czwartek, 31 lipca 2014

Kabaret w kolorze ORANGE!

Chyba przestałam mieć Serce do Orange, a Rozum podpowiada mi, że pora zmienić operatora....


Zapewne znacie skecz Macieja Stuhra na temat rozmowy z BOK sieci komórkowej?
KLIK (nie chce się wstawić do notki) - jak ktoś nie zna to warto obejrzeć, jak ktoś zna to warto sobie przypomnieć.
Skecz jest z przed kilku lat, ale od tamtej pory niewiele się zmieniło.
Mniej więcej tak właśnie wczoraj wyglądała moja rozmowa z siecią Orange - reklama, antyreklama uznajcie jak tam chcecie, ale miarka się przebrała!
Od jakiegoś czasu średnio raz w miesiącu Orange zeruje mi stan konta (konto na kartę), ot tak, po prostu, nagle i bez zapowiedzi, najczęściej w środku nocy, nie informując o tym żadnym smsem ani inną informacją, po prostu żyję sobie przez te kilka godzin w nieświadomości do momentu kiedy chce do kogoś zadzwonić albo napisać, wtedy nagle się okazuje, że "nie można wysłać wiadomości" ewentualnie że "połączenie nie może zostać zrealizowane". Po zadzwonieniu do Biura Obsługi (oczywiście z innego nr trzeba zadzwonić bo skoro konto wyzerowane to z własnego się nie da) i zazwyczaj okazywało się, że nikt nie wie dlaczego, że to oczywiście jakiś błąd sieciowy, że przepraszają i otrzymywałam zwrot środków, jednak co tu dużo mówić, komfortowe to nie było- zadzwonić, wyczekać, porozmawiać ale zwracali i byli bardzo uprzejmi.
Wczoraj taka sytuacja:
Wracałam z Małą do domu, godzina późna bo ok 22, do domu jeszcze ponad 100 km no i jak wiecie 7 miesiąc ciąży. Konto doładowane kilka dni temu, wiec jestem pewna, że  telefon mam sprawny w razie czego.
Jasne.....
Chciałam odpowiedzieć na sms, niestety otrzymałam powiadomienie, że  to nie możliwe, wstukałam więc kod aby sprawdzić stan konta i tu prawie pękłam ze śmiechu bo zamiast informacji o stanie konta otrzymałam informację, że stan konta można sprawdzić na stronie www....
Ale ja uparta baba jestem, wzięłam więc drugi telefon i dzwonię do BOK.... po odsłuchaniu formułek i wybraniu odpowiednich numerków 15 minut muzyki.... pełen relaks, co nie? po tych 15 minutach łaskawie pan odebrał, po wysłuchaniu moich danych zażyczył sobie kod puk- serio! Bardzo uprzejmie poinformowałam, że niestety nie posiadam kodu przy sobie z uwagi na to iż jestem w samochodzie, 100 km od domu, bez dostępu do internetu, kodu puk, lodówki i toalety, za to ze śpiącym dzieckiem w foteliku.
Pesel jednak wystarczył. Po kolejnych minutach oczekiwania - w tym czasie pan ponoć sprawdzał co się dzieje- straciłam zasięg i rozmowę szlag trafił. Pan miał dane, miał nr telefonu, nawet po cichu myślałam, że oddzwonią, albo coś, ale nic z tych rzeczy.
Reklamują się ostatnio że cała Polska w zasięgu, ta, jasne! Autostrada A2, węzeł Skierniewice, do Warszawy 52 km w tablic informacyjnych a zasięgu prze kilka minut nie było na żadnym z telefonów....
Trudno się więc dziwić, że dziś do kontaktu z BOK zbierałam się do południa.
Kto zgadnie ile trwała cała "rozmowa"- stawiam kawę temu kto będzie najbliżej. Podpowiem tylko, że dłużej niż skecz Stuhra.....
A efekt? Nie widzą żadnych nieprawidłowości, żadnego znacznego spadku w związku z czym z całą pewnością kwota została zużyta na rozmowy..... nawet bym się z tym zgodziła, gdybym faktycznie z kimś rozmawiała, ale cholera jasna nie rozmawiałam....
No nic, trzeba przestudiować biling, napisać reklamację i poczytać oferty konkurencji. Chyba właśnie nadszedł ten czas....


A jednak ciągle w tematach okołociążowych....

Oczywiście nic nie poszło zgodnie z planem, wizytę musiałam przełożyć o tydzień, bo doktorek przedłużył urlop:( w związku z czym odpadło też spotkanie z położną:(Nastraszyłyście mnie jednak trochę tą cholestazą i chciałam sobie zrobić badania, żeby z wynikami wybrać się na wizytę, ewentualnie jeśli będą rzeczywiście podwyższone zadzwonić do doktorka mimo urlopu no i oczywiście to też nie może się odbyć bezproblemowo...
W naszej przychodni badania robią na kasę ze skierowaniem, ale można też wykonać je prywatnie, bez skierowania (nie wszystkie niestety) dlatego dziś z rana pojechałam do przychodni dopytać czy bez skierowania to zrobią- jeśli tak to oczywiście czekałabym w kolejce i zrobiła od razu, a kolejka ze 30 osób?! w rejestracji o cenach badań nic nie wiedzą tylko pani w labolatorium może udzielić informacji, do pani trzeba odczekać swoje, nawet chcąc tylko zapytać.... pani do 10.00 jest w punkcie a po 10 w labolatorium, wtedy już spokojniej, nie ma pobrań, do pani idzie się po wyniki, można też na spokojnie o wszystko dopytać, w labolatorium pani jest do 15.00.
Jak zobaczyłam więc ten tłum pod drzwiami to jednak stwierdziłam, że przyjadę jednak po 10 i dopytam o wszystko, a na badania wybiorę się jutro.
Przyjechałam więc do przychodni raz jeszcze, po 10, stukam do labolatorium- zamknięte, do punktu pobrań, też zamknięte. Więc w kolejkę do rejestracji, co by jakieś informacje uzyskać, odstać swoje musiałam oczywiście i co usłyszałam?
Pani z labolatorium jest na urlopie, jest zastępstwo, ale tylko do 10, po za tym tylko  ona zna ceny badań, więc nawet mi nie powiedzą, czy takie badanie bez skierowania się da zrobić ani ile będzie kosztować.....
No żesz cholera jasna! Czy tego do jasnej Anielci nie można napisać na drzwiach, że w jakimś tam czasie punkt czynny tylko do 10?!
Ręce opadają.
Sprywatyzować to w cholerę, wtedy na pewno informacja o zmianie godzin pracy byłaby napisana, pani z rejestracji znałaby ceny badań, i pewnie po taką informację mogłabym zadzwonić a nie musiałabym się turlać osobiście tylko po to, żeby się dowiedzieć że oni i tak nie wiedzą....
I jeszcze wczoraj Orange wystawił mnie do wiatru.... chyba pora zmienić sieć, co prawda te kilka lat się człowiek przywiązał, ale jak oni klienta mają gdzieś to może warto przejść gdzie indziej.....

środa, 30 lipca 2014

Ciążowo....

Dziś będę samolubna i napiszę o sobie, a co;)


Często pytacie jak się czuję i jak mi się podróżuje z brzuszkiem.
Ano dobrze. I dobrze się czuję (odpukać w co kto może, przesądna może zbytnio nie jestem, ale popukać sobie nie zaszkodzi;) ) i dobrze znoszę podróże.

Upały za to mi dokuczają i sama nie wierzę, ze to piszę, bo jestem miłośniczką upałów, a tu w tym roku ups... nie mam siły, ledwie nogami powłóczę, ale po za tym ok.
No i zaczęły mi trochę puchnąć nogi:( i to chyba nie ma znaczenia czy rano po wstaniu z łóżka, czy po całym dniu jest tak samo.

Poprzednią ciążę niemal do końca chodziłam w szpilkach, tym razem odpuściłam zaraz na początku, a to z powodu żylaków, które niestety się dość wyraźnie pojawiły i niestety są widoczne coraz bardziej od kilku miesięcy więc grzecznie pomykam w płaskich sandałkach albo klapkach.

Ostatnio doszła mi nowa dolegliwość, bardzo uciążliwa i wkurzająca i nie chce się sugerować tym co pisze wujek Google, ale w czasie najbliższej wizyty powiem o tym lekarzowi- chodzi o swędzenie skóry, potworne:( zwłaszcza w nocy w związku z czym wstaję rano z podrapanymi nogami, rękami i brzuchem ;-(  no chyba że to P mnie tak przez sen drapie a ja nic nie pamiętam...?
No i najgorsze, że czasem jak się zbyt mocno udrapnę, to strużki krwi się sączą:( nawet podejrzewałam, że to może jakaś alergia na proszek do prania (ostatnio kupiłam inny niż zawsze) ale nigdy żadnych alergii nie miałam, a teraz by nagle wyskoczyło coś?
Zobaczymy, wizyta już w tym tygodniu.

Po za tym czuję się świetnie, nie mam żadnych zachcianek, najlepiej smakują mi ryby, które zjadamy ostatnio kilka razy w tygodniu (Stokrocia to też miłośniczka ryb- zwłaszcza dorsza) i owoce.
Co do podróżowania to też nie jest to jakiś wyczyn -nawet odrobinę jestem zaskoczona Waszymi pytaniami, bo niby dlaczego miał by to być problem? Owszem, fotel musi być trochę bardziej rozłożony, bo jednak długa jazda trochę jest niewygodna dla brzuszka, może częściej trzeba się zatrzymać do toalety, ale po za tym podróżuje się tak jak zawsze. Jak już dojedziemy na miejsce to spacerujemy, przecież nikt nas nigdzie nie goni, nie musimy wyrobić żadnego planu- co nam się uda to zobaczymy, co nie to zostanie na inną okazję:)

Mała w brzuszku bardzo mało się rusza- ale tak było od pierwszych ruchów, wg usg wszystko jest w normie, lekarz mówi, że widocznie tak ma i już. Kilka razy w ciągu dnia bardzo delikatnie da znać, ze tam jest. Ostatnio - nie wiem czy to możliwe czy tylko tak sobie wmawiam- ale jak do niej "postukam" czyli poklepię brzuch, albo Stokrocia to ona za chwilę też się porusza i jakby "oddaje", ale bardzo delikatnie, nie ma kuksańców pod żebra, fikołków tak jak to było ze Stokrocią. Podobno często jest tak, że takie spokojne brzuszkowe dzieci są też po tej stronie brzuszka takie spokojne... ale jak to będzie to się okaże.
Już w czwartek wizyta u lekarza.
Wtedy też mam umówione spotkanie z moją położną, tą sama która była przy narodzinach Stokroci.
Tyle o mnie, następna notka już raczej ciążowa nie będzie:)



PS1.
Trochę mnie mniej bo po pierwsze mamy trochę różnych spraw do załatwiania i jak już się wybiegam to nie mam siły nawet zaglądać na blog.
PS2.
Druga sprawa, że ostatnio tak się przejęłam pewnym blogowym wydarzeniem, że muszę chyba odpocząć trochę od wirtualnego świata.
PS3
Po upadku czuję się dobrze, noga już przestała boleć, dłoń też. Upadłam na szczęście na bok, a nie na brzuch i nic się nie stało. Dziękuję za dyskusję pod tamtym postem bo się rozwinęła, że ho ho, postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Ostatnia chwila na podjęcie decyzji!!!!

Dziś krótka przypominajka:


Jeszcze tylko dziś i jutro można podjąć decyzję i wybrać do kogo mają trafiać nasze składki do OFE czy do ZUS. 

W piątek tę decyzję podejmą za nas politycy czyli jeśli my nie powiemy, że chcemy inaczej nasze składki będą trafiać do ZUS.
Decyzję którą podejmiemy będziemy mogli zmienić dopiero w 2016 roku, a później co 4 lata.

Nie będę się wypowiadać co sądzę na temat tego przepisu, bo nie są to słowa nadające się do publikacji.

Jeśli ktoś się jeszcze nie zdecydował to są naprawdę ostatnie chwile- warto to przemyśleć, warto wybrać samodzielnie, to są nasze pieniądze i nasza przyszłość.
Jeśli ktoś nie wie jaką decyzję podjąć TU KLIK jest dosyć przystępnie napisane o co chodzi.
Również TU i TU.
Jak złożyć taki wniosek?
Najłatwiej pobrać go ze strony ZUS KLIK, wydrukować, wypełnić, podpisać i :

*bezpośrednio w każdej terenowej jednostce organizacyjnej ZUS (wykaz adresów na www.zus.pl
*pocztą (oświadczenie można przesłać do każdej jednostki terenowej ZUS),
*w formie elektronicznej na Platformie Usług Elektronicznych (PUE) - pue.zus.pl

*w urzędomacie w wybranych placówkach ZUS (wykaz placówek na www.zus.pl).

To wszystko.

sobota, 26 lipca 2014

W czasie deszczu dzieci się... bawią!


P kocha deszcz. Kiedy pada, zakłada kaptur na głowę i wychodzi na zewnątrz, chodzi, spaceruje, oddycha deszczem i mógłby tak chyba godzinami...
Stokrocia ma podobnie, uwielbia deszcz, kałuże, kalosze. Za kaloszami wprost przepada, jak nie chce wyjść do przedszkola, bo jeszcze się bawi, albo jeszcze "coś lobi"  wystarczy powiedzieć, że może założyć kalosze, a zostawi wszystko i wybiegnie natychmiast!
Kiedy więc pada, kiedy są kałuże i może się w nich pochlapać, pobiegać nie mam serca jej tego zabraniać.
W końcu kalosze się umyje, ubrania się upierze a radość Stokroci z tych wodnych wygłupów bezcenna:)
To nic, że woda z kaloszy się wylewa, że jest brudna i mokra od stóp do głów:)










A Wy czy pozwalacie/pozwalałyście dzieciom brudzić się w kałużach?

piątek, 25 lipca 2014

Gentleman....

Ostatnio często się potykam i w ogóle moje nogi jakoś często się plączą, podobno to miedzy innymi efekt przystosowywania się organizmu do przyjścia na świat młodej, czyli rozluźniania się stawów, na pewno nie bez znaczenia jest też fakt, że brzuch jest już na tyle duży, że nie widać, co się ma pod nogami.
No i się w końcu stało...
Co dzień przed pracą zaglądam do zaprzyjaźnionego sklepiku, takiego, co to wiecie pani zna niemal każdego klienta z imienia i w zasadzie to ów nawet nie musi mówić, po co przyszedł. Kupiłam sobie śniadanie, pożartowałam z panią, w międzyczasie do sklepu wszedł "sąsiad" pracownik sąsiadującej z naszą firmy. Zadzwonił mu telefon i pan wyszedł przed sklep.
No i do sedna.
Zrobiłam zakupy i idę sobie, i nie wiem czy to nieidealność chodnika, nieuwaga czy po prostu moja niezdarność, bo nagle jak nie wypieprzyłam się jak długa na ten chodnik, miażdżąc przy okazji zakupy ręką  ułożyłam się wygodnie na chodniku, podziwiając jego urok z wysokości obuwia…
 Dobrze, że na te zakupy jednak upadłam dłonią,  a nie po chodniku nią przejechałam, bo krew by się na pewno polała, a tak to skończyło się na spłaszczonych bułkach i pościeranej reklamówce  no i szczęście, że w wyjątkowo w  spodniach byłam, to na nodze skończyło się tylko siniakiem. A pan sąsiad stał sobie przed sklepem, kiedy próbowałam się jakoś podnieść i zebrać to, co z tych bułek zostało sobie tak odpoczywałam podziwiając niebo odbijające się w kałużach, pan nawet odwrócił się z zaciekawieniem w moją stronę, po czym szybko wszedł do środka, chyba żeby mu świeżego pieczywa nie zabrakło albo coś….
Gentelmen pełną gębą, mam wrażenie, ze jak by mógł to jeszcze by przydepnął….


czwartek, 24 lipca 2014

Scyzoryk się w kieszeni otwiera...

... a co tytuł musi być chwytliwy;)

Oczywiście dość szybko udało Wam się zgadnąć co za miasto jest na fotkach, to oczywiście Kielce.
Anula podziwiam, że chciało Ci się poszukać, Zaczytana też ma racje to tzw. Sienkiewka, choć mnie osobiście się ta nazwa bardzo nie podoba.

Wracając do tytułowego scyzoryka:
Nie od dziś przecież wiadomo, że na mieszkańców Kielc mówi się "scyzoryki".
Dlaczego?
W internecie można znaleźć wiele teorii na ten temat, najbardziej do mnie przemawia ta, że po prostu w latach 70 i 80 niemal każdy mieszkaniec nosił przy sobie nóż.
Druga też całkiem rozsądna mówi, iż w latach 50 województwie kieleckim, a dokładniej w Drzewicy (słynna marka z resztą) tam właśnie produkowano sztućców i noży produkowano również scyzoryki i dlatego w Kielcach, stolicy województwa można je było kupić bez problemu, w innych miastach był to towar  deficytowy, a przecież były to takie "dziwne" czasy, z Radomia przywoziło się buty, z Olkusza garnki, z Łodzi materiały do szycia, z Warszawy czy Krakowa słodycze, a Kielc się woziło scyzoryki.
Być może coś w tym jest, no i jedna teoria wcale nie wyklucza drugiej, a później pojawił się Liroy i zaśpiewał to na cały kraj:)

A teraz już o mieście.
Śmieszne, bo mnie Kielce od dzieciństwa kojarzyły się z muzyką ludową, trudno nawet powiedzieć czemu, ale tak właśnie było, no i z tym, że jak wiatr wieje, to wiadomo że "pi...i tak jak w kieleckim", nie wiem czy znacie takie powiedzenie, ale fakt nie raz podczas wizyty w Kielcach łba mało nie urwało!
Tym razem też podwiewało, ale przy temperaturach z ostatnich dni, to ten wiatr był naprawdę rewelacyjny!
Deptak ze zdjęć to właśnie ul. Sienkiewicza, zaczyna się tuż przy Dworcu Kolejowym a kończy przy Placu Moniuszki, ma długość prawie 1300m.
Nie miałam siły iść już wieczorem ze Stokrocią, P sam sobie pospacerował ale niestety bez aparatu, choć z drugiej strony powiedział ze był taki tłum ludzi, że zdjęcie po za tym waśnie tłumem nic więcej by nie wniosło. Wierzę mu na słowo, zwłaszcza, że nocowaliśmy w jednym z zabytkowych hoteli który się mieści przy Sienkiewicza i przez okno słychać było niesamowity gwar do późnych godzin nocnych- a okna naszego pokoju niestety (a może na szczęście) nie wychodziły na deptak.





 W głębi Pałac Biskupów

Ścieżka do parku


A park naprawdę bardzo ładny, i cienisty a to tamtego dnia chyba było jego największym walorem;)

 W parku były konie, takie pluszowe, do jeżdżenia, Stokrocia jak zobaczyła zwłaszcza tego Jednorożca to oczywiście nie darowała, mało tego naciągnęła nas też na najbrzydszy chyba balon ze wszystkich, ale oczywiście to balon Jednorożec.





Po spacerze skusiliśmy się na poranną kawkę i tu wielkie rozczarowanie (już drugi raz- pierwszy w Warszawie kiedy razem z Tusiową rodzinką kawowaliśmy na mieście), tym razem znów daliśmy się nabrać na szyld Blikle pewnie, że będzie miło i smacznie.
I nie piszę tego, żeby się chwalić, ale żeby Was zniechęcić.




Ani miło- bo byliśmy o 9:50 - kawiarnia czynna od 10:00 ale usiedliśmy sobie w cieniu pod parasolem, wzięliśmy kartę leżącą na półce przy stolikach i czytaliśmy spokojnie, na co wyszedł pan i dość nieuprzejmym tonem poinformował nas, ze oni otwierają dopiero o 10. Oj trzeba nam było wtedy nogi za pas i w las, a raczej pod inne parasole, których tam przecież nie brakuje, ale my nie zrażeni czekaliśmy do 10 licząc, że  może w godzinach pracy pan jednak przywdziewa inny humor. Niestety nie.
Ale co tam humor kelnera, każdy może mieć gorszy dzień,  ale żeby lody też miały gorszy dzień to już przesada. Wyglądały bardzo zachęcająco, ale smak pozostawiał wiele do życzenia a w owocowych były zamarznięte kryształki wody, i to wcale nie pojedyncze. No cóż, widocznie z dawnej cenionej marki pozostała już tylko nazwa.... Trzeci raz nie damy się nabrać.

Ale przecież Kielce to nie tylko Sienkiewicza:) naprawdę;)
Nie lubię Galerii handlowych, nie cierpię, czasem wiadomo trzeba się wybrać, ale dla mnie to kara, ale do czego zmierzam, ano do tego żeby przedstawić następne zdjęcie bo to właśnie zdjęcie CH- nie byłam tam i raczej się nie wybiorę, ale całkiem mi się spodobała, i nawet chyba pasuje do tego miasta, Galeria Korona.



To tylko tak w ramach przerywnika, może jest odrobinę zbyt złota, ale to jednak całkiem ciekawa elewacja, nie żebym kogoś namawiała na chodzenie do CH, co to, to nie;)

W Kielcach znajduje się Muzeum Zabawek i Zabawy KLIK i tam też postanowiliśmy pójść. 
Muzeum ciekawe, jednak Stokrocia jeszcze jest chyba za mała na takie atrakcje a to z prostej przyczyny: większości eksponatów zwyczajnie się bała. 
Ha, z niektórymi lalkami to ja sama bałabym się zostać w ciemnym pokoju....


Zapraszam Was zatem na krótkie zwiedzanie:


 Lalki z różnych stron świata





I zabawki rodzime:) Niektórzy pewnie pamiętają je z dzieciństwa:)

A pamiętacie Gąskę Balbinkę?
Ja nie pamiętam:(

Dla chłopaków też coś się znajdzie i to nawet całkiem pokaźna kolekcja, tylko trudno zrobić dobre zdjęcia:


A pod sufitem są modele samolotów, niestety żadne ze zdjęć nie nadaje się do pokazania.

A jak już od tych zabawek człowiek dostaje oczopląsu to może wyjść z dzieckiem na dziedziniec, gdzie jest piaskownica i różne pojazdy roweropodobne, a później na kawę czy soczek do pobliskiej kafejki połączonej z salą zabaw. Oj, tym to dopiero Stokrocia była zachwycona, i mogliśmy sobie zrobić krótki odpoczynek w dalszej wyprawie.
Zmęczeni trochę, więc coś trzeba zjeść, a jeśli zjeść w Kielcach to tylko w jednym miejscu!
Winnica! Od lat, zawsze i niezmiennie i polecam każdemu, kto choćby przejeżdżał tylko przez to miasto. Warto zajrzeć, wejść i zjeść. 

Winnica to miejsce z tradycją, w dodatku ma taką niesamowitą obsługę jak to bywało w dawnych czasach: kelner zawsze jest wtedy kiedy go potrzebujesz, a jednocześnie nie narzuca się i jest niemal nie widoczny, lubię zwłaszcza tych, którzy nie są tu najmłodszą kadrą. 
Kącika zabaw dla dzieci ani przewijaka niestety nie ma, ale dzieci są tu mile widziane.
Stokrocia uwielbia jeść tutaj swoją ukochaną zupkę, czyli rosołek, a w karcie się to nazywa Juszka z mięsem.  Prawdziwy rosół z prawdziwym mięsem, na zdjęciu już tylko resztka, ale wierzcie mi trudno było przekonać Stokrocię, ze najpierw zdjęcie a później jemy;)

Juszka z mięsem

I nasze ulubione danie Żarkoje, w zasadzie to prawie zawsze je wybieramy mimo iż w karcie są naprawdę cuda:) Zawsze jest tak samo dobre, tylko trzeba uważać bo to dość ostre danie, a wygląda tak:


Polecam też jedno z dań regionalnych, nawet chyba oznaczone znakiem Dziedzictwo Kulinarne Świętokrzyskie czy jakoś tak,  Pierogi Rzepichy- niebo w gębie, coś nieprawdopodobnego, smakują jak prawdziwe babcine pierogi! 
Do tej pory, a byliśmy tu już kilka, żeby nie powiedzieć kilkanaście razy - P zna to miejsce jeszcze z dawnych lat, kiedy w okolicach Kielc żył i podobno od zawsze jest tu tak samo, i jak do tej pory nie dałam się P przekonać do zjedzenia obiadu w innym miejscu w Kielcach- naprawdę warto tu zajechać, jest pysznie, miło i  niedrogo! 

Ale nie samych chlebem człowiek żyje, więc pojechaliśmy dalej:)

Jak wiecie zazwyczaj nie poprzestajemy na jednym miejscu tylko po drodze wyhaczamy co się da, tak było i tym razem, choć plany były inne bo mieliśmy odwiedzić stadninę hucułów, ale Stokrocia zasnęła zaraz po wyjechaniu z miasta więc pokrążyliśmy po okolicy niby bez celu, niby bo kielecczyzna jest bogata w ciekawe miejsca. 
Pierwsze z nich to Samsonów i Huta Józef. Właśnie odbywała się tam jakaś plenerowa impreza, ale z uwagi na to, że Stokrocia ledwo co zasnęła musieliśmy się zadowolić oglądaniem z zewnątrz tylko.



A kolejny na trasie stanął Dąb Bartek, leciwy już ten Bartuś, popodpierany  z wszystkich stron, ale jednak robi wrażenie.


Chciałam opisać jeszcze jedno miejsce Sobieszew i jego zamek, ale niestety awaria dysku spowodowała, że wszystkie ostatnie zdjęcia szlag trafił, i nie mam zdjęć z Sobieszowa, Krakowa i części Kielc.
Złośliwość rzeczy, albo to znak, że za dużo tych zdjęć, za długa ta notka, zdecydowanie za dużo cierpliwości od Was wymagam...

poniedziałek, 21 lipca 2014

Zagadka

Oczywiscie w weekend nie siedzieliśmy w domy, tylko jak zawsze jak te Włóczykije wybraliśmy się przed siebie. Nie pierwszy raz, zapewne nie ostatni. Jedno z ulubionych moich miast, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego. To dziwne, wczoraj zadawałam sobie to pytanie, dlaczego ja je lubię i nie potrafię zupełnie odpowiedzieć, po prostu lubię i już. Od pierwszego razu dawno temu, kiedy tylko przez nie przejeżdżałam, druga moja wizyta w tym mieście była w środku nocy- to była nasza pierwsza wspólna wycieczka z P, ale w tym mieście nie zabawiliśmy długo tylko się tu spotkaliśmy, zostawiliśmy jeden samochód a pojechaliśmy dalej wspólnie. Wtedy to miasto wyglądało zupełnie inaczej. Było takie bardziej szare i ponure, a mimo to  jakoś dziwnie je polubiłam. Dziś jest piękne! Nie ma tu nic z klimatu Krakowa, Wrocławia, Łodzi, Warszawy czy Gdańska, a jednak coś w nim jest, coś co sprawia, że mi tu dobrze, że po prostu lubię tu być i wracam bardzo chętnie.
To nie jest małe miasto- taka podpowiedź, bo zagadka brzmi jak nazywa się to miasto?
Na zdjęciu jest jedna z głównych ulic- od niedawna deptak, długi, bardzo długi. Tętni życiem do późnych godzin nocnych. Zdjęcia robione rano, więc jeszcze dość pusty, ale za to widać niemal cały.


zdjęcie robione pod słońce, więc nie jest zbyt dobre

 Ktoś wie, w jakim mieście może być taaaaki deptak?

Sarna


Jako, że mieszkamy sobie w maleńkim miasteczku, a przedszkole i pracę mamy w drugim maleńkim miasteczku to codziennie musimy pokonywać kawałek drogi prowadzącej przez malownicze pola i wioski. W naszym miasteczku można spotkać masę zwierząt, a takie znaki ostrzegawcze są u nas wielu uliczkach:


Jak już wyjedzie się z miasteczka można spotkać zwierzęta większego kalibru, i tak też było dziś, kiedy to pod rozpędzone auto wyskoczyła mi sarna. Jeden pisk (opon oczywiście a nie mój) bo choć nie jechałam bardzo szybko, to jednak ze 60 na liczniku miałam, a zwierzątko wyskoczyło tuż przed samochodem. Pewnie kilka centymetrów zabrakło! Już normalnie widziałam ją, jak wpada mi na maskę i tłucze szybę, na szczęście udało się, i nie musnęłam jej nawet.



Chyba trzeba przyznać, że i ja i ona miałyśmy dziś dużo szczęścia.
Auto zapiszczało, i niemal się zatrzymało, wszystko z foteli spadło na podłogę, zawartość torebki rozsypała się, komputer wylądował w najdalszym zakątku podłogi.
Stokrocia w foteliku nie bardzo wiedziała co się wydarzyło, bo jednak z tyłu auta nie widać tak dobrze, po za tym trwało to wszystko ułamki sekund. Obok niej na siedzeniu było kilka rzeczy: książeczki, ulubiony konik wszystko wylądowało na podłodze pod fotelami.
Czyli jej oczami to wyglądało mniej więcej tak:
Jedziemy sobie spokojnie, w radiu leci muzyka a tu nagle pisk i potężne szarpnięcie i wszystko z fotela leci w dół. Jak już się zatrzymałam, a sarenka jakby nigdy nic pognała dalej w pola, Stokrocia oburzonym głosem powiedziała:
-To było nie ładne. Ja nie będę tego sprzątać!