piątek, 2 grudnia 2011

Pierzawkowo-wspominkowo...

Wczoraj w nocy karmiąc Stokrocie jakoś mi sie na wspominki wzięło.
To takie  bardzo miłe wspomnienia, kiedy jeszcze moi dziadkowie żyli, a wieś była taką prawdziwa wsią.
Bo Stokrotka mieszkała na wsi i teraz troche tęskni do tej wsi, ale dziś to już nie to samo.
Kiedy byłam dzieckiem w każdym gospodarstwie krowy i świnie były. Kury, kaczki też po każdym podwórku biegały, a czasem i gęsi były..
No właśnie gęsi, to te najbardziej z pierzawkami związane.
Pierzawka to darcie pierza, ale to nie takie zwyczajne darcie pierza było. To taki niemalże rytuał.
Ale od początku.
Teraz jak ktos chce kołdrę to idzie do sklepu i kupuje. A pierzynę to nie wiem czy ktoś jeszcze ma.
Ja mam;) Nie śpie pod nią, ale mam.
Nie wiem czy tak było wszędzie, ale pewnie tak, albo bardzo podobnie, bo w dawniejszych czasach w moich okolicach to było tak, że jak córka za mąż wychodziła, to matka robiła jej pierzynę- to taki najbardziej popularny powód robienia pierzawki, ale myślę, że też jak się komuś chciało nowej poduszki czy też pierzyny, tudzież kołdry to pierzawke robił.
Hodowało się gęsi i, nie pamietam dobrze czy raz czy dwa razy w roku sie je "podskubywało", to znaczy wyrywało im sie piórka głównie na i pod brzuchem- bo tu są ciepłe, miekkie i puszyste. Gęsiom oczywiście pióra odrastały, wiec strasznej krzywdy chyba z tego powodu nie miały.
Kacze pióra chyba też sie nadawały tylko pamiętam, że nie wolno mieszac gęsich i kaczych.
A jak się już tych piór odpowiednią ilość ( pewnie kilka kilogramów)  nazbierało to czekało się jesieni i zimy, żeby zrobić pierzawkę. Późną jesienią i zima pracy w polu nie ma, a wieczory długie więc dopiero wtedy takie spotkania były możliwe.
Mówiło się wtedy wszystkim sąsiadkom z okolicy, że tego i tego dnia pierzawka będzie, a raczej pytało sie czy przyjdą pomóc.
No i przychodziły. Po południu schodzily sie wszytskie w domu i brały się za obdzieranie tych piór. Logiczne to bardzo, bo ktoś, kto takiej pierzawki nie widział i z wyobrażeniem sobie ile to pierza te parę kg. W jedną osobę to pewnie ze trzy zimy by zeszło, a tak, jak przyszło kilkanaście osób to dwie, trzy pierzawki i pierzyna jak sie patrzy.
Siadały wszystkie dookoła, po środku stawiało się naczynie na pierze i każda sobie obdzierała te piórka.
Oczywiście w ciszy się to nie działo, więc jak już sie "kumy" wymieniły najnowszymi plotkami to przychodził czas na różne opowieści.... to było w tym wszytskim najlepsze.
Oj, różniste to opowiesci były...
Póżniej była kolacja, czasem jakaś naleweczka do kolacji;)
A później dalsze darcie piórek i jeszcze lapsze opowiesci;)
Czasem też zdarzało się, że taką pierzawkę nawiedzali dowcipni sąsiedzi. Wpadali z nienacka i wrzucali do pokoju wróbla albo gołębia ;D
I musieli szybko uciekać.
Wtedy to się dopiero działo: biedny wystraszony ptak fruwał jak oszalały po pokoju, babki krzyczały, złorzecząc temu, kto to zrobił, a pióra fruwały wszędzie;)
Fajne to były czasy.
Nie wiem czy jeszcze gdzieś są takie prawdziwe wsie..?
Bo ta moja dziś nie przypomina już zupełnie wsi z tamtych czasów:
Krowy to juz chyba żadnej się nie znajdzie, a gęsi to już na pewno nie.
Czasem tylko kure jakąś się wypatrzy.
Zamiast koni po dwa samochody na podwórkach stoją, zamiast zboża latem przed domem pachnącego - nowe domy jak grzyby po deszczu wyrastają...
A mnie się trochę tęskni...
Chciałabym kiedyś Stokroci pokazać taką prawdziwą, swojską ukochaną wieś, taka pierzawkę choćby, tylko czy takie jeszcze gdzieś istnieją?

16 komentarzy:

  1. Nie ma już takich wsi :(
    I Stokroci ciężko będzie pokazać krowę na pastwisku, może w internecie na jakims filmiku.

    Dzieci wychowane w miastach nie zrozumieją uroku wsi i naszej tęsknoty za tym.

    Mój syn nie zbiera truskawek, nie nauczy się kosić kosą trawy i doic krowy, ciagnąć wodę ze studni, wiązać snopki, wybierać jaja zniesione przez kury (czasem jeszcze cieple) ... on nawet nie jadł pomidora zerwanego prosto z krzaka !
    Ale chociaż wie, że mleko bierze sie od krowy :) hihi bo są dzieci które na pytanie: skąd się bierze mleko?
    Odpowiadają, że ze sklepu!

    OdpowiedzUsuń
  2. To wszystko prawda co pisze Figa. Takich wsi już nie ma :( i nigdy nie wrócą.
    Teraz na wsi każdy ma kawałek trawnika i ewentualnie grządke z marchewką.
    Mój Mały jakiś rok temu, zobaczył przez okno konia. Koń ciągnął wóz, widok nieczęsty. Mały na parapecie stał i krzyczy: "mama taktok", na co ja: "tiaaa taktok konie ma, ale mechaniczne..." Wtedy się śmiałam, ale trochę to smutne, że te nasze dzieciaczki to wszystko omija :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze znam życie na wsi. Mimo, że sama mieszkam od zawsze w mieście. Jak we wcześniejszym komentarzu wspomniałam moi dziadkowie mieszkali na wsi. Zawsze na wakacje tam jeździłam. Pamiętam czasy ze zwierzętami w oborach, chlewach, kurnikach. Pamiętam o kosach i sierpach w stodole. Pamiętam jak kogut dziabnął mnie w ucho, bo chciał mi kolczyka ukraść.
    To były piękne czasy, które niestety odchodzą w zapomnienie. Bo nawet ludzie na wsi zapominają o prawdziwych wartościach. Idą za postępem techniki...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wsi nie mieszkałam, ale dobrze znam ten rytuał, bo moi dziadkowie mieszkali kupe lat a i moja mama wychowana na wsi. Później przeprowadzili się do miasta, do domu z ogrodem, ale były i świnie i kaczki, kury, króliki . . . więc taki mały zalążek wsi. A też i niejednokrotnie babcia zabierała mnie i moją siostrę w tamte strony i muszę przyznać, że są to wyjątkowe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedne te nasze dzieciaki, przyszlo im zyyc w nieciekawych czasach. Ja w prawdzie na wsi nie mieszkalam, ale na śląsku w "familoku" ;) to taka kamienica, 12 mieszkan. Wszyscy sie znali jak lyse konie, latem codziennie spotykalismy sie na podworku. Dzirciaki szalaly, syarsi siedzieli przy kawce. Byly wspolne rozmowy, radosci i smutki. Dopiero po latach zrozumialam skad nazwa familok, bo wszyscy tam bylismy jak jedna rodzina.
    Teraz mama mieszka tam nadal, ale ludzie juz nie ci, w wiekszosci mlodzi, zrobilo sie obco. (trzeciadziesiatka)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja powiem Wam tak... miastowa jestem od urodzenia, na wsi nigdy rodziny nie miałam, a takie opowieści znam tylko z usłyszenia ;) pojęcia nie mam o dojeniu krów, skubaniu drobiu... do tego jestem na tyle porąbana, że mi wiejskie mleko śmierdzi (normalne też, ale to wiejskie to aż do mdłości;), zamiast kosy mam kosiarkę, ptaków się boję... jedynie co, to zbierać dary ziemi potrafię. Zawsze zazdrościłam koleżankom, które na całe wakacje wyjeżdżały na wieś do babci na przykład... ale teraz, jako dorosła osoba, to nie czuję kompletnie nic na ten temat, może zgodnie z zasadą - czego oczy nie widziały... ;)
    Natomiast mam duży sentyment do blokersów naszych czasów... na podwórku zawsze nas była cała banda i nigdy się nie nudziliśmy.... mnóstwo gier i zabaw, skakanie w gumę, na skakance, chowanego, podchody, łażenie po drzewach - no nie miał czasu człowiek się nudzić. Dlatego jak widzę jak obecnie podlotki siedzą na ławkach przed blokiem, skubią słonecznik plując dookoła i w kółko jakaś denna muza leci im z telefonów to mnie trafia ;)

    PS, a u mnie za płotem się dwie krasule pasą, a mieszkam jeszcze w mieście hihih :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A właśnie, że istnieją! :-)

    Ja to tak jak Myska - zupełnie miastowa. Całe życie w bloku i banda na jednej ulicy. Wieczory "na trzepakach" albo na ławkach. Aż się łezka kręci.. ;-)
    I nigdy nic ze wsią wspólnego nie miałam.
    A potem przyjechałam do miasta Tygrysa. I okazało się, że nie tylko jego mama ma dom na wsi (to nic ciekawego, bo tylko dom i ogród) ale mieszkają tam też jego dziadkowie - i tam jest raj. Szczególnie dla dzieci Szwagrów. I dla mnie też, na początku. Bo tam jest wszystko. Kury - więc jajka swoje. Konie - bo wujek ma stadninę (i nawet widziałam małego źrebaka niedługo po porodzie - cudo!:-) ), mieli kiedyś krowę, ale już nie mają. Mają za to prawdziwą studnię. :-)
    Na tej wsi (która zajmuje jedną ulicę) są latarnie ale od jakiegoś czasu nikt ich nie włącza. Więc wieczorami jest zupełna ciemność. Jeden sąsiad (chyba już jako ostatni) ma krowę, więc jest i mleko. Drugi ma świnie biegające po podwórku przed domem, trzeci ma króliki. Dla dzieci to prawdziwy raj, więc Szwagierka spędza tam duuuuużo czasu w lecie.
    A ja? Miastowa panienka na początku nie mogła (jak Myska) znieść zapachu ani smaku świeżego mleka od krowy), nie widziałam świeżego mięsa po biciu świni (teraz już RAZ widziałam...bleee), nie wiedziałam co robić w ogrodzie, ale po 2,5 roku już trochę wiem. I do mleka też można się przyzwyczaić. ;-)
    Najlepsze jest to, że wszystko, co mamy z ogródka jest przynajmniej zdrowe i naturalne.;-)

    Ale o pierzawce nigdy nikt mi nie opowiadał. Wspaniałe historia! :-)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam jeszcze raz swój komentarz i nie wiem czy odpowiednio on może byc zinterpretowany :) To nie jest tak, że ja nie doceniam wsi za to co wnosi do naszych domów. Jak Julita wżeniłam się w chłopaka co na wsi rodzinę ma i obecnie mam w lodówce 20 na 30 jaj pochodzących prosto od głównego producenta (czyli kury;). Mam dwa króliki i jednego gołębia w zamrażalniku... często też miewam ćwiartkę świnki, którą moi teściowie kupują i widzę różnicę w mięsie ze sklepu a świnką od pana Wacka...
    Jeść to wszystko bardzo lubię, ale jakoś nie czuję się poszkodowana faktem, że nigdy krowy nie doiłam czy nie oprawiałam jakiegoś mięsa... wręcz przeciwnie - wiem, że tego robić nie zamierzam ;)
    Nie mówię, że nigdy, bo ponoć tylko krowa zdania nie zmienia ;) Kiedyś twierdziłam, że w ogrodzie będę miała tylko trawę, krzaki i kwiaty, teraz wiem, że zasadzę mnóstwo drzewek owocowych, trochę malin, porzeczek, posieję marchew, pietruszkę i co się da ;)
    te historie naszych rodziców czy dziadków uzmysławiają mi jak bardzo ludzie byli kiedyś zjednoczeni. Znali się wszyscy we wsi i wzajemnie sobie pomagali czy przy pierzawce właśnie czy przy sianokosach - ciekawe czasy ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Stokrotko, znam ten zwyczaj, i pamiętam z lat dziecięcych. U mojej babci było darcie pierza. Tylko nazywało się to "wyskubki". Ja w późnijszym życiu mieszkałam wiele lat w mieście, ale mając 48 lat kupiłam na wsi domek i to drewniany i jestem na powrót wieśniaczką. Parę krów w moje wsi sie znajdzie, ale ostatnio zapanowała moda na gęsi, kaczki i indyki. A nawet sa dwie fermy strusi. O darciu pierza tutaj nie słyszałam, nie wiem co robia z piórami gospodarze. Muszę popytać. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie w czerwcu naszło coś podobnego odnośnie truskawek. Do dziś pamiętam smak truskawek z babcinego ogródka. Od kilku lat bezskutecznie szukam czegoś co byłoby choć odrobinkę zbliżone smakiem do tamtych i jeszcze nie udało mi się znaleźć

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja niestety nie znam pierzawek,ale inne rzeczy związane z Polską wsią znam,mimo,że wychowałam się w mieście,moi dziadkowie mieszkali w mieście i cała rodzina w mieście. Ale na różnych wsiach bywałam i wspomnienia które mam z nimi związane,nie zastąpię innymi. Mimo,że dzieciństwo spędzone w mieście też napawa mnie ogromną radością i sentymentem... chwile spędzone na podwórku były kiedyś czymś pięknym,bo teraz dzieci spędzające czas na podwórku nie potrafią się tak bawić jak my kiedyś.
    Czas wynagradza... tak więc mój P. mieszkał na wsi i tam spędzamy dużooo czasu,bo nadal mieszkają tam Jego rodzice.! ;)
    Mam nadzieję,że Mój Synek,będzie wiązał z nią przyszłe wspomnienia ;]

    OdpowiedzUsuń
  12. Myska, twoje komentarze coraz bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu, ze trzeba zwiewać na wieś.
    Chociaż nie znoszę prac ogrodowych to lubię zbierać plony. Jak mam wenę to lubię robić jakieś przetwory (nie umiem za wiele ale chętnie bym się "naumiała" np. buraczki, grzybki i inne pyszności nie będące kompotami i konfiturami)
    Dojenie krowy to ciężka praca i nie polecam :) nie masz czego żałowac, hihihi.
    Myślę, że przy twojej drobniutkiej budowie to przy świniobiciu nikt by ci nie pozwolił wykrawać mięsa. To jest dopiero ciężka robota.
    Patroszenie królika czy kury też nie należy do przyjemnych rzeczy. Masz kochana szczęście, że cię to ominęło :)))) Jak se wspomnę kiedyś jak musiałam całą sarnę zrobić to ... no!. Bo jako wychowana częściowo na wsi - mniej więcej wiedziałam jak zdjąć skórę i podzielić na porcje. Ble... Ale smaczna była :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Nawet jeśli teraz nie mielibyście do kogo pojechać, jest agroturystyka, więc za kilka lat może pokażesz Dziecińce "tamten świat".

    Też wychowałam się na wsi. Nie mieliśmy gospodarstwa, ale dziadek miał kilka kur. Kiedyś pojechaliśmy do zoo a tam... kury, kaczki, koguty i jakież było moje zdziwienie, gdy to zobaczyłam - aż krzyknęłam "jeeee tu są kury!!!!"

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja całe życie mieszkam na wsi, ale wszystkie "atrakcje" o których pisze Myska i Figa mnie na szczęście minęły :)
    Ale widziałam jak robiła to babcia i rodzice. Moja mama do tej pory ma kilka kur, bo nie wyobraża sobie, że jajko ze sklepu można zjeść... I chociaż się kiedyś z tego śmiałam, to pewnego dnia, jak mieliśmy z Ł ochote na jajecznice, popędziłam do mamy po jajka, no i jak się okazało, że nie ma. Plan był taki, że Ł jedzie do sklepu i robimy, popatrzyliśmy na siebie oboje, i wiadomo było, że żadne z nas nie zje :) taki mały schiz :))

    Myska - z mlekiem mam identycznie... śmierdzi mi potwornie KAŻDE, nawet sklepowe. Czasami w pracy jak mleko stoi kilka dni i nie wiem czy do kawy można użyć, dziewczyny mówią - spróbuj, albo - powąchaj. NO way :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kochane Dziewczyny dzięki za dyskusję;)
    Figa:
    Masz racje nie ma już takich wsi. Moi rodzice mają jeszcze kury i konie, tak tak konie klacz i źrebię, a w przyszłym roku zamierzam tatę namówić na kucyka jeszcze tylko nie wiem czy się da namówić;)
    Ale krowy nie uświadczysz;( Dopytalam mamę i na calej wiosce sa chyba dwie;) Tak że jakbyś chciała synkowi pokazać krowę to zapraszam;) A i snopki jeszcze u mnie się wiąże bo koń takie proste zboze do jedzenia potrzebuje, tyle że kosą to sie juz raczej chyba nie kosi;( Ale trawę dla konia jak najbardziej;)
    Lilijka:
    No tak konia ciągnacego wóz trudno spotkać, ale nie jest to niemożliwe=> patrz wyżej;) Ale to juz nie jest ta wieś co kiedyś, oj nie. Chyba takich wsi naprawdę już nie ma.
    Crystal:
    Wszystko się zmienia, ale jednak trochę żal, wakacje spedzałas na wsi, a czy pamiętasz zapach żniw? ja z kolei na wakacje jeździlam do Warszawy, do imponujacego dziesięciopietrowego bloku z wielkiej płyty. I panicznie bałam sie tamtejszej piwnicy: komórek, pralni;)
    FS:
    Prawda, ze wyjatkowe wspomnienia, wieś była taka spokojna i ciepła...

    OdpowiedzUsuń