Ktoś, kto nie przeżył tego na własnej skórze chyba nie jest w stanie zrozumieć, co tak naprawdę kryje się pod pojęciem przemocy domowej.
Nie zgodzę się że czasem wystarczy małe wsparcie czy sama świadomość wsparcia, aby pojawiły się siły do walki o siebie, bo ktoś, kto jest w stanie znaleźć w sobie te siły to nie potrzebuje pomocy, bo poradzi sobie z tym sam, a ktoś, kto nie ma sił i zatraca się w tym wszystkim nie wyjdzie z tego bez pomocy i to nie takie pomocy- wszystko się ułoży, wszystko będzie dobrze, bo taka pomoc- głaskanie po główce i mówienie ze będzie cacy nic nie da, taką osobę trzeba mocno chwycić za rękę i przeprowadzić ja przez każdy koleiny schodek, a czasem nawet przenieść bo może nie mieć siły aby iść, trzeba pokazać wszelkie prawa i możliwości i nie puścić tej reki żeby nie wiem co, do póki nie stanie pewnie o własnych, silach z dala od tego wszystkiego.
Gdybyście mnie znały lata temu, kiedy byłam mężatką, nie poznałybyście, bo byłam zupełnie inna osobą. I zewnętrznie i wewnętrznie. Byłam szczupłą blondynka, która każdego dnia wstawała godzinę wcześniej niż mogłaby, żeby ułożyć włosy i zrobić makijaż, która raz w tygodniu biegała do zaprzyjaźnionego salonu, aby malować paznokcie, która nosiła wtedy sztucznie wydłużane „szpony”, aby podobać się swojemu mężowi, która każdego dnia zakładała krótką spódniczkę i szpilki, jednocześnie nie siedziała w domu a pracowała, a wieczorami zajmowała się swoja pasją, czyli ołówek albo pędzel w rekę…i wiecznie oczekiwała od męża seksu. Wg teorii przedstawionej przez Lucy nie powinnam być w żaden sposób zagrożona jakąkolwiek przemocą domowa… co więc zawiodło? Może za dużo tego seksu chciałam, a może za niskie szpilki nosiłam? Może za dużo zarabiałam, bo zarabiałam więcej od męża, i byłam wtedy lepiej wykształcona?
Co wiec było powodem tego, że jednak tej przemocy doświadczyłam?
Tak, to się nie dzieje z dnia na dzień, to trwa miesiące, lata… Najpierw są niewielkie sygnały i żadna ( ani żaden, bo nie tylko kobiety są po tej słabszej stronie) nie przypuszcza ze to już wtedy powinna uciekać.
Twój przyszły oprawca zrobi wszystko abyś to ty poczuła się winna wszystkiemu, zrzuca na ciebie odpowiedzialność za wszystko, najpierw za to ze mniej zarobił, później za to ze nowy telewizor musiał kupić na raty, to twoja wina, ze zwolnili go z pracy, albo ze ( nie daj Boze ) zwolnili ciebie. to twoja wina, ze musiał się upić, bo przecież tylko wtedy może o tym nie myśleć, wszystko jej twoją winą począwszy od rozgotowanego ziemniaka a na ociepleniu globalnym skończywszy.
A kiedy już czujesz się wystarczająco winna można zacząć ci wmawiać, ze jesteś do niczego. Nic nie potrafisz, ani ugotować obiadu, ani wychować dzieci, ani zadowolić go w łóżku…
To twoja wina, że musiał się upić, to twoja wina, że cię zdradził, on już nie mógł tego wytrzymać, tego życia z tą kobietą, która jest winna wszystkiemu i nic nie potrafi.
Ostatni z etapów przewiduje przekonanie jej ze skoro jest taka do niczego i taka winna całemu złu tego świata to nie jest w stanie sobie w tym świecie poradzić. A już na pewno sama, bo przecież nikt nie wie o tym jak jest i że jak odejdziesz to nikt nie zechce ci pomóc, zostaniesz sama, wszyscy się od ciebie odsuną, bo przecież, kto ci uwierzy? Tobie tej psychicznie chorej istocie, która jest do niczego, wszystko robi źle i nic nie potrafi…
Gdyby stało się nagle z dnia na dzień to zapewne większość ofiar dałaby rade wziąć nogi za pas i opuścić cało związek, niestety to wszystko dzieje się stopniowo, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku. Najpierw tłumaczymy to sobie gorszym dniem w pracy, później utratą pracy, zmiany warunków, zmianą miejsca zamieszkania, brakiem pieniędzy, czymkolwiek, przecież kochamy człowieka, z którym się związaliśmy, przecież żadna z nas wychodząc za niego nie pomyślała, że wiąże się z psychopatą i żadna z nas nie zostaje w tym związku z własnej woli, bo lubi być poniżana, bita, poniewierana, gwałcona.
Najpierw przymykamy oczy na takie zachowanie, bo kochamy ślepo i pamiętamy, jaki to był ideał za czasów narzeczeństwa, później tłumaczymy jego zachowanie czynnikami i zdarzeniami zewnętrznymi, odpychamy od siebie myśl, że ktoś z kim się związałyśmy jest kimś zupełnie innym niż dawniej, a jeszcze jak mamy z nim dzieci to chcemy zrobić wszystko żeby ratować to, co się da, wtedy wpadamy w ślepy krąg, bo zazwyczaj już wtedy nie ma, co ratować, ale my kochamy i to nas gubi.
Ja odeszłam, znalazłam w sobie dość siły aby to zrobić. Kiedy pierwszy raz mnie uderzył, popchnął mnie, upadlam na podłogę, wstałam i powiedziałam wtedy zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz i nigdy więcej tego nie zrobisz. Zaskoczony był ze mogłam to powiedzieć, ale od tego momentu płynęło wiele miesięcy zanim się wyprowadziłam od niego.
Wiele trudnych i dramatycznych miesięcy.
I szczęście całe, że nie mieliśmy dzieci, bo nie wiem czy wtedy dała bym radę odejść….
Że, co, że ja siebie nie szanowałam?
No tak, bo to jak bulka z masłem: weź kilka tych swoich rzeczy i idź gdzie oczy poniosą, nie ważne, co będzie jak sobie poradzisz, gdzie będziesz spać i co jeść. Po prostu weź swoje rzeczy i odejdź od niego, wtedy okażesz jak wielki masz szacunek do siebie.
A jemu ułatwisz życie…
To nie jest takie proste.
Kiedy wniosłam sprawę o rozwód, wszyscy znajomi byli tak bardzo zaskoczeni, że nie mogli w to uwierzyć, bo takie toksyczne związki na zewnątrz wyglądają na wprost idealne. Bo zastraszona, zagubiona kobieta boi się komukolwiek powiedzieć, boi się, bo od lat on jej wciska ze to jej wina, że to ona się nie nadaje do niczego, że to z jej powodu się to wszystko dzieje a ona po tylu miesiącach czy latach naprawdę zaczyna w to wierzyć
I to ja musiałam odejść a oprawca został z wszystkim.
To ja wyszłam z domu z jedna walizką, w której było tylko kilkanaście moich ubrań i kredytem do spłacenia…. Bo nie było innej możliwości, żeby się z tego wyrwać.
Ktoś kto przez to nie przeszedł nie wie jak wiele tej siły potrzeba i jak często przychodzi zwątpienie.
Nie dużo trzeba było do kłótni. Wystarczyły dwa piwa, aby stawał się agresywny.
Wszystko mu wtedy nie pasowało, za gorąca herbata, za zimne piwo, lepiej było mu schodzić z drogi. Wpadł do łazienki kiedy się kapałam, wpadł w jakiś szał, zaczął zrzucać z półki wszystkie moje kosmetyki, wyzywać mnie od najgorszych krzyczał, że wydaje tylko pieniądze na jakieś bzdury ( notabene pieniądze które sama zarabiałam) na jakieś pieprzone malowidła, i pieprzone książki, zbierałam je z podłogi dusząc się łzami, po czym uciekłam do sypialni i zamknęłam drzwi, a on zaczął w nie walić, krzyczał, że mam je natychmiast otworzyć, że jestem chorą psychicznie wariatką, a on mnie zaraz zabije jak go natychmiast nie wpuszczę. Nie pierwszy raz próbował mnie dusić poduszką, nie pierwszy raz pchnął o ścianę, obawiałam się że i tym razem tak będzie, ze nie żartuje i że kiedy uda mu się wejść do środka zrobi mi krzywdę. Wezwałam policję.
Kiedy zastukali do drzwi zasyczał do mnie: zabiję cię za to dziwko!
Przy policjantach był opanowany i grzeczny, za to ja byłam roztrzęsiona i zapłakana. Powiedział, że żoneczka się zdenerwowała bo wypił sobie o piwo za dużo i pośliznął się w łazience tłukąc co nieco, że nic się nie stało, żona trochę przesadza, bo nigdy go w takim stanie nie widziała, bo on nie pije nigdy, ale dziś? dziś koledze z pracy dziecko się urodziło to jak on miał za zdrowie małego nie wypić?! No jak? wie pan żona się zdenerwowała, bo też się staramy o dziecko ale na razie nie wychodzi, przepraszam za zamieszanie, jak pan widzi nic złego się nie dzieje, żonka cała i zdrowa, trochę tylko zdenerwowana, biedaczka, sfrustrowana tym brakiem dzieci.
-Dobrze to teraz pani powie co się dzieje.- zapytał i mnie policjant, ale mąż stał obok i słyszał przecież każde moje słowo.
-Proszę się uspokoić, nic pani nie grozi, wszystko jest w porządku, opowie Pani na spokojnie co się stało?
-Mąż zaczął się mocno awanturować, zawsze kiedy wypije jest agresywny, wyrzucił z łazienki wszystkie moje kosmetyki, wyzywał mnie od najgorszych, groził ze mnie zabije.-szlochałam przerażona
-Proszę się uspokoić, czy coś pani zrobił? Czy uderzył panią?
-Nie, uciekłam i zamknęłam się w sypialni, groził że mnie zabije jak go nie wpuszczę.
-Panie władzo – tu wtrącił się mąż-chciałem ją przeprosić, a ona nie chciała mnie wpuścić, to może i tak powiedziałem ale przecież to nie na poważnie, przecież wiadomo, że to moja ukochana żonka jest, to jak ja bym jej krzywdę mógł zrobić.
-Pan się nie wtrąca, teraz pani mówi, i co wpuściła pani?
-Nie, zadzwoniłam po interwencje bo jestem pewna, że on nie żartował, nie pierwszy raz mnie dusił poduszką a takiego zdenerwowanego, jak dzisiaj to go jeszcze nie widziałam.
-Panie władzo, bo ja się tym dzieckiem kolegi tak przejąłem, a my tyle czasu próbujemy i nic, a ja też bym chciał mieć syna, to dlatego sobie dzisiaj trochę wypiłem. Żona przesadza, przecież jak ja mógłbym jej coś zrobić? Ja ją kocham przecież-tłumaczyl ze spokojem policjantowi- Kochanie co ty mówisz w ogole panu- zwrócił się do mnie- uspokój się, kochanie, chodź do lóżka.
-Nigdzie z tobą nie pójdę, zostaw mnie, nie dotykaj!-rozpłakałam się znowu na wspomnienie tego co się działo jeszcze kilkanaście minut temu..
-Widzi pan władza, zdenerwowana jest, tu się naprawdę nic niepokojącego nie dzieje, nikt nikogo nie zabija, nie bije, wypiłem sobie za dużo, przyznaje, to ja dzisiaj będę spał na kanapie i już panom nie będziemy głowy bzdurami zawracać.
-Z panią teraz rozmawiam, proszę pana. Proszę się odsunąć, a najlepiej zostawić nas samych. Piszemy raport?-zwrócił się do mnie
-Tak piszemy.
-Czy maz panią pobil?
-Nie… - odpowiedziałam niepewnie
- Nie uderzyl pani?
-Nie jeszcze nie, dzisiaj nie.
-A wcześniej?
-Tak kilka razy.
-Czy zgłaszała to pani na policję?
-Nie, nie zgłaszałam.
-Dlaczego?
-Nie wiem, bałam się.
-Gdzie panią uderzył, co pani zrobił?
-Popchnął mnie na ścianę, miałam zasiniony cały bok. Innym razem rzucił mną o podłogę kiedy..
-Kiedy co?
-Kiedy nie chciałam.. iść z nim do łóżka, bo był pijany i nachalny. A kiedy się pokłócimy potrafi dusić mnie poduszką.
-Dusić poduszką? I pani nigdzie z tym nie była?
-Nie, bałam się, powiedział, że jak powiem komukolwiek to mnie zabije.
-Kochanie co ty opowiadasz? Pan jej nie wierzy, biedaczka chyba w jakąś depresje wpadła. Co ty mówisz żoneczko, ja ciebie nigdy bym nie skrzywdził, a ze przy seksie, no wie pan mamy trochę takie upodobania, klapsy, ciągniecie za włosy, trochę wstyd o tym mówić….
- Przestań kłamać! Właśnie tak było, dusiłeś mnie poduszką i ja wcale tego nie chciałam, ty nie żartowałeś, ty chciałeś mnie zabić!- rozpłakałam się od nowa
-Pan się nie wtrąca, teraz z żoną rozmawiam, proszę się uspokoić, nic pani nie grozi.
Czyli dzisiaj nic pani mąż nie zrobił? Ani nie biła ni nie dusił?
-Nie dziś nie. Tak jak mówiłam, uciekłam i zamknęłam się w sypialni.
-A czemu nas pani wezwała? Bo czuła się pani zagrożona czy tak? Co zatem mąż zrobił?
-Wypił, awanturował się, stłukł wszystkie kosmetyki w łazience, wyzywał mnie, groził, że mnie zabije
-Ale nie uderzył, nie zrobił pani fizycznej krzywdy?
-No nie….
Trwało to jeszcze jakieś kilkadziesiąt minut, pytania, spisywanie, mąż potulny jak baranek, ja rozdygotana, zapłakana… pewnie rzeczywiście sprawiałam wrażenie znerwicowanej wariatki jak mąż mnie przedstawił. Docierało do mnie coraz bardziej, że policja mi nie pomoże, ze mąż miał racje, nikt mi nie uwierzy, nikt mnie nie zrozumie.
Wyszli. Odjechali.
I wtedy dopiero zaczęło się piekło.
Najpierw popchnął mnie, upadlam na podłogę tak, jak stałam nie spodziewając się ataku.
-Ty dziwko –krzyczał- zabije cię! Ty szmato na mnie wezwałaś policje? Na mnie?! To ja ci pokaże gdzie jest twoje miejsce suko! -Złapał mnie za nadgarstki, chwycił mocno i zawlókł, dosłownie zawlókł do pokoju, złapał za włosy i uderzył kilka razy głową o podłogę. -Ja ci pokaże dziwko, kim ty tutaj jesteś, ja ci pokaze gdzie jest twoje miejsce! policji ci się zachciało, znalazła się wyzwolona suka!
Zaczęłam krzyczeć ale zdjął koszule i wpakował mi w usta ile się dało, z resztą niepotrzebnie bo i tak w tym wielkim domu pewnie nikt by nie usłyszał mojego krzyku, zdjął spodnie i „wziął co mu się należy” jak krzyczał.
-Tylko do tego się nadajesz dziwko żeby cię pieprzyć, ale nawet w tym jesteś do niczego! – krzyczał, kiedy skończył zapiął spodnie, napluł mi na twarz i powiedział: Leż tu suko, tu jest twoje miejsce i zapamiętaj że następnym razem cię zabije. -Po czym wyszedł zatrzaskując drzwi za sobą…
Zostałam sama, leżąca, sponiewierana, zapłakana na dywanie, chyba przy upadku musiałam sobie rozciąć wargę bo w ustach czułam krew.
Pozbierałam się, wykąpałam próbując zmyć z siebie cały ten „brud” i nasłuchiwałam do rana
czy nie wraca.
Nie wrócił, rano wyszłam do pracy.
Czy ktoś się dziwi dlaczego policji nie wezwałam po raz drugi?
Przecież odebrali mnie jako znerwicowaną wariatkę, histeryczkę, przecież nic nie zrobili, zostawili mnie z nim.
Przecież nic się nie stało, przecież mnie nie zabił to co im powiem, że się ze mną kochał mało delikatnie? Kto uwierzy, że to był gwałt?
Przecież nie mam śladów na twarzy, nie mam podbitego oka, nie mam żadnych zadrapań, nadgarstki mnie bola? Ale przecież nic na nich nie widać…
Że guza sobie nabiłam? Przecież powie, że się przewróciłam, sama nikt mnie nie popchnął, zdenerwowana byłam, on chciał mnie przeprosić a ja go odepchnęłam i wtedy się potknęłam i upadłam. Ba, może nawet zrobiłam to celowo?
Kto mi uwierzy? Tej roztrzęsionej histeryczce, która ma depresje bo nie może zajść w ciąże?
Że mąż by mnie skrzywdził? Nie to nie możliwe…
Czy ktoś się ciągle dziwi skąd się bierze to zamykanie się w sobie?
Czy któraś z Was po takich przeżyciach pobiegnie do przyjaciółek opowiadać co jej się przytrafiło? Czy opowie chociażby matce?
Nie, płaczemy w czterech ścianach… same.
Boimy się, że nas nikt nie zrozumie i nie zrozumie ktoś kto sam w jakiś sposób tej przemocy nie doznał. Nie zrozumie czego się boimy i dlaczego nie walczymy o siebie. Dlaczego nie mamy siły by odejść, by walczyć o siebie.
Boimy się wszystkiego, najbardziej braku zrozumienia przez otoczenie, właśnie tego, że ktoś przed kim się otworzymy powie: sama jesteś sobie winna, sama do tego doprowadziłaś… Znamy to. Znamy to z naszego związku, bo mąż powtarza nam to od lat, ze to nasza wina i same do tego doprowadziłyśmy aż w końcu w to wierzymy.
Boimy się ze nie damy rady, bo nie mamy na kogo liczyć, bo nikt nam nie uwierzy, bo część ludzi powie, że same sobie taki los zgotowałyśmy, bo nikt nam nie pomoże a bez pomocy nie damy rady i zdajemy sobie w tego sprawę, tylko w tą pomoc nie wierzymy. Boimy się odejść bo już zapomnieliśmy jak wygląda życie bez oprawcy, bo już takiego życia nie pamiętamy, bo jak mamy zostawić dorobek całego często życia i odejść zazwyczaj z niczym? Bo boimy się że jego gniew dosięgnie na wszędzie, boimy się ze prześladowca pójdzie za nami wszędzie tylko po to aby się zemścić. Bo często zaczynamy się buntować, bo jak to nasza ciężka praca i mamy to wszystko zostawić i zacząć znów od zera? Bo w końcu jak sobie poradzimy bez dachu nad głową? Czasem z dziećmi, wiec godzimy się, godzimy się i jednocześnie mamy nadzieje, że to się nagle odmieni, ze on stanie się człowiekiem, jakiego poznaliśmy lata temu.
Powiecie że są domy pomocy społecznej, domy samotnej matki?
Tak owszem, a czy któraś z Was próbowała kiedyś pójść po pomoc do takiego domu?
Ja byłam. Żeby coś na ten temat powiedzieć to polecam się dowiedzieć jak to naprawdę wygląda i nie życzę nikomu, aby musiał tam trafić.
Że jest przecież niebieska karta?
Tak i policja miała obowiazek wtedy, kiedy wezwałam ich po raz pierwszy, założyć niebieską kartę, sama bez mojej zgody, bez mojego wyraźnego polecenia, być może gdyby ta procedura została wszczęta od pierwszego razu, on nie czuł by się bezkarny. Karta zakładana jest tylko na wyraźny wniosek pokrzywdzonego, podczas gdy prawo mówi zupełnie co innego bo nakazuje tworzenie tego dokumentu w momencie powzięcia informacji o możliwości zaistnienia przemocy domowej.
Już nie mówiąc o tym jak ta procedura działa w praktyce. Wywiad środowiskowy? Czy myślicie ze jak ktoś w z policji czy z opieki społecznej przyjedzie w ciągu tych siedmiu dni to mąż z ochotą przyzna, że jest sprawcą przemocy?
Polecam policji ponowne odwiedzenie domu, w którym przeprowadzana była interwencja najdalej godzinę od wyjazdu policji. Bo to wtedy najczęściej sprawca wyżywa się na ofierze karząc ją za wezwanie policji, która i tak nic jej nie pomogła.
Spotkanie z psychologiem? Jeśli się trafi na dobrego, to może tak, ja nie trafiłam, bo po za mówieniem:, proszę się uspokoić, wszystko będzie dobrze- nie usłyszałam właściwie nic więcej, nie wiem, nie znam się na psychologii może właśnie to jest właściwa i skuteczna metoda, , ale dla kogoś kto przestaje widzieć sens życia, kto każdego niemal dnia jest upokarzany i krzywdzony takie słowa działają jak płachta na byka.
Zdaje sobie sprawę, że niewielu z Was dobrnie do końca, zdaje sobie sprawę z tego, ze spora cześć przestanie mnie czytać. Zazwyczaj unikałam tematów trudnych, a blog był raczej pamiętnikiem, ale ni mogłam przejść obojętnie kiedy ktoś pisze, ze kobiety same sa sobie winne, że mężowie je biją i poniewierają.
Konstytucja gwarantuje nam prawo do nietykalności fizycznej i naprawdę nie ma znaczenia czy kobieta jest słabsza, brzydsza, czy przestała o siebie dbać, czy jest przemęczona, czy schudła, czy przytyła, czy pomalowała paznokcie czy nie i nawet jak by rzeczywiście była chora psychicznie ( a nawet w szczególności wtedy!) to nikt nie ma prawa jej bić, poniżać, ubliżać, popychać ani zmuszać do seksu ani w żaden inny sposób znęcać się nad nią!
Bijąc współmałżonek łamie prawo i staje się przestępcą, czy się to komuś podoba czy nie, a ofierze należy się pomoc. Bezwzględna i bezwarunkowa! I próba zrzucenia winy na ofiarę jest dla mnie jakimś kompletnym nieporozumieniem i koszmarnym krzywdzeniem osoby i tak pokrzywdzonej.