środa, 5 listopada 2014

Biadolenie na szczepienie, czyli: Czy jestem złośliwa?


 
 źródło


Wczoraj miałyśmy szczepienie. Bardzo źle Marysia zniosła ukłucia (aż cztery bo niestety z przyczyn czysto finansowych wybraliśmy szczepienia refundowane czyli niepłatne).
I ręce mi opadły i dziś znów siedzę w przepisach dotyczących służby zdrowia (zamiast malować chociażby). Ja jakąś specjalistką będę niebawem.
Ale może od początku.
Pamiętacie w ubiegłym roku jak napisałam zażalenie na panią doktor, i jak wezwali i ją i mnie do Okręgowej Izby Lekarskiej? (klik1,  klik2, klik3, )
Pani w OIL, która mnie "przesłuchiwała" powiedziała na koniec aby pod żadnym pozorem nie unikać pani doktor, na którą zażalenie złożyłam*, żeby zachowywać się w stosunku do niej jak najnormalniej. Wiedziałam, że wcześniej czy później nasze drogi znów się zejdą i wierzcie mi, gdybym miała jakiś wybór na pewno poszłabym do innego lekarza, ale wyboru nie było i Marysia pierwszą  wizytę patronażową miała właśnie u niej. Wizyta była w przychodni, po zbadaniu Małej pani doktor poprosiła mnie o chwilę cierpliwości, po czym wezwała swoją przełożoną i w jej obecności powiedziała mi jak bardzo ją to dotknęło, i że jak to możliwe, że po tylu latach pracy ona, ONA jest stawiana przed oblicze rzecznika odpowiedzialności zawodowej!? Że nie ma sobie nic do zarzucenia, że wszystko było zgodnie z prawem i wszelkimi ustawami i wymusiła na mnie poniekąd podpisanie jej oświadczenia, że jest tak jak jest. Bardzo była oburzona, ale jeśli chodzi o dziecko zachowała się nienagannie.  
Nic to, jeszcze nie raz się spotkamy, niestety.
Wczoraj na szczepieniu też byłyśmy u niej. No i tu się pani doktor mogła wykazać niesamowitą empatią i dobrym sercem, ba nawet prawo dla mnie złamała**.
A było tak. Podczas badania pani pielęgniarka przyszła z informacją, że nie ma karty szczepień (karty uodpornienia bo tak się ten dokument dokładnie nazywa). Ja na to odpowiedziałam, że nie mam pojęcia dlaczego, bo szpital miał ją wysłać, a adres podałam tej właśnie placówki. Pani doktor wyszła na chwile do pielęgniarki, wróciła i  zbadała Małą, po czym widać było jak robi się strasznie wściekła (to chyba najwłaściwsze określenie). 
I mówi do mnie:
-No i co ja mam teraz zrobić? Marysia jest zdrowa i szkoda by było jej nie zaszczepić, ale w myśl przepisów ustawy- zatrzymała się na chwilę, ale tytułu ustawy nie podała- nie powinnam tego zrobić, bez oryginału karty szczepień dziecka. Nie wolno mi tego zrobić i robiąc to łamię prawo, nadstawiając do odpowiedzialności własną głowę.
Pani pielęgniarka szybko pojawiła się w drzwiach i oczywiście poparła panią doktor.
Odpowiedziałam, że oczywiście rozumiem, jeśli takie są przepisy. Że prawo jest prawo jest prawo i oczywiście dokumentacja musi być przecież prowadzona prawidłowo. Pomyślałam sobie, że trudno, jeśli zaszczepią to dobrze, jeśli nie to i tak nic nie poradzę, jak trzeba będę to pojadę po tę kartę szczepień i już.
Nasłuchałam się jeszcze kilka razy od pielęgniarki jak to strasznie pani doktor się naraża i w ogóle, ale w końcu Mała dostała szczepionki, a ja zalecenie, aby sprawdzić czemu tej karty nie ma.
Zaraz po wyjściu zadzwoniłam do szpitala na oddział noworodkowy, gdzie bardzo miła pani poszła sprawdzić co się z owym dokumentem zadziało, że nie został do przychodni dostarczony. Karta uodpornień została wysłana 29 września, pani przeczytała na jaki adres, pomyłki nie ma. Po czym zapytała dlaczego to a dzwonię, a nie przychodnia? Wszak to dokument wewnętrzny  placówki i matce nic do tego- przy czym cały czas była bardzo uprzejma. Powiedziała, że zapewne bałagan w papierach mają, a nie nie dostali dokumentu (wg prawa ten dokument wysyłany jest za potwierdzeniem odbioru bądź przekazywany za pokwitowaniem) i niech oni się pofatygują żeby zadzwonić, a nie matkę w to wrabiają. 
Dziś zajrzałam do "ustaw" odnośnie szczepień, a dokładniej Rozporządzenia Ministra Zdrowia1) z dnia 18 sierpnia 2011 r. w sprawie obowiązkowych szczepień ochronnych, 
bo to ono najbardziej szczegółowo reguluje przepisy odnośnie szczepień i odnośnie karty uodpornień znalazłam to:
§ 11. 1. Karty uodpornienia są przechowywane
w kartotece w sposób umożliwiający wyszukiwanie
osób podlegających obowiązkowym szczepieniom
ochronnym.
2. W przypadku konieczności przekazania karty
uodpornienia przekazuje się ją za pokwitowaniem
osobie przeprowadzającej obowiązkowe szczepienie
ochronne.
Czyli dokument ten przechowują i przekazują między sobą placówki. 

 A jeśli chodzi o złamanie prawa przez panią doktor to nie tak do końca, w przepisach ustawy ani w rozporządzeniach nic nie znalazłam, ale za to na stronie Państwowej Inspekcji Sanitarnej jest takie oto zdanie:
Jeżeli szczepienie ochronne zostanie wykonane przez świadczeniodawcę nie dysponującego kartą uodpornienia jest on zobowiązany do dokonania odpowiedniego wpisu w książeczce szczepień pacjenta, wydania osobie szczepionej zaświadczenia o wykonaniu szczepienia oraz poinformowania osoby szczepionej jej przedstawiciela ustawowego lub faktycznego opiekuna o ciążącym na nim obowiązku przekazania zaświadczenia o wykonaniu szczepienia świadczeniodawcy.
Czy będę złośliwa, jeśli na następnej wizycie przekażę tę informację lekarce?
A jeśli jesteśmy już przy tej przychodni... Od poniedziałku próbuję umówić Stokrocię na wizytę, niby ma tylko kaszel, no ale co mam czekać jak będzie coś poważniejszego, chyba lepiej, żeby lekarz ją osłuchał. W poniedziałek: przykro mi, nie mam już miejsc na dzisiaj. We wtorek: przykro mi nie mam już miejsc na dzisiaj (telefonicznie) więc będąc w przychodni pytam panią w rejestracji, ze skoro od dwóch dni nie ma miejsc to może byłaby łaskawa zapisać mnie na dzień następny, na co pani, ze niestety na dzień następny nie może, proszę dzwonić rano. Kto zgadnie jaką odpowiedź usłyszałam dziś rano, kiedy się w końcu dodzwoniłam? Nagród nie przewiduję. 
No i co skargę mam pisać?






* z perspektywy czasu widzę, że to chyba jednak bardzo zła polityka przychodni niż lekarza, ale pani w OIL przyznała, że brakło tzw. dobrej woli
** prawa oczywiście nie złamała "dla mnie", a jeśli już to raczej "przeciwko mnie" nie wystawiając stosownego zaświadczenia

13 komentarzy:

  1. Matko jedyna współczuje ci takiej przychodni i lekarki.. Nie możesz zapisać dzieci do innej? My mieszkamy w małej miejscowość, ale mamy 4 różne przychodnie, a każda ma 1lub nawet 2 pediatrów, więc można się przepisać jakby co.
    My mamy super pediatrę i w ogóle pielęgniarki w naszej przychodzi są bardzo miłe i uprzejme i jeszcze nie było nigdy takiej sytuacji, żeby nie było miejsc, gdy dzwoniłam, że dziecko chore. My z mężem jesteśmy też oboje zapisani do tej przychodni, bo nasz lekarz rodzinny jest mężem pani pediatry :) I oboje są świetnymi lekarzami bardzo miłymi ludźmi

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty się masz z tą przychodnią. I tak reagujesz spokojnie. Powiedziałabym w przychodni to co mówiła pani ze szpitala, i o zaświadczeniu też. Skoro to są ICH obowiązki to niech je wykonują dobrze, a skoro mają bałagan to niech zrobią porządek.A sytuacja z panią doktor i oświadczeniem jest oburzająca dla mnie, nie mieści się w głowie poprostu. Chybabym ją udusiła tam normalnie, bo ja nerwus jestem :D.
    Iwona

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to Ciebie podziwiam za ten spokój. Szczerze - jestem raptus i pewnie bym im awanturę zrobiła. Normalnie jak serial tasiemiec są Twoje przygody z przychodnią.
    A znając Ciebie na tyle myślę, że skargę napiszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przede wszystkim pani doktor wykazala się ogromną niekompetencją oznajmiając głośno,że właśnie złamała prawo:)) Primo-nie powinna go łamać pod zadnym pozorem, secundo - juz na pewno nie powinna sie tym chwalić w obecnosci świadków( pielęgniarka).To zdarzenie też o niej świadczy:))
    Nikt nie wymaga od lekarza aż takich poswięceń;)),niech on tylko rzetelnie wykonują swoje obowiązki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Matkotyjedyna a cóż to za komplikacje ??
    Ciekawe gdzie ta karta jest skoro za pokwitowaniem...

    OdpowiedzUsuń
  6. a może specjalnie karta zaginęła żeby Ci pokazać że jednak Ci robią łaskę???
    No maskara po prostu i tak nie dałaś się sprowokować!

    OdpowiedzUsuń
  7. Chryste Panie cholera mnie strzeli chyba zaraz:/
    Co to za baba paskudna jest:/
    Nie wierzę, że karta zaginęła, według mnie pani doktor w tej zgubie maczała paluchy:/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty to masz przeboje z tą przychodnią, bardzo współczuję. Ja problemów z przychodnią nie miałam, ale ze szczepionką niestety tak. Jako, że Martyna źle znosiła szczepionki (w sensie ukłuć), więc kupowaliśmy jej skojarzone, tak samo chcialam teraz w przypadku Kasi. Z pierwszą się udało kupiłłam Infanrix IPVhib, a jak przyszło do drugiej dawki nie ma szczepionki. W żadnej aptece ani u mnie, ani w Łodzi, w żadnej hurtowni nie ma szczepionki!! Raz, że na początku listopada, raz że na koniec. Szczepiłam państwowymi, ale nie rozumiem tego, że może zabraknąć szczepionek. W przychodni powiedzieli, że już od jakiegoś czasu jest nią problem, a mało tego to i z tymi co oni mają też są problemy. Pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jesteś. ja myślę, że to rewanż Pani doktor. To zamknięta klika. A Ty "śmiałaś" bronić swoich racji...jeśli jest możliwość przepisałabym się do innej przychodni, lepsza dalsza, ale mniej nerwów z zapisaniem czy podejściem lekarza.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mysle, ze karta zaginela, bo maja tam burdel na kolkach. A pani doktor zachowala sie tak a nie inaczej, zeby Ci zwyczajnie dokuczyc.

    Kochana, uciekaj z tamtad jak najpredzej, bo jeszcze sie "okaze" za kilka miesiecy, ze Marysia nigdy nie byla szczepiona i beda chcieli jej aplikowac kolejne dawki! :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie nie, na potwierdzenie szczepień dzieci to ja mam ich książeczki, to przychodnia ma problem.
      Tez myślę ze zaginęła w przychodni.

      Usuń
  11. Naslij na nich rzecznika będą chodzić jak w zegarku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic to nie da, jeszcze trochę i zmienie przychodnię.

      Usuń