środa, 14 października 2015

Kiedy sekundy dłużą się jak godziny... czyli jak w horrorze!

Ech mówię Wam, jak się ma dzieci, to żaden dzień do nudnych nie należy.                                                                         A dziś to już weszliśmy na jakiś najwyższy stopień przeżyć ekstremalnych i z całą pewnością przypłaconych zwiększeniem liczby siwych włosów na naszych spokojnych dotąd czuprynach.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie… jak zawsze z resztą.

Od czasu do czasu po pracy, zamiast do domu zabieramy się cała rodzinką do restauracji, żeby zamiast siedzieć w garach posiedzieć trochę ze sobą, na luzie, pozwolić sobie przynieść obiad i móc po nim nie zmywać, nie przejmować się niczym tylko delektować się wspólną chwilą.
Nie daleko mamy takie miejsce, do którego dziewczynki bardzo lubią przyjeżdżać, bo jest dosyć duży kącik przygotowany dla dzieci, są aż trzy wielkie wiklinowe kosze- kufry,  wypełnione po brzegi zabawkami (na które ja się strasznie wkurzam bo najgorsze co może być to zabawki zepsute/nie działające wrr a takich jest tu co najmniej połowa) ale dziewczynkom za bardzo to nie przeszkadza, kosze jednak zaraz po wejściu otwieram i  odsuwam od ściany, żeby wieko wyłożyło się nieco do tyłu i przypadkiem nie opadło, kiedy któraś z dziewczynek będzie tam niuchać. Jest  też stoliczek z krzesełkami, plastikowa zastawa dziecięca, koń i słoń na biegunach, coś dla większych i dla małych się znajdzie a po za tym jedzenie też jest zjadliwe. Sale są trzy, ale na bieżące usługi gastronomiczne wykorzystywana jest jedna, dość przestronna, a dwie pozostałe są na imprezy. Dziś zajechałam na parking i pech chciał, że kilkanaście minut wcześniej zajechał też autobus z wycieczką, tłok był więc duży, hałas i harmider, kolejka do baru, gdzie zamawia się jedzenie, no ale gdybym zarządziła opuszczenie lokalu to z całą pewnością Stokrocia wszczęła by alarm co najmniej bombowy, bo ona to miejsce po prostu uwielbia.
Zawsze siadamy w tym samym miejscu, przy stolika najbliżej kącika z zabawkami który jest 2 może 3 metry dalej , żeby mieć dzieci na oku, i tak było też tym razem.
Zamówiłam więc dziewczynkom zupy,  i oddelegowałam je do zabawek. Marysia szalała na małym koniu na biegunach, Stokrocia penetrowała kosze z zabawkami.
Tłum się trochę przerzedził, zostało zajętych tylko kilka stolików, przy jednym kilku cudzoziemców grało w karty, przy innym siedziało dwóch młodych chłopaków,  jeszcze inny zajmowała jakaś para. Zupy „przyszły”, Stokrocia zajęła się rosołem, zjadła trochę i znów pobiegła się bawić, Marysia zjadała pomidorową, ale że mamy fazę samodzielnej nauki posługiwania się łyżką i widelcem to po skończeniu nadawała się tylko do przebrania (a podłoga do umycia). Wzięłam więc Marysię na przewijak, a łazienki są na poziomie piwnicy, a P został przy stole, a Stokrocia bawiła się w kąciku. Ona dobrze zna to miejsce i raczej nie ma w zwyczaj nigdzie się oddalać sama, jeśli już to raczej ciągnie ze sobą mnie lub tatę. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy wracam z tej toalety i nie widzę Stokroci. Pytam P gdzie ona jest, a on że no przecież się bawi.
W kąciku jej nie było.
Nie było jej nigdzie. P twierdzi, że  to nie możliwe, jeszcze kilka sekund temu przyszła skubnąć ze stołu jedzenie, jest musi być. Szukamy, wołamy ale jej na prawdę nie ma! Schodzimy do toalet, choć nie może tu być, bo przecież bym ją widziała, kiedy stąd wychodziłam. Na zewnątrz jest już ciemno, więc na pewno nie wyszła, bo ostatnio ma czas bania się ciemności, ale z drugiej strony przecież wejście i taras jest oświetlone, a na zewnątrz są zjeżdżalnie i huśtawki. Wybiegamy na dwór, nawołujemy ale dalej cisza. Nie ma jej.
Biegnę z Marysią na rękach do  baru, później do kuchni, pytam czy tu nie weszła, zna te dziewczyny, zna ten lokal, może tu się zakręciła, ale tam też nic nie widzieli, nie było jej, nie ma! Nikt nie widział! Panika mnie już ogarnia, P biega na zewnątrz, szuka po ogrodzie, na parkingu, może poszła do samochodu, ale ciągle nic, nie ma jej nigdzie. Biegam po pustych salach, gdzie jakaś dziewczyna ustawia krzesła, pytam czy nie widziała dziewczynki. Nie widziała. Nikt nic nie widział. Biegnę na drugą salę, wołam, nie ma jej. Nikt nie widział, żeby gdzieś wchodziła. Po prostu przepadła!  Pytam siedzących przy stole chłopaków, czy nie zauważyli jej, czy nie wychodziła. Nie widzieli. Wołamy ją już wszędzie, ale nigdzie się nie odzywa. Spanikowana wciskam Marysię w ramiona P i sama biegnę na zewnątrz, biegnę na parking do samochodu, biegnę po ogrodzie, na plac zabaw, wołam, krzyczę, cisza. Zastanawiam się przez chwilę czy biec do stacji benzynowej, która kilkadziesiąt metrów dalej, ale rezygnuję, wiem, ze tam by nie poszła. Milion myśli, gula w gardle, łzy cisnące się do oczu, które jednak nie chcą wypłynąć, tylko gryzą od środka. Nie ma jej! Nie ma jej nigdzie.!
P krzyczy do mnie przez drzwi, żebym jednak powiadomiła policję.
Wbiegam do restauracji, chwytam telefon i wybiegam na zewnątrz, nawołując już Stokroci jak wariatka. Ci dwaj chłopcy wstali od stołu i proponują że pójdą na zewnątrz jej poszukać.
Wybieram w telefonie 997, długo cisza, a ja panikuję coraz bardziej. W końcu jest sygnał. Jeden. Potem drugi i widzę przez drzwi jak P mi macha i woła, że jest!!!
Kamień z serca. Ręce rozdygotane, rozłączam telefon, zanim zdążył ktoś odebrać. Wbiegam do sali i tulę Stokrocię, całą i zdrową. I łzy nadal pieką w oczy nie chcąc wypłynąć, a ręce dygoczą jeszcze bardziej. Tulę obie dziewczynki na podłodze.

Okazało się, że Stokrocia bawiła się z nami w chowanego( o czym oczywiście nie mieliśmy pojęcia). Schowała się za jeden z kufrów, i słyszała jak ją wołamy, ale skoro się schowała, to przecież nie mogła się odezwać. W końcu jak się ktoś bawi w chowanego, to należy się dobrze schować i nie odzywać pod żadnym pozorem.
Siedziała więc cichutko. I byłaby się jeszcze pewnie nie znalazła, tylko chyba zaciekawiona hałasem na zewnątrz wystawiła zza kufra głowę, żeby zobaczyć co się dzieje i P ją zauważył! I nawet jak ją zawołał, to milczała i schowała się z powrotem.

Dziewczyny to straszne uczucie! Nikomu nie życzę, żeby przeżywał coś podobnego. Tysiące myśli, również tych najgorszych i ta paraliżująca bezsilność!
Niemoc obezwładniająca i strach, który nie pozwala logicznie myśleć. Jak z najgorszego koszmaru!
Oby nigdy więcej nic podobnego nam się nie przytrafiło ( i Wam również).

A dziś kolejny stres, bo przedszkolaki pojechały na wycieczkę do ZOO.

18 komentarzy:

  1. Od razu pomyślałam o tym koszu... A to uczucie, gdy dzieciak zginie na chwilę znam, bo i mi się to zdarzyło.... Ojej, współczuję tych nerwów, ale ważne, że Stokrocia tylko się schowała :-). I tak to jest - na chwilę spuścisz wzrok i dziecka nie ma. A, że maluchy często mają niezwykłą fantazję, to takich sytuacji czasem nie sposób uniknąć.

    OdpowiedzUsuń
  2. jessu Monia...aż mnie dreszcze przeszły...boszeee co TY musiałaś czuć...okropne...
    jak dobrze, ze na strachu się skończyło...

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, współczuję, coś potwornego :(
    U nas na szczęście jeszcze bez takich atrakcji, i oby tak zostało.
    Pozdrawiam
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  4. Od samego czytania mi siwych włosów przybyło! Nawet nie chce myślec co przeżyliście...
    Cieszę sie, ze wszystko skończyło sie dobrze. Dzieci to jednak maja pomysły...

    OdpowiedzUsuń
  5. Straszne, sama pewnie myślałabym, że może z tą wycieczką pojachała albo coś chociaż o tym, że do kufra weszła też mi przeszło przez myśl, ale tylko dlatego, że tak bardzo szczegółowo ten kącik zabaw opisałaś, inaczej w życiu by mi to do głowy nie przyszło, a w panice to już wogóle bym nie myślała o takich rzeczach. Stokrocia zafundowała Ci adrenalinę jak przy skoku ze spadochronem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany Ale mieliście obiad. My w wakacje we Władysławowie poszliśmy na rybę. Odbieram z Paula zamówienie a ona mówi ze chce do toalety. Mówię do niej chodź zaniesiemy jedzenie na stolik i pójdziemy do łazienki. Stawiam tace na stole odwracam się a jej nie ma. Szok. Szła obok mnie i już jej nie ma. Zaczęłam szukać i okazało się że sama do toalety sobie poszła ...

    OdpowiedzUsuń
  7. No historia trochę mrożąca krew w żyłach... eh dzieciaki. Kto je ma ten poziomu adrenaliny nie musi podnosić skokami ze spadochronu. ..

    OdpowiedzUsuń
  8. o Matko !!!! współczuje tej nerwówki i strachu. Wazne że wszystko dobrze się skończyło i Mała się znalazła !

    OdpowiedzUsuń
  9. Co za historia! Dzieci mają różne pomysły a my od tego siwe włosy. Najważniejsze, że się znalazła. Całuski.

    OdpowiedzUsuń
  10. Matko! Ale stokrocia umie dozować emocje!

    OdpowiedzUsuń
  11. Okropne uczucie, gdy dziecko się zgubi choć nawet tylko na chwilę. Nie zazdroszczę i również nie życzę nikomu! Dobrze, że to tak się skończyło..

    OdpowiedzUsuń
  12. a to łobuziara:)
    farbę sobie nałożysz na siwiznę i będzie ok

    OdpowiedzUsuń
  13. Boze, co za przezycia! Najgorszy koszmar kazdego rodzica! Moge sobie wyobrazic co czulas, bo ostatnio pod sklepem Nik zamiast stac gdzie mu kazalam (poszlam otworzyc drzwi do auta Bi), poszedl sobie za maske samochodu. Jest tak malutki, ze zniknal mi z oczu. Jak bieglam naokolo auta szukajac go, tez przez ta sekunde mialam przed oczami najgorsze scenariusze, szczegolnie, ze krecilo sie tam wkolo duzo ludzi...

    Najwazniejsze, ze Stokrocia sie znalazla, uff...

    OdpowiedzUsuń
  14. Poczatkowo czytajac myslalam,ze opowiadasz jakis koszmar senny:)
    ja-matka doroslego juz dziecka czasem mialam takie sny,ze szukam dziecka,albo,ze nie wrocilo na noc do domu.
    A ciebie spotkalo to na jawie,musieliscie przeżyć coś strasznego.Dobrze,ze się skonczylo,jak skonczyło:)
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło. Nawet nie wyobrażam sobie co musieliście przeżywać :*

    OdpowiedzUsuń
  16. Masakra :(
    Nawet nie próbuję sobie wyobrazić tego strachu. Ja panikowałam, jak mi Miśka z łóżka znikła w nocy

    OdpowiedzUsuń
  17. Aż mam dreszcze!
    Dzięki Bogu, że dobrze się to skończyło, ale nawet nie umiem sobie wyobrazić co czuliście w tamtej chwili....

    OdpowiedzUsuń
  18. Myślałam, że może zasnęła pod stołem ... dobrze, że to "tylko" zabawa była i dobrze się skończyło. Mój siemiolatek ostatnio wyszedł ze szkoły i poszedł do Babci a ja jak wariatka biegałam po szkole i szukałam razem z nauczycielami i sprzątaczkami, byłam w domu, telefon się rozładował więc Babcia nie mogła się dodzwonić ... wiem co czułaś ....

    OdpowiedzUsuń