poniedziałek, 21 września 2015

Minął rok.....

I minął rok! Rok już Marysia jest po „jasnej” stronie brzucha. Dużo się w naszym życiu zmieniło przez ten czas.
Zatrzęsło trochę w osobistym życiu naszej najbliższej rodziny, w naszym życiu pojawiło się w końcu własne upragnione własne (no dobra, własne będzie jak się spłaci) miejsce na ziemi, rozwiały się moje obawy jak zdołam pokochać drugie dziecko, kiedy to pierwsze jest przecież całym światem.
I dało się! Patrzcie: Marysię kocham tak samo mocno jak Stokrocię, a Stokrocię tak samo jak Marysię. W dodatku siostry za sobą przepadają i choć często Marysia płacze z powodu zbyt silnego przytulenia, niechcianego całusa czy oberwania poduchą to wiem, że to wszystko „ z kochaności”. Czasem bywa też tak, że to Stokrocia płacze z powodu Marysi, kiedy ta zwinie jej jakiegoś konia, książkę, albo
Wejdzie na jej łóżko i próbuje pozrywać naklejki ze ścian.
Pięknie jest z samego rana słyszeć z łóżeczka głoś Marysieńki, która zazwyczaj budzi się pierwsza i woła: Aja, Aja… oj było to swego czasu, było:
-Mama, ale ja nie jestem Aja! Niech ona tak na mnie nie mówi!

Marysia nie chce uparcie postawić samodzielnego kroczku, mimo, że stanęła na nóżkach, kiedy miała zaledwie siedem miesięcy. Woli chodzić na czterech, ewentualnie przy meblach, nie śpieszy jej się, i dobrze, ma przecież czas.
Jest całkiem inna od Stokroci, mają zupełnie inne charaktery. Córusia tatusia, tylko jemu posyła najpiękniejsze uśmiechy świata;)
Sama stoi, wchodzi na wszystko, na co tylko sięgnie stópką, a sięga wysoko. Prawie ze wszystkiego, na co wejdzie potrafi zejść, czasem spada.
Mówi proste wyrazy, lubi jeść rosół z makaronem, uwielbia nawet, ale lubi też wszystkie owoce, wiele warzyw i po prostu kocha pomidory. Wszystko, co je gotowa jest rzucić, kiedy zobaczy pomidora!
Lubi mazać.
Lubi oglądać książeczki, ale sama, kiedy jej czytam zabiera je ogląda, po czym oddaje żeby czytać po chwili znów zabiera. Próbuje budować wieże z klocków, ale uwielbia rozwalać, kiedy ktoś inny zbuduje, próbuje wpasować klocki kształty do odpowiednich otworów.
Cieszy się bardzo, kiedy uda jej się zrobić siusiu do nocnika. 
Zasypia sama. Lubi podróżować, jest radosna i ciekawa świata.
Ot cała MarysieńkaJ

 Uwielbiam to zdjęcie;)


A tu wspominko porodowe, ku pamięci mojej własnej, tak że czytać nie trzeba.
Więc jak to było rok temu?
Tym razem już z góry wiedziałam, że będzie cięcie. W szpitalu miałam się stawić w niedzielę rano. Wstaliśmy wcześnie, pojechaliśmy do moich rodziców zostawić Stokrocię i pojechaliśmy do szpitala.
Płakałam pół drogi, nie nie dlatego, że się bałam, ale dlatego, że właśnie skończył się pewien etap w naszym życiu, a ten nowy, który miał właśnie nadejść był zupełnie nieznany.
Zostawiałam swoją maleńką córeczkę, która do tej pory była całym naszym światem, za chwilę miała ten świat z nami dzielić jeszcze jedna mała osóbka a ja się bałam jak zdołam te miłość miedzy je obie podzielić? Jak Stokrocia odnajdzie się w roli, w której już nie jest najważniejsza i jedyna, bo jest ktoś jeszcze, ktoś kto niejako odbierze jej wyłączność na rodziców.
P wniósł rzeczy na górę, nie zamierzaliśmy rodzić rodzinnie, po za tym już znałam procedury, bo Stokrocia też w tym szpitalu przyszła na świat, wiec wiedziałam, że nic to po nim. Pojechał.
Dostałam na rękę bransoletkę, i przeszłam sobie na salę z mnóstwem aparatury, tak jak poprzednio sala znajdowała się tuż obok operacyjnej z okienkiem wychodzącym wprost na lampę nad stołem. Niezły widok.
Nie mogłam powstrzymać łez, i choć bardzo się cieszyłam i już chciałam żeby to było za mną to tak strasznie się bałam jak to będzie.
Położna zrobiła wywiad, za chwilę lekarz kolejny raz zadał te same pytania. Podłączono KTG, wykazywało skurcze, których tak jak i przy Stokroci kompletnie nie czułam.
Okazało się, że nie mam jednego wyniku, badanie nie zostało zlecone, pewnie jakieś niedopatrzenie mojego doktorka. Skurcze nie były jednak jeszcze bardzo duże, wiec lekarz postanowił, że zrobią szybko to badanie, żeby był komplet wyników.
I tak sobie leżałam, dostałam kroplówkę, KTG miarowo pikało, co chwilę ktoś do mnie zaglądał, wynik miał być za ok 2 godziny i tyle też miałam czekać na CC. Kroplówka szybko spłynęła, chyba za szybko, bo zrobiło mi się strasznie zimno, na co położna wyjaśniła, że to z pewnością z powodu wpływającego w moją żyłę płynu, który temperaturę ma niższą niż temperatura ciała. W szpitalu było cicho i spokojnie, położna, co i raz przychodziła, a to spojrzeć na wydruk, a to coś zażartować- tą samą cudowną Panią Madzię miałam przy porodzie Stokroci.
A to przyszedł na kolejny wywiad anestezjolog, starszy taki dziadunio niemal, pożartowaliśmy sobie trochę, wszak już dobrze wiedziałam, na czym to wszystko polega i nie byłam spanikowana jak za pierwszym razem, więc wszystko jakoś tak leciało na luzie, i płakać już nie miałam czasu. Taki sobie leniwy niedzielny poranek biegł, pacjentki żadnej do porodu, po za mną, w tamtej chwili nie było, mnie na stół mieli wziąć za kilkadziesiąt minut, więc z rozmów wynikało, że jak skończą to akurat na obiad iść trzeba.
KTG zapikało, później ucichło, snów zapikało, położna podeszła odczytać wydruk, poprawiła aparat na moim brzuchu, znów wpatrywała się w wydruk. Nagle rozległo się donośne: doktorze! urwała wydruk i wybiegła z sali.
Słyszałam tylko strzępy słów, nie potrafię nawet sobie dobrze tego przypomnieć.
Zrobił się rejwach, słyszałam tylko krótko wypowiadane do telefonu: brak tętna, operujemy, teraz, szybko.
I wtedy wszystko wyglądało jak na filmie, naprawdę a ja byłam jakby obserwatorem przez szybę.
W ciągu kilkunastu zaledwie chyba sekund sala operacyjna się zapełniła ludzikami w maskach i zielonych strojach, położna wraz z pielęgniarką przeprowadziły mnie do stołu z poleceniem, żeby tych zielonych „ufoludków” nie dotykać pod żadnym pozorem, później błyskawicznie instrukcje od anestezjologa jak usiąść, wkłucie i błyskawicznie rozpostarty parawan i lekarze wokół.
Nie wiem ile to wszystko trwało, ale miałam wrażenie, że naprawdę co najwyżej kilkanaście sekund.
W pewnym momencie zaczęłam się strasznie chichotać, bo doktor mnie łaskotał, a konkretnie to malował mi brzuch takim żółtym płynem, to jakaś jodyna pewnie była czy coś, nie chce się to później ze skóry domyć w każdym razie;)
 Razem ze mną wszyscy nad stołem się śmiali, bo doktorek powiedział, że jeszcze nie miał pacjentki, która by się na stole operacyjnym na łaskotki skarżyła, a to jeszcze zapytałam lekarza, czy nie mogą mi zamka błyskawicznego wstawić, żeby w razie trzeciej ciąży było już bezproblemowo.
No nie chcieli, nawet za dopłatą.  
A jak już w końcu przestało łaskotać (pewnie zaczęło działać znieczulenie) to wszyscy spoważnieli, a mnie  ciśnienie mocno spadło i dostałam coś w żyłę, bo robiło mi się niedobrze.
Doktor spokojnym głosem mówił co teraz robi, co się dzieje, później mniej spokojnym coś mówił do drugiego lekarza. Po chwili powiedział, że teraz będzie lekko nieprzyjemne szarpniecie, co oznacza, że będą wyjmować dziecko.  
Chwilę później zobaczyłam płaczącą, brudną maleńką Marysię, którą położna położyła mi na piersi i okryła czymś, a ta wtuliła się i zasnęła.
Nie pamiętam ile to mogło trwać, nic już nie słyszałam i nie widziałam po za Maleńką. Pewnie kilkanaście minut, bo kiedy położna przyszła żeby ja zabrać do umycia i badania to zaraz zabrano mnie z operacyjnej.
Trafiłam do sali pooperacyjnej, Marysię słychać było na całym chyba oddziale! Och jak ona krzyczała;)  Położna powiedziała, że to dobrze, silna, zdrowa dziewczynka. 10 punktów, 3,450 kg.
Po chwili znów mi pani Madzia przyniosła dzieciątko, tyle, że po znieczuleniu przez 24 godziny nie wolno się podnosić, więc ułożyła mi zawiniątko na piersi, żeby spróbowało possać trochę.
I tak się zaczęła nasza wspólna przygoda;)
Już w szpitalu Marysia była bardzo spokojnym dzieckiem, spała odkładana do łóżeczka, współtowarzyszki na sali się dziwiły, że ona tylko zje i śpi, że jej nie noszę, nie kołyszę, i jak to w ogóle możliwe. A no możliwe, obie potrzebowałyśmy przecież odpoczynku.

Dwa słowa jeszcze na temat opieki szpitalnej.
W tym szpitalu są zasady, że po znieczuleniu 24 godziny leży się "plackiem" i nie ma przeproś, nagięcie tej zasady źle się kończy dla pacjentki- przy Stokroci niestety odczułam to na własnej skórze - dodatkowy dzień leżenia na płasko, bo tylko w takiej pozycji ustępował ból głowy, najstraszniejszy, jaki kiedykolwiek miałam-tym razem pacjentka z łóżka obok przez to przechodziła, aż wezwali na konsultację neurologa. Po 12 godzinach można spróbować delikatnie przekręcać się na boki, ale tak naprawdę to, jak dla mnie i tak było to niewykonalne, z powodu okropnego bólu, ciągnięcia szwów na brzuchu.. Ale kiedy minęły doba i mogłam w końcu wstać (przy pierwszym wstawaniu jest położna) już nie wracałam prawie wcale do pozycji leżącej. W końcu też położna pozwoliła mi się umyć, co ja przyjęłam z takim entuzjazmem, że pobiegłam jak na skrzydłach i się... Wykąpałam, no i mi się dostało, ale nie wiedziałam, że myć się można a kąpać nip na szczęście nie zemdlałam, ani nic innego mi się nie przytrafiło.
Przez tą dobę, kiedy trzeba leżeć położne przynoszą dzieci do karmienia, na ile to możliwe, a później zabierają na wspólną salę, bo leżące po cc i tak nie mogą się zająć maluszkami, na naszej sali akurat wszystkie nie chciałyśmy dzieciaczków oddawać, co pewnie trochę pracę położnym utrudniło, bo nie miały dzieci pod ręką a jak któreś płakało to i tak musiały przyjść do nas, bo my wstać nie mogłyśmy, oczywiście mowa o pierwszej dobie, bo w drugiej to już skakałyśmy jak sarenki, no dobra może raczej porównanie to krów byłoby bardziej na miejscu, choć zdecydowanie mniej elegancko.
A położne? Podziwiam te kobiety! Praca, którą wykonują jest bardzo ciężka.
Po za tym, że opiekują się słodkimi ślicznymi maluszkami to przecież jeszcze wykonują cała masę okropnej pracy, jak choćby podmywanie i przebieranie leżących pacjentek, no umówmy się mało, która chciałaby to robić, a jeszcze z uśmiechem na twarzy?  A tamte położne naprawdę były uśmiechnięte i uprzejme i bardzo pomocne.
A niektóre pacjentki to naprawdę okropne, nam też na sali trafiła się jedna taka lekko denerwująca, na szczęście już pozostałe byłyśmy chodzące, bo nie wiem ile położne by wytrzymały. Dzwoniła, co kilka minut, bo a to pić jej się chce, a ona nie może sobie sięgnąć, a to jej nie wygodnie i poduszkę trzeba poprawić, a to znów chyba ja trzeba przebrać, a to kroplówka jej się kończy, a to mąż pod drzwiami stoi, bo jej przyniósł jedzenie, a ona wyjść nie może i setki innych powodów, aby ktoś koło niej skakał.
Wrrrrr


28 komentarzy:

  1. Jeej, naprawdę już rok jak Marysia przyszła na świat?
    Wszystkiego najlepszego dla słoneczka! Dużo zdrowia, dużo uśmiechu, godzin zabaw pełnych dziecięcej fantazji i...szczęścia po prostu!
    Zdjęcie jest niesamowite, masz oko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy serdecznie Noelko,
      Zdjęcie lubię, tak po prostu;)

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego dla Bąbla :) Już rok minął, teraz to już dla Was rodzićów tylko z górki :) Moja Kasia dopiero niedawno zaczęła stawiać pierwsze kroki (30.09 będzie miała 14 mies), póki co idzie jak kaczuszka i robokop w jednym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekujemy;)
      Ten rok to taka magiczna data trochę, ale też trzeba przyznać, że to taki prawdziwy skok rozwojowy u dziecka. Nasza woli na czterech, ale ma jeszcze przecież czas, w końcu się odważy

      Usuń
  3. Wszystkiego najlepszego dziewczynki :-D
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo ciocia Joasia się znalazła;) jak miło;) a za życzenia bardzo dziękujemy;)

      Usuń
  4. Wszystkiego najpiękniejszego dla Marysieńki!

    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. dodam - obydwie dziewczynki są odważne, wesołe, rezolutne i dobrze wychowane, nawet taka stara zrzęda jak ja mogłaby się nimi zajmować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O z pewnością mogłabyś się nimi zajmować! Poczekaj jeszcze troszkę pewnie niebawem Ukasz z Asią Ci stadko podrzucą;) czego z całego serca im i Tobie życzymy;)
      aż mi głupio że tak je chwalisz, mimo, że Stokrocia prawie Ci półkę na buty rozwaliła, a Marysia magnesy zjadła;) ale na pamiątkę, po za kotkami oczywiście, Stokroci został siniak na pół uda po tej półce;)

      Usuń
    2. bo tata powiedział - ma taką piłkę i umie się z nią obchodzić - więc ja się więcej nie wtrącałam bo wcześniej zarządziłam bezwzględną asekurację,
      biedna Anulka, mam nadzieję, że szybko się wygoi i zapomni
      a jak zasuwała przez ogród za kotem to tego nigdy nie zapomnę, śmieję się na samo wspomnienie

      Usuń
    3. bo ma i obchodzić się umie, ale widocznie warunki były sprzyjające puszczeniu wodzów fantazji to i się rzuciła;) Ona już nie pamięta że spadła, a siniaka nawet nie zauważyła, nie skarży się że ją boli ani nic, pamięta tylko, jak kota dogonić nie mogła;)
      powiem Ci, że jak tak biegała to patrzyłam tylko kiedy wywinie orła na tej mokrej trawie i zatrzyma się na ogrodzeniu;-P ale dała radę;)

      Usuń
  6. Ale zleciało! Wszystkiego naj dla Marysieńki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale ten czas leci! Piękne dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystkiego najlepszego! I dla Marysi i dla Was wszystkich - buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystkiego najlepszego dla Marysi. Tez miałam dwie cesarki, ale po każdej wstałam około 8 godzin po i wszystko było w porządku... Myślałam, że to norma we wszystkich szpitalach...
    A teraz, po tej drugiej cesarce to już następnego dnia biegalam po oddziale ;) Tak to mogę rodzić, hehe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, ze to zależy od rodzaju znieczulenia i od przepisów szpitalnych, u nas 24 i nie ma przebacz, ale po tych 24 jest już całkiem znośnie

      Usuń
  10. Sto lat dla Marysi!
    Ale ten czas szybko leci.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja widze po swoich dzieciach jak ten czas biegnie. staram się lapac te momenty bo one nie wroca...
    pzdr cieplo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, niestety nie wrócą, wdycham ten zapach, łapię chwile, szkoda, ze nie da się tak na zapas...

      Usuń