niedziela, 15 listopada 2015

No to nas poniosło....

Poniosło nas, tym razem dosłownie. 
Nie wiem czy pisałam o tym ostatnio, ale takie miałam jedno maleńkie marzenie na tę jesień: odwiedzić Bieszczady ubrane w kolory jesieni. I tak sobie marzyłam i marzyłam i jakoś tak nie było sposobności. Zawsze coś, zawsze coś. Pod koniec października jeszcze było całkiem zielono, ale wybory. My dziwni jesteśmy, bo czego jak czego ale wyborów nie wyobrażamy sobie odpuścić ( i tak nic to nie dało, ale to już inna sprawa), a to później 1 listopada, no wiadomo, że nie pojedziemy.
A jak już nadszedł ten weekend, kiedy to i czas jakoś nam się znalazł i kolory już były w pełni to znów się okazało, ze dziewczynki zasmarkane.
No ale na szczęście miał się kto nimi zaopiekować, a my ciemną nocą wyruszyliśmy w drogę. 
Szkoda, że te Bieszczady są tak daleko! 7-8 godzin drogi, a czasu mieliśmy nie wiele, bo w zasadzie od piątku po pracy do niedzieli, bo w poniedziałek rano do pracy. Ruszyliśmy więc w piątkowy wieczór. Mgła była przeokropna, ale za to fajne mgliste zdjęcia po drodze udało się zrobić;-)



 Do Leska, gdzie zanocowaliśmy dotarliśmy na 3 nad ranem. Na sobotę plan mieliśmy dość ciekawy, bo zamierzaliśmy odwiedzić schronisko "Chatka Puchatka" na Połoninie Wetlińskiej.
Pogoda była nie najgorsza, kiedy się szło to całkiem gorąco (ja kurtkę i polar niosłam w plecaku, a szłam z krótkim rękawem, a przypominam, że to listopad).
Szczegóły marszu pominę, ale było pięknie! A na górze to mało głowy nie urwało. i Kilka osób szło z małymi dziećmi i takimi jak Stokrotka i dużo mniejszymi niż Marysia.
Mam nadzieję, że wiosną wrócimy tu z dziećmi, i że przed wiosną wrócimy tu jeszcze sami.
A teraz zostawiam Was ze zdjęciami, komentować jeszcze będę, ale raczej krótko:

Na zdjęciu poniżej cel naszej wyprawy: Połonina Wetlińska wraz z Chatką Puchatka. Na zdjeciu następnym to ten punkcik w czerwonym okręgu.



 Poniżej na zdjęciu Caryńska. Być może to będzie następny nasz cel...? Kto wie...


No i ruszamy!


 Na zdjęciu poniżej jak dla mnie najtrudniejszy odcinek drogi, mimo, że do celu już niedaleko, to szlak jest pochylony pod dosyć dużym kątem i idzie się nie dość że pod górę to jeszcze na nienaturalnie wykręconych w bok kostkach, nie wiem jak to lepiej opisać, ale było bardzo męcząco.




No i Chatka Puchatka w całej okazałości;-)
Najlepsze były napisy w środku: Schronisko pracuje bez prądu, nie pytać o lodówkę.
I przypomniałam sobie, że jakiś czas temu trafiłam przypadkiem na posta jakiejś dziewczyny, która opisywała swoją wyprawę na połoniny i była wielce oburzona jak to możliwe ze w XXI wieku w tym właśnie schronisku nie ma prądu, wygodnych łózek i o zgrozo: porządnej toalety! A no nie ma, a jak będzie to ja przestanę kochać te Bieszczady;-) 
Mam nadzieję, że jednak nie wszystko na tym świecie da się skomercjalizować i ucywilizować;-)











 A na grani taki sobie oto zestawik stał. A poniżej rozgrywała się sesja zdjęciowa;-P
Czego to się nie robi dla dobrych zdjęć, prawda;)



W drodze powrotnej za to trzeba było uważać, żeby się zbytnio nie pobrykać;-P


I jeszcze na koniec dnia dojechaliśmy na zaporę w Solinie i wiecie co, ja byłam przerażona stanem wody. Już wcześniej zauważyliśmy, że te rwące potoki, które mijaliśmy w tym roku zamieniły się w cieniutkie strumyczki, w niektórych miejscach wręcz w błotnistą maź zaledwie. A jezioro Solińskie też zmniejszyło swoją powierzchnię, nie udało się tego uchwycić na zdjęciu (kręta droga, nie było się gdzie zatrzymać, ale żaglówka stojąca na suchym dnie kilkanaście metrów od wyróżniającego się brzegu mówiła sama za siebie. Bardzo smutny widok, susza w tym roku nie oszczędziła chyba niczego.



No i tuż przed wyjazdem spacer i kolacja w Sanoku. Przepiękny ryneczek! Ale pusty, prawie zupełnie. Ten Pan na zdjęciu poniżej to Beksiński, patrzy sobie na to śliczne miasto, ale mało rozmowny był. Niestety w późny sobotni wieczór nie da rady obejrzeć jego obrazów. 
Kolację zaś zjedliśmy w Karczmie, która reklamowała się już wiele km wcześniej jako karmiąca jedzeniem regionalnym. Byliśmy jedynymi gośćmi w tamtej chwili, wystrój ciepły obsługa miła, jedzenie dobre, ale tak po prostu dobre, żadna rewelacja, żadne zaskoczenie. Ot po prostu zwyczajnie dobre.





No i jeszcze ostatnie spojrzenie na rynek. I hop w drogę powrotną, wszak znów szmat drogi przed nami.



 No i na udokumentowanie pozostałej części podróży nie mam już nic, bo jakoś nikt nie pomyślał, żeby zrobić zdjęcia, z resztą było tyle rzeczy do przegadania, a czasu nie wiele. Kiedy już wybraliśmy trasę, którą będziemy się poruszać przypomniałam sobie, ze w jednym z miast mieszka pewna Blogerka... i czytelniczka od bardzo dawna i napisałam do niej, mimo później pory, i choć w jej mieście byliśmy dobrze po 23 to kawę razem wypiliśmy;-)
Już w tym roku nie mam żadnych marzeń, to znaczy mam, zawsze trzeba mieć, ale to było takie jedno największe: Bieszczady jesienią.
A tu jeszcze udało nam się zatańczyć na połoninie....
Ech.....



Do posłuchania....

A o Bieszczadach było kiedyś TU i TU i jeszcze TU

20 komentarzy:

  1. Wow super weekend Wam się udał ☺ Ale wyprawa! Zazdroszczę nie byłam jeszcze w Bieszczadach nigdy. Strasznie daleko mamy :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Wariaci z Was, ale tacy pozytywni! I tylko mnie strasznie ciekawi z kim tak późno kawę piliście ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Następnym razem nie zapomnijcie zabrać mnie ze sobą :-) Mogę nosić bagaże albo coś tym stylu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale czadowo!!! Mi też się marzą Bieszczady:) Zazdraszczam!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kawa po 23 to normalka u wielu ludzi, zwłaszcza Blogerów (no bo kiedy te posty pisać jak w normalnych godzinach praca, dom, rodzinka....) Piękne Bieszczady jesienią, a bez prądu żyć można i to całkiem wygodnie. Na wakacjach wręcz wskazany detox cywilizacyjny :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kawa po 23 to normalka u wielu ludzi, zwłaszcza Blogerów (no bo kiedy te posty pisać jak w normalnych godzinach praca, dom, rodzinka....) Piękne Bieszczady jesienią, a bez prądu żyć można i to całkiem wygodnie. Na wakacjach wręcz wskazany detox cywilizacyjny :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nad solina byłam w dzień ale widzę ze jest równie urokliwa nocą. Ja bym się wcale nie obraziła jak byś do mnie o 23 zadzwonila ze na kawke wpadasz

    OdpowiedzUsuń
  8. Wyobraź sobie ,że nigdy nie byłam w Bieszczadach ???
    Jakoś tak nigdy nie były po drodze....
    Ciekawe czy zdążę w tym wcieleniu...
    Piękna wycieczka, piękne zdjęcia...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Zakochałam się! <3
    Przydałby mi się taki szalony wyjazd :)
    Ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakie piękne widoki! Byliśmy w Bieszczadach we wrześniu ale padało i widoczność była kiepska. Weszliśmy do Chatki Puchatka w chłopakami na plecach :) A spaliśmy kilkanaście metrów od zapory solińskiej wiec w tych samych rejonach :)
    Piękne są Bieszczady.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowne widoczki, po prostu piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow!!!! Jak fajnie pozytywne z Was krejzolki;-* Widoki obłędne, niesamowite... Chce mi się TAM jeszcze bardziej i jeszcze mocniej!!!
    Niesamowity pomysł na randewu :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Wow!!!! Jak fajnie pozytywne z Was krejzolki;-* Widoki obłędne, niesamowite... Chce mi się TAM jeszcze bardziej i jeszcze mocniej!!!
    Niesamowity pomysł na randewu :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Waryjoty :D ale super!
    Też mi się marzyły w tym roku Bieszczady...no ale skoro przyszło inne marzenie, to z tego trzeba było zrezygnować ;)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Super, że wyjazd się udał. To co że na chwilę, ważne że trochę odpoczęliście :)

    A co do poprzedniej notki. Ja znowu nie wyobrażam sobie siebie jako godzącej pracę na etacie z dziećmi..Tutaj jestem pełna podziwu dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń