czwartek, 13 lutego 2020

Sądowe potyczki...

Kolejna rozprawa sądowa za nami. Nie ostatnia, jeszcze co najmniej dwie.
-Ja wysoki sądzie to w ogóle jestem przeciwny załatwianiu spraw przed sądem. 
-Tak, to już widzieliśmy proszę pana
Choćby nie wiem jak niedorzecznie to zabrzmiało, to powiem Wam, że ja lubię brać udział w posiedzeniach sądu, zarówno jako "publiczność", świadek,  powód czy też uczestnik (mam nadzieję, że "uroków" udziału jako strona przeciwna czyli pozwana nie będzie mi jednak dane poznać).
-Proszę sądu, ten spór trwa już od pięćdziesięciu lat.
-I przez te pięćdziesiąt lat nie wystąpił pan na drogę sądową?
-Nie, bo my się nigdy o to nie kłóciliśmy.
Lubię, bo zazwyczaj po wszystkim człowiek ma przez kilka dni zaprzątniętą głowę tym co zobaczył i usłyszał, rozkminia to przez najbliższe dni i nie może uwierzyć do czego ludzie są zdolni.
A są do niebywałej podłości, wierzcie mi.
-I jej tata wtedy powiedział mi, że nie ma do niej za grosz zaufania.
Pod przysięgą mogą mówić najróżniejsze rzeczy, czasem odwrotnie proporcjonalne do prawdziwych zdarzeń czy słów, czasem wychodzą z nich prawdziwe demony, a może to nie demony tylko prawdziwe "ja"?
-Zostałem do tego przymuszony wysoki sądzie.
-Wyrokiem sądu przymuszony przypominam panu.
Niekiedy jest nawet zabawnie, co prawda pod tym względem nic nie jest w stanie przebić naszych rodzimych sesji rady gminy, tu nawet kabarety siadają, zwłaszcza jeśli ktoś za bardzo popłynie, najciekawiej to jest jednak wtedy, kiedy świadek pogubi się w tym co mówił wcześniej i dlaczego to mówił, i sąd wyłapuje  te delikatnie mówiąc "nieścisłości".
-Czy tam na tych spotkaniach podawana była tylko kawa?
-Ja wiem, do czego pan zmierza.
-Ale sąd nie wie.
-Doprecyzuję pytanie czy na tych spotkaniach pił pan tylko kawę czy również alkohol.
-Jak pan może? To, to, tak kawa tylko nic więcej!
-Proszę się nie denerwować i zwracać tylko do sądu, proszę najlepiej patrzeć na mnie.
-Nie mam więcej pytań.
Tak taka była i ta rozprawa.
Były momenty, że przecierałam oczy ze zdumienia, były i takie że łza mi popłynęła.
Wiecie, że z całej mojej wsi, na której się urodziłam i wychowałam, mieszkałam przez całe dzieciństwo i sporą część życia dorosłego nie znalazła się ani jednej osoba, która by chciała pójść do sądu i jako świadek opowiedzieć co wie w tym temacie.
Tylko fakty, żadnego naginania prawdy.
Ktokolwiek, kto ma więcej lat niż ja, bo po prostu dla sądu moja pamięć jest w tym wypadku zbyt krótka, potrzeba było kogoś kto pamięta lata co najmniej 70.
Nikt.
Jeden sąsiad się zdecydował, ale być świadkiem strony przeciwnej. Sąd w pewnym momencie przypomniał mu, że za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna.
-Czy świadek ma jakieś informacje na ten temat, był tam świadek, widział to?
-Nie nie byłem tam.
(...)
-I jak ona pojechała to ja tam poszedłem i wtedy zobaczyłem.
-To jednak był pan tam na miejscu?
-No tak, byłem jak ona pojechała.
-A przed chwilą świadek zeznał, że nie było tam świadka, że nie widział. 
-No, ale, hmm...
-Pouczam świadka, że za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. 
Zobaczymy co będzie.
Połowa kwietnia to kolejny termin.
Później jeszcze powołanie biegłego.
Jedno jest pewne, wszystko jedno jaki będzie wynik tej sprawy w dniu wydania orzeczenia należy otworzyć dobre wino... dużo wina.

6 komentarzy:

  1. Kojarzy mi się to z pewnym cytatem..." Sąd sądem a racja i tak musi być po naszej stronie" ;) Ale ja wierzę, że będzie w końcu po Waszej. Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz ja nie mam dwóch granatów w świątecznym ubraniu.... ;-)

      Usuń
    2. Nie napiszę "podrzucić Ci"? Bo co, jak wylecą z ręki? :) Może kciuki wystarczą.

      Usuń