czwartek, 28 kwietnia 2016

No to "frigo"! + fotka

Parafrazując hasło reklamowe sprzed kilku(nastu) jednego z napojów owocowych, ale nie o napoju będę pisać, jeno o truskawkach.
Moja przygoda z ogrodem dopiero się zaczyna, bo choć w domu rodzinnym zawsze i jakiś ogródek był i warzywo jakieś rosło, to zawsze to była mamy działka, pomagałyśmy wszystkie, wiem więc co i jak, kiedy siać, jak szeroko, jak głęboko i co obok czego, ale sama swojego ogrodu nie miałam i co najwyżej zioła w doniczkach na parapecie albo  aksamitki w trawie hodowałam (nie licząc małżeńskiej przygody wiśniowo-truskawkowej, której to plonów nie dane mi było doczekać), a w tym roku trochę jednak próbujemy zagospodarować ten nasz kawałek podłogi.
Drzewka różnych odmian już rosną, brakowało mi tylko truskawek, pewna wiec , ze w tym roku juz swoich truskawek nie zjemy- trzeba było wsadzić je jesienią roku ubiegłego, ale niestety wtedy jeszcze działka absolutnie na sadzenie roślin się nie nadawała, pogodziłam się więc z tym, że truskawki posadzimy jesienią, bo wtedy najlepiej się przyjmą, aż tu przeglądając jakiś magazyn ogrodniczy (he he kupuję od kilku miesięcy- nowy nałóg i niektóre bardzo lubię) wpadłam na informację o sadzonkach "frigo".
Zgłębiłam temat i zamówiłam sadzonki, jutro powinny przyjść.
Są to sadzonki, które podobno zaowocują jeszcze w tym roku, sztucznie utrzymywane od zimy w stanie "hibernacji" czyli roślinnego, zimowego "snu", z dużym systemem korzeniowym, ale niemal bez liści, podobno dzięki temu łatwo się przyjmują, szybko zielenią i szybko owocują, a w przyszłym roku już zupełnie normalnie jak "zwyczajne" truskawki..
Sama jestem ciekawa co z tego wyrośnie, ale niebawem się przekonamy.

Wczoraj przyjechały i wyglądają tak (na zdjęciu jest 25 sadzonek):


A kot musiał sprawdzić, czy aby na pewno nic nie zostało w środku:


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

O weekendzie

Kolejny weekend za nami.
Tym razem udało nam się upiec dwie pieczenie: dziadek nacieszył się wnuczkami a my spędziliśmy wspólny wieczór na mieście;) Udało nam się uczcić odpowiednio dzień książki (zdjęcie z zakupami wrzucę później) a nawet pójść do kina na film.
Taki wieczór zdarza się nieczęsto ale za to jak smakuje!
A i dziewczynki zadowolone, zwłaszcza, ze u dziadka kurka wysiedziała jajka i jest kilka maleńkich, żółciutkich kurczaczków.
A po za tym nic nowego: roślinki rosną (dowód na zamkniętym blogu) trawę znów trzeba skosić, zimno straszne i w tym roku dopiero jeden raz udało nam się wypić kawę na "tarasie" (tarasu w międzyczasie oczywiście jeszcze nie zbudowaliśmy, więc ciągle na tarasie znaczy na/przy schodach) za to cały wczorajszy wieczór zatonęliśmy w nowo zakupionych lekturach (ja w "Wariatce z Komańczy"M. Nurowskiej, P w prasie) a jak się ocknęliśmy, to był środek nocy, kości od pozycji na kanapie bolały, a i umundurowanie na człowieku pełne... a trzeba było pod nieobecność dzieci w końcu się wyspać, a nie się do północy włóczyć po mieście;)

PS. Pozdrowienia dla Policjantów, którzy wczoraj "obstawiali" blokadę drogi nr 50- nie wiem czy to bezmyślność ludzi czy przepisów: dwa radiowozy  stały na rondzie,  nie wpuszczali aut dalej na drogę 50, kierowali je tylko w prawo (małe auta) bądź w lewo (i małe i duże) i na tym całe kierowanie i oznakowanie się kończy, żadnej informacji jak to objechać, w związku z czym całe sznury aut jechały gęsiego lokalną równoległą drogą do 50 i po jakichś 3 km wyjeżdżali 100 m przed blokadą... brawo!
później całe te sznury zawracały na 50 i jechały na oślep nie wiadomo gdzie, skręcając przy najbliższej możliwości gdzie się dało, bo żadnego oznakowania nigdzie nie uświadczysz, współczuć tylko należy kierowcom dużych aut, bo te z zawrotką nie mają tak łatwo

czwartek, 21 kwietnia 2016

Cud jakiś....

Chyba nic mnie już nie zdziwi.
Wygląda na to, że wszystko do tej pory robiłam źle:

Zdjęcie pochodzi ze strony KLIK

środa, 20 kwietnia 2016

Znów o niczym...

Nic ciekawego się nie dzieje, choć w sumie to nie jest raczej powód do narzekań:
Drzewka posadzone, czereśnie w końcu też, i krzaczki borówki.
Dziś znów zamówiłam kilka sadzonek, tym razem byliny, nie wiem czy mnie P nie pogodni w końcu, ale i tak chcąc zagospodarować całość powinnam kupić chyba kilkaset, a kupiłam zaledwie kilkanaście, ale rozrosną się, za rok, za dwa, pięć, no kiedyś się rozrosną!
Jeszcze w planach clematisy i na razie będzie chyba dość.
Weekend majowy trzeba by zacząć planować, co nie? Macie już jakieś plany? A może jakieś pomysły?
Ten pierwszy, bo ten drugi mamy już zaplanowany:)
Pogoda do bani: wieje, leje, zimno, brr, ale ale właśnie zagrzmiało, pierwszy raz tej wiosny. Tęczy z tego raczej nie będzie, a szkoda, bo lubię, a jak bym do jutra się nie odzywała, znaczy że mnie trafiło!
O!



Miłego dnia;)

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Poweekendowo + ps

Mam nadzieję, że poprzedni trudny tydzień przeszedł do historii bezpowrotnie i że dziś zaczyna się nowe-lepsze!
W ten weekend niestety żadnych wypraw turystycznych nie zaliczyliśmy wiec i pisać nie ma o czym.
Gruntowne porządki za to zrobiliśmy w domu, na podwórku ścieżki wyznaczyliśmy taśmą ostrzegawczą, co by trawy w cały świat nie wydeptywać, maliny i inne brzoskwinie tudzież porzeczki zostały posadzone, a po za tym nuda, Panie, nuda.
Ale jaka fajna ta nuda, taka swoja własna, domowa, NASZA.
Miłego tygodnia:)


PS.
Jakby ktoś miał wolne 30 sekund i kliknął TU a tam trzeba wpisać imię, mail, zaznaczyć pierwszy ptaszek i że nie jest się robotem, a potem tylko kliknąć w link, który przyjdzie na adres mailowy?
Głos można oddać tylko jeden raz z jednego maila, każdy głos na wagę złota, dla nas to nic, ale ile radości komuś można sprawić!
A jak by ktoś chciał więcej poczytać to zapraszam na bloga: Rozmówki Kobiece

piątek, 15 kwietnia 2016

Coś pozytywnego na koniec tygodnia czyli tu z cała pewnością wychodzi się na pole;-)

Że Stokrotkowa rodzinka podróżować lubi to chyba nikogo przekonywać nie muszę, tak więc sezon 2016 na podróżowanie uważam za otwarty, bo znów nas gdzieś wywiało w ubiegłym tygodniu. Zdjęć wielu, ani relacji z wycieczki nie będzie bo wyprawa była prywatna, ale chciałabym szepnąć słówko o miejscu, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg, bo bardzo nam przypadło do gustu i myślę, że jest świetną alternatywa dla noclegu w Krakowie, bo jest tam pięknie, cisza, spokój, miła obsługa a do Krakowa dwa kroki.
Dwór w Tomaszowicach, bo o nim mowa poleciła nam Klarka.



Otoczenie hotelu jest bardzo piękne, park, stare drzewa, niektóre rośliny opatrzone tabliczkami z nazwą, zakochałam się wprost w powyginanym, płożącym się sumaku, a efektu dopełniają rzeźby.
-Mama zobacz, syrenka!
-Mama zobacz baletnica na linie! jednym słowem Starsza była zachwycona!
Raczej nie była to ani syrenka ani baletnica choć pewności nie mam, bo nasz pobyt był zbyt krótki aby zgłębić ten temat, ale na pewno każda figurka spotykała się z zainteresowaniem.

Tu  ta "syrenka" wg. Stokroci ;-)

Nocowaliśmy tam całą rodzinką czyli my dwoje i nasza małe dziewczynki. Specjalnych udogodnień dla dzieci nie było, ale  pokój mieliśmy przestronny, w pokoju mieliśmy dwuosobową dostawkę i czajnik, łazienkę, ku wielkiej uciesze dzieci, z wanną, co nam w zupełności wystarczyło.
No a w hallu jest akwarium! Wiecie jak takie akwarium hipnotyzuje dzieci?! Patrzyły obie z przejęciem na pływające dostojnie Skalary, na nieśmiałe Gurami i ukrywające się pod korzeniem Bocje. Lepsze niż TV!
Wieczorem opuściliśmy teren hotelu, i wracając niemal w środku nocy zastaliśmy zamkniętą bramę, nerwowo zaczęliśmy się rozglądać za jakimś dzwonkiem, i zaczęliśmy być nieco przerażeni bo odkryliśmy, że telefony zostały w pokoju, nie było jednak powodu do strachu, dzwonka co prawda nie było, ale jak się zbliżyliśmy do bramy przyszedł po nas miły Pan i odprowadził do samego wejścia. I przy recepcji można zrobić małe zakupy, co P bardzo poprawiło humor- no co każdemu może się zdarzyć pragnienie zimnego piwa o północy;-P
Podobno w ty czasie odbywało się tam wesele... wiecie, że nic a nic nie było słychać?!
Za to ok 5 obudził mnie śpiew ptaków! Och jak one tirlitały!

Co miały nie tirlitać jak za oknem tak zielono.

Ale wiecie co dla mnie jest takim największym sprawdzianem dla hotelu?
Śniadanie.
Wiele śniadań hotelowych mam na sumieniu i tak naprawdę to śniadanie dopiero decyduje czy pobyt zaliczam do udanych, czy jednak nie.
Tym razem było na plus, bardzo na plus.
Świeżutkie, chrupiące bułeczki w niedziele o świcie...
Świeżutkie, pachnące i bardzo smaczne wędliny, kilka rodzajów sera. Niby wszędzie jest tak samo powiecie, ale jednak nie- tu mnie kupili jakością, to było naprawdę smaczne, a przy tym porcje były duże, Chyba najgorsze co może być to jak trzeba wyliczać kto co może wziąć, żeby dla tego drugiego wystarczyło, tu nie było trzeba.
No dobrze, żeby tak nie przesłodzić to napiszę też jakieś uwagi:
Wiecie czego nie było?
Kawy parzonej nie mieli, normalnej zwyczajnej fusiary, z ekspresu tylko, a ja tak nie lubię kawy z ekspresu, zwłaszcza po kilku godzinach snu.....
I żadnego kącika do zabaw dla dzieci, co troszkę sprawę utrudniło, bo kiedy dzieci sie najadły to musieliśmy za nimi ganiać, zwłaszcza za młodszym łobuzem, który odkrywa namiętnie uroki schodów (ale krzesełko do karmienia było, tak że za to plus).
Tak że wiecie, jak ktoś lubi zwyczajną kawę plujkę, to trzeba zabrać ze sobą, wszak pisałam wcześniej, że czajnik w pokoju był. Dziś zaopatrzyłam swoją torbę podróżną w mała torebkę kawy, a nuż się jeszcze przyda, a Dwór  w Tomaszowicach z całą pewnością jeszcze odwiedzimy:)

Zdjęć tylko nie zrobiłam dobrych, wszak nie na sesje tam pojechałam tylko na  spotkanie, nawet aparatu nie zabrałam, tylko telefon, ale na stronie Dworu są do obejrzenia KLIK, i wiecie co? to naprawdę tak wygląda, a nawet jeszcze lepiej;)

TEKST NIE JEST SPONSOROWANY ANI W JAKIKOLWIEK INNY SPOSÓB "WYMUSZONY", NAPISANY WG WŁASNEJ SUBIEKTYWNEJ OCENY I ODCZUĆ!

czwartek, 14 kwietnia 2016

Piąteczku nadchodź szybciej!

Poniedziałek jaki cały tydzień taki?
Jak się zaczęło od poniedziałku tak do dziś co dzień jakieś problemy.
Niech ten tydzień się już skończy:(


PS.
W przedszkolu jest taka mama, z którą nie często się widujemy, bo o innych godzinach odbiera dziecko. Mamę tę łatwo zapamiętać, bo strasznie się na tego synka wydziera, na cały głos! Marek! Maaaarek!  Po prostu przeraźliwie. Ja też wołam moje dziewczynki kiedy się rozbiegną (czyli jakieś 15 razy podczas jednego ubierania) i zaraz przyszło mi do głowy czy ja też się tak drę wniebogłosy?! ale chyba nie, chyba zwyczajnie się drę, czyli po prostu mówię trochę głośniej, żeby usłyszały na drugim końcu korytarza. Chyba jednak aż tak ja tamta mama nie krzyczę, zwłaszcza że inne mamy wymieniają ze mną znaczące spojrzenia kiedy ta pani krzyczy.
Wczoraj po Marka byli oboje rodzice, a ja czekałam na swoje dziewczynki mimowolnie wiec byłam świadkiem rozmowy Cioci przedszkolnej z nimi. Marek gryzie dzieci, bywa niegrzeczny, tłumaczą mu, ze nie wolno (panie w przedszkolu), ale nie słucha. No nie ma na niego sposobu.
Na co ojciec mówi z uśmiechem:
-Ja mam na niego sposób.
-Jaki?- dopytuje ciocia.
I tu ojciec nie odpowiada ale pokazuje ręką znaczący gest.
-Proszę pana, to nie u nas- skwitowała przerażona ciocia, bo chyba ją zmroziło tak samo jak mnie.

środa, 13 kwietnia 2016

Nocne rozmówki w Połówką

Ja:
-Czy ty słyszałeś kto ma koncelebrować mszę z okazji rocznicy chrztu Polski?!
On (bardzo poważnie)
-No chyba nie Duda?

wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozsypana jakaś

Jakaś taka niepozbierana jestem:(
Weekend minął nam bardzo przyjemnie, choć pogoda może idealna nie była. Dla kontrastu z poprzednim postem z wielką radością napiszę opinię o innym przybytku branży hotelarskiej, w którym dane nam było się zatrzymać, ale nie dziś. Nie dziś bo dziś nie jest dobry dzień na pisanie, zwłaszcza pochlebnych....
Wczoraj za to, ech wczoraj był poniedziałek. Dzień co prawda osładzały mi czekoladowe muffinki (a du.a rośnie!) ale i tak było gorzko, albo raczej obrzydliwie, ale oszczędzę Wam obrzydliwych wpisów. Wystarczy niesmacznych obrazków w telewizji (aż mnie korci, żeby porzucać nazwiskami), co Wam jeszcze blogi obrzydzać...
A z ciekawostek: były właściciel działki nawiedził któregoś pięknego dnia swoje włości (ma obok jeszcze kilka działek do sprzedania) i z awanturą do niezorientowanych budowlańców, że źle płot stoi, że kupka ziemi na jego działce leży, że śmieci zostały na jego działce... a kurde miał na działce śmietnik to to ktoś mu miał posprzątać? Granica działki wyznaczona przez geodetę przecież była, trza było się z geodetą spierać, kiedy słupki wbijał... coś mi się wydaje, że jeszcze z panem Tomaszem będę miała wątpliwą przyjemność rozmawiać....


piątek, 8 kwietnia 2016

Jak nie organizować imprez

 Czyli organizacyjna porażka choć cała imprezka została okrzyknięta udaną;)

Jakiś czas temu byłam prowokatorką pewnego spotkania. Choć spotkanie finalnie wszyscy uczestnicy uznali za bardzo udane chciałabym napisać coś o jego organizacji. Może ktoś w przyszłości wyciągnie wnioski z moich doświadczeń i ustrzeże się moich błędów, a właściwie jednego błędu, za to dość hmm podstawowego.
Cel był taki: spotkanie kilkunastu osób: kilku rodzin z małymi dziećmi, wspólny obiad, posiedzenie do późnej nocy, przy herbatce rzecz jasna, a następnego dnia wspólne śniadanie i wyjazd do swoich domów. Z uwagi, że większości z nas towarzyszyć miały małe dzieci i że chciałyśmy posiedzieć do późna i „poplotkować” nie mogło być mowy o restauracji, a raczej o hotelu/motelu z jakąś wspólną salą, gdzie sobie usiądziemy razem a później zostaniemy tam wszyscy na noc.
Czy mogło być więc coś bardziej banalnego:
Dzień dobry. Potrzebuję noclegu dla 12 osób dorosłych + 7 dzieci w wieku od 1,5 do 5 lat. Przyjazd w sobotę, wyjazd w niedzielę. W sobotę chcielibyśmy zjeść u Państwa wspólny obiad, posiedzieć wszyscy razem wieczorem, w niedzielę po śniadaniu wyjechać.
Gdybyśmy dysponowały nieograniczonymi środkami z cała pewnością wynajęłybyśmy sobie piętro hotelu i salę w restauracji, i opiekunkę do dzieci jeszcze, a co! Ale fundusze ograniczone więc i zamiast ofert hotelu z co najmniej trzema gwiazdkami szukałam ofert wśród pensjonatów czy obiektów agroturystyki.
Na kilka wysłanych maili otrzymałam tylko jedną odpowiedź: na jedną noc nie przyjmujemy. I OK., mamy jasność. Pozostałych odpowiedzi się nie doczekałam, zaczęłam więc dzwonić. Wiem, że z tymi mailami jest różnie, zwłaszcza, że większość z tych obiektów nie ma własnej strony, a oferty są zawieszone na portalach typu: noclegi czy nocujemy.
Pani z pensjonatu, w którym się spotkaliśmy odebrała telefon od razu, powiedziałam jej więc co potrzebujemy i na kiedy.
Pani odpowiedziała, że termin jak najbardziej jej odpowiada, na tyle osób to proponuje nam nocleg w jednym budynku, gdzie miejsc noclegowych jest 21, więc wszyscy się zmieścimy. Cena za nocleg od osoby. W budynku jest wspólna, wyposażona kuchnia, będziemy mieli więc gdzie zjeść, ale niestety obiadem nas nie uraczy bo sami obiadów nie prowadza, ale może nam polecić restaurację lub firmę, która pyszne jedzenie nam dowiezie na miejsce. Powiedziała, że ich klienci często korzystają z usług tej firmy i są bardzo zadowoleni. Musiałam to skonsultować z dziewczynami, bo wiadomo sama takiej decyzji nie podejmę, ale wyglądało to na całkiem sensowne rozwiązanie, w każdym razie do przyjęcia.
Zgoda była jednogłośna, kolejnym argumentem takim zupełnie pobocznym i nie mającym wpływu na ostateczny wybór, ale wielce efektownym była nazwa tegoż przybytku, która wszystkim nam naówczas była niezmiernie bliska.
Na maila Pani nie odpowiedziała, bo ona na tych internetach to się nie zna, jak ktoś zadzwoni to tak, to wszystko powie wtedy, ale żeby odpisać to musi córkę prosić, albo kogoś itp. itd. Ledwie uprosiłam, żeby mi nr konta do wpłaty zaliczki mailem przesłali, co by jakiś znak był namacalny chociaż.
Decyzja zapadła, lokal został zarezerwowany, zaliczka zapłacona.

Miejsce spotkania zaplanowane było dosyć daleko ode mnie, bo ok. 300km, nie miałam więc możliwości sprawdzenia wszystkiego osobiście, zobaczenia na własne oczy, ale uznałam, że wszystko jest w miarę dogadane. W miarę zbliżania się terminu denerwowałam się jednak coraz bardziej i zadzwoniłam do pani przed umówioną datą z pytaniem, czy ja z rodziną mogę zanocować już dzień wcześniej,  w sumie to chciałam chociaż od rana czuwać nad wszystkim na miejscu. Pani powiedziała, że nie ma problemu, właśnie zaczęła grzać, bo poza sezonem jak nie ma klientów, to pokoje nie ogrzewane są.
No i przyjechaliśmy w środku nocy.
Jak mi pani pokazała kuchnię, a w zasadzie kuchenkę to czerwone światełko nad głową mi się zapaliło, ale że to było sporo po północy, a mi się obie dziewczynki obudziły to temat musiałam zostawić do rana.

Rano z bijącym sercem poszłam obejrzeć jeszcze raz tę wspólną przestrzeń, co to szumnie kuchnią nazwano.  Pomieszczenie małe (nie wiem jak w sezonie ci wszyscy goście się tam mieszczą) jest co prawda kuchnia gazowa, lodówka i mikrofala i zlew nawet, nie wspominając o braku gąbki do mycia i pustej butelce po płynie do naczyń, ale przy stoliku to 6 osób to maks a i tak zbyt luźno mieć nie będą, a nas 12 plus 7 wszędobylskich małolatów. I jeszcze wejście TYLKO z podwórka, co zwłaszcza w nocy, zimą i z małymi dziećmi jakoś trudno przełknąć. Dzwonię więc do pani właścicielki gdzie tu można jakoś stolik dodatkowy wygospodarować, przynieść, wstawić, co byśmy jakimś cudem wszystkie cztery litery usadzić mogli. 
Pani zeszła  do mnie i mówi, że nie ma jak, bo jakie tam stoliki będziemy nosić, ona ma to co ma i już. No bo gdyby to lato było to ona takie stoliki na dworze by nam udostępniła, ale teraz luty to nie ma jak.
No myślałam, że zejdę tam na zawał! Dziewczyny w drodze, obiad zamówiony na dostawę pod ten adres, a pani mi mówi, że nie będzie go zjeść! Powiedziała, że pomyśli i przyjdzie.
Roztrzęsiona nieco poszłam do pokoju podzielić się najnowszymi wieściami z Połówką. Pani za chwile przyszła za mną i mówię jej jeszcze raz na spokojnie: przecież pisałam Pani i mówiłam, że nas będzie razem ze 30 osób, że pisałam, że chcemy tu zrobić spotkanie, że siedzieć chcemy do nocy, że dlatego chcemy nocować i mieć to wszystko na miejscu i pod ręką i pod kontrolą, że przyjeżdżamy z całego kraju, i że jak to jest, że zapewniała, że ma wspólną kuchnię a okazuje się, że zjeść powinniśmy osobno, najlepiej w swoich pokojach. Pani udała wielce zdziwioną, z eona to przecież nie wiedziała, że my tu chcemy jakieś takie spotkanie zrobić, że ona nie wie, bo może by się jednak nie zgodziła, no bo ona sobie to jednak INACZEJ wyobrażała. Czasu na dyskusje z Panią nie było, bo właśnie na podwórko wjechała pierwsza z uczestniczek spotkania. Gdyby było więcej czasu do godziny spotkania wierzcie mi, że zabrałabym się na szybko i przeniosła cała imprezkę gdzie indziej, ale nie było już jak!
Pani  zaproponowała więc, że pokoi jest więcej niż nas, więc my w tym jednym możemy sobie wszyscy usiąść, do którego nam łaskawie drzwi otworzy i trudno, jakoś to przeżyje. Musiałam solennie przyobiecać, że nic nie pobrudzimy, nie uszkodzimy a te stoły co to poprzynosimy, to poodstawiamy na miejsca a i tak Pani nosem kręciła jak królik na marchewkę tylko ona zgoła z niechęcią a nie wręcz przeciwnie.
Pierwsi goście więc zamiast się gościć od razu zostali zapędzeni do noszenia stołów, krzeseł tudzież innych tapczanów, ciasno było strasznie, ale tuż przed przyjazdem gości głównych wszyscy się w pokoju upchnęliśmy i nie podusiliśmy się ze ścisku mimo wszystko.
Spotkanie się udało, towarzystwo było przednie, i nikt nie zwracał uwagi na to, że ciasno, niewygodnie, że zamiast duży wspólny stół to mamy chyba 7 stoliczków małych, że jak czegoś zabrakło to trzeba było biegać do kuchni piętro niżej i po zimnie, ważne że siedzieliśmy razem do późnej nocy i świetnie się bawiliśmy.
Następnego dnia zjedliśmy wspólne śniadanie, poroznosiliśmy wszystko na miejsca i rozjechaliśmy się z żalem.
Najlepsze jednak było na koniec: za pokój, który musiał udawać wspólną salę (w którym nie zużyta była pościel, wszystko pozostawione w stanie dobrym, że pozostało co najwyżej odkurzyć), bo istniejąca „kuchnia” nijak się w roli spełnić nie mogła, została naliczona normalna opłata jak za nocleg w tymże pokoju.


Tak że więc na przyszłość do zapamiętania jeden wniosek: wszystko mieć na piśmie! Nie na telefon, nie na gębę! Nie potrafi pani napisać maila niech napisze faks (a co można zdaje się odebrać taki faks na poczcie), albo list cholera jasna niech napisze! a najlepiej niech pisze maila, jak nie potrafi to trudno, niech pisze córka, matka, sąsiadka, kochanek, listonosz, wsjo rawno, byle było napisane!

A pensjonat nazywa się Kalina

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

o niczym

Chyba jakieś przesilenie wiosenne mnie dopadło, spać mogę na okrągło:( uciążliwe to jest bardzo, zwłaszcza dla P, z którym nawet nie rozmawiam bo zasypiam jak tylko przysiądę na chwilę:(
Ogródek ożył, nad wodą zakwitły szafirki, wielkości kilku cm, nie widać ich z trawy, ale są.
Krokusy też pojedynczo się rozwinęły, a niektóre dopiero pączki dostają.
Tulipany, narcyzy i lilie się mocno zielenią, czerwienieją też peonie oraz całkiem pokaźna kępa chrzanu:) i mlecze, mlecze, mlecze, wszędzie pełno mniszków wyłazi!  W końcu wraz z wiosną zaczęłam mieć pomysł na ogród, wiem co chcę, mniej więcej,  teraz tylko trzeba trochę czasu zorganizować i się tym zająć.
Zakochałam się też w hortensji, pierwsza która w ubiegłym roku dostałam nie przeżyła (mam jeszcze nadzieję, że się obudzi, ale to raczej musiałby nastąpić cud) a druga kwitnie jak szalona, mam nadzieję jak już temperatura na zewnątrz osiągnie poziom tej domowej, wysadzić ją do ogrodu. I mam nadzieję, ze kiedyś dochowam się takich pięknych, jak u mojego taty.
I tylko żałuję, że cebulowych jesienią nie posadziłam dużo, ale wtedy jeszcze nie miałam pomysłu na całość.
Pochwalę się też, że na oczyszczalnię przylatują czasem popływać kaczki, niby takie nic, a jednak cieszy;)



Miłego dnia, udanego tygodnia wszystkim życzę.