sobota, 5 listopada 2011

Porodowo po raz pierwszy;)

 Biłam sie trochę z myślami pisać o porodzie czy nie.
No bo to jednak takie osobiste.
Ale przecież Wy też jestescie moje osobiste koleżanki;)
Troche to jednak tak jakby cos niesamowicie wlasnego, osobistego pokazywać światu.
Pozwólcie wiec, że gdybym się z tym bardzo źle czuła, to usunę te notki na temat porodu.
Bo będzie o wszystkim i bardzo osobiście.
Bo albo opisać wszystko, albo nic.
Tak pamiętnikowo, bo chciałabym kiedyś móc tu wrócić, przeczytać przypomnieć sobie wszystko, bo czas tak szybko biegnie,  a bloga traktuje chyba trochę jak pamiętnik

Ale że mam troche ograniczone możliwości internetowo- czasowe to pojawi się to w kilku częściach.

No więc, część pierwsza bedzie opisem podróży do szpitala.

Przyjście na świat Stokroci wspominam bardzo dobrze.
 Dzieciątko moje przyszło na świat przez planowane cesarskie cięcie, dlatego mniej sie stresowałam, do szpitala jechałam,chyba nawet można powiedzieć,  że wyluzowana.

Umówione byłyśmy w szpitalu na konkretna datę i godzinę.
Położna zaleciła abym rano porobiła troche zakazanych do tej pory rzeczy, co by akcję troche sprowokować, no więc od rana robiłam wszytko co w ciąży było mi zakazane czyli najpierw bardzo ciepła kąpiel w wannie a później ... . 
W każdym razie zalecenia wykonane wiec się troche ogarnęłam i w samochód.
Tak tak, nie myslcie sobie że ktoś mnie wiózł, oczywiście, że sama pojechałam. Czułam sie dobrze, nic sie nie działo. Postanowiłam, że w razie gdyby cokolwiek zaczęło się dziać to się po prostu zatrzymam i zadzwonię na pogotowie, ale miałam nadzieję, że tak czy inaczej dwie godziny drogi to spokojnie dam rade dojechać bez niespodzianek.
Nawet w miarę rozluźniona byłam, jakoś tak już podchodziłam, że co ma być to i tak będzie, chciałam mieć już Małą obok siebie a poród za sobą.
Z resztą co by nie mówić chyba już nie miałam innego wyjścia;)
No i tak sobie jechałam sluchając ulubionego radia, jakaś taka dziwnie wesoła i spokojna.
Pojechałam jeszcze po drodze do ulubionego kosciółka, znaczy po drodze to zupełnie nie było, ale tak sobie zaplanowałam, że koniecznie chce tam pojechać, a później już prosto do szpitala.
Nawet całkiem fajnie sie jechało, na drogach dziwnie luźno było, może pora taka. Ale przed samym miastem do którego się udawałam... korek.
No i ups.
Bo umówiona godzina się zbliża, a ja jeszcze muszę zostawic samochód i jechać do koleżanki, no bo przecież jak powiem, że sama samochodem przyjechałam tyle kilometrów to położna sie przewróci;)
Ze 40 min w korku stałam, ale w końcu i tak okazało się ze byłam przed czasem, zostawiłam auto, wsiadłam do koleżanki samochodu i pojechałysmy na izbę przyjęć.
Przebrałam się i poszłam na oddział.
Koleżanka zabrała moje ubrania i pojechała.
Kiedy juz tam trafiłam, byłam trochę przerażona, bo trafiłam prosto na sale operacyjną.
Pierwszy raz widziałam tę salę tak "na żywo" wiec trochę tak nieswojo mi się zrobiło.
Zielone płytki na ścianach, śmiesznie wąski stół, jakaś aparatura i sławna lampa nad stołem - tyle zapamiętałam.
Obok sali operacyjnej było takie pomieszczenie przejsciowe trochę, z dwóch stron tego pomieszczenia były wejscia na salę, byłu tam dwa biurka i regały z jakimiś dokumentami - jak sie później domysłiłam w tym pomieszczeniu uzupełniało się dokumentacje medyczną;)
Z tego pomieszczenia też były drzwi do innej, małej sali na której stał też śmieszny stół, taki wysoki z podpórkami na stopy, obok był stoliczek i w zasadzie nic więcej. Do tej salki właśnie mnie przyprowadzono i kazano wdrapać się na ten smieszny stół. Wysoki był bardzo, nie wiem jak nizsze dziewczyny dają radę na niego wejsć, bo mnie sprawiało to kłopot a do najniższych nie należę. Wlazłam tam jakoś, z tego stołu widać było przez okno na prost lapme nad stołem operacyjnym, pomyślałam sobie, ze fajnie, ze zaraz ja tam pójdę bo chyba bym zemdlała, gdyby za tą ścianą była jakaś operacja i ja przez to okno bym patrzyła;)
Oj wtedy nie wiedzilam jeszcze, że jednak będzie....
Ale wróćmy do tego drugiego stołu, na który puki co wdrapala się Stokrotka.
Położna, nazwijmy ją Asia, bo się będzie tu jeszcze pojawiać, zamotała mi na brzuch pasy od KTG i po chwili mówi do mnie radośnie:
-Pani ma skurcze.
-Nie, no jakie skurcze?
-No normalne, akcja porodowa się rozpoczęła.
-Ale ja nic nie czuje.
-Ale zobaczy pani na wydruk, te wszystkie wahnięcia to są skurcze...
Myślę, że zbladłam, ale nie jestem pewna bo lustra tam nie było;)

Ciąg dalszy będzie nie wiem kiedy, bo ten fragment pisałam cztery dni i z Małą na kolanach przy cycu...

12 komentarzy:

  1. Masz rację, poród to bardzo intymne i osobiste przeżycie, ale i tak uważam, że warto go opisać, bo nasza pamięć niestety jest strasznie ulotna i za miesiąc czy dwa połowy rzeczy nie będziesz już pamiętała

    OdpowiedzUsuń
  2. sama do szpitala?! chylę czoła, w takim razie. osobiście jestem straszną panikarą, bałabym się okropnie, że coś złego się wydarzy. a na dodatek, Ty miałaś przed całkiem spory kawałek do przejechania. a gdzie Połówka? tylko mi nie mów, że nie było go przy porodzie, bo zrobi mi się przykro...
    cieszę się, że jednak opisujesz poród. kto wie? może zaczerpnę od Ciebie jakiś wskazówek na przyszłość, kiedy już sama będę oczekiwała na swoje maleństwo. ale to kiedyś, kiedyś :)
    pozdrawiam.

    rudowłosa

    OdpowiedzUsuń
  3. Bajka:
    Juz sie zastanawiam nad niektórymi szczególami bo jakos tak zbledły, podczas rozmowy o porodzie położna powiedziala mi, że podczas porodu wytwarzaja sie hormony, nie pamietam juz jakie, w kazdym razie odpowiedajace za to, ze kiedy ma sie dziecko przy sobie nie pamięta się o bólu, to znaczy pamięta sie ze był, ale nie mozna sobie przypomnieć jaki, i ja wtedy to tak nie do końca w to uwierzyłam, ale dokładnie tak było, teraz wiem, ze bolało ale nie pamiętam już jak, nie pamiętam nawet co;) Jesli teraz nie opisze tego wszystkiego, to na pewno zapomnę.
    Rudowłosa:
    Połówka nie był ze mną, ale po pierwsze to ja nie chcialam, zeby ktos był przy mnie, prawie nikt nie wiedzial ze jade do szpitala, bo nie chcialam nikogo niepotrzebnie stresowac, a po drugie i tak nie mógłby być przy cc.
    Był ze mna cały czas telefonicznie, wiem, ze to nie to samo co obecnosc fizyczna, ale wystarczyło. Po cc i tak przez pierwsze godziny nie nadajesz sie do odwiedzin chocby i sama królowa angielska chciała ci towarzyszyc;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Stokrotko! Nie miała pojęcia, że miałaś umówione CC, tak się bałaś, że przegapisz poród, a tu tymczasem w kalendarzu data była, więc trudno przegapić.. ;-)
    Ja też się sama wiozłam na porodówkę, ale po pierwsze miałam tylko pół godziny do szpitala, a po drugie mój Skarb siedział obok jako pasażer, więc Ci powiem, że z tym samodzielnym pokonaniem trasy to Ty niezły wymiatacz jesteś!
    Ja poród bardzo dobrze pamiętam, bo miałam rodzić naturalnie, ale były komplikacje, no i potem opowiadałam go chyba ze sto razy, więc mi się utrwaliło ;-) Skarb był ze mną cały czas oprócz samej operacji - jakieś 15 minut stał na korytarzu, a potem kiedy ja byłam nieprzytomna (byłam usypiana) to on pierwszy trzymał Małą Zu w ramionach... ech, aż się wzruszam jak o tym myślę...
    Czekam na ciąg dalszy porodowej historii...
    PS. jeśli to nie zbytnie wtykanie się w Twoje sprawy to napisz czemu miałaś CC? z wyboru czy jakieś przeciwskazania były?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ola:
    No dobra, nakryłaś mnie, nie mógł być ze mną.
    Ale mnie wspierał caly czas, a telefon zabrali mi tylko na stole opracyjnym wiec naprawde bylismy caly czas w kontakcie.
    Ale nie czulam sie i tak na silach do odwiedzin, ja mialam znieczulenie w kregosłup.
    Do PS: Napisze Ci na maila.

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisz wszystko, za rok to przeczytasz i łezka się w oku zakręci:)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja się dalej stresuję, co będzie jak mi Mordka zechce wyskoczyć dokładnie w termin czyli 1 stycznia, a nie będzie miał mnie kto zawieść, bo wszyscy będą skacowani po sylwestrze:D

    OdpowiedzUsuń
  8. Stokrotko pisz i nie patrz na nic. To super pamiątka. Ja chyba też muszę gdzieś to opisać, żeby nie zapomnieć.... może niekoniecznie na blogu (bo już trochę po ptokach;), ale gdzies sobie zapisać muszę... dla Gutka... i dla siebie, jak mi pamięć zacznie szwankować ;)
    Czekam na dalszy ciąg wydarzeń, zapowiada się ciekawie :)
    Buziaki, maślaki dla malusiej.

    OdpowiedzUsuń
  9. tak, czytam, i czekam na ten moment, kiedy piszesz jak Ją widzisz po raz pierwszy... i koniec odcinka :) czekam na kolejny niecierpliwie :)

    zapisuj zapisuj
    ja co prawda 3 lata temu rodziłam, ale pamiętam jeszcze wszystko, ze Starszym już gorzej, 10 lat wstecz pamięć nie sięga :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Meg:
    Tak właśnie zrobię: napiszę wszystko, więc ostrzegam, że bedzie długo i nudno;)
    Nikki:
    Jejku, żebyś tylko sylwestra nie musiała w szpitalu spedzac albo świąt, ja tak kiedyś miałam i świeta i sylewster i wyszlam 2 stycznia;( przerąbane
    Ale myśle, że Mordka Wam tego nie zrobi;)
    Myska:
    Napisz na blogu jako wspomnienia;)
    A jak nie to chociaż przyślij mi na maila, cudnie sie czyta takie rzeczy.
    Lilijka:
    Oj z tym zobaczeniem to nie tak szybko, myśle, ze do tego momentu to jeszcze ze dwa odcinki bedą;)
    Ja sie boję, ze bede pamietać tylko ten najprzyjemniejszy moment zobaczenia jej w końcu, ucałowania jej, a te wszystkie gorsze momenty zapomnę dlatego chce wszystko opisać.

    OdpowiedzUsuń
  11. a wiec czekamy na ciag dalszy ;) a ja mam pytanko miałas jakies wskazanie do cc? czy po prostu sie umówiłas ? pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Matko Swięta że ty się tak nie bałaś sama jechać.. to chyba ja już się bardziej o CIebie martwiłam teraz w czasie czytania :*

    OdpowiedzUsuń