czwartek, 30 lipca 2015

Podróżnie po raz II czyli tu zawitajcie koniecznie!

Ta część naszych weekendowych wojaży będzie zdecydowanie przyjemniejsza.





Wyszło trochę przypadkiem, bo jechaliśmy z zamiarem odwiedzenia tylko ostatniego z opisywanych miejsc Muzeum w Sromowie, a o pozostałych miejscach nie mieliśmy pojęcia, a znaleźliśmy je po prostu po drodze i warto było!
 W drodze między Nieborowem a Sromowem w miejscowości Bednary  zachęcił nas napis przydrożny "Zagroda Bednarza"i postanowiliśmy, że warto zobaczyć jak się beczki dawniej "produkowało". Kierowaliśmy się więc oznakowaniem i zajechaliśmy. Klik o Zagrodzie. Klik- jeszcze więcej o Zagrodzie.
Powitało nas maleńkie podwóreczko i bardzo wesoły Pan. Pan jak się później okazało jest wnukiem bednarza. Przejął od razu nasze dziewczynki i zabrał je do królików, które mogły karmić do woli (pod okiem jego córki) a dorosłych zabrał pod dach aby poopowiadać co nieco o regionie i o pracy bednarza. W międzyczasie dojechał też starszy Pan, który już pokazał nam jak to się dawniej te beczki i inne cebrzyki wyrabiało. Nie powiem bardzo ciekawie obaj panowie opowiadali, było też co oglądać.





Jak już o beczkach nam poopowiadali to poszliśmy do drugiej części zagrody, w której były zwierzęta: gęś, kaczki, przepiórka, kucyk, króliki i przecudowne kózki;) Kozy były najbardziej towarzyskie ze wszystkich zwierząt, jedna nawet koniecznie chciała sobie zrobić z Karolcią sweet focię, co z resztą jej się udało.




A jak już się obfotografowała to wskoczyła na ławkę przywitać się z Marysią, która sobie tam spokojnie z daleka wszystko obserwowała i wcale z powodu odwiedzin kozy się nie ucieszyła;)



Pan nam podpowiedział, że w tej samej miejscowości jet mały browar i warto sobie miejscowego piwa skosztować. Tak też zrobiliśmy.



Piwo zupełnie inne niż takie ze sklepu, można też sobie zakupić butelkowane. Czy warto? Moim zdaniem zawsze warto próbować miejscowych specjałów.
I ruszyliśmy do muzeum w Sromowie.
Pamiętałam to muzeum z dzieciństwa, byłam pewnie wtedy w podstawówce jeszcze, kiedyś przy okazji jakiejś wycieczki, chyba do Lichenia, tam właśnie byliśmy. Teraz trochę się obawiałam czy będzie to na tyle ciekawe, żeby nas nie rozczarować.



Nie rozczarowało. Polecam każdemu, kto będzie gdzieś w okolicy, żeby sobie przeznaczył tę godzinkę, bo chyba mniej więcej tyle czasu zajmuje wizyta, jednakże aby tam wejść musi być co najmniej 5 osób - dla mniejszej liczby osób uruchamianie mechanizmów jest po prostu nieopłacalne, ale wstęp nie jest drogi, a naprawdę warto.
Muzeum Ludowe Rodziny Borowskich  KLIK jest własnością prywatną, przed laty założył je człowiek, który widać jak kochał rzeźbić, czego dowodem jest ogromna liczba zgromadzonych tam drewnianych figurek, ale to nie wszystko ponieważ znaczna część tych figurek się porusza.

Zwłaszcza pierwszy pawilon robi robi wrażanie WOW, aż dreszcze człowieka przechodzą.
I to jest moje jedyne zastrzeżenie, jeśli w ogóle tak to mogę nazwać, bo ja akurat bym wolała, żeby ten efekt wow został na koniec, tutaj jest na samym początku, a później już nie ma zaskoczenia, choć cały czas jest ciekawie.

Dwa pawilony są z figurkami, przedstawiającymi głównie dawne życie na łowickiej ziemi, jest więc łowicka procesja Bożego Ciała, jest tez łowickie wesele (kilka lat temu byłam na weselu w samym Łowiczu, ale nijak nie przypominało tego tutaj, ot takie po prostu jak wszędzie teraz), jest też wnętrze chaty łowickiej zimowym wieczorem, gdzie kobiety przędą, dzieci sie bawią a koty dokazują.

Procesja Bożego Ciała 

Młodzi jadą do ślubu

Wesele łowickie (jedyna ze scen gdzie mechanizm napędzany jest ręcznie, nie licząc tych zabawek, które poruszały dziewczynki. Scenki są zrobione z taką dbałością o szczegóły, spójrzcie na to zdjęcie powyżej, tam wystrojem izby są nawet miniaturowe zdobne pająki, czy wycinanki! A jedzące ludziki otwierają buzie.

Można też obejrzeć całe mnóstwo łowickich wycinanek,, pająków i obrazów autorstwa córki założyciela muzeum, a także jego wnuków, oraz przepięknie malowane skrzynie.





Dzieciakom też się podobało, nawet Marysia z zainteresowaniem patrzyła na poruszające się kolorowe ludziki, a  Stokrocia i Martusia niektóre zabawki mogły same wprawić w ruch.




W dwóch pozostałych pawilonach jest powozownia, gdzie zgromadzono ogrom powozów z dawnych czasów, wolanty, bryczki. Warto, naprawdę warto tam zajrzeć,


I jeszcze sobie  zakupiłam takie cudeńko na telefon:


I aż jestem zaskoczona jak bardzo jest to użyteczne i że w końcu telefon mi nie ginie;) W dodatku ręcznie wykonany haft, prześliczny, naprawdę.

Na koniec jeszcze polecę Wam fajne miejsce, gdzie można dobrze zjeść i tutaj już zupełnie po łowicku- wystrój co prawda nie odzwierciedla wnętrza chaty łowickiej, bo jest zbyt bogaty, ale za to folklor zewsząd się wylewa, a ceny przystępne i jedzenie bardzo smaczne. Nieborów, Oberża pod Złotym Prosiakiem KLIK. A stąd do zjazdu na Autostradę Wolności, czy jak kto woli A2 jest około 5 km, czyli w drodze miedzy Warszawą a Poznaniem można sobie zrobić przyjemną przerwę w podróży.

środa, 29 lipca 2015

O weekendzie czyli znów podróżnie cz I

Jakiś czas temu pisałam o naszym niezbyt udanych wypadzie do Łowicza KLIK, ale pisałam też, że na pewno tego tak nie zostawimy, bo ziemia łowicka jest niezwykle interesująca, folklor wyrazisty, barwny i radosny i że na pewno jeszcze tutaj wrócimy. Z resztą na krańcach tej ziemi się urodziłam i wychowałam i choć w moim mieście tylko takie "końcówki" tej kultury dosięgały, to jednak  pewne wspomnienia i pewna wiedza jest.
Na zdjęciach, o które pytałam na FB:




 przedstawione są łowickie ozdoby wieszane w dawnych czasach u sufitu chałup łowickich tzw pająki. Klarka była blisko, być może takie dekoracje nazywają się również "światy", w Łowiczu są to "pająki", Zdjęcia te zostały zrobione w muzeum w Sromowie- o nim napiszę w następnej części.

Światami nazywano ozdoby wykonane z opłatka, gwiazdy, choinki  np takie:

źródo klik

Do samego Łowicza na razie nie dotarliśmy, ale razem z naszymi Gośćmi wyruszyliśmy w ubiegły weekend aby trochę tę ziemię poodkrywać.
Na początku trochę było rozczarowania, ale im dalej tym ciekawiej i generalnie możemy uznać, że wycieczki bardzo się nam udały, nie wydaje mi się jednak, żeby ktoś przetrawił to wszytsko w jednej notce, więc muszę to trochę podzielić
Więc od początku.

Na pierwszy ogień postanowiliśmy wyruszyć do Nieborowa. Tutaj byliśmy pewni, że będzie ciekawie i ogromny, piękny pałac, wszak o Nieborowie to chyba każdy słyszał.
I tu wielkie, ogromne wręcz rozczarowanie!


Bo choć ludzi było dużo, parking cały zastawiony autami, to jakoś tak cena biletu do tego co jest do zobaczenia to jakoś mało proporcjonalna jest.
Owszem pałac jest piękny, w środku niesamowite wrażenie robią wnętrza, płytki - majoliki nieborowskie, piece kaflowe przepięknie zdobione, wnętrza pałacowe, w których czas jakby się zatrzymał, tylko że 10 minut i byliśmy po całym zwiedzaniu tego ogromnego pałacu.

Piece były naprawdę przepiękne!


A to Stokroci się najbardziej podobało w całej wycieczce do Pałacu w Nieborowie- obraz księżniczki jak to ona nazwała;) Powyżej pokój tejże. 


Sal jest zaledwie kilka i choć robią wrażenie, to jednak jakiś straszny niedosyt pozostał.

Przeszliśmy więc z nadzieją do ogrodu otaczającego pałac i kolejne rozczarowanie, bo choć ogród ogromny to w zasadzie po za kwiatami tuż przed pałacem nie ma nic więcej do oglądania.


Woda zielona, żadna w wiekowych fontann nie działa, raczej bym powiedziała ze wszystkie są utrwalającą się ruiną. Nie ma żadnego oznakowania, planu ogrodu, nic.


Po prostu się chodzi "gdziebądź". Doszliśmy nawet do starej oranżerii, notabene tak wnioskuję że to jakaś oranżeria była po tym jak przez szyby udało nam się zajrzeć do wnętrza, bo żadnego opisu nigdzie nie uświadczyliśmy, drzwi były zamknięte, informacji kiedy to zwiedzać można też nigdzie nie znalazłam.
W parku jest też kilka innych budynków, o których nic więcej powiedzieć nie mogę, po za tym, że są.
Nie opisane, nie oznakowane. Z przykrością, ale nie polecam.
Warte do obejrzenia  jest muzeum Manufaktura Majoliki umieszczone w budynku przed pałacem.


Tam można obejrzeć krótki filmik jak taka majolika powstaje, są też do obejrzenia stare majolikowe wyroby.
Generalnie wyszliśmy rozczarowani i głodni;P
Do ogrodu w Arkadii nie dotarliśmy, rozczarowani Nieborowem nie szukaliśmy go nawet- to chyba najbardziej z powodu, że brak jest jasnej informacji, że ten park jest w zupełnie innym miejscu, brak mapki jak tam dojechać (na spacer to jednak za daleko) chociaż bilety mieliśmy kupione razem ze zwiedzaniem Arkadii.

A co do jedzenia w Nieborowie to niech Was nie podkusi aby jeść w restauracji o pięknej nazwie, która jest na przeciwko pałacu, po drugiej stronie ulicy (nazwy nie podaję celowo, opinia jest moja subiektywna i niestety na własnej skórze sprawdzona). Polecić za to z czystym sumieniem mogę restaurację położoną jakiś 1km dalej Restauracja Posterunek 77 Klik. Warto!


Restauracja wystrojem i klimatem nawiązuje do posterunku milicji z czasów PRL. obsługa jest bardzo miła, jedzenie przepyszne i w rozsądnej cenie. A obok znajduje się czynne w weekendy muzeum starych pojazdów, czyli coś dla miłośników motoryzacji, niestety zdjęć tam nie zrobiłam, po za tym jednym.

W następnej części będzie to, co zdecydowanie polecamy do obejrzenia jeśli ktoś będzie w okolicach Łowicza. I dorośli i dzieci były zachwycone, tak więc do napisania...

poniedziałek, 27 lipca 2015

Odwiedziny...

Weekend mieliśmy dość intensywny, bardzo wesoły i w świetnym towarzystwie, ale za to jakiś zdecydowanie za krótki!
Rozmowy do późnych godzin nocnych,czasem wręcz burzliwe, wszędzie porozrzucane zabawki, drobne fochy czterolatek, brak prądu, zwiedzanie, wspólne z dziećmi granie, rozczarowania i zachwyty.... to lubię;)
Lubię takie dni, kiedy jest nas nieco więcej niż zazwyczaj;)


Tylko żal, kiedy odjeżdżają i później jakoś tak pusto, i cicho i kogoś brakuje....

A na FB zagadka KLIK

czwartek, 23 lipca 2015

Codziennik

Jesteście cudowni, dziękuję!
Z pewnością ci, którym dziękuję wiedzą doskonale za co;)

A teraz codziennik.
Spieszę donieść, że oczekujemy na gości!
Nie mogę się doczekać, ale kazali do jutra na siebie czekać, więc czekamy. Zawsze to dwie dodatkowe osoby do zasypywania tych wykopów, he he;) I trzecia osóbka do zabawy, więc na pewno będzie wesoło;)
A tak na poważnie, to- jak nigdy- już dokładnie mam zaplanowane gdzie pojedziemy i co chcemy razem z naszymi gośćmi zobaczyć i mam nadzieję, że będzie to ciekawa wycieczka.

Dziewczynki mają się dobrze, są w przedszkolu/żłobku, które obie ciągle uwielbiają, zostają z uśmiechem, a wychodzą (Stokrocia) z płaczem, że jeszcze nie..

Stokrocia jeszcze tylko do końca wakacji będzie miała swoją przyjaciółkę, o której już kiedyś pisałam KLIK.
I z jednej strony, to ta dziewczynka ta ma okropny wpływ na Stokrocię, ale z drugiej naprawdę łączy je coś niesamowitego chyba.
Kiedy Lenka była na wakacjach i nie było jej całe 2 tygodnie to było ok, Stokrocia nie znała brzydkich słówek, ubierała się sama grzecznie, nie "dokuczała"  Marysi, ale kiedy wakacje koleżanki się skończyły natychmiast znów przypomniała sobie słówka: dupa, głupek, dupek itp, piszczy wniebogłosy, potrafi popchnąć Marysię (pewnie też inne dzieci w przedszkolu) potrafi też np na jakąś prośbę, żeby coś zrobiła odpowiedzieć sama sobie zrób i widać doskonale, że papuguje po koleżance, która jej bardzo imponuje.
Z drugiej jednak strony kiedy Lenka wróciła z wakacji i spotkały się w przedszkolu po tych dwóch tygodniach przerwy, to pierwsze co zrobiły to obie się do siebie przytuliły i mocno uściskały, aż nam z ciocią przedszkolną łezki poleciały;)
A od września przyjaciółka zmienia przedszkola- dostała się do gminnego i pewnie kontakt się urwie.
Kupiłam obu dziewczynkom takie same książeczki-albumy, muszę porozmawiać z mamą Leny, bo powinnyśmy wspólnie te albumy wypełnić i niech mają panienki pamiątki po pierwszej przyjaźni.
Marysia jeszcze przyjaciółek nie ma, he he ale za to jest uwielbiana przez ciocie;)

Po za przedszkolem jest praca, ale tu akurat nie ma co opowiadać, dzień za dniem, dzień za dniem, mam pewne pomysły do wdrożenia, ale chyba jakoś przemęczona jestem ostatnio bo ciężko mi je wprowadzić w życie.
A z tym zmęczeniem to jesteśmy z P na takim etapie, ze zasypiamy grubo po północy, budzimy się o 6 rano, i chodzimy trochę jak zombi, Wczoraj do 1 w nocy biegaliśmy po podwórku z miarką, kołeczkami i taśmą wyznaczając pracę dla koparki, i zasnęliśmy przy stole, P nad kubkiem kawy, ja nad komputerem;) Ech a tu jeszcze tyle roboty trzeba włożyć, żeby to miało ręce i nogi....

Miłego popołudnia, a nawet może weekendu. Jutro jeżdżę z dokumentami po urzędach, a po południu jak goście przyjadą (blogowi rzecz jasna) to już pewnie nie będzie czasu na bloga, ale z cała pewnością znajdziemy czas, żeby Was cokolwiek poobgadywać, więc jakby uszy was piekły, to z pewnością ja i Karolcia!

środa, 22 lipca 2015

Ważne

Zajrzyjcie koniecznie KLIK


KLIK  o Julci więcej i na bieżąco
KLIK o Julci za pierwszym razem

Zbiórka u Iwony 
Zbiórka Stokrotkowa


Wpłacać można na każdym KLIKU, wszytsko jedno z któego miejsca, ważne, ze pieniądze trafią do Julci.
Julcia, której w maju pomogliśmy zebrać pieniądze na operację jest właśnie w trakcie drugiej, ratującej je życie.
Potrzeba jeszcze ponad 29 tysięcy, operacja jest w trakcie, pomimo że rodzice nie mają jeszcze potrzebnej kwoty.
Wiecie, naprawdę aż mi głupio tak ciągle prosić Was o pieniądze, ale wiem też, że jeśli możecie wpłacić te złotówkę czy pięć, to na pewno się na mnie nie obrazicie, a Julii pomożecie.
Raz daliśmy radę, teraz też damy.
Mam nadzieję, że kiedyś rodzice i Juleczki innych ludzi, którzy w ten sposób muszą zbierać pieniądze aby uratować życie że oni wszyscy będą mogli ubiegać się o zwrot tych kosztów, że kiedyś będzie tak, że nie pieniądze z naszych podatków będą szły na ratowanie życia, bo to jest jakaś chora sytuacja, żeby trzeba było żebrać w takiej sytuacji....

Zdjęcia z pola... jak po bitwie

Tak naprawdę to ja dopiero teraz odbywam swoją praktykę zawodową, bo to co było na studiach to kpina jakaś a nie praktyka. W sumie to tak trochę od końca, bo najpierw był remont domu, a dopiero teraz dobrnęliśmy do wykopów  i w jednym tu się zgodzę ze swoimi profesorami od zawodu: jedną z największych inwestycji, o ile nie największą, na działce są właśnie wykopy. Ile tego trzeba wykopać, ile nawieźć a ile przechować do zakończenia prac to jest po prostu niewyobrażalne!

Teoretycznie kopaliśmy tylko dół pod osadnik gł 2,5m, szerokości 2,5X2,0 i na przepompownię znacznie mniejszą, co tam koparka przyjdzie i wykopie. Ha ha ha! Cała ta akcja zajęła cały dzień, zwłaszcza, że kopanie dołu pod zbiornik musiało być skoordynowane z dostawą tegoż, bo poziom wody jest tak wysoki, że przy głębokości ok 2m zaczęła napływać do otworu, a do włożenia tego zbiornika niezbędny był dźwig, więc chcąc nie chcąc koparka musiała z kopaniem zaczekać na dostawcę.
Żeby było jeszcze ciekawiej, to studzienki przywieźli wcześniej, ale za to z HDSem, który nie mógł ich unieść, na szczęście pan Koparek był na tyle sprytny, że powstawiał je łyżką.
No i to nie koniec koparkowych prac, bo nie wkopał jeszcze rowów do położenia rur i nawet nie zaczął kopać stawu denitryfikacyjnego.

Zdjęcia marnej jakości, ale wykonane starym telefonem.











Wykopał tylko pod rurę kanalizacyjną z domu do zbiornika, i niestety uszkodził trochę drzewo.

Na razie jedna ćwiartka podwórka wygląda jak po boju, usypane góry i wykopane doły (zdjęcie poniżej w takim stanie zostało),


Z drugiej ćwiartki zdjęty jest humus i prawie przez środek  przechodzi zagłębienie, które kiedyś ma odprowadzać nadmiar wód opadowych z podwórka (po ostatniej burzy woda na podwórku stała, więc trzeba pomyśleć nad tym, żeby w razie ulew nie brodzić w wodzie po kostki).
Tak że w tym roku na trawę i ogród już nie ma co liczyć, ale dobrze, ze już z tą oczyszczalnią ruszyliśmy, bo to jest naprawdę nie mały problem i nie tani, niestety.

A tu jeszcze jako ciekawostkę Wam pokażę jak mieliśmy słupki trzymające bramę umocowane do podłoża, brama nie przeżyła próby czasu, ale słupki postały by jeszcze dłuuugo:



A jak ktoś ma dostęp i chce zobaczyć więcej to  KLIK

wtorek, 21 lipca 2015

wykopaliska

Dziś na podwórku szleje koparka, ja w pracy, P pilnuje żeby nam za bardzo nie narozrabiał;)
Nie, nie to jeszcze nie plany ogrodowe wcielamy w życie, na to to jeszcze poczekamy;) choć częściowo w sumie tak, właśnie zabieramy się za budowę oczyszczalni.
Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, zwłaszcza, że wybieranie szamba raz w tygodniu kosztuje całkiem sporo, a i tak wodę trzeba oszczędzać, żeby przez ten tydzień się nie przepełniło.
Aż mnie zżera ciekawość co tam już nawyrabiali, podwórko też miał trochę zrównać, na razie odkryli, że pod warstwą piachu i trawy była całkiem spora wylewka betonowa, i że
kopalnię piasku można by otworzyć i dobrze, że nie kupowaliśmy,
bo własnego mamy aż nadto;P


poniedziałek, 20 lipca 2015

Niedziela

Jak Wam minął weekend?
Nam za szybkoL
W sobotę leniliśmy się w domu, o ile z dziećmi można się lenić.  Jakieś pranie, później jakieś zakupy, obiad i w zasadzie tak nam leniwie dzień minął. W niedzielę planowałam o 6 jechać do mojego taty, ale kiedy się obudziłam to na horyzoncie była straszna granatowa chmura, a że zapowiadali burze nieobliczalne w skutkach, to stwierdziłam, że jednak pojadę później, bo lepiej żeby nas w drodze jakaś nawałnica nie spotkała. I tym sposobem dziewczynki pospały do 9 prawie, a my w niedzielny poranek od 6 snuliśmy się z kawą po domu.

U dziadka jak zwykle było fajnie, bo można było kurom posypać ziarenka, żeby zaraz potem je z okrzykiem przegonić, można się było pobawić w wodzie, która stoi w wiaderku, żeby zwierzęta miały dostęp w każdej chwili, można się było w piasku a raczej w ziemi pobawić i ubrudzić się po szyję i mama nic nie mówiła;)

Dziadek dumny, bo w ogródku warzywa już powoli dojrzewają: pierwsze pomidory, ogórki ( a podobno ładniejsze niż u sąsiadki, czego sąsiadka przeżyć nie może hi hi), marchewka i inne warzywa rosołowe smakują jak za dawnych lat. Pamiętam, ż jako dziecko uwielbiałam chodzić po warzywa do zupy, zawsze jak już się zerwało co było potrzeba, to brało się marchewkę, wycierało cokolwiek o spodnie i się jadło! Och jaka była pyszna, nawet jak piach strzelał w zębach! Albo ogórki prosto z pola, tylko się te „kolce” ocierało o obranie i się zjadało;)


Rosną tez w moim domu rodzinnym jabłonie- papierówki. Kiedy byliśmy dziećmi to na tych jabłoniach dom sobie robiliśmy, jabłoń już wtedy była powalona, ale owocowała. To było ponad dwadzieścia lat temu! Nie wiem jak to jest możliwe, ale ta jabłoń owocuje do tek pory, mimo iż w zasadzie to z pnia została tylko częściowo kora, tak bardzo jest spróchniała.




Mało tego, choć jabłuszka małe i nie względne, to najpyszniejsze na świecie! I z tej właśnie leżącej są najsłodsze!
No ale niedziela nam minęła i przyszła pora wracać do domu. 

Kiedy wyjeżdżałyśmy świeciło piękne słońce, gdzieś w połowie drogi dopadła nas wielka chmura, a przed nami jakieś 15 km drogi przez las, no ale co było robić? Musiałyśmy jechać dalej. 

Strasznie było, ulewa taka, że wycieraczki nie nadążały zbierać wody z szyb, wiatr rzucał gałązkami, na szczęście nie konarami), pioruny waliły dookoła.
Widoczność była żadna.


Marysia spała, Stokroci dałam do oglądania bajkę w telefonie, dzięki czemu burzy w ogóle nie zauważała, inaczej to byłby pewnie ogromny lament. I jakoś przejechałyśmy mimo totalnego braku widoczności, a zaraz jak tylko las się skończył tak nagle jak się zaczęła burza się skończyła i wyszło piękne słońce.



Ale to nie koniec jeszcze.

Dojechałam do naszego gminnego miasteczka, które ma rozkopane całe centrum. Dojechałyśmy do skrzyżowania, które było jedną wielką kałużą, znaki biało czerwone ostrzegające przez wykopem poprzewracane i leżące na ulicy, pani przede mną przejechała skrzyżowanie na wprost, ale okazało się, że kałuża ma sporą głębokość, tak mniej więcej ze 40cm jak nic. Udało jej się, ja się zatrzymałam i nie wiedziałam czy dam radę przejechać, zwłaszcza, że mój samochód zawieszenie ma bardzo niskie ( o czym boleśnie już nie raz się przekonałam chociażby przy parkowaniu).  No tak, ale jak nie przejadę tędy to w zasadzie innej drogi nie ma, objazd do najbliższego mostu to pewnie ze 60 km (może jest coś bliżej, ale jeszcze aż tak dobrze tych terenów nie znam) a i tam nie mam pewności, czy czegoś nie zalało. Trudno, postanowiłam zaryzykować i ruszyłam! Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że po skręcie w prawo kałuża miała jeszcze jakieś 20m długości więcej, a woda z górki ciągle spływa jakby to był strumień a nie ulica, no i głębokość też się powiększa!
No dobra, byłam przerażona, wiedziałam że jeśli się zatrzymam to już koniec, bo w półmetrowej wodzie to za cholerę nie ruszę, a jeśli (tfu tfu) silnik zamiast powietrza zassie wodę to samochód zgaśnie, a auto do kapitalnego remontu ( to już miałam wypróbowane, bo dawno temu w taki właśnie sposób były mąż utopił naszego opla- co? Ja nie przejadę?! Patrz! No i zobaczył, ze opel to nie amfibia).
Dodałam więc gazu i …przejechałam!
A na mój okrzyk: O matko! Kiedy już wyjechałyśmy w końcu na prawdziwy  asfalt Stokrocia nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego wszystkiego zapytała: co tam mamusiu?




PS uzupełnię jeszcze o zdjęcia.