piątek, 28 listopada 2014

Kto skurczył dobę?

Śpieszę donieść, że żyjemy i mamy się całkiem nieźle, jednak doba nam się jakoś skurczyła, może to przez temperaturę za oknem, w każdym razie ma teraz co najwyzej 10 godzin, więc wiadomo, że na wszystko czasu być nie może.

Od poniedziałku zaczełam pisać notkę i ciągle jej skończyć nie mogę, teraz już zarzuciłam, bo się temat zdezaktualizował:)

Ostatnio obie panny zasmarkane, aż wczoraj poszłyśmy z tej okazji do lekarza, co by obejrzał, osłuchał, opukał i wyszlo, że zdrowe. Nie mają gorączki, a sam katar to nie choroba.
Lekarz wie, prawda?
A jeszcze z "lekarskich" wiadomości, to wyobraźcie sobie, że po prawie dwóch miesiącach dotarła Karta Szczepień. Ech ta poczta, żeby polecony, za pokwitowaniem (bo tak mówi ustawa) szedł tyle czasu?! No skandal:)
A w przychodni traktują mnie jak persona non grata, ale to generalnie ich problem.
Nocnych rozrywek ostatnio za to mamy bez liku i to wcale nie za sprawą Młodszej, a starszej tym razem. Próbujemy ją (ciągle jeszcze) nauczyć zasypiania "z ląćką" i jak na razie efekt jest taki, że potrafi kilka razy w ciągu nocy przychodzić do naszego łóżka, czasami głaszcze mnie po głowie i wraca, a czasami jak wczoraj wchodzi między nas, a na każdą prośbę reaguje strasznym płaczem, cud że Marysia się przez to nie budzi. No nic, próbujemy dalej z tym marnym skutkiem, uparte dziecko nam się trafiło:) Ledwie tylko jedna skończy chodzić z łóżka na łóżko, zaraz druga otwiera oczy na mleko, na szczęście wypije mleko i idzie spać, czasem probuje trochę "zagadać", ale że nie ma chętnych o tej porze to zasypia w kilka minut.
Chodzę jak Zombi:(
I tak sobie mija dzień za dniem, powiem szczerze, że nie mogę się już doczekać powrotu do pracy...

niedziela, 16 listopada 2014

Życie nas wciągnęło...

Dziś jesiennie, zdjęciowo i krótko.
Nie mam ostatnio głowy do pisania, wszystkie nasze myśli są gdzie indziej, ale nie martwcie się nie dzieje się nic niepokojącego.
Dziewczynki też dobrze.

Udanego tygodnia i Wam i sobie życzymy:)







wtorek, 11 listopada 2014

Wbrew modzie...

Ubiegły rok na blogach 11 listopada pełen był notek tematycznych, a w tym roku cisza, a ja wbrew "modzie" jednak napiszę.
Może naiwna jestem, ale pomimo dzisiejszych burd w stolicy, pomimo kolejek do lekarzy,  brudnej polityki, przeogromnej bezsensownej urzędowej papierologii, ZUSu, dziur w drogach i tysiącu innych "niedoskonałości" ja kocham ten kraj.  Nie "za coś" tylko tak po prostu, pomimo wszytko.
Tu się urodziłam i wychowałam, tu jest moja rodzina,  i nawet gdyby mi kiedyś przyszło stąd wyjechać, to to zawsze będzie mój dom, mój kraj, moja ojczyzna.
I dziś dedykuję Wam tę piosenkę:
Co naprawdę mnie tu trzyma?


Moja notka z ubiegłego roku jest jak najbardziej aktualna: KLIK: Patriotyzm a polityka

niedziela, 9 listopada 2014

Długi weekend...

Wyjątkowo nie wyjechaliśmy nigdzie, ale zapowiada się, że będzie to jeden z moich wymarzonych weekendów. Wczoraj ważne odwiedziny po południu, wieczorem krewetki, wino i komputer...
Dziś leniwy poranek:
Połówka i Marysia jeszcze śpią.
Ja- pyszna kawa i ciąg dalszy siedzenia przy komputerze (i wcale nie mam na myśli blogspot, to tylko chwilowy przerywnik). Wiem, trochę tajemnicza jestem, ale na razie nic nie mogę zdradzić. Może tylko  tyle, że mam nadzieję wkrótce znów zaznaczyć jako spełnione jedno z marzeń.
Stokrocia bryka mi końmi po stole.
A za oknem leniwie przeciąga się jakiś kot.
Tego widzę tu pierwszy raz, zazwyczaj przychodzi taki fajny trójkolorowy.
Spokojnego poranka i udanego dnia i dla Was:)




piątek, 7 listopada 2014

Przedszkolak:)


Od wczoraj mamy w domu prawdziwego Przedszkolaka, prawdziwego bo po pasowaniu.
Było fajnie: zwięźle, krótko, zabawnie i bardzo elegancko. Wyszło bardzo pięknie.
Nie słyszałam wcześniej żadnych piosenek, wierszyków, bo Stokrocia twierdzi uparcie, że dopiero będzie śpiewać jak  "będą rodzice" i że te piosenki się śpiewa tylko w przedszkolu.
Wielka tajemnica;)
Dzieciaki uśmiechnięte, nie było widać po nich stresu, bardziej po rodzicach;-)
Po imprezie mówię do niej:
-Pani dyrektor pasowała Cie na przedszkolaka taką wielką kredką!
Na co ona:
 -Ale ta kredka była z papieru.
Cóż, nic się nie ukryje, taki wiek;)

A ja byłam w sukience z krótkim rękawem (u nas wieczorem było 19 stopni!!!) i tak się wszyscy na mnie dziwnie patrzyli. Dopiero po powrocie dotarło do mnie dlaczego.
Nie z powodu sukienki, tylko rano byłam na pobraniu krwi, a moje żyły nie są łatwe, zwłaszcza po pobycie w szpitalu i wkłuciach w łokciu, wiec tym razem pani pobrała mi krew nie w zgięciu, tylko tak całkiem z boku i na ręce mam siniaka wielkości i koloru śliwki, wielkiej śliwki.
Wiadomo nie napisane na nim, że od ukłucia....

Słodka codzienność

Leci sobie to nasze życie szybciej niżbyśmy sobie tego życzyli.
Marysia ma już ponad 6 tygodni! Kiedy to zleciało?
Przecież dopiero co w brzuchu jeszcze była...

Jest cudna, słodka i spokojna. Jedynie, kiedy odkryje, że ma pusty brzuszek, płacze. I to nie tam, że sobie pochlipie, a krzyczy tak, że słychać ją pewnie na całej ulicy. Wszystko inne: mokry pampers, znudzenie, niemożność zmiany pozycji - wszystko da się wytrzymać, byle nie głód.
Głód ma być zaspokojony NATYCHMIAST! I wierzcie mi, mimo że taka maleńka wie jak się o to skutecznie upomnieć.
Będąc w ciąży martwiłam się małą ilością ruchów, ale widać Mała przeniosła swój "styl życia" z brzuszka do świata pozabrzuszkowego: śpi, śpi i jeszcze raz śpi. Budzi się głównie na jedzenie i nie daje się nakarmić przez sen. Teraz już więcej się rozgląda, wpatruje się w czarno-białe książeczki, próbuje się uśmiechać, próbuje też wydawać dźwięki, ale na to jeszcze trochę musimy zaczekać. Za to tak, jak i kiedy byłam w ciąży rozbudza się wieczorem tak ok 20 i do 22-23 chętnie by "rozmawiała" z otoczeniem, ale za to jak już zaśnie, to budzi się tylko raz, wypije mleko i śpi do rana, są jednak wieczory kiedy płacze, krzyczy, macha rączkami, jest taka wtedy zdenerwowana, niby chce jeść, a nie chce chwycić smoka butelki, wtedy tylko noszenie ją uspokaja, ale jak już się uspokoi to śpi, budzi się tylko raz, więc nie ma co narzekać.
Nie lubi zasypiać w ciemności.
Nie lubi leżeć na brzuszku, ale na brzuszku lubi spać- śpi wtedy od karmienia do karmienia.
Przyporządkowała sobie chyba też nas do poszczególnych ról: za Stokrocią wodzi oczkami z zaciekawieniem, przyzwyczaiła się już do jej pisków  i śmiechów, szuka jej wzrokiem, uśmiecha się do niej, do P uśmiecha się bardzo często, kiedy ten do niej zagaduje, za to ja... no cóż, ja mimo że mówię, noszę, śpiewam, przebieram, kąpię to i tak najbardziej jestem kojarzona przez Marysię jako ta "od jedzenia" bo żebym nie wiem jak do niej gugała, to zdecydowanie częściej zamiast uśmiechem odpowiada mi takim charakterystycznym "mlam, mlam":-)
Stokrocia bardzo jest dumna, kiedy razem z Marysią zawozimy ją do przedszkola. Nie jest zazdrosna, ciągle chętnie pomaga, trzeba tylko trochę uważać, bo chętnie też głaszcze Małą, czy trzyma za rączkę, a wiadomo że jednak dziecko nie ma takiego wyczucia i trzyma raczej jak lalkę.Ostatnio też koniecznie chce ja brać na ręce, czeka na szczęście aż sama jej ja położę na kolanach, wie, że Marysia jest za ciężka, żeby sama mogła ja unieść. Dziś nawet całowała Małej stópki, kiedy ją rano przebierałam, słodki widok:)
Jedynie wieczorem, kiedy jest już bardzo zmęczona, robi się bardzo marudna i wtedy bawić się-nie, iść spać- nie, przytulać -nie, czytać książkę- nie i tak przez kilka minut, po czym nagle jednak przychodzi z książką, przytula się i idziemy spać.
Niestety z zasypaniem mamy straszny problem, czasem trwa to nawet półtorej godziny! Przytula się ale nie może znaleźć swojego miejsca, wierci się i kręci, ostatnio to wygląda tak, że leży Stokrocia, w środku Marysia i z brzegu ja, i niestety ale zdarza się, że najpierw zaśnie Marysia, później ja, a Stokrocia na końcu.
Jakieś pomysły może? Chętnie skorzystam, bo nie powiem takie usypianie przez kilkadziesiąt minut nie służy ani jej, ani nam!
A jak dziewczyny zasną mamy chwilę czasu dla siebie, ale szczerze mówiąc to oboje padamy ze zmęczenia. P teraz więcej pracuje, ja niby "siedzę" w domu, a Mała w ciągu dnia jest grzeczna, a też wieczorem jestem padnięta. 



środa, 5 listopada 2014

Biadolenie na szczepienie, czyli: Czy jestem złośliwa?


 
 źródło


Wczoraj miałyśmy szczepienie. Bardzo źle Marysia zniosła ukłucia (aż cztery bo niestety z przyczyn czysto finansowych wybraliśmy szczepienia refundowane czyli niepłatne).
I ręce mi opadły i dziś znów siedzę w przepisach dotyczących służby zdrowia (zamiast malować chociażby). Ja jakąś specjalistką będę niebawem.
Ale może od początku.
Pamiętacie w ubiegłym roku jak napisałam zażalenie na panią doktor, i jak wezwali i ją i mnie do Okręgowej Izby Lekarskiej? (klik1,  klik2, klik3, )
Pani w OIL, która mnie "przesłuchiwała" powiedziała na koniec aby pod żadnym pozorem nie unikać pani doktor, na którą zażalenie złożyłam*, żeby zachowywać się w stosunku do niej jak najnormalniej. Wiedziałam, że wcześniej czy później nasze drogi znów się zejdą i wierzcie mi, gdybym miała jakiś wybór na pewno poszłabym do innego lekarza, ale wyboru nie było i Marysia pierwszą  wizytę patronażową miała właśnie u niej. Wizyta była w przychodni, po zbadaniu Małej pani doktor poprosiła mnie o chwilę cierpliwości, po czym wezwała swoją przełożoną i w jej obecności powiedziała mi jak bardzo ją to dotknęło, i że jak to możliwe, że po tylu latach pracy ona, ONA jest stawiana przed oblicze rzecznika odpowiedzialności zawodowej!? Że nie ma sobie nic do zarzucenia, że wszystko było zgodnie z prawem i wszelkimi ustawami i wymusiła na mnie poniekąd podpisanie jej oświadczenia, że jest tak jak jest. Bardzo była oburzona, ale jeśli chodzi o dziecko zachowała się nienagannie.  
Nic to, jeszcze nie raz się spotkamy, niestety.
Wczoraj na szczepieniu też byłyśmy u niej. No i tu się pani doktor mogła wykazać niesamowitą empatią i dobrym sercem, ba nawet prawo dla mnie złamała**.
A było tak. Podczas badania pani pielęgniarka przyszła z informacją, że nie ma karty szczepień (karty uodpornienia bo tak się ten dokument dokładnie nazywa). Ja na to odpowiedziałam, że nie mam pojęcia dlaczego, bo szpital miał ją wysłać, a adres podałam tej właśnie placówki. Pani doktor wyszła na chwile do pielęgniarki, wróciła i  zbadała Małą, po czym widać było jak robi się strasznie wściekła (to chyba najwłaściwsze określenie). 
I mówi do mnie:
-No i co ja mam teraz zrobić? Marysia jest zdrowa i szkoda by było jej nie zaszczepić, ale w myśl przepisów ustawy- zatrzymała się na chwilę, ale tytułu ustawy nie podała- nie powinnam tego zrobić, bez oryginału karty szczepień dziecka. Nie wolno mi tego zrobić i robiąc to łamię prawo, nadstawiając do odpowiedzialności własną głowę.
Pani pielęgniarka szybko pojawiła się w drzwiach i oczywiście poparła panią doktor.
Odpowiedziałam, że oczywiście rozumiem, jeśli takie są przepisy. Że prawo jest prawo jest prawo i oczywiście dokumentacja musi być przecież prowadzona prawidłowo. Pomyślałam sobie, że trudno, jeśli zaszczepią to dobrze, jeśli nie to i tak nic nie poradzę, jak trzeba będę to pojadę po tę kartę szczepień i już.
Nasłuchałam się jeszcze kilka razy od pielęgniarki jak to strasznie pani doktor się naraża i w ogóle, ale w końcu Mała dostała szczepionki, a ja zalecenie, aby sprawdzić czemu tej karty nie ma.
Zaraz po wyjściu zadzwoniłam do szpitala na oddział noworodkowy, gdzie bardzo miła pani poszła sprawdzić co się z owym dokumentem zadziało, że nie został do przychodni dostarczony. Karta uodpornień została wysłana 29 września, pani przeczytała na jaki adres, pomyłki nie ma. Po czym zapytała dlaczego to a dzwonię, a nie przychodnia? Wszak to dokument wewnętrzny  placówki i matce nic do tego- przy czym cały czas była bardzo uprzejma. Powiedziała, że zapewne bałagan w papierach mają, a nie nie dostali dokumentu (wg prawa ten dokument wysyłany jest za potwierdzeniem odbioru bądź przekazywany za pokwitowaniem) i niech oni się pofatygują żeby zadzwonić, a nie matkę w to wrabiają. 
Dziś zajrzałam do "ustaw" odnośnie szczepień, a dokładniej Rozporządzenia Ministra Zdrowia1) z dnia 18 sierpnia 2011 r. w sprawie obowiązkowych szczepień ochronnych, 
bo to ono najbardziej szczegółowo reguluje przepisy odnośnie szczepień i odnośnie karty uodpornień znalazłam to:
§ 11. 1. Karty uodpornienia są przechowywane
w kartotece w sposób umożliwiający wyszukiwanie
osób podlegających obowiązkowym szczepieniom
ochronnym.
2. W przypadku konieczności przekazania karty
uodpornienia przekazuje się ją za pokwitowaniem
osobie przeprowadzającej obowiązkowe szczepienie
ochronne.
Czyli dokument ten przechowują i przekazują między sobą placówki. 

 A jeśli chodzi o złamanie prawa przez panią doktor to nie tak do końca, w przepisach ustawy ani w rozporządzeniach nic nie znalazłam, ale za to na stronie Państwowej Inspekcji Sanitarnej jest takie oto zdanie:
Jeżeli szczepienie ochronne zostanie wykonane przez świadczeniodawcę nie dysponującego kartą uodpornienia jest on zobowiązany do dokonania odpowiedniego wpisu w książeczce szczepień pacjenta, wydania osobie szczepionej zaświadczenia o wykonaniu szczepienia oraz poinformowania osoby szczepionej jej przedstawiciela ustawowego lub faktycznego opiekuna o ciążącym na nim obowiązku przekazania zaświadczenia o wykonaniu szczepienia świadczeniodawcy.
Czy będę złośliwa, jeśli na następnej wizycie przekażę tę informację lekarce?
A jeśli jesteśmy już przy tej przychodni... Od poniedziałku próbuję umówić Stokrocię na wizytę, niby ma tylko kaszel, no ale co mam czekać jak będzie coś poważniejszego, chyba lepiej, żeby lekarz ją osłuchał. W poniedziałek: przykro mi, nie mam już miejsc na dzisiaj. We wtorek: przykro mi nie mam już miejsc na dzisiaj (telefonicznie) więc będąc w przychodni pytam panią w rejestracji, ze skoro od dwóch dni nie ma miejsc to może byłaby łaskawa zapisać mnie na dzień następny, na co pani, ze niestety na dzień następny nie może, proszę dzwonić rano. Kto zgadnie jaką odpowiedź usłyszałam dziś rano, kiedy się w końcu dodzwoniłam? Nagród nie przewiduję. 
No i co skargę mam pisać?






* z perspektywy czasu widzę, że to chyba jednak bardzo zła polityka przychodni niż lekarza, ale pani w OIL przyznała, że brakło tzw. dobrej woli
** prawa oczywiście nie złamała "dla mnie", a jeśli już to raczej "przeciwko mnie" nie wystawiając stosownego zaświadczenia

poniedziałek, 3 listopada 2014

Mama. I wszystko:)

źródło: www.edziecko.pl
Jak bardzo matka może być zmęczona?
Wstaje w środku nocy, idzie jak zombi do kuchni gdzie na blacie stoją przygotowane butelki na mleko dla małoletnich. 
Z szafki powyżej bierze pojemnik w rękę, otwiera i sypie łyżeczkę do  butelki.
-O k...a! Kawa!!!!
Dziękuję.

niedziela, 2 listopada 2014

Listopad

Listopad to dla mnie miesiąc zadumy, choć nie lubię szczerze mówiąc, bo mi się tak strasznie smutno kojarzy. I zazwyczaj już zimno i szaro i tak jakoś przygnębiająco.
Wczoraj Wszystkich Świętych, lubicie to święto? Bo ja od pewnego czasu mam bardzo mieszane uczucia.
Kiedyś chyba było to bardziej święto zamyślenia, dziś komercji.
Kiedyś na groby najbliższych przyjeżdżała rodzina, stali raczej w milczeniu i zamyśleniu, pamiętam, że jak  byłam dzieckiem to na cmentarzu nie wypadało się zachowywać głośno, a teraz nikt się nie krępuje rozmawiać, śmiać, przekrzykiwać jak na targowisku jakimś. Ludzie przechodzą samych siebie i na cmentarzu (u nas, nie wiem czy u Was podobnie) jest istna rewia mody! Nic to, że 12 stopni na plusie futra też się zdarzają i to wcale nie rzadko. A na grobach też można powiedzieć rewia, bo sąsiad z sąsiadem (w sensie, że ci żyjący) prześcigają się czyje znicze i kwiaty ładniejsze, mało gdzie stoją zwyczajne kwiaty i nie wymyślne znicze. Dlatego od jakiegoś czasu nie przepadam za 1 listopada.
Wolę pójść sobie spokojnie w Dzień Zaduszny, w końcu tak naprawdę to dziś jest święto naszych zmarłych, wszystkich zmarłych, a wczoraj "tylko" tych świętych.
W dzień zaduszny jest tak spokojniej, nie ma tego wszystkiego na pokaz, nie ma wyfiokowanych paniusiek w futrach, nie ma dzikiego tłumu, ludzie więcej milczą, są bardziej zamyśleni.
Lubię. Tak w ciszy i zadumie.
Ale w tym roku to mnie ominęło, zarówno wczoraj jak i dziś, nie idę na cmentarz.
Tak jak i trzy lata temu.
Raczej nie jestem przesądna, ale to jeden z bardzo niewielu przesądów, do których się bardzo stosuję.
Stokrocia poszła z Babcią. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale ona bardzo lubi cmentarze. Czasem jak gdzieś przejeżdżamy obok  jakiegoś a ona zauważy, to prosi, żeby się zatrzymać.
A ja się raczej boję, raczej wolę omijać, po prostu czuję się na cmentarzu taka maleńka, słaba i niepewna.
I raczej bojaźliwa jestem, zwłaszcza jeśli chodzi o duchy z zaświatów i od zawsze się bałam ciemności, cmentarzy i duchów, choć moja nieżyjąca już Babcia zawsze mi mówiła, że jak ktoś się boi, to duch na pewno do niego nie przyjdzie i że bardziej się żywych bać trzeba.
A ja tam się boję strasznie, ale....