wtorek, 30 grudnia 2014

Podle mi....

Okropnie się czuję. Musialam odesłać czy jak kto woli zwolnic pracownika, ale jak zobaczyłam co zrobił od wczoraj, to jestem pewna słuszności decyzji. Ale i tak czuje jakiś niesmak.
Jakbym nie odezwała się do jutra, to dajcie znac na policje, żeby mnie szukali....
Dopisek
Jestem, odwiozlam go na autobus, nic mi nie zrobił. Kilka razy pytał dlaczego i jestem pewna że i tak nie rozumie powodu.
Od takich rzeczy byl zawsze P, ale teraz musimy sie uzupełniać, bo on sam tego nie ogarnie. A my we dwie z Marysią uczymy sie po prostu życia, Stokrocia na szczęście w przedszkolu bo we trzy to byśmy chyba nie byly w stanie wszędzie jeździć. Wiecie co, mam naprawdę anielskie dzieci.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Się wygadać musiałam

Święta, święta i po świętach chciałoby sie rzec.
W tym roku klimat u nas byl jakiś mało świąteczny, wszystko jakieś takie udawane i wymuszone. I bardzo przykro mi tak pisać, ale na prawdę tak było. Każdy się cieszył i przeżywał te swieta tak jakby osobno, zabrakło tej rodzinnej, świątecznej atmosfery, tej magii świąt pomimo, że była choinka, dania wigilijne a nawet Mikołaj....
Na pasterce nawet było jakoś tak mało świątecznie, ksiądz zamiast kazania przeczytam list, organista zamiast kolęd przez pół mszy rzępolił jakieś do niczego nie podobne "niewiadomoco" fałszując przy tym, ze aż uszy bolały, a kościelny w czasie mszy przypomnial sobie że na głównym ołtarzu w świecy malo jest oleju, więc wparadował przed ołtarz i olej wymienił, a rozmiarów jest słusznych, to znaczy "łatwiej go przeskoczyć niż obejść".
Kiedy w drugi dzień wróciłyśmy z dziewczynkami do siebie, okazało sie, że mamy zimno jak w chłodni jakiejś, bo piec sie wygasił. Do awarii trzeba wezwać właściciela wiec musiałam przeszkodzić panstwu w świętach. Umowę mieszkania juz wymowiliśmy, ale wszystko zgodnie z warunkami zapisanymi w tejże, z zachowaniem okresu wypowiedzenia, i wydawało mi się, ze z tego powodu nie powinni mieć do nas żalu, ani żadnych animozji, zwłaszcza że są to raczej ludzie na poziomie. Przyszli oboje, w zasadzie bez słowa (oboje raczej do gadatliwych należą więc czy byla pani czy pan to zawsze kilka zdań zamieniliśmy), pomajstrowali, poklikali piec wlaczyli, mówię więc, że przepraszam ze w świętowaniu przeszkodziłam i że dziękuję ze tak szybko przyszli i usprawnili, na co pani mi tylko odpowiedziała, że zimno jest przecież, a tu male dzieci są. Dobrze, że nie ugryzła.
A apropo gryzienia to ja ostatnio gryzę, że bez kija nie podchodź. I to kogo jak kogo, ale P, który na głowie staje, żeby ogarnąć jakoś ten remont, do tego  w pracy ma gorący okres, a w święta też zdaje się lekko nie miał. No a ja o te święta taka zla jestem, ale on nie ma 15 minut czasu, żeby o tym pogadać, wiec ja sie nakręcam.
:-(

środa, 24 grudnia 2014

Życzymy...

Kochani, myślałam że zdążę napisać wcześniej, że będzie zdjęcie, że zajrzę na Wasze blogi zostawić "osobiście" życzenia...
W tym roku wszystko jest inaczej i nijak te święta nie przypominają świąt z lat ubiegłych.
Nie pachnie piernikami, ani pierogami, choinkę mamy co prawda ubraną, ale bombek mamy ciut przymało, nie mówiąc już o światełkach, których zapomnieliśmy kupić, ale pod choinką obok szopki zaraz po zawieszeniu ostatniej bombki stanęło pokaźne stadko koni, wiec może na ilość ozdób nikt uwagi nie zwróci:-)
Atmosfera miedzy nami cudowna, a to jest przecież najważniejsze.
Dlaczego więc z niczym nie zdążyliśmy i zamiast karpia mamy mintaja (wczoraj w sklepie było tylko to do kupienia)? Otóż moi Kochani dziś Wam zdradzę dlaczego ostatnio realne życie zabiera cały nasz czas... Spełnia się nasze marzenie, mamy dom. Stary, niewielki domek do remontu, który obecnie pochlania cały nasz czas, bo chcemy jak najszybciej w nim zamieszkać.
Te święta więc są w biegu pomiędzy wywrotkami piachu, a dotychczasowym mieszkaniem. Dziewczynki dzielnie znoszą podróże " w tę i z powrotem", a to godzina jazdy w jedna stronę. Ale mimo wszelkich niedogodności i jeszcze masy roboty przy tym domu, żeby dało się zamieszkać jestem szczęśliwa, wszyscy jesteśmy szczęśliwi, choć święta spędzamy oddzielnie.



Życzymy Wam zatem, aby i Wasze święta  były szczęśliwe, spokojne i beztroskie. Abyście spędzili je w gronie kochających osób, w miejscu które kochacie, a także z nadzieją w sercu, że wszystko czego pragniecie może się spełnić.
  Pięknych Świąt życzy Wam cała Stokrotkowa Rodzinka i oczywiście Konie też;-)

piątek, 19 grudnia 2014

Wiosna?

U nas dzis rano termometr okienny pokazywał 11 stopni na plusie!
I wiecie co, to chyba pierwsze święta, kiedy zdecydowanie wolałabym żeby śniegu nie było.... Za to wieje jak w kieleckim! A niech sobie wieje, byle nic nie przywiało, zwłaszcza zimy.
 

środa, 17 grudnia 2014

...

Trzask ognia w piecyku to jeden z najpiękniejszych dźwięków na świecie....
Uczę się palić w piecu, przypominam sobie jak to jest nosić węgiel i wybierac popiół.
Mieć dłonie umazane sądzą i wdychać zapach suszącego się jeszcze drewna.
I wiecie co? W tej chwili jest to dla mnie jedno z najważniejszych przeżyć....

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Świąteczny klimat....

Czy u Was w domach już świąteczny klimat?
Czy stroikki, wieńce świąteczne, bąbki, swieczuszki, reniferki...?
Ja powolutku też chciałam zacząć nas wprowadzać w świąteczny nastrój, ale dziś byłam trochę zajęta innymi sprawami, Mała Stokrocia poszła spać, Duża Stokrocia bawiła się w drugim pokoju, cichutko się bawiła więc zaglądam....

I przedstawiam Wam  świąteczny nastrój wg Stokroci:




Jakaś nam się chyba inwazyjna rasa trafiła: wszędzie wlezą:-)

sobota, 13 grudnia 2014

Jasełka

Wczoraj w przedszkolu odbyły się Jasełka.
Ślicznie było. To nic, że niewiele było słychać, i tak było pięknie:)
Najbardziej zestresowana była grupa żłobkowa, niektóre dzieciaczki wchodziły z płaczem. Sama pamiętam, jak przeżywałam ten pierwszy występ Stokroci i zadawałam sobie pytanie: czy oni tak muszą stresować te maluchy? Pzecież one przy pierwszym wyjściu z ten tłum obcych, wielkich ludzi (czytaj rodziców) są przerażone! Ale chyba jest jednak taka potrzeba, widać to już w następnym występie, kiedy te dzieci widać, że się stresują, ale znacznie mniej, a każde kolejne przedstawienie przychowi im łatwiej, co naprawdę widać. Te najstarsze przedszkolaki, które odgrywały role w Jasełkach to już zupełnie bez krępacji, widać było że duma je rozpiera, a nie stres:)
Najmłodsze dzieciaczki zaraz po odśpiewaniu (przez ciocię) piosenki zostały ze sceny odebrane przez rodziców, wiec myślę, że trauma żadna im nie zostanie.


Później był Mikołaj, który najpierw rozbawił dzieciaki w kółku, a później sięgnął do przepastnego worka z prezentami.

 Nie wiem co dostały dzieciaczki żłobkowe, ale grupa przedszkolna dostała: chłopcy samochody, a dziewczynki.... kucyki;) tak, że stadnina nam się znów powiększyła o dwa nowe kuce.


Na zdjęciu Stokrocia z Lenką, przyjaźń kwitnie, Lenka trochę, jakby grzeczniejsza.

czwartek, 11 grudnia 2014

Podglądacz...

Rozrabiamy sobie z Marysią w pokoju, a tu ktos zza okna nas podgląda...
Patrzy z zaciekawieniem, popędziłam więc cichaczem po telefon, żeby delikwentowi fotkę pstryknąć, ale czmychnął czym prędzej...

wtorek, 9 grudnia 2014

Wielka noc...

Muszę się pochwalić, no muszę:
dziś Marysia pierwszy raz przespała całą noc, od 21 do 6 rano!
Nie mam nic przeciwko, żeby tak już zostało.

sobota, 6 grudnia 2014

Urok wiary w Mikołaja

Czy wierzycie w świętego Mikołaja? Czy długo wierzyliście? Prawda, że to takie niesamowite, kiedy dzieci naprawdę wierzą, oczekują i jak wielka jest ich radość, kiedy się to spełnia...
Moja 6 letnia chrześnica też wierzyła do wczoraj, kiedy to ksiądz w szkole uświadomił dzieci, że święty Mikołaj to już dawno nie żyje, a prezenty kupują rodzice....

piątek, 5 grudnia 2014

Idzie....


Czuję się, jakbym wróciła z dalekiej podróży.

Nie bardzo wiem jak się nazywam, jaki jest dzień tygodnia, ani kto wygrał wybory w naszym mieście.

Ale wiem jedno: idzie ku dobremu!

Dzieciaki super: Maleńka się pięknie uśmiecha, gada po swojemu i pachnie jeszcze przesłodkim bobasem, Duża jest samodzielną, mądrą i ogromnie rozgadaną dziewczynką.

Na razie nie dajemy się chorobom, biedzie ani nudzie.

Święta za pasem, podobno. Co Niektórzy pieką koty, Inni proponują prezenty, jeszcze Inni szykują Paczkę, a my?

A my niebawem do Was dołączymy:)

piątek, 28 listopada 2014

Kto skurczył dobę?

Śpieszę donieść, że żyjemy i mamy się całkiem nieźle, jednak doba nam się jakoś skurczyła, może to przez temperaturę za oknem, w każdym razie ma teraz co najwyzej 10 godzin, więc wiadomo, że na wszystko czasu być nie może.

Od poniedziałku zaczełam pisać notkę i ciągle jej skończyć nie mogę, teraz już zarzuciłam, bo się temat zdezaktualizował:)

Ostatnio obie panny zasmarkane, aż wczoraj poszłyśmy z tej okazji do lekarza, co by obejrzał, osłuchał, opukał i wyszlo, że zdrowe. Nie mają gorączki, a sam katar to nie choroba.
Lekarz wie, prawda?
A jeszcze z "lekarskich" wiadomości, to wyobraźcie sobie, że po prawie dwóch miesiącach dotarła Karta Szczepień. Ech ta poczta, żeby polecony, za pokwitowaniem (bo tak mówi ustawa) szedł tyle czasu?! No skandal:)
A w przychodni traktują mnie jak persona non grata, ale to generalnie ich problem.
Nocnych rozrywek ostatnio za to mamy bez liku i to wcale nie za sprawą Młodszej, a starszej tym razem. Próbujemy ją (ciągle jeszcze) nauczyć zasypiania "z ląćką" i jak na razie efekt jest taki, że potrafi kilka razy w ciągu nocy przychodzić do naszego łóżka, czasami głaszcze mnie po głowie i wraca, a czasami jak wczoraj wchodzi między nas, a na każdą prośbę reaguje strasznym płaczem, cud że Marysia się przez to nie budzi. No nic, próbujemy dalej z tym marnym skutkiem, uparte dziecko nam się trafiło:) Ledwie tylko jedna skończy chodzić z łóżka na łóżko, zaraz druga otwiera oczy na mleko, na szczęście wypije mleko i idzie spać, czasem probuje trochę "zagadać", ale że nie ma chętnych o tej porze to zasypia w kilka minut.
Chodzę jak Zombi:(
I tak sobie mija dzień za dniem, powiem szczerze, że nie mogę się już doczekać powrotu do pracy...

niedziela, 16 listopada 2014

Życie nas wciągnęło...

Dziś jesiennie, zdjęciowo i krótko.
Nie mam ostatnio głowy do pisania, wszystkie nasze myśli są gdzie indziej, ale nie martwcie się nie dzieje się nic niepokojącego.
Dziewczynki też dobrze.

Udanego tygodnia i Wam i sobie życzymy:)







wtorek, 11 listopada 2014

Wbrew modzie...

Ubiegły rok na blogach 11 listopada pełen był notek tematycznych, a w tym roku cisza, a ja wbrew "modzie" jednak napiszę.
Może naiwna jestem, ale pomimo dzisiejszych burd w stolicy, pomimo kolejek do lekarzy,  brudnej polityki, przeogromnej bezsensownej urzędowej papierologii, ZUSu, dziur w drogach i tysiącu innych "niedoskonałości" ja kocham ten kraj.  Nie "za coś" tylko tak po prostu, pomimo wszytko.
Tu się urodziłam i wychowałam, tu jest moja rodzina,  i nawet gdyby mi kiedyś przyszło stąd wyjechać, to to zawsze będzie mój dom, mój kraj, moja ojczyzna.
I dziś dedykuję Wam tę piosenkę:
Co naprawdę mnie tu trzyma?


Moja notka z ubiegłego roku jest jak najbardziej aktualna: KLIK: Patriotyzm a polityka

niedziela, 9 listopada 2014

Długi weekend...

Wyjątkowo nie wyjechaliśmy nigdzie, ale zapowiada się, że będzie to jeden z moich wymarzonych weekendów. Wczoraj ważne odwiedziny po południu, wieczorem krewetki, wino i komputer...
Dziś leniwy poranek:
Połówka i Marysia jeszcze śpią.
Ja- pyszna kawa i ciąg dalszy siedzenia przy komputerze (i wcale nie mam na myśli blogspot, to tylko chwilowy przerywnik). Wiem, trochę tajemnicza jestem, ale na razie nic nie mogę zdradzić. Może tylko  tyle, że mam nadzieję wkrótce znów zaznaczyć jako spełnione jedno z marzeń.
Stokrocia bryka mi końmi po stole.
A za oknem leniwie przeciąga się jakiś kot.
Tego widzę tu pierwszy raz, zazwyczaj przychodzi taki fajny trójkolorowy.
Spokojnego poranka i udanego dnia i dla Was:)




piątek, 7 listopada 2014

Przedszkolak:)


Od wczoraj mamy w domu prawdziwego Przedszkolaka, prawdziwego bo po pasowaniu.
Było fajnie: zwięźle, krótko, zabawnie i bardzo elegancko. Wyszło bardzo pięknie.
Nie słyszałam wcześniej żadnych piosenek, wierszyków, bo Stokrocia twierdzi uparcie, że dopiero będzie śpiewać jak  "będą rodzice" i że te piosenki się śpiewa tylko w przedszkolu.
Wielka tajemnica;)
Dzieciaki uśmiechnięte, nie było widać po nich stresu, bardziej po rodzicach;-)
Po imprezie mówię do niej:
-Pani dyrektor pasowała Cie na przedszkolaka taką wielką kredką!
Na co ona:
 -Ale ta kredka była z papieru.
Cóż, nic się nie ukryje, taki wiek;)

A ja byłam w sukience z krótkim rękawem (u nas wieczorem było 19 stopni!!!) i tak się wszyscy na mnie dziwnie patrzyli. Dopiero po powrocie dotarło do mnie dlaczego.
Nie z powodu sukienki, tylko rano byłam na pobraniu krwi, a moje żyły nie są łatwe, zwłaszcza po pobycie w szpitalu i wkłuciach w łokciu, wiec tym razem pani pobrała mi krew nie w zgięciu, tylko tak całkiem z boku i na ręce mam siniaka wielkości i koloru śliwki, wielkiej śliwki.
Wiadomo nie napisane na nim, że od ukłucia....

Słodka codzienność

Leci sobie to nasze życie szybciej niżbyśmy sobie tego życzyli.
Marysia ma już ponad 6 tygodni! Kiedy to zleciało?
Przecież dopiero co w brzuchu jeszcze była...

Jest cudna, słodka i spokojna. Jedynie, kiedy odkryje, że ma pusty brzuszek, płacze. I to nie tam, że sobie pochlipie, a krzyczy tak, że słychać ją pewnie na całej ulicy. Wszystko inne: mokry pampers, znudzenie, niemożność zmiany pozycji - wszystko da się wytrzymać, byle nie głód.
Głód ma być zaspokojony NATYCHMIAST! I wierzcie mi, mimo że taka maleńka wie jak się o to skutecznie upomnieć.
Będąc w ciąży martwiłam się małą ilością ruchów, ale widać Mała przeniosła swój "styl życia" z brzuszka do świata pozabrzuszkowego: śpi, śpi i jeszcze raz śpi. Budzi się głównie na jedzenie i nie daje się nakarmić przez sen. Teraz już więcej się rozgląda, wpatruje się w czarno-białe książeczki, próbuje się uśmiechać, próbuje też wydawać dźwięki, ale na to jeszcze trochę musimy zaczekać. Za to tak, jak i kiedy byłam w ciąży rozbudza się wieczorem tak ok 20 i do 22-23 chętnie by "rozmawiała" z otoczeniem, ale za to jak już zaśnie, to budzi się tylko raz, wypije mleko i śpi do rana, są jednak wieczory kiedy płacze, krzyczy, macha rączkami, jest taka wtedy zdenerwowana, niby chce jeść, a nie chce chwycić smoka butelki, wtedy tylko noszenie ją uspokaja, ale jak już się uspokoi to śpi, budzi się tylko raz, więc nie ma co narzekać.
Nie lubi zasypiać w ciemności.
Nie lubi leżeć na brzuszku, ale na brzuszku lubi spać- śpi wtedy od karmienia do karmienia.
Przyporządkowała sobie chyba też nas do poszczególnych ról: za Stokrocią wodzi oczkami z zaciekawieniem, przyzwyczaiła się już do jej pisków  i śmiechów, szuka jej wzrokiem, uśmiecha się do niej, do P uśmiecha się bardzo często, kiedy ten do niej zagaduje, za to ja... no cóż, ja mimo że mówię, noszę, śpiewam, przebieram, kąpię to i tak najbardziej jestem kojarzona przez Marysię jako ta "od jedzenia" bo żebym nie wiem jak do niej gugała, to zdecydowanie częściej zamiast uśmiechem odpowiada mi takim charakterystycznym "mlam, mlam":-)
Stokrocia bardzo jest dumna, kiedy razem z Marysią zawozimy ją do przedszkola. Nie jest zazdrosna, ciągle chętnie pomaga, trzeba tylko trochę uważać, bo chętnie też głaszcze Małą, czy trzyma za rączkę, a wiadomo że jednak dziecko nie ma takiego wyczucia i trzyma raczej jak lalkę.Ostatnio też koniecznie chce ja brać na ręce, czeka na szczęście aż sama jej ja położę na kolanach, wie, że Marysia jest za ciężka, żeby sama mogła ja unieść. Dziś nawet całowała Małej stópki, kiedy ją rano przebierałam, słodki widok:)
Jedynie wieczorem, kiedy jest już bardzo zmęczona, robi się bardzo marudna i wtedy bawić się-nie, iść spać- nie, przytulać -nie, czytać książkę- nie i tak przez kilka minut, po czym nagle jednak przychodzi z książką, przytula się i idziemy spać.
Niestety z zasypaniem mamy straszny problem, czasem trwa to nawet półtorej godziny! Przytula się ale nie może znaleźć swojego miejsca, wierci się i kręci, ostatnio to wygląda tak, że leży Stokrocia, w środku Marysia i z brzegu ja, i niestety ale zdarza się, że najpierw zaśnie Marysia, później ja, a Stokrocia na końcu.
Jakieś pomysły może? Chętnie skorzystam, bo nie powiem takie usypianie przez kilkadziesiąt minut nie służy ani jej, ani nam!
A jak dziewczyny zasną mamy chwilę czasu dla siebie, ale szczerze mówiąc to oboje padamy ze zmęczenia. P teraz więcej pracuje, ja niby "siedzę" w domu, a Mała w ciągu dnia jest grzeczna, a też wieczorem jestem padnięta. 



środa, 5 listopada 2014

Biadolenie na szczepienie, czyli: Czy jestem złośliwa?


 
 źródło


Wczoraj miałyśmy szczepienie. Bardzo źle Marysia zniosła ukłucia (aż cztery bo niestety z przyczyn czysto finansowych wybraliśmy szczepienia refundowane czyli niepłatne).
I ręce mi opadły i dziś znów siedzę w przepisach dotyczących służby zdrowia (zamiast malować chociażby). Ja jakąś specjalistką będę niebawem.
Ale może od początku.
Pamiętacie w ubiegłym roku jak napisałam zażalenie na panią doktor, i jak wezwali i ją i mnie do Okręgowej Izby Lekarskiej? (klik1,  klik2, klik3, )
Pani w OIL, która mnie "przesłuchiwała" powiedziała na koniec aby pod żadnym pozorem nie unikać pani doktor, na którą zażalenie złożyłam*, żeby zachowywać się w stosunku do niej jak najnormalniej. Wiedziałam, że wcześniej czy później nasze drogi znów się zejdą i wierzcie mi, gdybym miała jakiś wybór na pewno poszłabym do innego lekarza, ale wyboru nie było i Marysia pierwszą  wizytę patronażową miała właśnie u niej. Wizyta była w przychodni, po zbadaniu Małej pani doktor poprosiła mnie o chwilę cierpliwości, po czym wezwała swoją przełożoną i w jej obecności powiedziała mi jak bardzo ją to dotknęło, i że jak to możliwe, że po tylu latach pracy ona, ONA jest stawiana przed oblicze rzecznika odpowiedzialności zawodowej!? Że nie ma sobie nic do zarzucenia, że wszystko było zgodnie z prawem i wszelkimi ustawami i wymusiła na mnie poniekąd podpisanie jej oświadczenia, że jest tak jak jest. Bardzo była oburzona, ale jeśli chodzi o dziecko zachowała się nienagannie.  
Nic to, jeszcze nie raz się spotkamy, niestety.
Wczoraj na szczepieniu też byłyśmy u niej. No i tu się pani doktor mogła wykazać niesamowitą empatią i dobrym sercem, ba nawet prawo dla mnie złamała**.
A było tak. Podczas badania pani pielęgniarka przyszła z informacją, że nie ma karty szczepień (karty uodpornienia bo tak się ten dokument dokładnie nazywa). Ja na to odpowiedziałam, że nie mam pojęcia dlaczego, bo szpital miał ją wysłać, a adres podałam tej właśnie placówki. Pani doktor wyszła na chwile do pielęgniarki, wróciła i  zbadała Małą, po czym widać było jak robi się strasznie wściekła (to chyba najwłaściwsze określenie). 
I mówi do mnie:
-No i co ja mam teraz zrobić? Marysia jest zdrowa i szkoda by było jej nie zaszczepić, ale w myśl przepisów ustawy- zatrzymała się na chwilę, ale tytułu ustawy nie podała- nie powinnam tego zrobić, bez oryginału karty szczepień dziecka. Nie wolno mi tego zrobić i robiąc to łamię prawo, nadstawiając do odpowiedzialności własną głowę.
Pani pielęgniarka szybko pojawiła się w drzwiach i oczywiście poparła panią doktor.
Odpowiedziałam, że oczywiście rozumiem, jeśli takie są przepisy. Że prawo jest prawo jest prawo i oczywiście dokumentacja musi być przecież prowadzona prawidłowo. Pomyślałam sobie, że trudno, jeśli zaszczepią to dobrze, jeśli nie to i tak nic nie poradzę, jak trzeba będę to pojadę po tę kartę szczepień i już.
Nasłuchałam się jeszcze kilka razy od pielęgniarki jak to strasznie pani doktor się naraża i w ogóle, ale w końcu Mała dostała szczepionki, a ja zalecenie, aby sprawdzić czemu tej karty nie ma.
Zaraz po wyjściu zadzwoniłam do szpitala na oddział noworodkowy, gdzie bardzo miła pani poszła sprawdzić co się z owym dokumentem zadziało, że nie został do przychodni dostarczony. Karta uodpornień została wysłana 29 września, pani przeczytała na jaki adres, pomyłki nie ma. Po czym zapytała dlaczego to a dzwonię, a nie przychodnia? Wszak to dokument wewnętrzny  placówki i matce nic do tego- przy czym cały czas była bardzo uprzejma. Powiedziała, że zapewne bałagan w papierach mają, a nie nie dostali dokumentu (wg prawa ten dokument wysyłany jest za potwierdzeniem odbioru bądź przekazywany za pokwitowaniem) i niech oni się pofatygują żeby zadzwonić, a nie matkę w to wrabiają. 
Dziś zajrzałam do "ustaw" odnośnie szczepień, a dokładniej Rozporządzenia Ministra Zdrowia1) z dnia 18 sierpnia 2011 r. w sprawie obowiązkowych szczepień ochronnych, 
bo to ono najbardziej szczegółowo reguluje przepisy odnośnie szczepień i odnośnie karty uodpornień znalazłam to:
§ 11. 1. Karty uodpornienia są przechowywane
w kartotece w sposób umożliwiający wyszukiwanie
osób podlegających obowiązkowym szczepieniom
ochronnym.
2. W przypadku konieczności przekazania karty
uodpornienia przekazuje się ją za pokwitowaniem
osobie przeprowadzającej obowiązkowe szczepienie
ochronne.
Czyli dokument ten przechowują i przekazują między sobą placówki. 

 A jeśli chodzi o złamanie prawa przez panią doktor to nie tak do końca, w przepisach ustawy ani w rozporządzeniach nic nie znalazłam, ale za to na stronie Państwowej Inspekcji Sanitarnej jest takie oto zdanie:
Jeżeli szczepienie ochronne zostanie wykonane przez świadczeniodawcę nie dysponującego kartą uodpornienia jest on zobowiązany do dokonania odpowiedniego wpisu w książeczce szczepień pacjenta, wydania osobie szczepionej zaświadczenia o wykonaniu szczepienia oraz poinformowania osoby szczepionej jej przedstawiciela ustawowego lub faktycznego opiekuna o ciążącym na nim obowiązku przekazania zaświadczenia o wykonaniu szczepienia świadczeniodawcy.
Czy będę złośliwa, jeśli na następnej wizycie przekażę tę informację lekarce?
A jeśli jesteśmy już przy tej przychodni... Od poniedziałku próbuję umówić Stokrocię na wizytę, niby ma tylko kaszel, no ale co mam czekać jak będzie coś poważniejszego, chyba lepiej, żeby lekarz ją osłuchał. W poniedziałek: przykro mi, nie mam już miejsc na dzisiaj. We wtorek: przykro mi nie mam już miejsc na dzisiaj (telefonicznie) więc będąc w przychodni pytam panią w rejestracji, ze skoro od dwóch dni nie ma miejsc to może byłaby łaskawa zapisać mnie na dzień następny, na co pani, ze niestety na dzień następny nie może, proszę dzwonić rano. Kto zgadnie jaką odpowiedź usłyszałam dziś rano, kiedy się w końcu dodzwoniłam? Nagród nie przewiduję. 
No i co skargę mam pisać?






* z perspektywy czasu widzę, że to chyba jednak bardzo zła polityka przychodni niż lekarza, ale pani w OIL przyznała, że brakło tzw. dobrej woli
** prawa oczywiście nie złamała "dla mnie", a jeśli już to raczej "przeciwko mnie" nie wystawiając stosownego zaświadczenia

poniedziałek, 3 listopada 2014

Mama. I wszystko:)

źródło: www.edziecko.pl
Jak bardzo matka może być zmęczona?
Wstaje w środku nocy, idzie jak zombi do kuchni gdzie na blacie stoją przygotowane butelki na mleko dla małoletnich. 
Z szafki powyżej bierze pojemnik w rękę, otwiera i sypie łyżeczkę do  butelki.
-O k...a! Kawa!!!!
Dziękuję.

niedziela, 2 listopada 2014

Listopad

Listopad to dla mnie miesiąc zadumy, choć nie lubię szczerze mówiąc, bo mi się tak strasznie smutno kojarzy. I zazwyczaj już zimno i szaro i tak jakoś przygnębiająco.
Wczoraj Wszystkich Świętych, lubicie to święto? Bo ja od pewnego czasu mam bardzo mieszane uczucia.
Kiedyś chyba było to bardziej święto zamyślenia, dziś komercji.
Kiedyś na groby najbliższych przyjeżdżała rodzina, stali raczej w milczeniu i zamyśleniu, pamiętam, że jak  byłam dzieckiem to na cmentarzu nie wypadało się zachowywać głośno, a teraz nikt się nie krępuje rozmawiać, śmiać, przekrzykiwać jak na targowisku jakimś. Ludzie przechodzą samych siebie i na cmentarzu (u nas, nie wiem czy u Was podobnie) jest istna rewia mody! Nic to, że 12 stopni na plusie futra też się zdarzają i to wcale nie rzadko. A na grobach też można powiedzieć rewia, bo sąsiad z sąsiadem (w sensie, że ci żyjący) prześcigają się czyje znicze i kwiaty ładniejsze, mało gdzie stoją zwyczajne kwiaty i nie wymyślne znicze. Dlatego od jakiegoś czasu nie przepadam za 1 listopada.
Wolę pójść sobie spokojnie w Dzień Zaduszny, w końcu tak naprawdę to dziś jest święto naszych zmarłych, wszystkich zmarłych, a wczoraj "tylko" tych świętych.
W dzień zaduszny jest tak spokojniej, nie ma tego wszystkiego na pokaz, nie ma wyfiokowanych paniusiek w futrach, nie ma dzikiego tłumu, ludzie więcej milczą, są bardziej zamyśleni.
Lubię. Tak w ciszy i zadumie.
Ale w tym roku to mnie ominęło, zarówno wczoraj jak i dziś, nie idę na cmentarz.
Tak jak i trzy lata temu.
Raczej nie jestem przesądna, ale to jeden z bardzo niewielu przesądów, do których się bardzo stosuję.
Stokrocia poszła z Babcią. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale ona bardzo lubi cmentarze. Czasem jak gdzieś przejeżdżamy obok  jakiegoś a ona zauważy, to prosi, żeby się zatrzymać.
A ja się raczej boję, raczej wolę omijać, po prostu czuję się na cmentarzu taka maleńka, słaba i niepewna.
I raczej bojaźliwa jestem, zwłaszcza jeśli chodzi o duchy z zaświatów i od zawsze się bałam ciemności, cmentarzy i duchów, choć moja nieżyjąca już Babcia zawsze mi mówiła, że jak ktoś się boi, to duch na pewno do niego nie przyjdzie i że bardziej się żywych bać trzeba.
A ja tam się boję strasznie, ale....

czwartek, 30 października 2014

Jestem.

Dziękuję.
Jestem i w takim razie nigdzie się nie wybieram.
Może to trochę hormony, może trochę siedzenie w domu tak na mnie wpłynęło, bo pisać to ja chcę i tyle bym chciała Wam powiedzieć, tylko tak się zastanawiałam czy  jest sens o tym pisać, czy normalne, szare życie jeszcze kogoś interesuje?
Blogosfera bardzo się zmieniła przez te lata. Kiedy nieśmiało zaczynałam pisać blog wiele było takich blogów zwyczajnych, podobnych do mojego. Teraz się to pozmieniało, część dziewczyn przestała pisać, kilka zajęło się swoimi blogami profesjonalnie, zawodowo.
Zastanawiałam się więc, czy ma sens prowadzenie jeszcze takiego bloga zwyczajnego, o zwyczajnym życiu, zwyczajnych problemach i radościach.
Przekonałyście mnie, że tak, więc jestem.

Zastanawiając się nad tym co dalej z blogiem zrobić postanowiłam, że trochę go odświeżę, chciałabym żeby było tu bardziej ciepło, przytulnie, domowo i tak bardziej "mojo", ale też bardziej czytelnie.
Przez jakiś czas więc ,mogą się tu dziać różne  rzeczy...
Wiem jak bym chciała, żeby blog wyglądał, ale nie wiem czy będę potrafiła poradzić sobie z tym. Wdzięczna za Wasze zdanie przy zmianach- zawsze można przecież wrócić do tego co jest teraz.
PS. Docelowo blog na pewno nie będzie taki "biały" ale zanim zrobię to co bym chciała to niestety musi potrwać;)

niedziela, 26 października 2014

Powroty....

Powroty są trudne, nawet te na blog.
Najpierw czegoś człowiekowi brakuje, w każdej wolnej chwili stara się zajrzeć choć na jeden ulubiony, zostawić komentarza zazwyczaj już nie zdąży, ale był, wie co się dzieje i myśli często o blogowych znajomych, później zauważa, że ci którzy są mu naprawdę bliscy, to są blisko, nawet kiedy nie czytuje codziennie, i jak oni nie codziennie zaglądają, a później przychodzi moment, kiedy nagle zauważa się, że bez tego świata wirtualnego jednak da się żyć. Naprawdę się da, uwierzycie?
A na koniec przychodzi pytanie czy warto wracać?
Czy ktoś tu czeka? Czy jest sens pisać ?
W końcu piszę tylko o swoim życiu, dla niektórych pewnie nudnym jak flaki z olejem.
Kontrowersyjnych tematów staram się unikać, nośne hasła omijać.
Nawet zdjęciami się nie chwalę....
Do przemyślenia.
Do zobaczenia.

piątek, 17 października 2014

Pilne!!!!

Po Waszej lewej stronie na górze strony pojawiło się nowe okienko ze skarbonką, bardzo pilna sprawa!
Można też tutaj: KLIK

Zaledwie trzy tygodnie temu moja maleńka córeczka Marysia była pacjentką Centrum Zdrowia Matki Polki.  
Strach o zdrowie i życie dziecka jest nie do opisania.
Nie wymagała na szczęście skomplikowanych zabiegów ani drogich aparatur, wystarczył stół i sprawne ręce Pani doktor.
Nam się udało, ale są też inne dzieci: Dzieci czekające na operację serca. 
One nie mają tyle szczęścia, a bez tego urządzenia, na które zbieramy pieniądze, wiele z operacji musiało się przesunąć, wiele dzieci musi czekać i wielu rodziców z bólem serca modli się o cud....
Tak moi drodzy, ja też uważam, że to nie społeczeństwo powinno kupować sprzęt, skoro płaci podatki i inne składki, ale nie czas i miejsce na takie dyskusje.
Teraz liczy się czas.
Czas oczekujących Dzieci i ich Rodziców. 
Bezcenny.
Odsuńcie złość na polityków na bok i jeśli możecie przyłączcie się. 

niedziela, 12 października 2014

Starsza Siostra

Marysia śpi, P biega ze Stokrocia po placu zabaw, a ja mam kilka minut „wolnego” wiec może uda mi się co nieco napisać;)

O Stokroci będzie, bo dopytujecie jak przyjęła młodszą siostrę.



Otóż Stokrocia jako starsza siostra jest naprawdę wspaniała, zaskakuje mnie na każdym kroku. Nie, że jest idealnie, ale… ale od początku.
O tym że w domu będzie „mała dzidzia” Stokrocia dowiedziała się kiedy jeszcze brzuch nie był widoczny. Wiadomo, totalna to dla niej była wtedy abstrakcja, przytakiwała tylko na wszystko, ale raczej nie mogła wiedzieć z czym to się wiąże. Kiedy brzuch już był widoczny, czasem mówiła do brzuszka dobranoc, czasem głaskała, najczęściej jednak co się jej przypomniało to gładziła swój brzuszek i mówiła, że ona tam ma małą Anię;)
Później zaczęliśmy ją przygotowywać do tego, ze przez kilka dni będzie musiała zostać u dziadków, a mama pojedzie do szpitala, żeby przywieźć małą Marysię. Na to też się zgadzała, nawet nie wiedzieć skąd wysnuła sama teorie (doprawdy nie wiem jak, ale teoria jak najbardziej słuszna się okazała) bo powtarzała że mam pojedzie do szpitala, a pan doktor otworzy brzuszek i wyjmie z niego Marysię. Byłam pełna obaw jak ona zostanie na te kilka dni z dziadkami, ale kiedy w niedzielny poranek odwiozłam ją nie zapłakała nawet, została dzielnie i to ja płakałam i wychodząc z domu i wchodząc do szpitala zalałam się łzami.
Dzielnie czekała te kilka dni, babcia mówi, że nawet nie wspomniała raz ze chce do mamy, tylko że pan doktor wyjął Marysię, i że mama z Marysią nie długo przyjadą.
Kiedy wróciłyśmy do domu, czekała na nas już od rana, zaniemówiła dosłownie- co tej małej gadułce rzadko się zdarza. Biegała, cieszyła się strasznie, skakała do góry, nie wiedziała jak wyrazić tę radość!
A ze szpitala przyjechał z nami prezent, co nie umknęło zaraz uwadze Stokroci. Zapytała zaraz czy to Marysia dostała taki prezent i wielkie było jej zdziwienie, kiedy usłyszała, ze ten prezent to Marysia przywiozła dla swojej siostrzyczki. Prezentem był oczywiście koń, bo co by miało być innegoJ
Poprzytulała się najpierw, a później bawiła się konikiem, a kiedy zostałyśmy już same, zaskoczyła mnie totalnie. Konika porzuciła w kąt, przyszła do mnie i zapytała:
-Mamusiu, mogę ją wziąć na ręce?
Poryczałam się, położyłam jej Marysię na kolanach i zrobiłam pierwsze pamiątkowe zdjęcie siostrzyczkomJ



Bardzo lubi kiedy proszę ją, żeby to ona wybrała w co chce, żeby Marysię ubrać, jest wtedy taka dumna! Chętnie też towarzyszy przy przebieraniu, przewijaniu, dotyka wtedy stópek Maryńki i mówi: jakie ona ma maleńkie nóżkiJ
Kiedy jedziemy samochodem często proszę, żeby pilnowała siostry (oba foteliki sa n tylnym siedzeniu) i Stokrocia wtedy z taką dumą odpowiada co siostra robi w danym momencie (najczęściej śpi ha ha).
W ubiegłym tygodniu P zakupił dla Marysi książeczki, takie dla noworodka (jejku, jak Maryńka na nie patrzy!!! Nie spodziewałabym się, że taki maluch może nad czymś Az tak się skupiać!!!) i wczoraj Stokrocia wzięła tę książeczkę, najpierw pooglądała sama, a później podeszła do Marysi i zaczęła jej te obrazki pokazywać, mało tego zaczęła jej opowiadać!
A wyglądało to niesamowicie, czyli mniej więcej tak:
- No zobac co tutaj jest? No zobacz Malysia. No co to jest? No powiedz. Mi… mi…. No. No miś! Blawo! Miś tu jest.  A tutaj? Zobac.
Niesamowite, a mnie znów się oczy zaszkliły.

Czy jest zazdrosna?
Raczej nie, owszem zdarzają się takie momenty, kiedy pewnie wolałaby mieć mamę tylko dla siebie, zwłaszcza wieczorem – Stokrocia nie potrafi zasypiać sama, zasypiała od samego początku trzymając mnie za rękę, a teraz jak jest z nami moja mama albo P to nie ma problemu, ale jak jestem sama, to trzeba się trochę nagimnastykować, ale nawet koło Marysi chętnie zasypia, byleby tylko moją dłoń mogła trzymać. I pewnego popołudnia padło zdanie, którego się chyba najbardziej obawiałam, ale też chyba jakoś sobie z tym poradziłyśmy.
Marysia po jedzeniu się przeciągała, a ja ją przytulałam i całowałam, na co Stokrocia podeszła do nam i mówi:
-A ty musisz ja tak całować?
Na szczęście przyjęła argument, że skoro ona już się tak całować i przytulać nie daje to dlatego całuję maleńką MarysięJUff

Powiem Wam, ze najbardziej się bałam, że będzie zazdrosna, zła na siostrę że jest, ale jest zupełnie inaczej. Bałam się i byłam przekonana, że dając Stokroci siostrę czegoś ją pozbawiam, że pozbawiam ją jakby wyłączności na rodziców, na dziadków, a tymczasem niczego jej nie pozbawiłam a właśnie dałam jej coś niezwykłego, niepowtarzalnego, cos czego nie da się kupić za żadne pieniądze. 

piątek, 10 października 2014

Wycieczka=stres

Dziś znów się stresuję:
Stokrocia pojechała na wycieczkę do ZOO.
Tym razem zaufałam pani dyrektor, mam nadzieję ze dopilnuje żeby autokar był sprawdzony i tak jak poprzednio wyposażony odpowiednio do przewozu przedszkolaków.
A wejście za "reklamówkę żołędzi".

poniedziałek, 6 października 2014

Na głodzie....

Sytuacja w sklepie:

Młody, na "oko" może dwudziestoletni chłopak, robi zakupy:
Chleb, cukier, papierosy, mleko, mleko koniecznie, bez mleka to nie ma co wracać do domu.
Po chwili zaczynamy rozmawiać, bo chłopak raczej z takich otwartych jest. Mleko dla żony.
Okazuje się, że chłopak jest ojcem, młodym tatusiem \zaledwie od dwóch  tygodni. Że miał być syn, i że przez całą ciążę czekali na chłopca, że USG nie pokazywało inaczej, a przy porodzie okazało się, że..... jest syn. I córka też. Taka promocja.
Pakował już zakupy kiedy jeszcze mu się coś przypomniało:
-Prezerwatywy jeszcze poproszę. No teraz to trzeba ostrożnie.- powiedział.
Oj biedny i chyba nieświadomy zupełnie, że na użycie ich jeszcze trochę będzie musiał poczekać:)

czwartek, 2 października 2014

Czemu musieliśmy po nocy izby przyjęć szukać?


Śpieszę z wyjaśnieniem co z tym szpitalem, mam nadzieję, że kiedyś ten post pomoże jakiejś mamie, która usłyszy podobną diagnozę i będzie się zadręczać tak jak ja...

W szpitalu, kiedy już Marysię przynieśli na stałe do mnie zauważyłam, ze przy jednym oczku ma taką jakby górkę, w kąciku oczka, przy nosku, następnego dnia zapytałam neonatologa czy to normalne, pani obejrzała, ale stwierdziła, że widocznie Mała może źle spała, albo może tak była ułożona jeszcze w życiu płodowym, że jakaś tam asymetria się zrobiła, i że to powinno lada dzień wrócić do normy. Pani jest specjalistą, więc uznałam, ze tak właśnie jest, ale nie dawało mi to spokoju.
Następnego dnia na badaniu dzieci był inny lekarz, więc odpytałam i jego czy to na pewno normalne.
Pan doktor popatrzył i powiedział, że być może to zapchany kanalik, a może coś innego, ale zalecił obserwację. Następnego dnia wezwano na konsultacje okulistę, bo podczas badania pani doktor stwierdziła, że to jednak raczej nie jest kanalik łzowy, a coś poważniejszego. Niestety szpital nie ma oddziału okulistycznego dla dzieci, więc zapewne okulista, który Marysię oglądał był lekarzem "od dorosłych".
Diagnoza mnie zmroziła: torbiel oczka lewego bez oznak zapalnych cokolwiek by to nie znaczyło. Zalecana konsultacja okulistyczna w najbliższym czasie.
Z taką diagnozą opuściłyśmy szpital, a że był piątek ok godz 15 więc już nigdzie nie zdążyłam zadzwonić, żeby wizytę umówić, choć dla mnie było jasne, że ma to być jak najszybciej.
Do południa w sobotę było wszystko w porządku. Po południu oczko Marysi zaczęło być zaczerwienione, wkrótce pojawiła się też opuchlizna, a wszystko to działo się tak szybko, że w ciągu zaledwie kilku godzin nie mogła już tego oczka otworzyć. Szukaliśmy z P jakiegoś pogotowia okulistycznego, jakiejś pomocy prywatnej, czegokolwiek. Łódź, Warszawa już było bez znaczenia, tylko żeby gdzieś nas przyjęli.
W końcu P uzyskał informację, że jeśli już, to tylko Centrum Matki Polki.
Zaczekałam na P i pojechaliśmy do Łodzi, był już dosyć późny wieczór, żeby nie powiedzieć noc.
Maryńka przez całą drogę była grzeczna, spała spokojnie, a oczko było ciągle opuchnięte i zaczerwienione.
Trochę słabo tam oznakowane, być może w dzień nie jest z tym problem, ale nocą trudno trafić na izbę przyjęć, i jeszcze na odpowiednią.
W końcu się udało trafić gdzie trzeba. Jeden problem pojawił się już na etapie wypełniania karty bo Marysia nie ma jeszcze peselu, ale jakoś się udało, po wypełnieniu formalności zostaliśmy pokierowani na oddział.
Kiedy wchodziliśmy do gabinetu pani doktor wybiła właśnie północ.
Pani doktor kazała położyć Małą na stole i zaczęła oglądać to oczko, wypytując o wszystko. Kilka razy pytała czy na pewno to okulista ją oglądał, i czy jestem pewna, że to był okulista. Pewna nie jestem, przy badaniu nie byłam, bo kiedy okulista przyszedł na konsultację ja właśnie miałam zdejmowane szwy i nie mogłam wstać, dopiero później pobiegłam dopytać. Po za tym na karcie wyjścia ze szpitala jest napisana diagnoza i podpis lekarza, który ją postawił.
Nie mogłam patrzeć na to co pani doktor robiła Małej, Marysia strasznie krzyczała, a ja łkałam w kącie z bezsilności i ze strachu. W końcu poprosiła mnie do siebie, żebym zobaczyła co robi,  bo będę musiała robić to samo w domu.
Wyjaśniła, że to niedrożność kanalika łzowego, że to dość częsta dolegliwość u noworodków i że trzeba masować w określony sposób kilka razy dziennie. A torbielka okazała się być torebką łzową po prostu.
Kiedy pani doktor skończyła z oczkiem Maleńka przestała płakać, oczko było spuchnięte, ale zgrubienie przy nosku zniknęło. Zapisała mi lek, w rękę dostałam jeszcze dwie porcje soli do przemywania oczka i tak w ciągu kilku minut ulżyło i Marysi i mnie.
W drodze powrotnej córcia spała spokojnie, i tak już do rana, zjadła tylko przez sen.
Pierwszy samodzielny masaż tego oczka to był mega stres, ale można się tego nauczyć. Dziś jest czwartek, mija więc właśnie piąty dzień i na razie (odpukać oczywiście) oczko jest w porządku, nie ma zgrubienia, nie nie spuchnięte ani zaczerwienione (tylko przez kilka minut po masowaniu jest zarumienione). Oczywiście na wizytę do okulisty się wybierzemy, żeby sprawdził czy na pewno wszystko jest jak trzeba.
I oczywiście, że boję się gdzieś w głębi duszy, ale jednak mam nadzieję, że już będzie wszystko dobrze.

PS. Nie mogę dodawać komentarzy na blogu, przy każdej próbie blogger pisze "ups" i mnie wyrzuca:(

środa, 1 października 2014

Kolejne z listy....

Dziś ok 21.
Telefon od P:
-Wyjdź na chwilę.
Mokra tuż po kąpieli, z dzieckiem przy piersi, ale skoro mówi wyjdź znaczy powód zapewne ma ważny.
Wyszłam.
Zaniemówiłam.
Przyniosłam do domu i jestem przeszczęśliwa.
Pamiętacie Listę marzeń? Jest w zakładce na górze.
Marzenie pod nr 5 częściowo zrealizowane...
On jest niemożliwy!
Brak mi słów....

źródło: http://www.fantom-xp.com

poniedziałek, 29 września 2014

W skrócie

U nas tyle się dzieje,  ale nie piszę nie z powodu braku czasu, wbrew pozorom, ale z powodu braku Internetu. Niestety ciągle pozostaje mi pisanie z telefonu, a już na samą myśl się odechciewa. Będzie więc wielkie streszczenie:
Stokrocia siostrę przyjęła cudownie, nawet nie wyobrażałam sobie że będzie aż tak "siostrzana".
Wczoraj nawet broniła dostępu do niej najmłodszemu do tej pory kuzynowi, zasłaniając Marysię własnym ciałkiem :-)
A Marysia jest spokojna, zupełnie tak jak było w czasie ciąży, jak jest najedzona to śpi i więcej jej do szczęścia nie potrzeba.
Ale żeby tak radośnie nie bylo to niestety w sobotę w nocy znów pakowałam torbę do szpitala i  pędziliśmy na izbę przyjęć do szpitala dziecięcego. Na szczęście nie musiałyśmy zostać. Trafiliśmy na pozytywnie nastawionego specjalistę, mimo wizyty w środku nocy (wierzcie mi różnie to bywa, niektórzy maja wręcz pretensje, że w środku nocy im sie przeszkadza, nawet panie które na tej izbie siedziały, zapewne dyspozytorki czy coś, to zachwycone nie były, a już zwłaszcza jak P zapytal przed wyjściem czy możemy tu na korytarzu przycupnąć na krześle i  nakarmić małą). Pani doktor zajęła się Maleńką, pomogła jej a nas poinstruowała co i jak, zapisała leki i na razie jest ok.
Dziś wieczorem zamierzamy wrócić do siebie, więc powinno po woli wszystko wracać do normy.

piątek, 26 września 2014

5 szpitalnych dni...

Wiecie to jest jednak niesamowite. Jednego dnia cię pokroją, leżysz 24 godziny i czujesz sie tak strasznie, ze niemal nie do opisania mimo ilości lekow jakie w Ciebie  wlewają. Przynoszą ci to male zawiniątko, kładą obok lub na piersi i nagle ból jest zupełnie do zniesienia i nawet sie taki duży nie wydaje, buzia sie uśmiecha a oczy robia sie mokre.
Po upływie doby każą ci wstać, nie mozesz sie doczekac tego momentu, choć jeśli to twój pierwszy raz to nie spodziewasz sie ze będzie tak ciężko. Ale teraz juz będzie zdecydowanie lepiej.
Trzecia dobę juz próbujesz przezyc bez ketonalu, i ku twojemu zdziwieniu daje się. Nie boli juz tak strasznie, na noc jedynie warto poprosic, zeby troche odpocząć.
Na czwarta dobę zdejmują ci szwy. Chwila dyskomfortu i jaka ulga, nic nie ciagnie, latwiej wstać, usiąść, bajka.
Pięć dni po już niemal wcale nie boli. Jesteś jeszcze ostrożna, ale siadanie, wstawanie czy podnoszenie maluszka nie sprawia żadnego problemu.
5 dni.... Niesamowite. Az tyle i tylko tyle.
I tyle wystarczy, zeby w miarę dojsc do siebie, wrócić do domu i cieszyć sie z bycia mamą:-)

Jest decyzja, wracamy do domu!!!

środa, 24 września 2014

Pozdrawiamy ze szpitala czyli co u nas;-)

Nie wiem od czego zacząć...
Chyba od podziękowań za gratulacje i życzenia, za kazdy sms, za kazdy mail i komentarz, to naprawdę sie cieplej na serduchu robi:-) dziękuję!
Jesteśmy z Marysia w szpitalu, jeśli nic się niespodziewanego nie wydarzy, to w piątek wyjdziemy do domu. Przedwczoraj był najgorszy dzień, bylo bardzo ciężko, byly momenty że łzy mi  same płynęły po policzkach, na szczescie to nie zadna depresja ani nic w tym stylu, po prostu bol byl tak silny, a nie mozna sie bylo doprosić o  przeciwbólowy. Wczoraj bylo znacznie lepiej, a dzis juz chyba nawet na noc nie będę potrzebować żadnego uśmierzacza. Pewnie jeszcze kilka dni i będę skakać jak łania;D
A Maryńka jest cudna. Jest (odpukać, odpukać- przesądna zbytnio nie jestem, ale kto tam wie) bardzo spokojna, jest przeurocza, spi, je, robi świetne minki, spi, je, rozgląda sie, je, śpi, smieje sie, spi... Jest po prostu fantastyczna:-)
Stokrocia natomiast czeka na mame i siostre cierpliwie u dziadków. Chyba dobrze ja przygotowaliśmy na czas oczekiwania, bo zostala bez najmniejszego sprzeciwu, nie płacze, nie wspomina, nie tęskni tylko każdego informuje gdzie i dlaczego jest mama. Nawet ciocie, ktora zapytała czy mama pojechała do szpitala po dzidziusia podobno poinformowała, ze nie po dzidziusia. Mama pojechała do szpitala, żeby pan doktor wyjął z brzuszka Marysie a nie dzidziusia! Uff... Jak dobrze ze nam Marysia nie zrobila psikusa i nie okazala sie byc Jasiem, bo chyba musiałabym komus podmienić;-)
Siostrzyczkę widziała na razie na zdjeciu, i mówi że fajna, czekamy niecierpliwie piątku, żeby obie panienki mogły sie poznać:-)
Przez telefon nie chce rozmawiac, rzucila dzis tylko "czesc Mamuśka" i tyle jej bylo. Usłyszałam tylko w tle: nie mogę, bawię sie kucykami! Jak dobrze, ze wszystkie jej zapakowałam:-)
Wybaczcie brak polskich liter, ale pisanie na telefonie to cos okropnego, a jeszcze w kolko  poprawiać cały tekst...
Od czasu do czasu podczytuje co u Was, tylko cos mi sie z ustawieniami porobilo i teraz za każdym razem musze sie logować od nowa, więc komentowanie jest mega denerwujące.

Nie wszyscy podgladaja nas na FB wiec napisze tez tutaj taki zaslyszany w szpitalu żarcik:
-Dlaczego wymyślono porody rodzinne?
-Żeby wynagrodzić ojcom nieobecność przy poczęciu;-)

niedziela, 21 września 2014

Ciekawskich – zaspakajam, Niecierpliwych – uspakajam

Otóż donoszę iż ze środka „stokrociowej kolorowanki” z poprzedniej notki
Przybyła dziś na ten świat Marysia – czyli 3450 gramów nowego świeżego szczęścia.
Obie uczestniczki tego EPOKOWEGO WYDARZENIA czują się dobrze.







czwartek, 18 września 2014

Dziecko mówi....

Dawno nie zapisywałam rozmówek ze Stokrocią, a muszę powiedzieć, ze teraz przechodzimy na "wyższy poziom" ;-)

Poszliśmy wczoraj z Małą na obiecane lody.
Stokrocia jednak wybrała ciastko w kształcie serduszka, i zachwycona nim i tym że jest w kolorze różowym pałaszowała z zachwytem.
P mówi:
-Dasz mi spróbować?
-Nie.
-No daj, tylko spróbować chce. Jedną małą łyżeczkę.
-Tata, no coś ty, łyżeczki się nie je!

***

Skończyliśmy jeść, Małej zostało jeszcze pół szklanki soku. Nauczona doświadczeniem, że pić jej się będzie chciało jak tylko wsiądzie do samochodu, pytam:
-Chcesz jeszcze soczku? Bo już wychodzimy.
- Nie, nie chcę.  Zostawię go tutaj.
  Dla swoich dzieci zostawię- dodała po chwili.

***

Dziś rano, Stokrocia wstała w zadziwiająco dobrym humorze i od razu kazała sobie uczesać kitki i pobiegła bawić się swoimi kucykami. Słychać tylko jak odstawia z nimi sceny, jak rozmawia, jak "biegają" po stole, ale nie chce zmienić piżamki na ubranie.
Mówię:
-Kochanie ubieraj się szybko, bo zaraz wychodzimy do przedszkola.
-Ale ja nie chcę się ubierać.
-Szybko ubieramy się, zobacz jaką dziś będziesz mieć śliczną sukienkę. Będziesz wyglądać jak ksieżniczka. Chodź tu szybciutko moja księżniczko.
-Ale księżniczka Celestia  (to księżniczka kucyków) nie ma sukni. Ona chodzi na golasa. Ja też chce na golasa!
- Ale księżniczka Celestia jest koniem, dlatego nie chodzi w ubranku.
- Ale ja też jestem konikiem. zobacz: Iha ha ha ha!
Jednak w końcu dała się przekonać do założenia sukienki;-)

wtorek, 16 września 2014

Czas.....

Kilka minut temu zadzwoniła moja Położna...
Zmiana planów, zmiana priorytetów, stres, strach i nie wiem co jeszcze...
Ale że to naprawdę już tak blisko...?
Nie mogę się skupić na niczym od tej rozmowy, myśli gdzieś biegają, bo jak to będzie? Jak moja maleńka Córeczka się w nowej rzeczywistości odnajdzie?
Mieliśmy mieć jeszcze dla siebie te kilka dodatkowych dni, ten weekend miałam zaplanowany a trzeba będzie wszystko przestawić do góry nogami niemal....
Torba spakowana, łóżeczko gotowe, ubranka częściowo poukładane  w szufladach, częściowo schną i jeszcze jedna partia do prania....
Praca magisterska ciągle w połowie napisana, odkładam zupełnie na dalszy plan, nie zając przecież...
Jeszcze do dziekanatu trzeba pojechać złożyć indeks, jeszcze do urzędu skarbowego złożyć wyjaśnienie, jeszcze do zus napisać pismo z prośbą o wyjaśnienie....
Jestem taka rozbita i przerażona, że to wszystko tak szybko się dzieje.....

poniedziałek, 15 września 2014

Relaks....

Właśnie sobie leżę beztrosko na kanapie a mój własny, prywatny Połówka robi dobrze moim stopom...
Jeszcze jakby tak drinka z palemką....
Mmm... ;-)

A tak na poważnie to mnie już zrobienie czegokolwiek z paznokciami u stop sprawia nie lada wyzwanie, i Połówka się w końcu nade mną ulitował:-)
Żebym wiedziała, że ma takie zdolności to już dawno bym wyprosiła, choć nie sądzę żeby drugi raz dał się namówić.
No cóż, rozkoszuję się zatem chwilą:-)

Dobrej nocy.

czwartek, 11 września 2014

I tak jest pięknie!

Żeby nie było, to ja wcale nie narzekam.
Informuję tylko co u nas nowego...

Stokrocia ma najprawdopodobniej zakażenie bakteryjne układu moczowego, wyniki odbieram po 18, ale leczenie już rozpoczęte, 10 dni. Noce w pampersie od kilku dni już, inaczej się nie da, a już było tak pięknie, od miesięcy nie robiła siusiu do pampersa, nawet nie ma opcji podłożenia czegoś na prześcieradło, ba, nawet pampers nie daje rady:(

Praca do przodu, ale tak opornie, po prostu nie mam na nią siły i czasu i gdyby nie zdrowy rozsądek, albo raczej kasa jaka wydałam na szkołę to rzuciłabym to w cholerę! Ale z każdym zdaniem bliżej do końca, tak sobie tłumaczę i piszę....

Zapomniałam hasło do skrzynki mailowej, z której kontaktuję się z promotorem i nie mam pojęcia jak je odzyskać, na razie na komputerze w pracy jest zapamiętane, ale nie wiadomo jak długo, bo przecież w każdej chwili może poprosić o hasło...

Internet w domu wysiadł na amen, pozostaje tylko ten telefoniczny.
Spróbujcie przeczytać ustawę o ochronie środowiska z telefonu... ha, powodzenia 194 strony....

W jednej z najważniejszych spraw w chwili obecnej, a może nawet i w życiu decyzja negatywna, bez możliwości zmiany...

W dodatku jeszcze dziś zadzwoniła pani z urzędu skarbowego zapraszając mnie do złożenia wyjaśnień...

Kumulacja jakaś k#$%!%, czy coś...

Poproszę o pozytywne myśli.
W każdej ilości przyjmę!

I żeby nie było że narzekam, naprawdę ja WIEM, że z wszystkim się uporam, wiem, ze dam radę i jestem pewna, że niebawem zacznę pisać notki, w których po kolei będę się chwalić że wszystko się udało...


wtorek, 9 września 2014

W biegu....

.....… a raczej w kolejce, bo notkę piszę czekając na swoja kolej w banku.
Przecież nikt ciężarnej nie widzi i nie przepuści, choćby tu rodzic zaczęła, kolejka jest i koniec.

Zamiast zwolnic tempo to mi sie wszystko przyspieszyło, wiec na tyle sie zdało moje pisanie. Nie wszystko poszło tak, jak sobie zaplanowaliśmy i teraz musimy stawać na głowie, żeby jednak efekt był taki, jaki zamierzamy.
Nic to, damy radę, bo kto jak nie my?

W każdej wolnej chwili, jeśli akurat nie padam na pysk to piszę pracę. Czekam aktualnie na informacje z urzędu, ale jestem prawie pewna, że raczej się nie doczekam- czytaj napiszą kulturalnie żebym spadała.
Oj wtedy to mnie czeka dopiero przeprawa przez 15 urzędów.

Przygotowujemy coraz bardziej i mieszkanie i Stokrocię na pojawienie się bobasa.  
Się okazuje, że nie jest to takie proste, ale o tym to jednej notki byłoby mało.       
W dodatku mamy dziś wizytę wieczorem u pediatry i zobaczymy, co będzie, bo Mała od kilku dni ma jakieś (różne) dolegliwości, a dobrze to nie wygląda.
Jakby tego było mało to jest ciąg dalszy przedszkolnej przyjaźni z Lenka.

Ech... Nikt nie mówił, że będzie łatwo.....

piątek, 5 września 2014

Roztargniona czy zmęczona?

Chyba nadszedł ten czas, kiedy trzeba powiedzieć stop i odpuścić trochę. Nie wierzę sama, że to pisze....
Chyba pora wziąć kilka dni wolnego i napisać w końcu te pracę, ogarnąć dom, uprać i przygotować maleńkie ubranka, przemeblować pokój, spakować torbę i po prostu zwyczajnie odpocząć...
Wczoraj miałam wizytę u doktorka, najprawdopodobniej ostatnią.... Kiedy to zleciało, to nie wiem. I z położną, wstępnie już nawet termin mamy ustalony....
Przerażona jestem trochę tym wszystkim, zwłaszcza, że jeszcze czekamy na pewne ważne decyzje, a czasu coraz mniej....
Chyba zaczynam być wszystkim zmęczona, a to jednak dla mnie nowe takie...
Wczoraj pojechałam na wizytę jak ostatnia blondynka: bez pieniędzy i bez paliwa w aucie w dodatku mocno w niedoczasie, wizytę u doktorka zaczęłam wiec od słów, że dziś nie zapłacę za wizytę... Bo płatności kartą nie przyjmują.
Po paliwo dojechałam też na oparach chyba- spóźniona byłam, więc tankowanie po drodze nie wchodziło w grę, musiałam zaryzykować, ze jednak się uda, każdym razie, kiedy dotarłam do stacji uporczywie już pisało, że został mi 1 l paliwa....

Pora odpuścić i odpocząć, zdecydowanie.

wtorek, 2 września 2014

Codziennik...

Wiecie co, tyle się dzieje, że nie ma kiedy o tym napisać, poza tym to raczej nudne rzeczy. Na bloga od piątku zaglądam tylko przez komórkę, a wiadomo, z telefonu to jednak nie pisanie jest, wiec nie piszę. Czasem u kogoś skrobnę komentarz, ale i to nie lada wyzwanie.
Dzieją się ważne rzeczy w naszym życiu, mam trochę spotkań i wypełniania różnych dokumentów, jaki będzie wynik, na razie nie potrafię powiedzieć, ale mam nadzieję ze mimo wszystko będzie pozytywnie.
Odezwał się do mnie też promotor i przesłał mi korektę tego co napisałam.
O jej! żeby nie wyrazić tego dobitniej. Jest co poprawiać:(
Ale nie jest też tak najgorzej, rozjaśniły mi się pewne kwestie i teraz to chyba tylko po prostu trzeba przysiąść i napisać.
Tylko jak? Stokrocia chodzi spać ok 21, jak dobrze pójdzie, ostatnio nie jest z tym lekko, a dopiero mogę usiąść do pisania, jak ona zaśnie. Tak naprawdę to zanim się wkręcę w pisanie to już wypadałoby zamknąć i iść spać, bo rano do pracy i tak w koło Macieju:(
Chyba potrzebuję kilku dni wolnych takich tylko do pisania pracy, albo porządnego kopa w tyłek... a najlepiej i jedno i drugie.
W przedszkolu trochę zmian. Pierwsza i najważniejsza to obniżka płatności!!! I to znaczna.
Przez całe wakacje przedszkole było czynne, wiec dla nas to nie jest teraz jakiś trudny czas, bo Stokrocia poza dodatkowymi zajęciami, które od września wchodzą a przez wakacje ich nie było,  to raczej nie odczuje większych zmian.  Jest kilkoro nowych dzieci, wiec mogę mieć tylko nadzieję, że jakaś koleżanka bardziej jej przypadnie do gustu, niż Lenka, o której pisałam.
No i na koniec muszę się pochwalić, że nieco przypadkiem, ale jednak w weekend wylądowaliśmy we Wrocławiu- ci, którzy podglądają nas na FB to wiedzą. Chciałabym napisać ze dwa słowa, bo Wrocław, mimo że tak kocham to miasto to jednak trochę mnie rozczarował.
Do napisania, lecę bo pora odebrać Małą z przedszkola:)

środa, 27 sierpnia 2014

Rozmówki...

Uciekają te teksty, oj uciekają:(
Jakoś nie mogę sobie wyrobić nawyku zapisywania, a szkoda.
Ku pamięci więc piszę to, co mi się przypomniało:

Pająki to chyba jedyne czego strasznie się boję, brzydzę, nie lubię i jak jestem sama z takim delikwentem to niestety ale go ubiję, jak jest P to wynosi za okno, ale ja sama  takiego żywego nie wezmę, bo wiem jak te paskudy szybko się potrafią poruszać.
Stokrocia ostatnio ma fazę, ze wszystkiego się boi, począwszy od Dinozaura w Solcu Kujawskim, a skończywszy na mrówce z podwórka. Ostatnio w kącie nad jej małym stoliczkiem pająk sobie zbudował pajęczynę, Stokrocia wróciwszy z przedszkola od razu zauważyła nową "dekorację", przybiegła do mnie i mówi:
-Mamo, daj mi ŁOPATĘ to wezmę tego pająka!


Wierzcie mi, naprawdę nigdy łopaty na pająka nie podniosłam, choćby dlatego, że zwyczajnie nie posiadamy żadnej na stanie;)

***

Któregoś popołudnia siedzimy sobie cała trójką a Stokrocia mówi:
-Mama ma w bzusku małą Malysie, a ja mam w bzusku małą Anię.
Po chwili dodaje:
-A tata ma w bzusku małego Tatę.

***

Któregoś poranka:
-Mamo baldzo cię kocham. Nawet od koni.
 (w sensie, że nawet bardziej od koni)


***

Przejeżdzamy obok marketu, Stokrocia mówi:
-Mamo, ja chcę do sklepu.
-Nie córciu, dziś nie jedziemy do sklepu.
-Ale Mamusiu, ja cie tak bardzo kocham!



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

...


-Jak będę duza to będę miała takiego duzego konia!
I on będzie miał takie wielkie sksydła. I będe na nim latać. I wy tez polecicie ze mną.
-Tak? Zabierzesz nas ze sobą?
-Tak, tez wam kupię takie konie ze sksydłami i będziemy sobie latać.
-A gdzie polecimy?
-No nie wiem. Do nasego domku. Wsędzie bedziemy latać. Twój koń będzie taki lózowy i będzie miał takie wielkie sksydła! Jak mój.
-A taty koń, jaki będzie miał kolor?
-A taty koń będzie taki ciemny! No nie wiem jesce. I będzie tak fluwał wysoko. I będzie miał takie długie włosy. A póżniej polecimy jesce do konika dziadka. I babci tez kupimy konika.
I wsycy będziemy latać! Tak wysoko!


Szkoda, że z czasem zatracamy te cudowne, dziecięce marzenia, dziecięcą beztroskę i spontaniczność, 
że z czasem zaczynamy myśleć tylko praktycznie i nie wierzymy w to, co nam się wydaje niemożliwe...
Nie ma rzeczy niemożliwych, to tylko my zaczynamy z czasem sami się ograniczać...
Na szczęście marzenia nie mają granic, zwłaszcza dziecięce marzenia....


piątek, 22 sierpnia 2014

Moja nowa miłość....B.

Głodnych sensacji rozczaruję: nie chodzi o faceta:)

Co prawda od wydarzenia minęły już dwa, albo nawet trzy tygodnie (zakochani ponoć czasu nie liczą, więc nie wiem), wtedy jeszcze były upały i pełnia lata, ale jakoś nie miałam kiedy się zebrać, żeby napisać o tym.
z jednej strony pewnie blog się zrobił ostatnio trochę turystyczny wiec i tak omijam co niektóre mniej istotne podróżnicze wydarzenia, ale tego nie mogę pominąć, bo to miejsce zdecydowanie warte uwagi i warte odwiedzenia a wydaje mi się, że mało osób wie, że tam jest tak pięknie.
P zabrał nas na weekendowy wypad na Kujawy, w planach mieliśmy odwiedzenie Jura Parku, a później wspólnie zdecydowaliśmy, aby koniecznie odwiedzić TO miasto.
Co tu dużo mówić: zakochałam się!
Wpadłam po uszy i koniec, to miasto teraz ląduje w czołówce moich ulubionych miejsc.
Hm hm... śmiem nawet twierdzić, że piękny Toruń ma dużą konkurencję....
Kiedy pierwszy raz byłam w tym mieście była noc, letnia, ciepło, ja byłam w ciąży, pamiętam że miasto mi się podobało, pamiętam, że były mosty i taki jakiś ciekawy gościu wiszący na linie nad rzeka, nie wiedzieć czemu zawsze nazywałam go flisakiem, a właściwie to wiedzieć czemu- w Toruniu jest pomnik flisaka, i ja z całą pewnością tak go skojarzyłam. Otóż wniknęłam bardziej - to Przechodzący przez rzekę jeden chyba z najbardziej znanych obecnie symboli tego miasta.
Miasto jest piękne, ma piękny rynek, stare piękne kamieniczki, masę mostków i mosteczków, kawiarnie i restauracje zachęcają do spędzenia miłych chwil, place zabaw powodują, że i dzieci się tu nie nudzą, a w taki upał jak my byliśmy mnóstwo dzieci kąpało się w takim- nie wiem jak to nazwać- wydzielonym fragmencie rzeki ze stopniami, po których biegały dzieciaki i miały ogromną frajdę.
Jest też tramwaj wodny, którym można się przepłynąć przez kilkanaście minut, albo też zrobić sobie wycieczkę na niemal pół dnia, tak jak my nieświadomie zrobiliśmy;)
Miasto to jest podobno ważnym węzłem wodnym nie tylko tras wodnych krajowych, ale też międzynarodowym.
Ciekawostką jest rozwiązanie różnicy poziomów terenu przy takich szlakach wodnych- dla mnie to była totalna nowość, choć rozwiązanie do najnowszych nie należy-śluzy, które pozwalają pokonać różnice terenu nawet kilku metrów (śluza Okole ponad 7 m różnicy poziomów!!!).
Miasto to ma jeszcze jedną cudowną zaletę: nie ma tłumu turystów, nie ma problemu z miejscami parkingowymi!
Ale jeśli chodzi o turystów to nie wszędzie- otóż dostanie się na tramwaj wodny w niedzielny sierpniowy dzień graniczy niemal z cudem! Wszystkim, którzy chcieliby się wybrać na wycieczkę tramwajem wodnym dobrze wiedzieć że: najlepiej wsiąść na początkowej stacji Wyspa Młyńska- na następnych przystankach tramwaj jak to tramwaj zatrzymuje się wg rozkładu, ale miejsc wolnych nie ma, a obsługa NIE ZABIERA WIĘCEJ OSÓB NIŻ W REGULAMINIE!  Co spotykało się z nieprzychylnymi komentarzami turystów, ale jednak fajnie wiedzieć, że się płynie z ludźmi odpowiedzialnymi.
Niewątpliwie wycieczka tramwajem wodnym jest ciekawą atrakcją, ale jest kilka rzeczy, które należy wiedzieć zanim się  wejdzie na pokład:
Po pierwsze to jednak najprawdziwszy tramwaj- nie ma toalet! Zwłaszcza jeśli płynie z nami dziecko, to trzeba się dobrze zastanowić, albo zabezpieczyć:-)
Po drugie wycieczka trasą śluz trwa ponad 2 godziny i jest to wyprawa w jedna stronę, bilet nie jest drogi można wrócić tramwajem- tu jesteśmy w lepszej sytuacji bo możemy nie wysiadać więc nie ma problemu czy zabierzemy się z powrotem- na końcu trasy też czekał tłum.
My wróciliśmy autobusem do centrum, trzeba kawałek dojść do przystanku, ale nie jest to też jakiś straszny problem. I mimo iż komunikacją miejską nigdzie nie jeździmy, a trasa autobusu nie była jakoś szczególnie jasno opisana trafiliśmy z powrotem do centrum i to za pierwszym razem;)
Muszę tylko ponarzekać na kierowcę, któy był bardzo nieuprzejmy a wręcz opryskliwy, ale może miał zły dzień czy coś.
I po trzecie dobrze zaopatrzyć się w coś do picia i może chociaż jakieś przekąski, albo kanapki bo to jednak trochę długo i po drugiej śluzie robi się nieco nudno;)
Czy ktoś jeszcze nie wie jakie to miasto stało się moją nową miłością?
Oczywiście BYDGOSZCZ.
A teraz zapraszam do obejrzenia zdjęć:

Przechodzący przez rzekę 



Opera


Ten ceglany, charakterystyczny budynek w tle to budynek Poczty Polskiej

Tramwaj wodny

Plaża tuż przy jednym z przystanków tramwaju, te budynki w tle też chyba mają być remontowane. Piękny mur pruski. Jak to kiedyś odrestaurują to naprawdę będzie perełka architektoniczna.



Na zdjęciu powyżej jest właśnie to miejsce, gdzie z wielka radością kąpały się dzieciaki.
Na dnie są porobione takie jakby stopnie, więc nie jest głęboko, starsze dzieci chlapały się same w wodzie mniej więcej do kolan, a małe miały radochę razem z rodzicami;)


Widok na plac zabaw z tarasu jednej z kawiarni. Plac zabaw ma tylko dwie spore wady: brak cienia, ale drzewa już rosną, i brak toalety, przy placu zabaw to jednak podstawa. Do toalet miejskich jest kilkaset metrów, to jednak trochę za daleko...

Nie pamiętam jak się kawiarenka nazywała ale jest ciekawie położona na takich jakby tarasach a na dole narysowany jest na murze różowy rower- jak ktoś tam będzie z pewnością będzie doskonale wiedział o którą chodzi. Kawiarnia jest tylko pod parasolami na zewnątrz, ale mają bardzo dobrą kawę i pyszne lody.








A tu już widoki z wodnej wyprawy. 



Tu mieszkaliśmy przez jedną noc, Przystań Bydgoszcz. Polecamy bardzo klimatyczne miejsce- marina. Restauracja całkiem dobra a obsługa restauracji rewelacja! Pokoje wygodne i przestronne.
Nie dyskryminują tu niepełnosprawnych- duża część pokoi jest przystosowana do pobytu osób  na wózkach.





Przepływamy przez pierwszą śluzę i miasto trochę zniknęło, zrobiło się bardziej cicho i trochę tak jakby bardziej dziko....

A tego pana musiałam pokazać. No tak się pchał na afisz, że jeszcze chwila a podeszłabym do niego i go wypchnęła! Z resztą sami zobaczcie! Nie dość ze bez przerwy wychylał aparat, to jeszcze sam się non stop pchał w kadr, normalnego zdjęcia nie można było zrobić:(

Dopływamy do śluzy...

Wpływamy do środka, śluza  się za nami zamyka...

Napełnia się wodą...

A kiedy woda osiągnie odpowiedni poziom...


Wypływamy dalej.
Naprawdę warto zobaczyć to na własne oczy:)

Nie jesteśmy też jedynymi użytkownikami tej trasy wodnej, co chwila wymijamy się z jachtami, łodziami czy kajakami.

A tak wygląda przystanek wodny. W tej chwili jest prowadzona rewitalizacja brzegów Brdy i Kanału Bydgoskiego, jak skończą to pewnie będzie dopiero pięknie. I wygodnie.

Mam nadzieję, że choć trochę Was zachęciłam do odwiedzenia Bydgoszczy. Warto- może przy okazji odwiedzania Torunia- przeznaczyć sobie jeden dzień na Bydzię właśnie. Bydgoszcz chyba jest odrobinę "zazdrosna" o Toruń i chyba trochę z nim rywalizuje, ale moim zdaniem rywalizacja nie jest tu na miejscu, to są dwa zupełnie inne miasta, totalnie różne ale i jedno i drugie ma swój niepowtarzalny klimat i urok i warto odwiedzić i jedno i drugie.

I jeszcze jedno na koniec: zapewniam, że jest to moja osobista opinia, nie sponsorowana przez nikogo, zwłaszcza przez władze miejskie;-P