czwartek, 17 września 2015

"Kropka" i kropka.

 No i w końcu "nasz" kocurek ma imię. Kropeczka się zowie. Lepsze to niż Mały Koteczek, przy którym Stokrocia uparcie trwała. W końcu jednak wybrała Kropeczkę.
Ufff. Nie wiem czy kotu też ulżyło...
Tak naprawdę to nie wiem ciągle, czy możemy kotka nazywać naszym, bo przyszedł nie wiadomo skąd, mieszka nie wiadomo gdzie, przybiega kiedy wracamy z pracy, do domu wchodzi pierwszy, obchodzi wszytkie kąty, sprawdza czy każde pomieszczenie jest na swoim miejscu, siada w przejściu i czeka. Czekać długo nie musi, bo Stokrocia natychmiast dopada do niego i dalej go głaskać. Oczywiście najbardziej podoba jej się jego ogon, ale kot zdania nie podziela i ogon chce mieć wyłącznie dla siebie. Wytarmoszony, wyprzytulany narażony jest na większe niebezpieczeństwo, bo oto Marysieńka wypiła porcję mleka (jak wracamy z przedszkola butelka musi być, nawet jeśli wyszłyśmy zaraz po obiedzie mleko ma być i koniec) a i ona kotem zainteresowana bardzo, tylko ze ta się akurat nie certoli, łapie gdzie popadnie, ucho to ucho, grzbiet to grzbiet, byle złapać, ścisnąć, pociągnąć bądź chociaż dotknąć, jeśli jednak matka wykazała się refleksem.
Kot gapa, za grosz instynktu samozachowawczego nie wykazuje i nie ucieka, co najwyżej leniwie odejdzie dwa kroki dalej.
Stokrocia nie potrafi zrozumieć, że pod pojęciem "nasz kot" nie kryje się wcale: "mój osobisty, własny i niepodzielny pluszak"i strasznie się denerwuje, bo jak to kot wyrywa się z jej uścisku i ucieka z  kolan? dlaczego nie leży grzecznie i nieruchomo czekając na pieszczoty i jak on w ogóle śmie wychodzić na podwórko?!
Krzyczy wtedy, że ona chce kota, bo to jest jej kot i koniec....

Kotek najwyraźniej przyjął nas do swojego stada i szuka swojego miejsca w domu, na razie koszyk najlepiej mu odpowiada.
A jak ona bajecznie mruczy!!!!

Kot na pocztówkę.


 Wieczorem odwiedza go mamuśka, a w środku nocy przychodzi jeszcze taki jeden wielki bury kot.
 Nasza Kropka to oczywiście ta z kropkami na grzbiecie.



A jak już sobie podje to idzie w ciemność i przynosi... myszy. Przedwczoraj żywą jeszcze i miała przednią zabawę w kotka i myszkę, oczywiście myszka bawiła się gorzej, ledwie żywa ale walczyła i uciekała dzielnie. 
Wczoraj zdobycz nie wykazywała już żadnych oznak życia, , ale  kot i tak ją popychał, podrzucał, skakał dookoła a ta nie chciała się bawić i już choć kotek tak nalegał. Mruk jakiś.

11 komentarzy:

  1. Kiedy byłam dzieckiem ubieralam koty takie małe w sukienki dla lalek i wozilam w wózku ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. My tez od tygodnia mamy takiego kotka, a raczej kotkę... Hania postanowiła, że zabierzemy ją na nowe i będzie nasza. W sumie, to się już do niej nawet przyzwyczaiłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jak Brytusia, też ubierałam koty w sukienki i czapeczki i próbowalam wozić we wózku, ale zawsze zwiewały jak je położyłam na podusi (z pewnością miały za twardo i dlatego uciekały ;). W nowym domku trafiło Wam się trzecie "dziecko" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Słodkie kotki! Jako dziecko też miałam kota (ale nie wchodził do domu). Skubany łaskawie dawał się pogłaskać. O wzięciu na ręce czy kolana można było zapobiec.. :/ Dziewczynka będą miały się z kim wychowywać ;) o ile kot nie postanowi pójść sobie gdzieś i nie wrócić ;)) czego nie życzę.

    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale słodziak! Mój Junior też uwielbia koty ☺

    OdpowiedzUsuń
  6. uczy Was polować, to dowód na to, że uznał Was za swój personel

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój siostrzeniec ma kocura wychodzącego przez balkon /dostawiona specjalna drabinka/ i codziennie Fredi przynosi mu mysz i wrzuca do buta. Rano Michał nogę w but, a tu kuku - jest przekąska.
    Pozdrawiam Ania
    P.S. W dzieciństwie to psa ubierałam w sukienki.

    OdpowiedzUsuń