poniedziałek, 20 lipca 2015

Niedziela

Jak Wam minął weekend?
Nam za szybkoL
W sobotę leniliśmy się w domu, o ile z dziećmi można się lenić.  Jakieś pranie, później jakieś zakupy, obiad i w zasadzie tak nam leniwie dzień minął. W niedzielę planowałam o 6 jechać do mojego taty, ale kiedy się obudziłam to na horyzoncie była straszna granatowa chmura, a że zapowiadali burze nieobliczalne w skutkach, to stwierdziłam, że jednak pojadę później, bo lepiej żeby nas w drodze jakaś nawałnica nie spotkała. I tym sposobem dziewczynki pospały do 9 prawie, a my w niedzielny poranek od 6 snuliśmy się z kawą po domu.

U dziadka jak zwykle było fajnie, bo można było kurom posypać ziarenka, żeby zaraz potem je z okrzykiem przegonić, można się było pobawić w wodzie, która stoi w wiaderku, żeby zwierzęta miały dostęp w każdej chwili, można się było w piasku a raczej w ziemi pobawić i ubrudzić się po szyję i mama nic nie mówiła;)

Dziadek dumny, bo w ogródku warzywa już powoli dojrzewają: pierwsze pomidory, ogórki ( a podobno ładniejsze niż u sąsiadki, czego sąsiadka przeżyć nie może hi hi), marchewka i inne warzywa rosołowe smakują jak za dawnych lat. Pamiętam, ż jako dziecko uwielbiałam chodzić po warzywa do zupy, zawsze jak już się zerwało co było potrzeba, to brało się marchewkę, wycierało cokolwiek o spodnie i się jadło! Och jaka była pyszna, nawet jak piach strzelał w zębach! Albo ogórki prosto z pola, tylko się te „kolce” ocierało o obranie i się zjadało;)


Rosną tez w moim domu rodzinnym jabłonie- papierówki. Kiedy byliśmy dziećmi to na tych jabłoniach dom sobie robiliśmy, jabłoń już wtedy była powalona, ale owocowała. To było ponad dwadzieścia lat temu! Nie wiem jak to jest możliwe, ale ta jabłoń owocuje do tek pory, mimo iż w zasadzie to z pnia została tylko częściowo kora, tak bardzo jest spróchniała.




Mało tego, choć jabłuszka małe i nie względne, to najpyszniejsze na świecie! I z tej właśnie leżącej są najsłodsze!
No ale niedziela nam minęła i przyszła pora wracać do domu. 

Kiedy wyjeżdżałyśmy świeciło piękne słońce, gdzieś w połowie drogi dopadła nas wielka chmura, a przed nami jakieś 15 km drogi przez las, no ale co było robić? Musiałyśmy jechać dalej. 

Strasznie było, ulewa taka, że wycieraczki nie nadążały zbierać wody z szyb, wiatr rzucał gałązkami, na szczęście nie konarami), pioruny waliły dookoła.
Widoczność była żadna.


Marysia spała, Stokroci dałam do oglądania bajkę w telefonie, dzięki czemu burzy w ogóle nie zauważała, inaczej to byłby pewnie ogromny lament. I jakoś przejechałyśmy mimo totalnego braku widoczności, a zaraz jak tylko las się skończył tak nagle jak się zaczęła burza się skończyła i wyszło piękne słońce.



Ale to nie koniec jeszcze.

Dojechałam do naszego gminnego miasteczka, które ma rozkopane całe centrum. Dojechałyśmy do skrzyżowania, które było jedną wielką kałużą, znaki biało czerwone ostrzegające przez wykopem poprzewracane i leżące na ulicy, pani przede mną przejechała skrzyżowanie na wprost, ale okazało się, że kałuża ma sporą głębokość, tak mniej więcej ze 40cm jak nic. Udało jej się, ja się zatrzymałam i nie wiedziałam czy dam radę przejechać, zwłaszcza, że mój samochód zawieszenie ma bardzo niskie ( o czym boleśnie już nie raz się przekonałam chociażby przy parkowaniu).  No tak, ale jak nie przejadę tędy to w zasadzie innej drogi nie ma, objazd do najbliższego mostu to pewnie ze 60 km (może jest coś bliżej, ale jeszcze aż tak dobrze tych terenów nie znam) a i tam nie mam pewności, czy czegoś nie zalało. Trudno, postanowiłam zaryzykować i ruszyłam! Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że po skręcie w prawo kałuża miała jeszcze jakieś 20m długości więcej, a woda z górki ciągle spływa jakby to był strumień a nie ulica, no i głębokość też się powiększa!
No dobra, byłam przerażona, wiedziałam że jeśli się zatrzymam to już koniec, bo w półmetrowej wodzie to za cholerę nie ruszę, a jeśli (tfu tfu) silnik zamiast powietrza zassie wodę to samochód zgaśnie, a auto do kapitalnego remontu ( to już miałam wypróbowane, bo dawno temu w taki właśnie sposób były mąż utopił naszego opla- co? Ja nie przejadę?! Patrz! No i zobaczył, ze opel to nie amfibia).
Dodałam więc gazu i …przejechałam!
A na mój okrzyk: O matko! Kiedy już wyjechałyśmy w końcu na prawdziwy  asfalt Stokrocia nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego wszystkiego zapytała: co tam mamusiu?




PS uzupełnię jeszcze o zdjęcia.

11 komentarzy:

  1. To nasz wczorajszy powrót w porównaniu w Twoim to był pikuś!

    OdpowiedzUsuń
  2. Najwazniejsze, ze dojechalyscie cale i zdrowe :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak, zwłaszcza jak zobaczyłam w wiadomościach co to się działo na świecie!

      Usuń
  3. U nas też aura dała czadu w weekend. My byliśmy na weselu, w zupełnie innym rejonie. Wyjechaliśmy w pięknym słońcu, a po powrocie zastaliśmy połamane drzewa :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u nas tylko gałęzie, domów nie uszkodziło, ale zawierucha była niezła;(

      Usuń
  4. Fajny taki wypad do przeszłości :-)
    U nas nie ma takich burz jak w Polsce na szczęście...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, żebyś wiedziała, te jabłka zdecydowanie pachną dzieciństwem!

      Usuń
  5. do nas to nie doszło na szczęście ale Ty szacun że dałaś radę w takiej kryzysowej sytuacji:)

    OdpowiedzUsuń