poniedziałek, 30 września 2013

Dłuuuga droga....

Ech mówię Wam jaką podróż miałam męczącą to szok!
W czwartek wyjechałam zaraz po południu w drogę po moją rodzinkę odpoczywającą wśród szumu fal. Mimo ze u mnie od rana siąpił deszcz już sto km dalej świeciło słońce, było sucho, przejrzyście i aż się chciało jechać. No i się jechało, do momentu aż kilkaset metrów za zjazdem na Konin na A2 usłyszałam charakterystyczny dźwięk i już wiedziałam ze dobrze nie będzie. Szczęście ze bardzo szybko nie jechałam, bo sporo poniżej dozwolonej prędkości tylko ok 110, przednia prawa opona normalnie się rozwarstwiła.
Telefon do P, po instrukcji co i jak robić ( bo teorię niby znałam ale w praktyce to był mój pierwszy raz) trzeba było zmienić to nieszczęsne koło. Najbardziej to się bałam że mnie ktoś zmiecie z tej autostrady, tak jak wystawiony trójkąt odblaskowy, który już po kilku minutach "odfrunął"...


Zmiana kola poszła nawet sprawnie, ale to tylko "dojazdówka" więc jechać się na niej nie da, zwłaszcza  te kilkaset km z kompletem osób w samochodzie:( trzeba było więc znaleźć wulkanizatora, ale ze opona po portu się "skończyła" była w takim stanie że najlepszy magik by jej nie posklejał, wiadomo było ze trzeba zakupić nową a najlepiej używaną bo przecież nie miałam nawet tylu pieniędzy przy sobie żeby nowe opony kupować, zwłaszcza ze jak to zwykle bywa, trzeba wymienić dwie bo takiej samej się nie dostanie.
W dodatku godzina była już dość późna bo ok 19, P szukał więc w internecie możliwie bliskiej i czynnej wulkanizacji a ja wlokłam się do najbliższej stacji coby może jakiejś informacji o okolicznych warsztatach zasiegnąć, niestety okazało się że w najbliższym są tylko opony nowe, a wszystkie inne są o tej porze już nieczynne.Udało się znaleźć jakąś pomoc 50 km dalej, dojechałam, musiałam jeszcze zaczekać, oczywiscie takiej opony nie było więc zgodnie z przypuszczeniem trzeba było wymienić dwie, i pan stwierdził : to cud, że się pani nie zabiła! żona pana zrobiła mi kawę i kilka minut po 22(!!!) mogłam ruszyć dalej. Dalsza droga przebiegła bez niespodzianek i tuż przed 3 nad ranem minęłam magiczną tablicę informującą że jestem tuż tuż...

W drogę powrotną wyruszyliśmy ok 11 i mino że już niespodzianek "mechanicznych"  nie było to jechaliśmy ponad 10 godzin, w Poznaniu chyba trafiliśmy na godziny szczytu (17-18) bo wszystko stało, przez pozostałą cześć drogi lał deszcz tak mocno, że wycieraczki nie nadążały odbierać wody, po drodze kilka remontów i "wahadeł", do tego jeszcze wypadek czyli znów stanie w korku, kiedy dojechaliśmy do domu byłam tak padnięta że marzyła mi się tylko poducha....
Na szczęście cały pobyt się odpoczywajacym udał, pogoda była super, świeciło słońce, taka złota jesień sie trafiła;) raz tylko padał deszcz i to nie tak jak w dowcipie .
Wracam więc do normalności, do bycia mamą, do pracy, do zwyczajności, starej, dobrej sprawdzonej "rutyny"....

środa, 25 września 2013

Gdy nie ma w domu dzieci....czyli (nie)fajny film wczoraj widziałam...

Stokrocia spaceruje sobie po plaży z babcią i dziadkiem a ja....  a ja miałam tyle planów na ten czas, nawet wmawiałam sobie ze to cały tydzień... tja...
W niedziele wróciłam wieczorem padnięta jak nasza piłka nożna, poniedziałek trochę dłużej w pracy, wtorek, no tak wtorek udało się pójść do kina, dziś środa, na razie plany niejasne, a już jutro znów do nich jadę, żebyśmy w piątek mogli wrócić i tak z tygodnia zrobiły się trzy dni...
a plany były geste: ruszyć pracę dyplomowa, teatr, kino, dokończyć obraz, zrobić giga pranie, przejrzeć ubranka Młodej i przesegregować za małe, pójść na basen, przeczytać książkę, zadbać o siebie: umalować paznokcie, umówić się na masaż (karnet dostałam od Przyjaciółki na urodziny), zrobić porządek na blogach, uzupełnić zaległe notki....
Tja...
Z całej tej listy to tylko pół prania i kino... i o tym kinie dziś chciałam napisać.
Wybrałam się wczoraj z P. do kina. Niestety kinowe zaległości mam straszne więc koniecznie chciałam pod nieobecność Stokroci obejrzeć cokolwiek, zwłaszcza że ostatni raz w kinie byłam kilka miesięcy temu i to zdaje się na "Pokłosiu" tym razem chciałam obejrzeć jakaś lekka dobrą komedię.
Pech chciał ze zamiast poczytać informacje o filmie na stronie filmu to poczytałam na stronie kina:(
Przekonana byłam że idziemy na komedie a to okazał się być dramat. W dodatku kiepski.
Lubię filmy Woody Allena, choć on ma takie specyficzne poczucie humoru- komedia "Zakochani w Rzymie" tak bardzo mi się podobała, że pewna byłam ze i tym razem się nie zawiodę.
Niestety...
"Blue Jasmine" bo o nim mowa jest bardzo nudnym filmem. Historia jest dość prosta  i moim zdaniem brakuje jej jakiegoś zakończenia. To taka po prostu, zwyczajnie opowiedziana historia kobiety...
Nic zaskakującego, nic niezwykłego. Film był nudny i przewidywalny, smutny jak to dramat ale też nie był jakis dramatyczny i taki jakiś bez puenty.
Ot, historia jakich wiele.
Był tak nudny ze P mniej więcej w połowie zapytał czy może iść spać i zasnął, ja wyoglądałam do końca, ale jestem mocno rozczarowana.
No i jeszcze chyba obsługa kina też zasnęła bo zapomnieli zapalić światła, nic nie dało pukanie w ściany, tupanie, wołanie wszyscy opuszczali salę w świetle własnych telefonów...

czwartek, 19 września 2013

Uczymy się "końcówków"...

Ranek.
Pranie kolebie się w pralce. Przychodzi rozespana Mała, patrzy , patrzy aż w końcu stwierdza:
-Widzie jak pla.
- Kochanie nie pra tylko pierze.- poprawiam
Zatrzymało się na chwilę, a dziecko zauwazyło:
-Psieśtało piezieć?

środa, 18 września 2013

Codzienność...

Jestem niezorganizowana, czas biegnie jak oszalały a ja nie potrafię ogarnąć podstawowych rzeczy...
W piątek wyjeżdżamy a ja nie wiem nawet do jakiego miasta, bo nie potrafię tego znaleźć, zadzwonić, zarezerwować.
No i chyba ze stypendium nici:( jutro jeszcze muszę porozmawiać z dziekanatem, ale obawiam się ze nic z tego nie będzie pomimo tego ze średnia jest sporo wyżej od wymaganej.
A i pojawił się w końcu plan zajęć na najbliższy semestr, który zaczynam jeszcze we wrześniu- od samego przeczytania człowiek ma poczucie ze wolnego czasu przez najbliższe pół roku mieć nie będzie....
Ale żeby nie było,  że same nieszczęścia... pralka działa, tylko nie mówicie nikomu, co by nie zapeszyć, i ogrzewanie już drugi raz w domu włączyli, zimno jak zimno ale ta wilgoć, nawet kilka minut ciepłych grzejników to dużo...
Adieu,  lecę po Małą i aż się boję wracać do domu, bo nie wiadomo kogo dziś tam spotkam.

wtorek, 17 września 2013

Soczyście;)

Stokrocia lubi cytryny, nie przeraża ich smak, czasem sobie bierze taka cytrynę do buzi i ssie;)


Siedzimy sobie w naleśnikarni, obiad już prawie dojedzony, ale Młoda wyciąga rękę i mówi:
- Ciem to! (chce to) i pokazuje na cytrynę
- Chcesz cytrynę?
- Tak citlyne!
I tak sobie pogryza;)
Kilka minut później pyta:
-Cio to jeśt? - pokazując na dekoracyjnie ułożone kawałki ogórka kiszonego na talerzu.
- Ogórek, chcesz spróbować?
- Tak- obliznęła, skrzywiła buzię i mówi- Kaśny!

:-)


Ostatnio międzynarodowo więc dziś po angielsku :-O

Od września w naszym żłobku są zajęcia dodatkowe: angielski i rytmika.
Na rytmice podobno Stokrocia zachowuje dystans- na razie stoi z boku i obserwuje, a później sobie śpiewa piosenki;)
Ale angielski podono jej podpasował i bardzo aktywnie bierze udzial.
A w domu... nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam:
mamo look at me!
stand up!
goodbye
bye bye
ok!
Chciałam tylko wspomnieć, że za miesiąc i dwa dni ona skończy dopiero dwa lata....

poniedziałek, 16 września 2013

"Francuskie wychowanie"

Czy ktoś może zgłębił już, dlaczego wolne dni mijają tak szybko? 
Niemożliwie szybko...
Znów poniedziałek? Jak to...? Przecież ledwie piątek był.
Znów żłobek, praca, żłobek, dom, obiad, kąpanie, spanie i tak w kółko....

Wczoraj odwiedziłyśmy fajne miejsca, ale więcej o tym innym razem. W jednym z tych miejsc był kącik zabaw dla dzieci z piłeczkami.  Stokrocia pierwszy raz w takich piłkach się bawiła i była zachwycona. Szczęśliwe dziecko, bo mogło się wyhulać, wyskakać, wybawić i wypiszczeć do woli i szczęśliwa mama, bo mogła sobie w spokoju zjeść obiad, widziałam ją przez cały czas, ale przychodziłam tylko jak nie  mogła sobie z czymś poradzić albo jak chciałam namówić do zjedzenia czegoś- nie namówiłam oczywiście, zjadła dopiero jak się wybawiła. Część z Was może powie, co ze mnie za matka, sama jadłam zamiast dziecko nakarmić najpierw. Ale nie zupełnie tak jest, bo w sumie to mała była wybawiona i najedzona, a ze obie miałyśmy czas dla siebie...:) 
Byłam też świadkiem innej sytuacji, w to samo miejsce przyszło dwoje innych rodziców z dwójka dzieci: chłopiec trochę starszy od Stokroci, na oko ok 3 lata i dziewczynka starsza od chłopca wiec mogła mieć ok 4 lat. Oboje chcieli bawić się w piłkach, ale jak tam wejść bez rodziców? Najpierw wiec z wejściu klęczał tata, mama zamawiała obiad. Gdy ojciec siedział, dzieci się bawiły, nie wiem, co by było gdyby zostawił je same, bo nie zostawił nawet na moment, później chwile posiedziała matka, a jak przynieśli obiad to zabrali dzieci do stołu i wśród słyszalnych krzyków i protestów, ciągle na boso dzieci jadły ( albo i nie jadły)  obiad przy stole.
Myślę, że dla rodziców takie wyjście "do ludzi” to katorga, bo ani przyjemności, ani pewnie żadne z czwórki nie było zadowolone. 
Dlaczego o tym piszę? Otóż ostatnio czytałam świetną książkę, jak wiecie zazwyczaj książek nie polecam, ale tym razem nie mogę. 

"W Paryżu dzieci nie grymaszą" Pamela Druckerman 


Książka jest rewelacyjna! Autorka w bardzo przystępny sposób opisuje dwa sposoby wychowywania dzieci na swoim przykładzie- Amerykanka, która zamieszkała z mężem we Francji i tu została matka. Czytając tę książkę w wielu miejscach czułam się jakbym czytała o sobie i to zarówno po "francuskiej" jak i po "amerykańskiej" stronie;) Autorka porusza wiele spraw, również związanych ze żłobkami czy z jedzeniem. Szkoda, że nie trafiłam na te książkę, kiedy jeszcze nie byłam mamą, ale myślę, ze na każdym  etapie rodzicielstwa warto ją przeczytać. 
Niektóre sposoby opisane tam stosowałam od dawna, a niektóre próbuję teraz jak np. odczekanie kilku chwil zanim się wstanie do popłakującego dziecka- to działa! Naprawdę! 
Sposobu na jedzenie obiadu gdzieś na mieście nie wzięłam z tej ksiązki bo w zasadzie tak od początku u nas było- idziemy, siadamy razem, czekamy (czekając można pooglądać kartę dań, pooglądać wnętrze, poopowiadać co będziemy jeść) i jemy, no chyba że jest miejsce do zabawy dla dziecka (nie wiem czy we Francji takie są?) jeśli jest taki kącik, to Stokrocia bawi się sama, nie stoję nad nią i nie pilnuję i nie biegnę natychmiast jak się przewróci obserwuję spokojnie czy nie robi czegoś niebezpiecznego i mam czas na wybranie posiłku i spokojne poczekanie na niego, zazwyczaj w tym czasie dziecko już zdąży się wybawić i spokojnie zjada, ale dopiero teraz widzę ze można to nazwać jakimś sposobem i opisać jak działa.
Zdanie o żłobkach bezcenne, dopiero teraz to do mnie dotarło nie przytoczę go teraz dokładnie, ale sens był taki, ze bezpieczniej przecież zostawić dziecko pod opieką wykwalifikowanej kadry żłobka niż z obcą osobą w domu. Czy to nie ma sensu? A ja pamiętam, jakie ja przeżywałam dramaty, jaką decyzję podjąć i czy żłobek to jest dobre miejsce dla dziecka...
Tak samo pogląd o wysyłaniu dziecka od czasu do czasu „do dziadków” czy na obozy…

Polecam szczerze przeczytanie tej książki, nie jest to poradnik dla mam jak być dobrym rodzicem, nie znajdziecie tu informacji  jak zrobić z dziecka "dziecko idealne”, ale znajdziecie opis jak bycie mama może piękne, choć trudne jednocześnie i jak czerpać z tego przyjemność.


No i nie wspomnę już o tym jak zauroczyło mnie francuskie podejście do mam pracujących, do żłobków i do całego macierzyństwa. Aż żałuję, że ni w ząb nie znam francuskiego:(

piątek, 13 września 2013

Na szybko.... o wynikach:)

Egzamin zaliczony, nie tak jak marzyłam, ale ważne, że do przodu, tak? Dziękuje  za trzymanie kciuków, jak widać pomogło bo bez Was na pewno by się nie udało;)

Wyniki badań plus interpretacja usg tarczycy nie najgorzej. Małe zmiany, Euthyrox raz dziennie i powtorka badań za trzy miesiące.

Udanego dnia.
Wcale nie myślcie o tym, że dziś 13 i że piątek;)

środa, 11 września 2013

Przychodzi baba do lekarza, a nawet dwie....

Udało mi się wczoraj umówić na usg tarczycy, ale niestety godzina była najgorsza z możliwych, bo Stokrocię musiałam w tym czasie odebrać ze żłobka i wspólnie z panią w rejestracji ustaliłyśmy, że lepiej będzie, jeśli przyjadę z nią, bo gdyby się cos opóźniło... Myślę, że pani wiedziała, co mówi.
Przyjechałyśmy na umówioną 16.40. Pani mówi ze niestety jest drobne opóźnienie.
Na początku Stokrocia trochę się wstydziła, ale juz chwile później oglądała przyniesioną w torebce książeczkę, a za kilka kolejnych chwil spacerowała po korytarzu. Jak zrobiło się trochę luźniej wchodziła i schodziła z krzesła a wszystkie oczy w poczekalni wpatrzone były tylko w nią.
Tańczyła, skakała i wołała, że skacze jak źlebaciek
Chodziła i przyglądała się czekającym pod gabinetami ludziom a później przychodziła i informowała:
-Pani siedzi.
-Tak pani siedzi i czeka na pana doktora.
-Na pana doktola- jak papuga powtórzyła Stokrocia i widzę, że coś tam sobie w tej małej główce umyśla. 
Po chwili wyszła na środek korytarza i mówi:
- plendko plendko po doktola bo bajdzio choja, psisied doktoj noziciami, a kocicia ź paziujami
Ups, chyba się lekko zarumieniłam, że dziecko mi to takie teksty publicznie wygłasza, no tak bajeczka może nie jest specjalnie pedagogiczna, ale pewnie większość z nas zna ja z dzieciństwa i ja czasem Stokroci mówiłam....
Po chwili znów słychać:
- Doktoj mówi cio to cio to wziął zia ogon i wziucił w bjoto
Ludzie w poczekalni wsłuchują się, co Mała mówi, ale na szczęście mówiła cichutko i chyba nie do końca zrozumieli, co to za wierszyk, a Stokrocia niestrudzenie deklamuje:
-Okno było duzie i wyleciał na powóze, a na powóziu były dzieci i kopeły na śmeci, a na śmeciach były koty i podajły mu gajoty!
Kolejka zamiast się skracać to się wydłużała, przyszedł na przykład pan na oko kilka lat ode mnie młodszy, usiadł bez słowa przy samych drzwiach, po czym po prostu wszedł, przyszła też pani, która powiedziała ( ta, chociaż coś powiedziała), że była za tym panem, tylko jej nie było i też weszła przed nami, weszłyśmy mniej 
więcej godzinę później niż byłam umówiona.
Za biurkiem przystojny,  młody pan doktor, a ja mówię, że niestety, ale my we dwie i jakoś musimy dać sobie rade.
Oczywiście Stokrocia pierwsze, co to wskoczyła na krzesło przed aparatem usg;) no, co jak krzesło było wolne to, na co miała czekać ;P
Położyłam się na leżance, wzięłam Małą na kolana, położyła się na moim brzuchu  i przez kilkanaście pierwszych sekund leżała spokojnie, ale zaczęła się szybko nudzić. Usiadła sobie i zaczęła robić patataj;P Ale pan doktor był cierpliwy i kiedy zapytałam czy nie za bardzo mu to skakanie przeszkadza i czy w taki sposób da rade zrobić to badanie to odpowiedział, ze do póki nie zabiera mu sondy z reki to damy radę;)
Nie zabierała, ale wkrótce dostrzegła, że nad leżanką zdjęcia dzieci, więc oczywiście, co zrobiła? Wstała jakżeby inaczej;P a przypominam, że ja leżałam na leżance a Stokrocia na mnie;) dopiero jak obejrzała zdjęcia to zeszła na podłogę i mogliśmy dokończyć badanie spokojnie, ale jak tylko pan doktor wstał od aparatury Młoda natychmiast go „Podsiadła”.  Spojrzała na mnie wzrokiem kota ze Shreka i powiedziała słodko:
-Mamo, ja chcem popisać;)
Mimo wszytko i tak była cierpliwa, godzinę w poczekalni i jeszcze na badaniu, pewnie gdyby nie to czekanie żadnych szopek by nie było i spokojnie siedziałaby w gabinecie oglądając książeczkę.
No, ale wtedy nie było by o czym pisać, tak;)

wtorek, 10 września 2013

Wyprawa do ZOO...

W sobotnie popołudnie Strokrotka miała zaległy egzamin. Młodą miał w tym czasie zaopiekować się P, ale ze pogoda była cudna postanowiliśmy, że razem ze mną pojadą do Warszawy, bo jednak fajniej pojechać choćby tylko się przejechać niż siedzieć w domu. Na uczelni poszło piorunem ( czy dobrze to inna sprawa- stąd prośba o kciuki była, a teraz z niecierpliwością kilkanaście razy w ciągu godziny sprawdzam czy już może są wyniki, i to z moich ulubionych laboratoriów... nie rozumiem).
Poszło migusiem więc zamiast wracać do domu pojechaliśmy do ZOO.
Mała była zachwycona z początku. Niestety nie wzięliśmy wózka wiec szybko się zmęczyła i zaczęła marudzić.

Małpy skaczą niedościgle....

                                                         Niech pan spojrzy na pawiana....

 Sioń ma tomble- jakby ktoś nie wiedział.

 Nosioloziec;)

 Lama?

 U żyraf było już bardzo ciężko, musielismy iść coś zjesć i odwiedzić plac zabaw.

 Piękny "kiciuś" tym to z kolei ja się zachwycałam.

A niedaleko bocianów jest trampolina! Nie mogliśmy przejść obojętnie.

Proszę Państwa oto miś.
Ktoś widzi misia?


 Następnym razem musimy dotrzeć do lwa, wielbłąda i hipopotama, ale wiadomo za dużo atrakcji na raz to tez  nie za dobrze;)


Rozrywki nocne...

O mamuś kochana... dziewczyny ledwo żyję.
Mi się francuskiej kolacji zachciało.
Mule. Przecież ja jestem na te p!@$%!one mule uczulona.
Pól nocy w łazience przesiedziałam i nie robiłam wcale makijażu w tym czasie...
Ha, ale dwa kilko mniej od razu;P
Jak się pozbieram to spróbuję sklecić notkę.

poniedziałek, 9 września 2013

Leniwa niedziela....

Prawda, że jest piękna?
Opisywać nie ma co, bo zaraz bym narzekała że nie ma infrastruktury, nawet podstawowej, że aż dziw bierze, bo to przecież jedna z większych rzek w Europie, a po co narzekać?!
Piękna jest a że nie wykorzystana?
Że nie ma jak korzystać z tych wszystkich uroków i możliwości jakie daje?
A może właśnie w tym jej urok że ciągle jest taka dzika....



Wisła.

sobota, 7 września 2013

kciuki.....+ edit 1 i edit 2

Proszę o trzymanie kciuków, baaaardzo ważna sprawa się dzieje...

Edit 1:
w środę będę wiedzieć czy trzymanie kciuków pomogło, na razie nie dziekuje
Edit 2:
jest czwartek.
Wczoraj nie wiem ile razy sprawdzałam i odświeżałam stronę i ile razy chwodzilam i odbierałam poczte...
wyników ciągle brak:(

czwartek, 5 września 2013

Codzienność...

Wiecie co, nie jest dobrze, łapię sie już na tym że nie wiem co pisałam, a co mie, co miałam napisać a o czym tylko myslałam... chyba potrzebuję jakiegoś resetu...
W zasadzie to nic sie u nas nie zmieniło... choć pozornie sie zmieniło.
K pracuje, tak pracuje ze nie ma czasu do nas przyjechać, nie ma czasu pisać, nie ma czasu rozmawiać. A nasze życie nie czeka...
Stokrocia codziennie jest starsza, mądrzejsza, sprytniejsza... codziennie czytamy ksiazeczki, bawimy sie w kółko graniaste, albo gotujemy obiad, codziennie układamy puzzle i śpiewamy piosenki....
Robimy też mniej codzinne rzeczy jak wyprawa po buty ( ha! slynne buty, o które  niemalże wojna wybuchła- Bartka od Zaradnej- będzie notka, będą zdjecia, ale nie wiem kiedy) albo jak montaż biurka.
Ciekawe ze na Połówke zawsze mogę liczyć, a K nie ma czasu choć to z K niby jestem a z P się rozstałam...
Ale nie bedę się tu rozwodzic na ten temat, miało byc wesoło, a wesoło było zwłaszcza przy składaniu biurka, bo Stokrocia była zachwycona nowym zajęciem....

Może stolarnie otworzymy...?









środa, 4 września 2013

Wrześniowa panienka...

Od września w naszym cichym przez wakacje żłobku zrobiło się gwarno i tłoczno. Część dzieci wróciła po wakacyjnej przerwie, dużo jest nowych. 
Trochę zamieszanie, ale w samym żłobku też zmiany na lepsze: pojawiły się informacje o „ciociach”, o grupach, pojawiły się nowe zajęcia. 
Ciocie od dłuższego czasu są te same….
Nie wiedziałam jak ubrać Stokrocię, bo niby to nie jest szkoła, ale jednak dużo dzieci właśnie od tego dnia zaczynało swoje przedszkolne i żłobkowe życie, po za tym ona nie miała przerwy wakacyjnej, wiec dla niej to dzień jak każdy inny, jednak postanowiłam ze ubiorę ja trochę bardziej uroczyście, bo lepiej, jeśli będzie jedyna „ubrana” niż jedyna „nie ubrana”. Była jedyna ubrana, ale wyglądała prześlicznie. I była to chyba ostatnia szansa założenia sukienusi od Madeleine, bo zwyczajnie młoda już z niej wyrosła…
Ale za to prezentowała się jak prawdziwa dama….



I muszę Wam koniecznie napisać o książce, którą Stokrocia trzyma w dłoni, ale to już następnym razem. 



Temat książkowy się u nas zrobił ostatnio bardzo żywy;)

...

Tyle jest do opisania, tylko czasu brak.
KONTROLA... wiecie sami co to słowo oznacza, a jak się internet ma tylko w pracy to niestety trzeba sie bezwarunkowo podporządkować...

PS1.Piszę po kilka zdań, jak uda mi się gdzieś w międzyczasie coś skończyć, to opublikuję;)
PS2. Nieszczęscia chodzą parami ponoć, wiec zdjeć z "drugiej Białej" na razie nie bedzie- są na komputerze, który odmówił współpracy...