moim marzeniem w tamtym momencie było pójście do łazienki;) na co Asia zupełnie się nie zgodziła. Powiedziała, że musi założyc mi cewnik. Bałam sie tego, bo nie bardzo wiedziałam czy to nie boli i w ogole to po co mi to? Asia powiedziała że jest to konieczne z uwagi choćby na to leżenie 24 godziny po operacji, a po za tym, że jest to bardzo ważne dla obkurczania się macicy.
I rzeczywiscie tak jak powiedziala zrobiła to bardzo szybko i bezboleśnie, nawet nie wiedziałam kiedy. Nie ma sie więc czego bać i potwierdzam, że ze względu na to leżenie nie wyobrażam sobie jak moglabym być bez tego ustrojstwa.
Zejście ze stołu z tym "kabelkiem", po tych trzech godzinach leżenia w bezruchu i z moim ogromnym brzuchem bylo znacznie gorsze niż wejście...
I zaprowadziły mnie na blok...
Usiadłam na stole, pod nogi podsunięto mi jakiś stołeczek, przyszła Pani anestazjolog i wytłumaczyła mi na czym polega znieczulenie, pokazała jak mam się schylić i w którym miejscu bedzie wkłucie no i oczywiscie, powiedziała, że nie wolno się poruszyć.
Po chwili poczułam delikatne ukłucie na kręgosłupie i w tym momencie lewa reka i lewa noga samoistnie mocno drgnęła.
A teraz przypomnijcie sobie mój straszny sen  ciążowy i spróbujcie sobie wyobrazić jakie miałam myśli w tamtym momencie. Przecież miły być komplikacje już przy znieczuleniu, no i są.
Myślałąm, że zemdleję, ale anestazjolog uspokajała, że trafiła w jakiś nerw, że jest w porządku i że jeszcze raz będzie się wkłuwać w to samo miejsce. Tym razem poszło już dobrze, a całe to wkłucie naprawde nie boli bardziej niż zwykły zastrzyk.
Po wkłuciu usłyszałam, że mam sie natychmiast położyć, bo za chwile będzie to już niemożliwe. Z pomocą obecnych Stokrotka ułożyła się na stole.
Od tego momentu wszystko toczyło się już błyskawicznie:
Zaraz postawili mi parawan, chyba  żebym nie podgladała  co mi robią;) hi hi.
Tylko zamaskowane twarze lekarzy zza tego parawanu było widać, po prawej stronie przy głowie miałam anestazjolog, która coś do mnie mówiła prawie bez przerwy, po lewej panienke, co to przyglądała mi się wcześniej, rękę nie wiem kiedy przypięli mi do tego śmiesznego wypustka od stołu, co chwile czułam jak zaciska mi się na ręku ciśnieniomierz.
Kiedy lekarze za parwanem pochylili się nade mną pomyślałam sobie, że jeszcze niech mnie nie kroją, bo przecież ja wszystko czuje;), ale wydawało mi się tylko, bo nic nie czułam, tylko takie dziwne mrowienie.  
W pewnym momencie poczulam jak mi jest strasznie niedobrze, przerażona byłam, że jak zacznę wymiotować to się udusze tak na płasko i mówie do pani anestazjolog że mnie mdli, na co ona zapytała te panne, co przy aparaturze stała, o ciśnienie i coś jej kazała podać, przeszło natychmiast.
Chwilę później anestazjolog podała mi maske z tlenem i kazała oddychać, żeby dotlenić dzieciątko.
Po chwili usłyszałam:
-Jeszcze chwila, proszę ostatni wdech tlenu, mocno.
i:
-Mamy ją.
Zobaczyłam maleństwo zza tego parawanu, taka maleńka, bardzo niebieska i zaczęła natychmiast krzyczeć jak szalona. Lekarz oddał ją w ręce Asi, a ona podsunęła mi Maleństwo do ucałowania, a dokładniej maleńką śliczną stópkę;)
W tym momencie było mi już wszystko jedno co ze mną robią, strasznie fajne uczucie taki bezgraniczny spokój i szczęście i nic już nie było ważne, tylko ona. Przerażona byłam trochę kolorem skóry mojego dziecięcia, bo taka bardzo niebieska była, ale kiedy słyszałam jak płacze to wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Dostała 9,9 punktów APGAR, za ten kolor skóry właśnie) Po chwili usłyszałam wagę i długość maleństwa. Asia przyniosła mi Stokrocię jeszcze raz na chwilę do przytulenia i odniosła na salę noworodków.
A ja byłam ciągle na stole, ale za cholere nie pamiętam co mi tam wtedy robili, pewnie zszywali i takie tam, ale nic z tego nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam dopiero moment kiedy ze stołu przenosili mnie na łóżko a później odwieżli mnie gdzieś, nie wiem gdzie, bo widziałam tylko przesuwajacy sie sufit nad głową, ale to pewnie jakaś pooperacyna sala była. Na brzuch położono mi lód ale jeszcze nic nie czułam. Później pani Asia przyniosła mi telefon i poszła zrobić Stokroci zdjecie, żebym choć w taki sposób mogła ją mieć przy sobie;)

I będzie jeszcze poporodowo, ale już krótko;)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zdjęcie miesiąca...

A teraz proszę Państwa ogromna prośba:
Zdjecie córci naszej blogowej koleżanki bierze udział w konkursie na zdjecie miesiąca.
Na razie jest na piątym miejscu.
No chyba nie pozwolimy, żeby Anielcia nie wygrała?!

Link do bloga mamy:
http://panna-izabelle.blog.onet.pl/
Link do zdjęcia konkursowego:
http://emaluszki.pl/galleriesPoll

Żeby oddać głos trzeba sie zarejestrować, ale to trwa naprawde chwilkę;)

Będzie długo... o położnych, pediatrach, łańcuszku od smoczka i kilogramach

Miało być o kilogramach, no to będzie, ale później.
Ale najpierw o Stokroci.
Dobrze, że jednak poszłam wtedy na tę wizytę z Małą, po czuję się spokojniej no i widzę poprawę, już w nosku jej tak nie świszcze i kaszelek ma bardzo rzadko. I nie marudzi, a się bawi, śmieje i próbuje dzióbek do mówienia układać;)
Dziś  rano z godzinkę leżała na leżaczku i uśmiechała się do szeleszczącej książeczki i próbowała ją dotknąć, patrzyła też z ogromnym zainteresowaniem w okno, a mama mogła w tym czasie ubrać się i umalować, znieść rzeczy do samochodu, przygotować mleko dla Małej, a nawet zjeść śniadanie.

Co do pediatrów, a właściwie służby zdrowia.
Nie mieszkam tu od zawsze, a od kilku zaledwie lat. Nie byłam tu nigdy u lekarza, więc nie znam ani żadnych lekarzy, ani nawet przychodni, ale kierując się opiniami znajomych jak również opiniami w internecie wybrałam dla Stokroci przychodnię.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Stokrocię zgłosiłam do przychodni telefonicznie, nie musiałam nigdzie iść i nic podpisywać. Drugie pozytywne zaskoczenie, to to, że jeszcze tego samego dnia oddzwoniła do mnie położna, żeby umówić się na pierwszą wizytę do małej. No i na tym jak na razie koniec pozytywów.
Na wizytę położna a i owszem przyszła, ale za cholerę nie mam pojęcia jak się owa Pani nazywa, przedstawiła się tak szybko, że nie zapamiętałam, byłam pewna, że w tych dokumentach, które przeglądała i uzupełniała zostawi mi jakąś wizytówkę, albo, że chociaż podpis jakiś będzie, ale niestety nie.
Po za tym wydawała się chyba kompetentna, powypełniała dokumenty (a było tego, że ho ho) no i ... Padło nieśmiałe pytanie: bo ona powinna na tych wizyt pięć przyjechać, ale czasami to mamy się godzą podpisać te cztery wizyty od razu... Czujecie?! Za nasze pieniądze, które płacimy na służbę zdrowia, i jeszcze narzekają?!- Żeby nie było, nie tyczy się to wszystkich, a tylko tych nieuczciwych, bo wiem, że tacy naprawdę są. Podpisałam te cztery razy, po co mi po takiej położnej, która tak do swojej pracy podchodzi. Ale umówiłam się z nią mimo wszystko, że gdybym miała jakieś pytania czy gdyby coś się działo to mam dzwonić a ona przyjedzie. Dobre i to, ale mam nadzieję, że korzystać nie będę musiała. 
A może wszyscy tak robią a ja się czepiam bez sensu?
Następnego dnia była wizyta pediatry. Pani dr okazałą się być bardzo miłą osobą i z dobrym podejściem do dzieci. Dopytałam ja od razu czy pracuje też prywatnie, czy przyjeżdża na wizyty, bo czasem może być potrzeba wizyty bez kolejki, "na już" albo do domu. Otrzymałam wizytówkę. No i OK. Do wizyty pani dr zastrzeżeń nie mam. Później się okazało, ze to taka miejscowa "sława", znaczy ze wszyscy ja chwalą, jako lekarza, więc cieszyłam się ze mogę mieć Stokrocię pod taka opieka a chociażby i odpłatnie, to przecież warto.
Ale jak wiecie w piątek sytuacja z Małą byłą taka, ze ja potrzebowałam wizyty na już, tak żeby niekoniecznie stać z tak małym dzieckiem w poczekalni pełnej ludzi, wiec dzwonię do pani dr. 
Odrzuciła połączenie, myślę sobie pewnie nie może, zadzwoniłam za pół godziny, za godzinę to samo. Zadzwoniłam ok 12. Odebrała i poinformowała mnie, ze właśnie kończy dyżur w przychodni i już nas nie przyjmie, a później też nie może i w sobotę tez nie, czyli proszę przyjść w poniedziałek.
No cholera, zamurowało mnie. Podziękowałam i tyle. 
No i nie wiem czy taka "sława"co to nie ma czasu dla dzieci to jednak dla mojego dziecka dobra będzie.
I zaczęłam szukać po forach jakiegoś lekarza. Znalazłam, zadzwoniłam. Bez problemu się umówiłam.
I tylko opinie na temat tej lekarki są różne, ale wiadomo ile ludzi tyle opinii, wiec zobaczymy.
Na razie pani dr wywarła na mnie pozytywne wrażenie.
Obejrzała Małą z każdej strony, osłuchała. I usłyszała szmer w serduszku. Ani w szpitalu, ani poprzednia pani dr nic o szmerach nie mówiła wiec się trochę zmartwiłam, chociaż pani dr powiedziała, żeby się na razie nie przejmować, bo prawdopodobnie do trzeciego miesiąca  szmer ustąpi, że za dwa miesiące na sprawdzenie i jeśli szmery będą to wtedy zrobimy usg serduszka, ale na razie mamy czekać.
No i czekamy.
I nie wiem jak to z tym pediatra będzie, ludzi u tej pani dr było sporo wiec może jednak też jest dobra?

Branie syropków to dopiero historia. 
Stokrocia znacznie szybciej wypluwa leki niż ja jej podaje. Ale jak przyśnie podczas picia mleczka to daje się oszukać;) 

Wczoraj hitem zabawy był łańcuszek od smoczka, który wczoraj doczepiłam jej pierwszy raz. Ogromną frajdę sprawiało małym rączkom plątanie paluszków w plastikowy niezbadany jeszcze obiekt. Tylko nie mogła zrozumieć, czemu ciągle ten smok jej ucieka z buzi, więc co jakiś czas zabawę psuł grymas niezadowolenia na malutkiej twarzyczce;)

No to teraz o kilogramach.

Trochę dołka złapałam, bo w żadne prawie ubrania ciągle nie wchodzę. Przejrzałam wczoraj szafę, ciążowe ubrania odwiesiłam i ku mojej wielkiej rozpaczy niewiele jest rzeczy, w które się wbiję;(
A dziś czarę goryczy przelały kozaki na szpilce, które na łydce się nie dosuną, żeby nie wiem, co;(
Cóż się dziwić: w czasie ciąży Stokrotka przytyła 23 kg- sama się zdziwiłam, że tak mało, bo mi się wydawało, że z pięćdziesiąt chyba. ;)
Na razie ubyło mi 12, ale że przed ciążą nie ważyłam tyle, ile bym chciała, to do zrzucenia mam teraz 26. Dużo, wiem. 21 też mnie zadowoli, ale nie mniej.
Tak, więc, drogie koleżanki wypowiadam wojnę moim kilogramom przed i po ciążowym.
Musze to zrobić publicznie, bo będzie mnie to, mam nadzieję, motywować.
Kiedyś Połówka wypatrzył gdzieś "dietę cud" i nam kupił. Trochę sceptycznie się odnosiłam do niej, zmodyfikowałam ją trochę pod siebie i okazało się, że naprawdę była rewelacyjna i prawie nie mecząca- największą dla mnie męczarnią było nie jedzenie po 18 i nie jedzenie w restauracjach. Ale działała super. A jak widać efekty to naprawdę się człowiek motywuje. Zrzuciłam wtedy 13 kg, ale nie pamiętam, w jakim czasie. W każdym razie zmiana była baaardzo widoczna. Zamierzam wrócić do tej diety i zobaczymy czy i tym razem efekty tez będą takie spektakularne;)

I jeszcze poruszę temat pasa poporodowego.
Pytałam położną, kiedy była u nas na wizycie, od kiedy ja ( po cc)  taki pas mogę nosić i czy w ogóle nosić?
Odpowiedziała, że jeśli brzuch nie będzie mnie bolał to mogę nosić już, i że stopniowo zwiększać czas noszenia, jak nie bedzie bolalo to chodzic jak najwiecej.
I już miałam założyć go prawie, kiedy zadzwoniła pani Asia- położna, która byłą przy porodzie. Pytała, co u nas, a ja zapytałam, co ona o tym pasie myśli czy już mogę. Na co ona, że nie, że w żadnym wypadku, bo sobie krzywdę zrobię i że na zrzucenie brzuszka po ciążowego to nie pas jest dobry a tylko ćwiczenia, głównie brzuszki, bo pas powoduje, że mięśnie się rozleniwiają, a ćwiczenia sprawia  że będą sprężyste, że brzuch naturalnie się "wchłonie" i jednocześnie pozostanie w dobrym stanie.
Ja chyba jednak bardziej ufam Pani Asi, dlatego, puki, co, robię brzuszki.

sobota, 19 listopada 2011

Humorowo...

Pewien rozwiedziony facet, szczęśliwy, że po 15 latach kończy się jego comiesięczny obowiązek płacenia alimentów, powiedział do swojej córki :
- Dziecko drogie, weź ten czek i wręcz go swojej matce. Powiedz jej, że to jest ostatni czek jaki ode mnie dostanie w swoim życiu. Proszę Cię też, żebyś potem do mnie przyszła i opisała mi wyraz jej twarzy i reakcję...
Dziewczyna wzięła czek i pojechała do matki, po jakimś czasie wróciła...
- I co!? Jak zareagowała? - niecierpliwił się mężczyzna.
- Kazała Ci powiedzieć, że nie jesteś moim ojcem...

piątek, 18 listopada 2011

Po wizycie

Po wizycie:
Jest ok, mały katar, ale nie ma zmian w oskrzelach.
Dostałyśmy syropki i będzie OK.
Szczepionka wygląda tak jak powinna.

Ale na ten temat pediatrów chciałabym napisac wiecej i jesli tylko znajde czas to uzupełnie notkę.

Kaktus...

Z innej beczki:
Stokrocia śpi a ja robie porzadki.
I na oknie znów zauważyłąm mojego kaktuska, któremu ewidentnie coś jest.
Czy ktoraś z zawsze pomocnych koleżanek zna sie może na kaktusach?
Może jest jakaś miłośniczka bo pomocy potrzebuje, a własciwie moje kaktuski.
Nie wiem co im sie dzieje, a bardzo mi na nich zależy, znaczy żeby sie miały dobrze, aone są jakies ususzone i mają jasne plamy;(
Wrzucam zdjecie może ktoś wie co to może być?

Wizyta

O 19 mamy wizytę u pediatry.
Mam nadzieję, że jednak trochę przesadzam i że to nic poważnego.

A noc przespała super. Zasnęła o pólnony, obudzila się o 5.30, zjadła i spała do 9.

czwartek, 17 listopada 2011

Noc...

Chyba dziś czeka nas ciężka noc.
Stokrocia od południa jest bardzo niespokojna, przysypia tylko na kilka kilkanaście minut, glośno płacze i tylko mamine ręce pomagają na jakis czas się uspokoić.
Najpierw myślałam, że może to jakieś przeziębienie czy wirus może, podgody nie najlepsze ostatnio, a Stokrocia bywa na dworze codziennie choćby na chwilkę, ale przypomnialam sobie, że w szpitalu jeszcze neonatolog mówiła, ze po pierwszej szczepionce dzieci do trzeciego miesiąca mogą mieć jakieś dolegliwości z tym związane, no i przy kapieli okazało sie, że rzeczywiście rączka Stokroci w miejscu szczepionki jest zaczerwieniona i lekko opuchnięta, i pewnie to z tego powodu jest taka marudna i placzliwa, ale chyba dla swietego spokoju wybierzemy się jutro do pediatry, żeby Małą dla pewności osłuchała.

O leżaczku, wstręcie do leżenia na brzuszku i nie-laktacji...

Przybieglam tylko powiedzieć, że obie Stokrotki są, czują sie dobrze i tylko czasu mają jakoś ciągle za mało. Ciekawe czemu?

Stokrocia rośnie, jest ciągle bardzo grzeczna, ale ostatnio przestala lubić leżenie na brzuszku, a nie dobra matka nie daje za wygraną i meczy biedne dziecko, które niestety placze wtedy jak oszalałe;(
serducho mi sie kroi, ale przecież to dla jej dobra na brzuszku musi troszke poćwiczyć.

W weekend znów byłyśmy u Dziadków i trochę odpoczęłyśmy sobie. Miałyśmy też troche gości, Stokrocia ma więc nowy reczniczek, nowy kocyk i kilka par śpioszków;) Dostała też trochę "pieniążków" zakupiłam więc Stokroci leżaczek i już sie nie mogę doczekać kiedy przesyłka dotrze.

A z takich mniej fajnych spraw:
Niestety mam problem z laktacją i Storkocia właściwie pije już tylko Bebiko. Ja karmie ją już tylko raz w ciagu dnia i raz w nocy, ale nie najada sie nawet na trzy godziny i o butle płacze wcześniej.
Troche mnie to zdołowało, nie pomogły żadne sposoby: bawarki, herbatki ziołowe, piwo karmelowe, plakalam i ja i Mała- ja z bezsilności a Mala z nerw i głodu, ale cóż widocznie nie dane mi być matka karmiącą czy jak to tam leciało. I tak bardzo się ciesze, że chociaż te cztery tygodnie mogłam ja karmic piersią i że moglam poznac jakie to jest cudowne uczucie. Butla to juz jednak nie to...

A nastepnym razem napiszę o kilogramach które zostały i którym zamierzam wypowiedziec wojnę;)

czwartek, 10 listopada 2011

Porodowo cd.

Leżałam sobie na tym stole, wykres KTG rzeczywiscie był "zróznicowany".
W kroplówce podano mi sól.
Po odpowiedzi na kilka pytań i podpisaniu zgody na operacje, usłyszałam polecenie doktora żeby wezwać anestazjologa.
I nagle zadzwonił telefon, a że byłam tuż obok więc słyszałam rozmowę. Właśnie karetka przywiozła dziewczynę z krwotokiem. Zamieszanie sie zrobiło straszne.
Wszyscy biegali, ktoś dzwonił że mają zorganizować  krew grupy AB+.
Słyszałam, że tej dziewczynie odkleja się łożysko, że jest zagrożenie życia.
I że jakiś problem z tą krwią ale już jedzie.
Że trzeba chwile zaczekać na wyniki badań.
W całym tym zamiesznaniu przyszla do mnie pani Asia.
-Musimy operować inną pacjentke, niestety jest poważne zagrożenie życia jej i dziecka.-powiedziała.
-Tak wiem, słyszałam.
Dostalam kolejną kroplówke z solą.
Chwilę później z informacją, że najpierw bedą ratować przywiezioną pacjentkę, odwiedził mnie również lekarz.
A później słyszałam pytania zadawane tej dziewczynie.
I telefon z wynikami tych badań.
I hasło, że mogą operować.
I nagle taka cisza.
Wszyscy na sali operacyjnej.
Tylko jakies pojedyncze słowa, głosy.
Kilka minut później było slychać płacz dziecka.
Mnie też łzy płynęly po policzkach.
Udało się.
Objęłam swój ogromny brzuch i powiedzialam Stokroci, że za chwilę my też bedziemy już razem.
A właściwie osobno...

wtorek, 8 listopada 2011

Sen ciążowy

Jeszcze w czasie ciązy pytaląm Was, czy miałyście jakieś straszne sny w ciąży i pocieszałyscie mnie ze to normalne i że takie sny nic nie znacza, że to tylko nerwy, strach przed porodem, przed nieznanym.
Dzis mogę to potwierdzić z całą pewnością, że tak właśnie jest.

Chciałąbym Wam opisac ten sen, który tak mnie zdołował wtedy, płakałam po nim całą niedzielę,  do nikogo sie nie odzywałam tylko przed oczami miałam ciagle ten sen, musze go opisać, bo to wazne równiez dla opisu porodu.

Więc pierwsze plany na cc były na sobotę, nie ma znaczenia którą, ważne, ze tydzień przed tym własnie wyznaczonym dniem miałam ten okropny sen.

Ciężarne koleżanki uprasza się o pominięcie fragmentu opisu snu, a przeczytanie tylko ostatniego akapitu;)

Śniło mi się, ze byłam na jakiejś imprezie, jakieś imieniny czy coś takiego.
I była tam taka dziewczyna, ona bylą niepełnosprawna i podobno miała dar przepowiadania przyszłości i wszyscy obecni na tej imprezie byli o tym zupełnie przekonani i odnosili sie do niej z ogromnym szacunkiem.
I ona podeszła do mnie i powiedziała ze musi mi coś powiedzieć, bo uważa, że powinnam to wiedziec zeby ten czas wykorzystać.
Bałam sie okropnie co mi powie, a ona mówi:
-Chyba wiesz co chce ci powiedzieć, przykro mie ale niestety ale nie przeżyjesz tego porodu.
-Ale czemu? Co się stanie?-dopytywałam
-Będą powikłania juz przy znieczuleniu, nie uda sie ciebie uratować.
-A dziecko?-musialąm wiedzieć
-Też nie, za późno bedzie, nie uda sie.
-To ja przecież wcale nie musze mieć tego cc, mogę urodzic naturalnie.-próbowałam
-Niestety to nic nie zmieni, Zameczycie sie wtedy obie, a lekarze nic nie bedą mogli zrobic, żeby wam pomóc. Nie ma na to sposobu, tak po prostu ma być.

Obudziłam się z płaczem i nie moglam sobie z tym snem poradzić, był taki realny, okropny.
Ale jak widać jesteśmy tu obie ze Stokrocią więc jak widać takie sny naprawde nic nie znaczą, choć potrafią skutecznie popsuć humor, a nawet napędzić porządnego stracha.

sobota, 5 listopada 2011

Porodowo po raz pierwszy;)

 Biłam sie trochę z myślami pisać o porodzie czy nie.
No bo to jednak takie osobiste.
Ale przecież Wy też jestescie moje osobiste koleżanki;)
Troche to jednak tak jakby cos niesamowicie wlasnego, osobistego pokazywać światu.
Pozwólcie wiec, że gdybym się z tym bardzo źle czuła, to usunę te notki na temat porodu.
Bo będzie o wszystkim i bardzo osobiście.
Bo albo opisać wszystko, albo nic.
Tak pamiętnikowo, bo chciałabym kiedyś móc tu wrócić, przeczytać przypomnieć sobie wszystko, bo czas tak szybko biegnie,  a bloga traktuje chyba trochę jak pamiętnik

Ale że mam troche ograniczone możliwości internetowo- czasowe to pojawi się to w kilku częściach.

No więc, część pierwsza bedzie opisem podróży do szpitala.

Przyjście na świat Stokroci wspominam bardzo dobrze.
 Dzieciątko moje przyszło na świat przez planowane cesarskie cięcie, dlatego mniej sie stresowałam, do szpitala jechałam,chyba nawet można powiedzieć,  że wyluzowana.

Umówione byłyśmy w szpitalu na konkretna datę i godzinę.
Położna zaleciła abym rano porobiła troche zakazanych do tej pory rzeczy, co by akcję troche sprowokować, no więc od rana robiłam wszytko co w ciąży było mi zakazane czyli najpierw bardzo ciepła kąpiel w wannie a później ... . 
W każdym razie zalecenia wykonane wiec się troche ogarnęłam i w samochód.
Tak tak, nie myslcie sobie że ktoś mnie wiózł, oczywiście, że sama pojechałam. Czułam sie dobrze, nic sie nie działo. Postanowiłam, że w razie gdyby cokolwiek zaczęło się dziać to się po prostu zatrzymam i zadzwonię na pogotowie, ale miałam nadzieję, że tak czy inaczej dwie godziny drogi to spokojnie dam rade dojechać bez niespodzianek.
Nawet w miarę rozluźniona byłam, jakoś tak już podchodziłam, że co ma być to i tak będzie, chciałam mieć już Małą obok siebie a poród za sobą.
Z resztą co by nie mówić chyba już nie miałam innego wyjścia;)
No i tak sobie jechałam sluchając ulubionego radia, jakaś taka dziwnie wesoła i spokojna.
Pojechałam jeszcze po drodze do ulubionego kosciółka, znaczy po drodze to zupełnie nie było, ale tak sobie zaplanowałam, że koniecznie chce tam pojechać, a później już prosto do szpitala.
Nawet całkiem fajnie sie jechało, na drogach dziwnie luźno było, może pora taka. Ale przed samym miastem do którego się udawałam... korek.
No i ups.
Bo umówiona godzina się zbliża, a ja jeszcze muszę zostawic samochód i jechać do koleżanki, no bo przecież jak powiem, że sama samochodem przyjechałam tyle kilometrów to położna sie przewróci;)
Ze 40 min w korku stałam, ale w końcu i tak okazało się ze byłam przed czasem, zostawiłam auto, wsiadłam do koleżanki samochodu i pojechałysmy na izbę przyjęć.
Przebrałam się i poszłam na oddział.
Koleżanka zabrała moje ubrania i pojechała.
Kiedy juz tam trafiłam, byłam trochę przerażona, bo trafiłam prosto na sale operacyjną.
Pierwszy raz widziałam tę salę tak "na żywo" wiec trochę tak nieswojo mi się zrobiło.
Zielone płytki na ścianach, śmiesznie wąski stół, jakaś aparatura i sławna lampa nad stołem - tyle zapamiętałam.
Obok sali operacyjnej było takie pomieszczenie przejsciowe trochę, z dwóch stron tego pomieszczenia były wejscia na salę, byłu tam dwa biurka i regały z jakimiś dokumentami - jak sie później domysłiłam w tym pomieszczeniu uzupełniało się dokumentacje medyczną;)
Z tego pomieszczenia też były drzwi do innej, małej sali na której stał też śmieszny stół, taki wysoki z podpórkami na stopy, obok był stoliczek i w zasadzie nic więcej. Do tej salki właśnie mnie przyprowadzono i kazano wdrapać się na ten smieszny stół. Wysoki był bardzo, nie wiem jak nizsze dziewczyny dają radę na niego wejsć, bo mnie sprawiało to kłopot a do najniższych nie należę. Wlazłam tam jakoś, z tego stołu widać było przez okno na prost lapme nad stołem operacyjnym, pomyślałam sobie, ze fajnie, ze zaraz ja tam pójdę bo chyba bym zemdlała, gdyby za tą ścianą była jakaś operacja i ja przez to okno bym patrzyła;)
Oj wtedy nie wiedzilam jeszcze, że jednak będzie....
Ale wróćmy do tego drugiego stołu, na który puki co wdrapala się Stokrotka.
Położna, nazwijmy ją Asia, bo się będzie tu jeszcze pojawiać, zamotała mi na brzuch pasy od KTG i po chwili mówi do mnie radośnie:
-Pani ma skurcze.
-Nie, no jakie skurcze?
-No normalne, akcja porodowa się rozpoczęła.
-Ale ja nic nie czuje.
-Ale zobaczy pani na wydruk, te wszystkie wahnięcia to są skurcze...
Myślę, że zbladłam, ale nie jestem pewna bo lustra tam nie było;)

Ciąg dalszy będzie nie wiem kiedy, bo ten fragment pisałam cztery dni i z Małą na kolanach przy cycu...

Myk na boczek;)

No muszę zapisać, bo mi umknie.
Stokrocia jest bardzo silną dziewczynką, leżąc na brzuszku kręci sobie głowką na prawo i lewo jakby nigdy nic, dźwiga ją do góry bardzo mocno, nawet kiedy leży swoim brzuszkiem na moim brzuchu, to wiekszość czasu nie przytula się, a unosi główke do góry.
A przedwczoraj moja Mala Stokrocia zrobiła jeden mały myk i z pozycji na pleckach przybrała pozycje na boczku!
Spryciula mała.
A ona ma dopiero 17 dni...

Ciocia Dobra Rada albo raczej Wiem Lepiej...

Wróciłyśmy.
I od razu przybiegłam sie wypłakać.Ale może od początku.
Mała Stokrocia jest urocza, jak na razie (bardzo proszę w tym miejscu odpukać w niemalowane drewno albo w co tam macie pod ręką- kurcze chyba jakaś przesądna sie zrobiłam ostatnio) jest bardzo grzeczna, w nocy zazwyczaj budzi sie co 3 godziny,  zjada i zasypia, dwie noce mielismy tylko takie męczace: kiedy nie spała do czwartej nad ranem i jedną, kiedy do jedzenia budziła się co godzinę. Płacze tylko kiedy jest głodna.
A dziś tylko wróciłam do domu spotkałam zanjomą. Pani w wieku mniej wiecej moich rodziców. Przed wyjazdem też z nią rozmawiałam, a mówiłam wtedy, ze dietę mam mocno ograniczoną i że stopniowo mam wprowadzac nowe produkty i że wlaśnie zjadłam plasterek żóltego sera. No i dziś sie spotkałyśmy, kilka minut rozmawiałyśmy, Stokrocia była głodna, bo juz mijały trzy godziny od ostatniego cycolenia i tak sobie zapłakała przez moment, po czym wciagnęła smoczek do buzi i dalej sie rozgladała ciekawie.
No i tu się zaczęło:
Owa Pani mówi:
-A co dzisiaj jadłaś?
Więc, nie przeczuwając niczego mówie że to co zawsze, a ona na to do mnie:
-Tak to wszytstko przez ten ser, zobacz jak jej szkodzisz, ja rozmwiałam ze swoja córka (ona ma trzy letniego synka) sera to nie powinnaś jeść, zobacz jak ją brzuszek boli, zobacz jak nóżki sobie kurczy, jak cierpi i płakała przed chwilą.
Mówię jej na spokojnie, że płakala bo jest głodna, bo czas karmienia sie zbliża, że brzuszek jej nie boli bo sie uśmiecha i próbuje rozgladac, a ona na to:
-Ale zobacz, ona pryknęla, na pewno ją boli, szkodzisz jej bardzo tym serem. I w ogóle to nie powinnaś jeszcze nic do diety wprowadzać.
Mówię Wam, ręce mi opadły, wkurzylam sie bardzo, bo gdyby Małęj naprawde cos było, to ja rozumiem, ze chce doradzić, ale żeby na siłę wciskac swój punkt widzenia jako jedyny i niepodważalny.
A dodam, ze Stokrocia jak na razie ser akceptuje, nie było żadnych rewelacji senno-pieluszkowych. Nic zupełnie nic, żadnego plakania, żadnego bólu brzuszka, ulewania sie czy innego koloru kupki. Oczywiście nie zjadam przeciez tego sera duzo, zjadam po plasterku, dwóch i nie codziennie, bo zjadłam dwa razy.
Ale i tak jak weszłam do domu to sie popłakałam.

wtorek, 1 listopada 2011

Dziura w sieci...

Przybiegłyśmy na chwilę wytłumaczyc swoja nieobecność na blogu:
Wyjechałyśmy ze Stokrocia na weekend do Dziadków, ale tutaj jest jakaś dziura internetowa i mamy okropne problemy z siecią, w nocy jeszcze cokolwiek można zrobić ale w dzień ciągle mam komunikat o błędzie w połaczeniu. Tak że, poza internetem, wszystko u nas w porządku;)
Jak sie uda to coś zamieścimy, a jak nie to napiszemy dopiero po powrocie;)

piątek, 28 października 2011

O debilu...

Żeby tak słodko bardzo nie było ( jak będzie za słodko to mi pouciekacie;) ) to teraz z innej beczki, czyli znów o byłym mężu. 
No niestety, ale jak się kiedyś taką głupią było, żeby za mąż wychodzić to później się to za człowiekiem ciągnie i pozbyć się ogona nie można. Może to tylko tak z pierwszym mężem jest, może z drugim jest zupełnie inaczej, ale na wszelki wypadek sprawdzać na razie nie mam zamiaru.
Do rzeczy.
Otóż jak już pisałam z mężem moim byłym nie mieliśmy dzieci. On mówił, że jeszcze nie jest gotowy,  ja brałam tabletki bo uważałam, że decyzję o dziecku powinniśmy podjąć świadomie i razem i miałam nadzieję, że kiedyś taki moment nadejdzie. Życie poukładało się trochę inaczej i dziś myślę, że to całe szczęście że nie mam z nim dzieci bo jak ja sobie pomyślę, że musiałabym mu to moje dzieciątko oddawać raz na jakiś czas, albo do babci, znaczy teściowej...brrr. Ale do rzeczy. Jego wybór ze nie byliśmy rodzicami.
Kiedy się rozstaliśmy moje miejsce zajęła nowa panna (kolejność odwrotna ale jakie to ma dziś znaczenie),  dziś oni mają półtoraroczną córkę a moja Stokrocia ma 8 dni. I wszystko wydawałoby się toczyć zupełnie normalnie.
 Nie powiem, bo kiedy się dowiedziałam, że będą mieli dziecko ukłuła mnie trochę zazdrość, ale to taka niezawistna zazdrość i taka  tylko trochę, życzyłam im wszystkiego najlepszego, a kiedy mi pokazywał filmik i zdjęcia córki nie byłam już zazdrosna zupełnie, sama już wtedy byłam w ciąży ale że to były pierwsze tygodnie wiec nie chwaliłam się  jeszcze nikomu.
Później powiedziałam byłemu, bo uważałam, że skoro on sam mi o tym powiedział to i ja powinnam tak się zachować. Pisałam jak to skwitował. No ale nie mogłam się spodziewać po nim czegoś innego przecież.
A dziś okazało się, że jednak powinnam się spodziewać.
I mnie wkurzył szczeniak jeden. Nie chciała mnie siostra martwić kiedy jeszcze byłam w ciąży więc zawzięcie milczały jedna z drugą a dziś w końcu powiedziały, że mój wspaniałomyślny były mąż  ma na mnie, moją, wtedy jeszcze, ciążę i dziecko bardzo jasno określone zdanie i że ogłasza wszem i wobec, że życzy nam wszystkiego co najgorsze, i że najlepiej to jakby... ech nie będę tego pisać bo szkoda słów, w każdym razie dopowiedzcie sobie co najgorsze Wam przyjdzie do głowy i to będzie właśnie to co mówi mój były mąż.
Wściekłam się na poważnie, bo dziad jeden mojemu dzieciątku źle życzył nie będzie!  Wiem, ze to tylko słowa ale cholera jasna czemu ma tak mówić!?
 Obiecuję wiec że jak spotkam tego debila to tak po prostu dostanie ode mnie po pysku.
Ot tak, na dzień dobry.  Na początek.
I to po tym jak przez ostatnie miesiące staram się ułatwić mu życie i zdjęłam mu z karku komornika. Jak widać jednak nie zasługuje na ludzkie traktowanie. No to koniec zabawy, chce wojny to będzie wojna.
Matka w obronie Dziecka jest zdolna do wszystkiego.

Pępuszek...

Wczoraj mała Stokrotka miała swój kolejny, po narodzinach i powrocie do domu, wielki dzień: odpadł jej pępuszek czyli teraz jest już całkiem dużą dziewczynką.
Biegną te dni jak szalone, każdego dnia jest wieksza, inna, kazdego dnia jej uśmiech mnie rozbraja.
I tylko jest we mnie jakis taki strach o tę kruszynke, kiedy śpi cichutko to podchodzę do lóżeczka i sprawdzam czy wszystko w porządku i jestem pewna że tak bedzie już zawsze, ale to dobre uczucie, bo dobrze że mam kogoś kogo można tak kochać.

czwartek, 27 października 2011

Wracamy...

Jesteśmy;)
Jejku jakie mam zaległości  w Waszych blogach! Ale potrzebuje chyba kilku dni zeby je nadrobić.

A u nas:
Mała Stokrotka jest w sumie grzeczną dziewczynką. W nocy troche marudzi, w dzień grzecznie je i śpi, czasem sie budzi i rozglada dookoła;) Lubi sobie poleżeć troszke na brzuszku i bardzo lubi leżeć bez pampersa;)
Wczoraj minal tydzień jak jest juz ze mną, a wydaje się, że dopiero co byla w brzuszku.
Jest cudowna;) Dopiero teraz rozumiem co czują mamy patrzace na swoje spiace dziecko, to jest nie do opisania, taka bezgraniczna miłość i zapatrzenie w tego maleńkiego człowieczka i nieustanny strach czy wszystko robię dobrze, czy będę potrafila być najlepsza mamą dla tej kruchej istotki.
Jednego jestem pewna: zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby to maleństwo było szczęśliwe....

Napiszemy tez moze jakąś notke porodowa i może coś o pobycie w szpitalu... nie wiem jeszcze zobaczymy.
Na razie po woli wracamy do normalnego życia i ukladamy je sobie tak trochę od nowa, także to na blogowisku;)

poniedziałek, 24 października 2011

Szczęśliwe...

Jesteśmy już w domu, całe, zdrowe i szczęśliwe;)
19 października przyszlo na świat 3700 i 57cm Szczęścia;)
To najpiekniejsze uczucie na swiecie: byc Mamą, tulić do siebie tę kruszynę...
Pozdrawiamy goraco, dziekujemy za wsparcie i odezwiemy się niebawem;)

środa, 19 października 2011

...



Jedziemy rano do szpitala.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie to zobaczymy sie z Córeńką jeszcze dziś.
Trzymajcie kciuki Moje drogie Koleżanki albo jeszcze lepiej  pomódlcie się za nas;)


Takimi słowami napisał do mnie kochany Tatuś mojego Maleństwa w Dniu Matki.
Nie są to Jego słowa ale są cudne.
Mam nadzieje, że nie będzie miał do mnie żalu, że sie tym z Wami podzielę:


Pewnego razu było dziecko gotowe, żeby się urodzić. Więc któregoś dnia
zapytało Boga:
- Mówią, że chcesz mnie jutro posłać na ziemię, ale jak
ja mam tam żyć, skoro jestem takie małe i bezbronne?
- Z pomiędzy wielu
aniołów wybiorę jednego dla ciebie. On będzie na ciebie czekał i
zaopiekuje się tobą.
- Ale powiedz mi, tu w Niebie nie robiłem nic innego
tylko śpiewałem i uśmiechałem się, to mi wystarczało, by być
szczęśliwym
- Twój anioł będzie ci śpiewał i będzie się także
uśmiechał do ciebie każdego dnia. I będziesz czuł jego anielską
miłość i będziesz szczęśliwy.
- A jak będę rozumiał, kiedy ludzie
będą do mnie mówić, jeśli nie znam języka, którym posługują się
ludzie?
- Twój anioł powie ci więcej pięknych i słodkich słów niż
kiedykolwiek słyszałeś, i z wielką cierpliwością i troską będzie
uczył Cię mówić.
- A co będę miał zrobić, kiedy będę chciał
porozmawiać z Tobą?
- Twój anioł złoży twoje ręce i nauczy cię jak
się modlić.
- Słyszałem, że na ziemi są też źli ludzie. Kto mnie
ochroni?
- Twój anioł będzie cię chronić, nawet jeśli miałby ryzykować
własnym życiem.
- Ale będę zawsze smutny, ponieważ nie będę Cię
więcej widział.
- Twój anioł będzie wciąż mówił tobie o Mnie i nauczy
cię, jak do mnie wrócić, chociaż ja i tak będę zawsze najbliżej ciebie.
W tym czasie w Niebie panował duży spokój, ale już dochodziły głosy z
ziemi i Dziecię w pośpiechu cicho zapytało:
- O, Boże, jeśli już zaraz
mam tam podążyć powiedz mi, proszę, imię mojego anioła.
- Imię twojego
anioła nie ma znaczenia, będziesz do niego wołał: MAMUSIU .

  Do zobaczenia wkrótce;)

wtorek, 18 października 2011

Dylematy ciężarnej....

Musicie mi wybaczyć te monotematyczność, po prostu nie jestem w stanie skupić się na niczym innym. Nawet zaczełam pisać na jeden temat, na drugi i po jednaym zdaniu rtylko bo dalej sie nie klei.
Ciągle wracam do tego samego czyli do tematu ciąży....
Ale to chyba normalne, tak mi sie wydaje...
Teraz oprócz snów, które ciągle jeszcze mnie straszą ;( doszedł jeszcze inny schiz:
Otóż drogie koleżanki zaczynam sie obawiać, że jak zacznę mieć skurcze to nie zauważe, że to juz te "na poważnie". Możecie sie smiać, ale ja naprawde boje sie ze przegapie skurcze....
Koleżanka sie ze mnie smieje, mówi ze z pewnością "tych" właściwych nie bedę w stanie nie zauważyć ale czy ja wiem? Obudziły mnie jakieś bóle wczoraj w nocy chyba ze trzy razy, ale takie pojedyncze, poza tym troche bolało, ale nie aż tak bardzo żebym zaraz wzięła je za te właściwe...
I skąd ja mam wiedzieć, że to juz te?
I że to tak boli właśnie a nie inaczej?
Chyba jestem dosć odporna na ból, tak mi sie wydaje, i skad mam wiedzieć, że ten właśnie ból nie bedzie mi sie wydawał nie taki? Albo może za mały? No bo bardzo duży to raczej zauważę chyba...
Wiem, głupoty plotę, ale ja sie tego naprawde obawiam...
Już dwa dni brzuch mam tak napięty, że małej nie mogę wyczuć w środku, a kiedy wypycha łokietek to jest trochę bolesne w tym miejscu, kilka takich chyba skurczowych bóli w ciagu dnia się pojawia ale nie mogę powiedzieć że to jest jakieś mocne, czy nawet uciążliwe ...
No tak ale jak polecę do szpitala a to jednak nic takiego to powiedzą, że wariatka jestem....

Ech... juz bym chciała żebyśmy były pojedyncze;)

sobota, 15 października 2011

Plany... a życie i tak pisze swój scenariusz....

Jest takie powiedzenie: chcesz rozsmieszyc Boga? Powiedz Mu o swoich planach.

Dziś miał być ten wielki dzień, dziś miałam pierwszy raz przytulić swoje Dzieciątko- na wieczór zaplanowany był poród...
Jest 10, leżę w łóżku owinięta szalem, kocem w piżamie i pod kołdrą i prawie zupełnie bez sił.
 W stałym kontakcie z położną.
Piję litrami herbatę z miodem, cytryną i maliną i próbuję podleczyć przeziębienie.
Planowy poród został odłożony na przyszły tydzień, no chyba, że Mała sama postanowi inaczej.
Nie mam gorączki, katar też prawie ustąpił ale kaszel bardzo nam dokucza, ataki po kilka, kilkanaście minut. I brzuch przy tym boli cały i boję się że Małej może to szkodzić, ale na razie mogę tylko leżeć i się dogrzewać...
I czekać....

piątek, 14 października 2011

Dziękuje...

Po moim tekście z narzekaniami na trudy życia, a raczej na swoją, niekoniecznie ciekawą sytuacje finansową otrzymałam od Was ciepłe komentarze a także pomoc.
Powinnam zrobić to już dawno, powinnam podziękowac ale jakos brakowało mi słów.

Chciałabym Wam bardzo podziękować drogie Koleżanki Blogowe, za słowa pocieszenia i zrozumienia, bo dzięki nim człowiek sie nie łamie tylko wierzy że to naprawde nie koniec świata jeszcze.
Bo czasami wystarczy przeczytać ciepłe słowa, żeby choć na chwile zapomnieć...
Bo czasami wytarczy wiedzieć, ze jesteście...
Że jestescie na blogu, że jestescie gdzies, gdziekolwiek, prawdziwe, realne, na wyciagnięcie reki...

Bardzo, bardzo mocno chciałam podziekowac szczególnie dwom z Was:


Milenie      oraz      Iimajce.

Mysle że i jedna i druga wiedzą dobrze, za co, obie bardzo mi pomogły, każda w zupełnie innyc sposób.
Dziękuje Wam Dziewczyny, mam nadzieję, że kiedyś ja będę mogla się Wam jakoś odwdzięczyć.

czwartek, 13 października 2011

Humorowo....

Mąż z żoną spółkowali przez całe życie po ciemku.
Po 15 latach takich zabaw żona postanowiła podczas bzykania zapalić nagle światło.
Zobaczyła męża z wibratorem w garści ..... Konsternacja szybko minęła......
-Ty chamie !! Ty sk***ysynu !! Od piętnastu lat z wibratorem !! A ja durna myślałam, że z Ciebie taki zajebisty kochanek !! Że masz takiego sprawnego ku*asa !!! Ty świnio jedna !! Co Ty na to !!!
Mąż spokojnie podpiera się na łóżku i mówi -
-Ja się jakoś z wibratora wytłumaczę ....
Ciekawe jak Ty się wytłumaczysz z trójki dzieci...

środa, 12 października 2011

Ostatnie biadolenie....

To już moje ostatnie biadolenie na dolegliwości ciążowe:)
Jeśli się jeszcze jakieś pojawią, albo cos sobie przypomnę to dopiszę do tego posta;)
Ale myślę, ze już nic nowego się nie pojawi;)
Jesteśmy już w 38 tygodniu:
-wyglądamy i ważymy ogólnie jak słoń;)
-zgaga ciągle nie daje o sobie zapomnieć, ale teraz są to takie napady kilkunastosekundowe, co kilka, czasem kilkadziesiąt minut, za to bardzo ostre, Maloox i inne preparaty apteczne samym zapachem powodują mam chęć wylądować z głowa w sedesie, więc nie korzystam tylko się meczę, ostatnio pomaga trochę zielona herbata Nestea, której wypijam nawet 3l dziennie
-często mamy czkawkę i ja i mała z tym, ze czkawka Małej jest dla mnie przyjemna, ale nie wiem jak moja czkawka dla niej;(
-od około dwóch tygodni stopy też mam jak słoń- znaczy kostek nie widać, bo są notorycznie spuchnięte, nie pomaga moczenie stóp w soli, ani leżenie z uniesionymi nogami, ale nie bolą, tyle ze są jak balony i po naciśnięciu zostają w nich śmieszne dołki
- kości spojenia łonowego jakby troszkę odpuściły, boli cały czas, ale jest już prawie znośnie, niektóre noce nawet udaje się przespać, ale po większym wysiłku noce są naprawdę straszne, każda próba zmiany pozycji na leżąco zazwyczaj kończy się płaczem z bólu, wstawanie z łóżka to istna komedia- naprawdę to dobre na reality show: kilka takich zaawansowanych ciężarnych zebrać i urządzić konkurs na czas: wstawanie z łóżka, z podłogi, wygramolenie się z wanny, można jeszcze dodać dla smaczku jakąś depilacje, zakładanie skarpet czy majtek-zabawa przednia gwarantowana;)
-rozstępy-  zmora moja niemal od początku ciąży, na brzuchu pojawiły się już w trzecim miesiącu ciąży, co dla mnie było trochę nie zrozumiałe, bo brzuch kremowałam kremem przeciw rozstępom, po za tym wtedy jeszcze nie przytyłam prawie w ogóle, a w każdym razie był czas, kiedy byłam większa niż wtedy. Niestety przyszło to w zasadzie z dnia na dzień i brzuch pokrył się okropnymi różowymi paskami;(
Jakieś dwa miesiące temu pojawiło się jeszcze kilka na boczkach i w pachwinach, a teraz na udach i uwaga, bo tego to się zupełnie nie spodziewałam- pod kolanami
-ostatnio doszły koszmarne sny, na początku, jeśli już miałam jakiś sen o ciąży to był on optymistyczny (opisywałam na blogu kiedyś) a teraz są straszne
-zatraciłam też umiejętności robienia makijażu i jak się umaluje to mi się nie podoba i już, po za tym bardzo mi się nie chce tego robić, co jest o tyle dziwne, że wcześniej raczej nie zdarzało mi się wyjść za próg bez choćby minimalnej tapetki, a teraz często wychodzę tylko z kremem na twarzy. Zdarzyło się też kilka razy ze krem lub podkład się nie wchłonął tylko "zwałkował" z twarzy
-włosy i paznokcie- na początku w dobrej kondycji z tendencja do poprawiania- paznokcie mocne a włosy bardziej błyszczące i lepiej się układające, pod koniec niestety paznokcie są w opłakanym stanie: rozdwajają się, łamią,   są cienkie i bardzo miękkie, włosy też straciły swój wygląd z początku ciąży, po za tym nie dają się farbować, prawie nie wchłonęły farby, kiedy chciałam odświeżyć ich wygląd i ukryć odrosty
-sucha skóra, zwłaszcza na nogach
-gdybym nie napisała tego kilka miesięcy temu to nie pamiętałabym, że od 2 do 4 miesiąca męczyły mnie ciągle mdłości, ale nie wymiotowałam ani raz, i byłam ciągle zmęczona i senna, a swoją drogą to zabawne jak w miarę upływu czasu przestaje się pamiętać to, co było mniej przyjemne a pamięta się tylko te radosne i dobre rzeczy;)
A teraz cos o tych fajnych stronach ciąży:
-brzuszek mam  jak piłka-kiedyś marzyłam, ze jak będę w ciąży to chciałabym mieć duży, "piłkowaty" brzuch i wydaje mi się, że taki właśnie jest, staram się nie nosić workowatych ubrań, a raczej takie blisko brzuszka, a nich sobie ludzie myślą, co chcą, ja uważam ze to najpiękniejszy stan na świecie i trzeba się nim cieszyć;)
-nie mam problemów z cerą w zasadzie chyba żadnych, czasami tylko tak jak napisałam wyżej krem lub podkład "schodzi" w całości, ale to sporadycznie się zdarzyło, może ze trzy razy
-pomimo dużego brzuszka nadal prowadzę samochód i nie sprawia mi to większych problemów, czasem tylko, kiedy widoczność na skrzyżowaniu jest kiepska i trzeba wychylić się do przodu to jest trochę ciężko, ale ogólnie jest ok

Jesień....

I jeszcze jakby wszystkiego było mało to złapałam jakieś przeziębienie.....

poniedziałek, 10 października 2011

Sny....

Dziewczyny powiedzcie mi, czy Wy też miałyście przed porodem jakieś złe sny?
Ja miałam taki ostatnio, ale tak straszny, że teraz boję się nawet pomyśleć jak to będzie....
Był taki realistyczny....
Kurcze mam nadzieję, że to tylko psychika robi mi jakieś psikusy, że taki sen nic nie oznacza...

niedziela, 9 października 2011

Nie-Królewny "spacer" po Łazienkach....

Nie jestem Królewną:(
No tak, bo skoro w Królewskim parku sie gubię to nie jestem, czyż nie?
A nawet powiem więcej:
Chyba jestem prawdziwą blondynką, taką z dowcipów....
I mam coraz więcej powodów żeby tak o sobie myśleć.
Co z tego, że nie do końca naturalna i trochę farbowana, widocznie jak się od kilku lat ten kolor włosów nosi to jakoś tak człowiekowi przenika i zostaje....
Oczywiście mówię tu tylko o sobie więc proszę inne blondynki o nie obrażanie się;)
No jak nie, jak tak? Zobaczcie same:
Byłam wczoraj w Łazienkach Królewskich, tych Warszawskich z Pałacem na wodzie i z Chopinem przy jednym z wejść...
No właśnie co do tych wejść, bo od tego się zaczęło.
Jakby tak ktoś kiedyś pomyślał i oznaczył jakoś te wejścia, nie wiem numerami? nazwami alej? kolorami? czy innymi zającami czy innymi żółwikami jak choćby parkingi w marketach, ale nie, bo po co?! Przecież wszyscy wiedzą.
Ale Stokrotka nie wie. I nie tylko Stokrotka.
Umówiła się przy wejściu Agrykola 1. Tylko ni cholera nikt nie wie gdzie to jest. Na planie Łazienek dostępnym na stronie nie ma tak opisanego wejścia. Ale tak logicznie myśląc musi ono być gdzieś przy ulicy Agrykola, albo choćby przy CSM Agrykola. Więc Stokrotka idzie, ale cholera jasna na żadnym z wejść takiego napisu nie widzi.
Pyta więc napotkanych policjantów, którzy, co prawda chyba maja jakąś interwencje bo żywo dyskutują z kilkoma panami wyraźnie po spożyciu (ci panowie nie policjanci tak dla jasności) ale choć wyglądali bardzo poważnie to pomocni za bardzo nie byli i powiedzieli że pojęcia nie mają gdzie jest takie wejście, nadmienię że rozmowa ta miałą miejsce na terenie Łazienek przy ulicy z tabliczka Agrykola.
Wiec Stokrotka idzie dalej, mija sobie ulicę Agrykola i przy tej ulicy patrolujących dwóch młodych policjantów. No myśli sobie, jak chodzą po tych łazienkach to muszą wiedzieć gdzie to jest.  W międzyczasie udało się jeszcze sprecyzować ,że osoba z którą Stokrotka jest w tych łazienkach umówiona jest przy Alei Chińskiej i przy restauracji Belwederskiej. No więc myśli sobie jak już ma taki konkret to chyba każdy tu będzie wiedział gdzie to jest. Niestety to bardzo mylne myślenie bo policjanci na pytanie o wejście, aleję albo restaurację bezradnie rozłożyli ręce mówiąc, że oni sie są z Warszawy i pojęcia zielonego nie mają ( no cholera jasna ale przecież łażą po tych łazienkach właśnie!)
No dobra, Stokrotka idzie dalej.
I jest plan łazienek z zaznaczeniem: Tu jesteś.
I tylko ku!#@# nie ma tam ani wejścia Agrykola1, ani Alei Chińskiej ani Restauracji Belwederskiej.
Zrezygnowana Stokrotka zmów idzie sobie dalej.
Kolejni patrolujący policjanci i kolejna porażka.
Dalej:  pan ochroniarz jakiegoś muzeum na terenie: Restauracja Belwederska? to pewnie tam gdzie Belweder, czyli na południe.
A ja kompasu nie wzięłam....
I jest kolejny plan Łazienek.
I jest: i Aleja i Restauracja, tylko niestety w drugim końcu niż Stokrotka. Ale chociaż wiadomo gdzie.
A ta Osoba tam czeka, a zimno strasznie, Stokrotka to idzie cały czas i jest jej gorąco a nogi to nie powiem gdzie jej już  wchodzą, ale Ona tam czeka i zamarza i już nawet wstyd dzwonić i mówić że to jeszcze tyle drogi.
No ale mapka była wiec chociaż wiadomo gdzie iść.
Po drodze jeszcze pytanie dla pewności jednej ze spacerowiczek, później jeszcze Stokrotka pomyliła Pomarańczarnie z Palmiarnią;)
Później znowu zapytała kogoś o drogę i znalazła tę nieszczęsną Belwederską, która okazała się być jeszcze nie czynna więc nawet kawą nie mogła się odwdzięczyć za to czekanie.
A czekania było ponad godzinę. Na zimnie i wietrze.
Ale spotkanie było super;)

Przyznam tylko, że po godzinie łażenia w takim tempie trochę się Stokrotka bała, że jednak Mała może się zdecydować opuścić matczyne ciasne i niewygodne już pewnie brzuszysko, ale skończyło się tylko na strasznym bólu kości biodrowych i płaczu przy każdej próbie przekręcenia się w nocy na łóżku, ale to prawie każdej nocy tak jest więc to nic nadzwyczajnego.
Spotkanie było świetne, w planach jest nawet następne, a owocami zapewne trochę się podzielę albo podzielimy, ale o tym na razie ciii…

czwartek, 6 października 2011

Zbliżamy się wielkimi krokami...

I jestem po chyba ostatniej przed porodem wizycie u lekarza.
Ogólnie jest chyba dobrze.
Mała jest ułożona po skosie, pupkę mam na lewym boku,  a główka jest w dole, ale na boku a nie tam gdzie powinna się znajdować, obrócić sie już nie obróci ale jest szansa ze skurcze porodowe ustawią ją odpowiednio.
Jeśli nie będzie cc.
Wg ostatniego usg termin wychodzi na 16 października.
Przybliżona waga ok 3500kg, Mała spryciulka nie dała sobie pomierzyć w żaden sposób kości udowej więc wagi dokładniejszej nie mogł doktor ustalić.
Ponadto łożysko jest już dojrzałe i wg doktora to Mała przyjdzie na świat w przyszłym tygodniu.
Tak czy inaczej od przyszłego tygodnia bedzie to już ciąża donoszona.

środa, 5 października 2011

Policja raz jeszcze...

Znów miałam bliskie spotkanie z policją;) Kurcze nigdy mnie tak często nie zatrzymywali jak teraz, ale od początku:
Jadę sobie w obcym mieście dobrze mi znaną uliczką prędkością, z jaką jechała pozostała część sznura, czyli ok 50, może niewiele ponad. Jak na poranne miasto to bardzo dużo. Nagle tuż przed skrzyżowaniem zauważam radiowóz i wybiegającą na przeciw mnie policjantkę machającą do mnie lizakiem. Już wiedziałam, za co mnie zatrzymuje: brak pasów, uśmiechnęłam się tylko do siebie i grzecznie przystanęłam na chodniku, nie wyłączając nawet silnika.
Pani podeszła do mnie, a kiedy otworzyłam drzwi żeby mogła mnie zobaczyć pani odwróciła się do kolegów z radiowozu i powiedziała:
No pani się nie da wypisać.
Proszę dokumenty powiedziała do mnie i zeszła na chodnik, bo uliczka wąska i trochę utrudniała ruch stojąc przy moich otwartych dniach.
Wtedy pojawił się przesympatyczny pan policjant- i tu pozdrowienia dla Pana, aczkolwiek wątpię żeby to czytał;)
A sympatyczny pan po pierwsze to zapytał jak ja się tu zmieściłam? No wiec pokazałam ze do kierownicy od brzuszka to jeszcze ze dwadzieścia centymetrów mam, więc jeszcze spokojnie się mieszczę, co prawda, kiedy na skrzyżowaniu trzeba się zbliżyć do przedniej szyby i wyglądnąć na boki to już tak słodko nie jest, ale tego mu przecież nie mówiłam;)
Później wypytał, kiedy mam termin, a jak powiedziałam, że przewiduje za trzy tygodnie to powiedział: dziewczyno nie szukaj już tych dokumentów i jedź, tu gorsze rzeczy przed tobą teraz;)
Pośmialiśmy się pożyczyliśmy sobie miłego dnia i takim oto sympatycznym w sumie epizodem rozpoczęłam dzisiejszy dzień;)
Czy to ostatnie moje spotkanie z policją w tym stanie? To się okaże, ale na wszelki wypadek, kiedy się będę na porodówkę zawozić to postaram się jechać bardzo przepisowo... Co by mi dziecko jakichś nawyków czy upodobań nie nabrało..

wtorek, 4 października 2011

Prawo serii...

W ubiegłym tygodniu musiałam zmienić plany, choć do wymarzonej plaży miałam już dwa kroki.
Niestety okazało się, że autko moje zachorzało, znaczy łożysko w kole się skończyło. Nie bardzo się na tym wyznaje, ale z tego, co się orientuje to może się to skończyć zablokowaniem koła podczas jazdy wiec wolałam nie ryzykować i plażę sobie odpuściłam.
Wróciłam do domu i na warsztat ( ale już nie do tego mechanika, o którym pisałam na Onecie, wiec nic śmiesznego tym razem nie będzie).
Po rozkręceniu drugiego koła okazało się, że w drugim, co prawda łożysko jest ok, ale mocowanie koła jest na wykończeniu a ponadto pękła sprężyna amortyzatora chyba, no jakaś sprężyna w każdym razie, taka gruba, co nad kołem jest.  Jednak naprawę drugiego koła ustaliliśmy na ten tydzień dopiero i właśnie odebrałam autko.
No niestety jak się okazało przy głębszym jeszcze rozebraniu wyżej wspomnianego koła trzeba było wymienić jeszcze wahacz i przewód hamulcowy, który był się przetarł.
Aż nie chce myśleć, co by było gdyby któraś z tych części zepsuła się na amen w czasie jazdy....
  W sumie całe szczęście, że jednak wykryto usterki zanim narobiły poważnych szkód, ale niestety to wszytko kosztuje...
A ZUS... ech dopiero wysłałam odpowiedź do Sądu, więc to jeszcze pewnie potrwa...

poniedziałek, 3 października 2011

Wyborowo, znaczy wyborczo...

A dziś na WP było coś takiego jak "kompas wyborczy". Chciałam zamieścić link ale wrzuca mnie tylko do wyniku mojego testu:( wiec nie da rady ale na http://wybory.wp.pl    po prawej stronie w czerwonym okienku znajdziecie kompas.
Wiem na kogo będę głosować, bo oczywiscie zamierzam  jeśli Mała akurat w tym dniu nie postanowi przyjść na świat ale tak sobie postanowiłam sprawdzić, zgodnie z zachętą na stronie, do kogo mi bliżej ;-)
Wynik mnie trochę rozśmieszył, bo nie wyszło tak jak myślałam, a nawet wyszło tak że mnie zaskoczyło:)
Ale w sumie to nie tak najgorzej, dobrze że skrajności nie było;)
Czyli albo poglądy powinnam zweryfikować albo coś. No bo przecież ten cały kompas nie mogł się mylić;)
Tak czy inaczej, z kompasem czy bez na wybory się wybieram, bo niby czemu ktoś ma wybierać za mnie?
Jeśli mam takie prawo to należy z niego korzystać, a nie później narzekać, że jest źle...

Nie jest źle...

Jeszcze ciągle jesteśmy w dwupaku.
Nie pisze,  bo nie mam siły nawet napisać. Taka jakaś bez życia jestem.
Jeszcze kilka dni temu miałam napisać, jakie te ostatnie tygodnie ciąży są fajne, bo w zasadzie prawie wszystkie dolegliwości ustąpiły i czułam się jak sarenka-co nie zmienia faktu, że wyglądałam ciągle jak słoń, ale wraz ze zbliżającym się weekendem było coraz gorzej. 
W piątek kręgosłup dawał bardzo wyraźne znaki, że jest.
W sobotę miałam nogi jak balony;(
A w niedzielę zasypiałam gdzie usiadłam... Dosłownie: z wlokłam się z łóżka przed 11, pojechałam do siostry i... położyłam się u niej i zasnęłam, obudzili mnie na obiad a po obiedzie…  znowu poszłam się położyć;)
No i taka to towarzyska byłam.
Po południu pojechałam nad wodę, co by sobie jakaś fotkę brzuchatą strzelić, bo to lada chwila bez brzuszka będę i co... no nic, bo kartę z aparatu zostawiłam w komputerze.
Ot, blondynka.
A taka pogoda taka była...
A dziś wszystkie objawy się utrzymują: spuchnięte stopy, ból kręgosłupa, ból krzyża, zgaga, senność, straszliwy ból kości spojenia i doszło jeszcze trochę skurczy, ale nie jest jeszcze tak źle;)


A i Onet chyba też ma gorsze dni tak jak ja, dziś nie mogę się zalogować na pocztę, a trzeba było razem ze zmianą adresu bloga zmienić też adresy mailowe. No nic, jak się w końcu uda zalogować to coś z tym zrobię.

czwartek, 29 września 2011

Akcja "serek" zakończona

           Dziś rano otrzymałam telefon od Pani z jednej z naszych polskich firm mleczarskich  (a nawet firmy mieszczącej się blisko mojej miejscowości) Pani się przedstawiła i powiedziała, że nie jest producentem tego serka, ale otrzymała zgłoszenie reklamacji produktu ponieważ ten towar przechodzi przez ich magazyny w związku, z czym sprawa ich też dotyczy i że ona się sprawą będzie zajmować. Dodam tylko, że zdjęcia produktu, paragonu i opakowania wysłałam w mailu do Biedronki.
Powiedziała, że sprawa została zgłoszona do producenta, którym jest firma niemiecka.
Zapewniła, że im jako firmie magazynującej również zależy na sprawdzeniu, w czym jest problem i w jego usunięciu, bo to źle świadczyć może również o ich firmie.
Proponowała też, że może zgłosić się do mnie przedstawiciel ich firmy celem dokończenia reklamacji, ale stwierdziłam, że szkoda czasu i mojego i tegoż przedstawiciela, żeby za  niespełna złotówkę jechał do mnie, ważne, aby problem zgłosili i aby sprawdzili, co było powodem i usunęli przyczynę.

Nie wiem, ale ja chyba czuje się usatysfakcjonowana takim przebiegiem sprawy.
I przyznam szczerze, że nie przypuszczałam nawet, że taka duża firma jak Biedronka zajmie się tak drobnym problemem i jestem bardzo mile zaskoczona.
Dalej będę robić tam zakupy w takim razie i, jeśli kiedyś coś jeszcze będzie nie takie jak trzeba, to z pewnością zgłoszę reklamację - i nie mam tu na myśli tylko tej jednej sieci - bo naprawdę warto o tym mówić.
W końcu jak my, klienci, im nie powiemy, to kto?

Co do braku producenta na opakowaniu ( jest tylko napisane, dla kogo wyprodukowano) na zapytanie do Izby Handlowej otrzymałam odpowiedź:
Odpowiadając na Pani zapytanie, informujemy, że podmiotem odpowiedzialnym za produkt jest wskazany na opakowaniu przedsiębiorca dla którego wyprodukowano środek spożywczy. Takie oznakowanie jest prawidłowe i musi zawierać pełną nazwę firmy lub imię i nazwisko oraz adres.

środa, 28 września 2011

A plaża ciągle tylko w marzeniach....

Nie będzie chyba jednak tej plaży ze snów...
A już była tak blisko, niemal w zasiegu ręki.
Za to dzis na obiad flądre sobie zafundowałam, a co.
Już mi prawie tym morzem pachniało i zmiana planów....
Ale zobaczymy, ciagle marzę, do porodu teoretycznie jeszcze prawie cztery tygodnie więc może jednak sie uda.
Na razie musi mi wystarczyć morska ryba nad wielkopolskim jeziorkiem...


Coś do pośmiania...

Na werandzie siedzą sobie w bujanych fotelach dziadek z babcią. Nagle babcia wali dziadka w łeb tak, że ten spada z werandy prosto w krzaki. Dziadek, wyczołgując się, pyta ze zdumieniem:
- A to za co było?
- A za to, że masz małego ptaszka!
Dziadek wgramolił się na werandę, usiadł w swoim fotelu bujanym, i po chwili nagle: łup! - babcię w głowę. Tym razem ona ląduje w krzakach.
- A to za co?! - pyta babcia.
- A za to, że wiesz, że są w różnych rozmiarach.

wtorek, 27 września 2011

Serkowy cd.

Miałam odpowiedzieć w komentarzach na Wasze komentarze ale stwoerdzilam, ze chyba jednak na ten temat będe pisac w postach.
Napisałam na razie do sanepidu, do inspekcji handlowej i do federacji konsumentów- bez podawania szczegółow o jaki sklep i firmę chodzi.
Napisałam też do Biedronki.
I wiecie co? Biedronka mi odpisała prosząc o dane produktu i sklepu.
Zobaczymy czy cos bedzie dalej czy na tym zakończą kontakt ze mną.
Jeśli odpuszcza to ja nie odpuszczę, oczywiscie że nie chodzi to te kilka groszy, ale ja też mam małą siostrzenice, która sama sobie jogurty otwiera.
Chyba jakaś "waleczna" zrobiłam ostatnio, ale chyba trzeba walczyc o swoje prawa.

Plesń w serku- co zrobić poradźcie?

Cholera, dziewczyny, co zrobić z zapleśniałym serkiem? Znaczy deserkiem.
Właśnie jem śniadanko i czytam sobie Wasze blogi, aż tu nagle niespodzianka.
Kupiłam wczoraj czteropak takiego deserki-serka nie wiem jak to nazwać, nie chcę przytaczać popularnie używanej nazwy, bo byłoby jasne, nazywa się to deser mleczny z orzechami, takie cos jak budyń śmietankowy i czekoladowy, ( kto ma dzieci to pewnie wie, o co mi chodzi), wczoraj zjadłam dwa pudełeczka (one małe są) a dziś na śniadanko właśnie się zabierałam za drugi i tu niespodzianka: pleśń w środku!  Opakowanie było raczej szczelnie zamknięte, wiec to musiało powstać z winy producenta.
Data ważności jest do grudnia. Mało tego właśnie zauważyłam ze nie jest poda producent!!!! A tylko, dla kogo wyprodukowano! No to to już chyba przesada.
 I co z tym zrobić? Czy iść z reklamacja do sklepu? Czy cos takiego mi uznają? Czy jeśli powiedzą żebym się wypchała to iść z tym do jakiegoś sanepidu?
Nie żebym się czepiała, ale to są desery dla dzieci, a jak taki brzdąc kilkuletni, kto sam sobie taki serek otworzy i nie zauważy i zje?! A jak się pochoruje?!
Co zrobić?

Innym razem bedzie o dolegliwościach....

Dolegliwości ciążowe zostawimy na później, nie uciekną, nie znikną niestety, wiec mogę o nich  napisać później.
Dziś ta szybko napiszę o wizycie w szpitalu. 
W obcym mieście, w którym chwilowo przebywam.
Jednak ta nasza służba zdrowia nie wygląda tak źle w każdym miejscu. Wiedziałam, że będę musiała kilka dni spędzić z dala od domu (niestety ciągle z dala od morza; -(   ) i wyjeżdżając sprawdziłam przezornie jak wygląda tamtejsza opieka zdrowotna głownie szpitalna. Na stronach szpitala wyglądała całkiem nieźle, szpital jest specjalistyczny, na stronach ma wszystkie podstawowe informacje zamieszczone, bardzo pozytywnie go odebrałam i ze spokojnym sercem wyjechałam wierząc ze w razie, czego otrzymam profesjonalną opiekę. W roztargnieniu nie wzięłam niestety dokumentów, o które teraz wszyscy pytają zanim zaczną cokolwiek robić, nie, nie kartę ciąży z kartą się nie rozstaję, ale taki magiczny dokumencik RMUA;)
No i stało się, sytuacja była trudna, niby nic się nie stało, ale martwiłam się o dzidzi i dla własnego spokoju musiałam odwiedzić tamtejszy szpital.
Słabe oznakowanie drogi do szpitala- dopiero, kiedy się do niego zbliżałam pojawiły się tabliczki informacyjne.
Oczywiście miejscowi wiedza, ale jak maja trafić przyjezdni? Może po prostu nie przyjeżdżać?
Szpital dość stary, ale ładnie utrzymany i w pięknej okolicy, lasy takie jak w Leśnej Górze;)
Tylko w środku też trochę słabo oznakowany. Chyba większym stresem dla mnie była sama ta wizyta niż jej powód. Od okienka do okienka aż wreszcie się dopytałam gdzie mam pójść. Odsyłali mnie trzy razy aż w końcu trafiłam na Położniczą Izbę Przyjęć. 
A tam przemiła Pani doktor dopytała, co i jak i posłuchałyśmy bicia serduszka. Biło głośno i miarowo. Pani doktor powiedziała ze na ta chwile nie ma powodów do obaw, z maleństwem nic się nie dzieje, ale może mnie zostawić na oddziale na obserwacji, jeśli Bede się czułą pewniej i jeśli obawiam się o małą. Nie zostałyśmy, bo jeśli wszystko jest jak należy to, po co. Ale co się strachu najadłam. Tylko ze później to słuchanie serduszka strasznie mnie uspokoiło.... I dzisiejsza noc przespałam calutką, tak dokładnie zasilam z mokrymi włosami i w szlafroku i obudziłam się rano. Nawet przekręcanie na bok mnie nie budziło;)
A wracając do służby zdrowia:
Odsyłali mnie po całym szpitalu, ale to było chyba było zrozumiałe i nie odczułam tego tak jakby chcieli się mnie pozbyć a raczej tak, ze chcą mi pomóc, tyko nie bardzo wiedzieli, co ze mną zrobić, bo gdyby cos się działo (bóle, skurcze)  to wiadomo a tak...  
I w żadnym z tych "okienek" nikt nie zapytał o magiczny dokument RMUA, czyli najpierw pomoc a później papirologia.  I chyba tak powinno być. 
Chyba odzyskuje wiarę, że jednak nasza służbę zdrowia można uzdrowić. Wiadomo nie cud i nie wszytko na raz, ale może jednak się da;)