Ostatnio w sieci zrobiło się gorąco
z powodu nagrania opublikowanego przez -byłą już -żonę bydgoskiego radnego (również już byłego), w którym to
nagraniu posłuchać możemy jak wyglądało życie w domu Państwa P.
Widziałam wiele komentarzy typu:
nie dałam rady tego wysłuchać! albo: to straszne, nie mogę tego słuchać…
Ale są też komentarze typu:
Sama jest sobie winna, że się na to
godzi.
Oboje są siebie warci.
Dlaczego nie wyszła? Ona go
prowokuje tymi ciągłymi przeprosinami.
Ona go już po prostu nie kocha, a
on ją kocha taką jaka była kiedyś i nie może się pogodzić z tym, że się
zmieniła...
Owszem nie da się tego słuchać, ale
warto choćby spróbować, zwłaszcza jeśli samemu nigdy się przemocy domowej nie
doświadczyło.
To jest straszne nagranie, ale
niestety w wielu domach tak to właśnie wygląda.
Po co tego słuchać?
Po to, aby spróbować zrozumieć
zanim kogoś ocenisz.
Bo czasami oceniasz na pierwszy
rzut oka, czasami nawet wydajesz werdykt, skreślasz od początku taką osobę nie
mając pojęcia ani o jej życiu, ani o powodach dla których jest jaka jest.
A jaka jest?
Często jest "dziwna": nie
wychodzi z koleżankami na kawę, po pracy wraca od razu do domu, nie plotkuje z
innymi na korytarzu, nie wdaje się w żadne intrygi, często stara się bardziej
niż inni, bywa nudna....
Wbrew przeświadczeniu większości
ofiara męża/żony/ojca/matki nie chodzi z podrapaną twarzą ani posiniaczonymi
oczami. Prawie nigdy nie ma widocznych ran, tak jak to pokazują na chwytliwych
zdjęciach. Jeśli sprawca zostawia ślady, to są one w niewidocznych miejscach:
na plecach, na brzuchu, na rękach, nogach, czasem na nadgarstkach, ale ofiara
zrobi wszystko, by je ukryć.
Sprawca nie jest taki durny, żeby
bić po twarzy.
Poniższy tekst (to znaczy tekst nieznacznie się różni od tego z 2013r) popełniłam kilka lat
temu. Sprowokowana prywatną rozmową z policjantką, która zajmowała się między
innymi interwencjami właśnie w takich domach. Rozmową, w której osoba, która
wzywana była wielokrotnie na pomoc stwierdziła, że ofiary same są sobie winne,
bo się nie szanują, bo idiotki czekają aż ktoś je przeprowadzi za rączkę, że
najłatwiej tylko wezwać patrol i narzekać, że nic nie zrobili. To tylko
niektóre z określeń jakie w rozmowie padły. Bardzo mną ta rozmowa
wstrząsnęła wtedy, a przypomniana teraz również budzi emocje.
Przypomnę więc mniej więcej treść tamtego tekstu z prośbą: otwierajcie szerzej
oczy, obserwujcie, słuchajcie, nawet nie zdajecie sobie sprawy ile takich osób
jest obok Was, niektórym można pomóc.
***
To się nie dzieje z dnia na dzień,
to trwa miesiące, lata… Najpierw są niewielkie sygnały i żadna ( ani żaden, bo
nie tylko kobiety są po tej słabszej stronie) nie przypuszcza, że to już wtedy
powinna uciekać.
Twój przyszły oprawca zrobi
wszystko abyś to ty poczuła się winna wszystkiemu, zrzuca na ciebie
odpowiedzialność za wszystko, najpierw za to, że miał gorszy dzień, że miał
samochodem stłuczkę, że sąsiadka z dołu zwróciła mu uwagę, później za to że nowy telewizor musiał kupić
na raty, że z twojego powodu musi znosić
twoją matkę choć tę widzi jedynie dwa razy w roku, to tylko twoja wina, że
zwolnili go z pracy, albo że ( nie daj Boże ) zwolnili ciebie. To twoja wina, że
musiał się upić, bo przecież tylko wtedy może o tym wszystkim nie myśleć,
wszystko jej twoją winą począwszy od rozgotowanego ziemniaka a na ociepleniu
globalnym skończywszy.
A kiedy już czujesz się
wystarczająco winna można zacząć ci wmawiać, że jesteś do niczego. Nic nie
potrafisz: ani ugotować obiadu, ani wychować dzieci, ani zadowolić go w łóżku,
nie znasz się na niczym, nic nie potrafisz, jesteś po prostu zwyczajnie całkiem
głupia …
Ostatni z etapów przewiduje
przekonanie jej ze skoro jest taka do niczego i taka winna całemu złu tego
świata to nie jest w stanie sobie w tym świecie poradzić. A już na pewno bez
niego, pana i władcy, dzięki któremu żyjesz, masz co jeść, w czym chodzić i
powinnaś mu za to być wdzięczna do końca życia albo i dłużej. I ty w to
wierzysz. Wierzysz, bo przecież nikt nie
wie o tym jak jest, bo nikomu o tym nie opowiadasz i że jak odejdziesz to nikt
nie zechce ci pomóc, zostaniesz sama, wszyscy się od ciebie odsuną, bo
przecież, kto ci uwierzy? Tobie tej istocie, która jest do niczego, wszystko
robi źle i nic nie potrafi…
Gdyby stało się nagle z dnia na
dzień to zapewne większość ofiar dałaby rade wziąć nogi za pas i opuścić cało
związek, niestety to wszystko dzieje się stopniowo, dzień po dniu, tydzień po
tygodniu, rok po roku. Najpierw tłumaczymy to sobie gorszym dniem w pracy,
później utratą pracy, zmiany warunków, zmianą miejsca zamieszkania, brakiem
pieniędzy, czymkolwiek, przecież kochamy człowieka, z którym się związaliśmy,
przecież żadna z nas wychodząc za niego nie pomyślała, że wiąże się z
psychopatą i żadna z nas nie zostaje w tym związku z własnej woli, bo lubi być
poniżana, bita, poniewierana, gwałcona.
Najpierw przymykamy oczy na takie
zachowanie, bo kochamy ślepo i pamiętamy, jaki to był ideał za czasów
narzeczeństwa, później tłumaczymy jego zachowanie czynnikami i zdarzeniami
zewnętrznymi, odpychamy od siebie myśl, że ktoś z kim się związałyśmy jest kimś
zupełnie innym niż dawniej, a jeszcze jak mamy z nim dzieci to chcemy zrobić
wszystko żeby ratować to, co się da, wtedy wpadamy w ślepy krąg, bo zazwyczaj
już wtedy nie ma, co ratować, ale my kochamy i to nas gubi.
Od pierwszego wyzwiska, kłótni, od
pierwszego uderzenia, popchnięcia, gwałtu mija wile miesięcy albo lat zanim
ofiara zdecyduje się komukolwiek powiedzieć, zanim zacznie szukać pomocy. Bo
takie toksyczne związki często na zewnątrz wyglądają na wprost idealne. Bo
zastraszona, zagubiona kobieta boi się komukolwiek powiedzieć, boi się, bo od
lat on jej wciska że to jej wina, że to ona się nie nadaje do niczego, że to z
jej powodu się to wszystko dzieje a ona po tylu miesiącach czy latach naprawdę
zaczyna w to wierzyć.
Że, co, że ofiara sama jest sobie
winna, że siebie nie szanuje, bo dawno powinna
odejść?
No tak, bo to jak bulka z masłem:
weź kilka tych swoich rzeczy i idź gdzie oczy poniosą, nie ważne, co będzie
dalej, jak sobie poradzisz, gdzie
będziesz spać i co jeść. Po prostu weź swoje rzeczy i odejdź od niego, wtedy
okażesz jak wielki masz szacunek do siebie.
A jemu ułatwisz życie… Bo zostanie
w domu ze wszystkim. Niestety tak to najczęściej jest, takie jest nasze prawo, że to ofiara musi
uciekać z jedną walizką w której ma kilka swoich ubrań, ręcznik i kredyt do
spłaty, a oprawca zostaje w -dotąd wspólnym- mieszkaniu.
To nie jest takie proste.
Ktoś kto przez to nie przeszedł nie
wie jak wiele tej siły potrzeba i jak często przychodzi zwątpienie.
Nie dużo trzeba było do kłótni.
Wystarczyły dwa piwa, aby stawał się agresywny.
Wszystko mu wtedy nie pasowało, za
gorąca herbata, za zimne piwo, lepiej było mu schodzić z drogi. Tego dnia
akurat miał natchnienie, żeby zagrać w lotto. Zagrał bagatela za 100zł i oczywiście
nic nie wygrał. Zdarzało się nader często, zazwyczaj mniejsze kwoty, albo
chociaż kilkanaście złotych udawało mu się „wygrać”. Zmywałam naczynia, na jego
krzyk: nosz kurwa znowu nic! dobiegający
sprzed telewizora upuściłam trzymany w dłoni talerz, który rozprysnął się na
kawałki po całej kuchni, ale to przecież jego pieniądze.
-A co ty tam rozpierdalasz? –
zerwał się z kanapy jak oparzony. Już wiedziałam co się dalej stanie. Powód
dobry jak każdy inny, znacznie lepszy niż za późno podany obiad.
Popchnął mnie, strącając przy tym jeszcze
trzy talerze, które posypały się z brzdękiem po podłodze. Ku mojemu zdumieniu wycofał
się z kuchni kończąc awanturę słowami:
-Posprzątaj to, ty pokrako.
To mogło oznaczać dwie rzeczy: albo
jest na tyle zmęczony i wypity, że zaraz pójdzie spać, albo jest to cisza przed
burzą. Zbyt dobrze to znałam. Nie pierwszy i nie ostatni raz….
Nie poszedł spać.
Kilka minut później wpadł do
łazienki kiedy się kąpałam, wpadł w jakiś szał, podobno na kuchennej
podłodze znalazł jeszcze odłamek szkła. Zaczął zrzucać z półki wszystkie moje
kosmetyki, wyzywać mnie od najgorszych krzyczał, że nie potrafię nic robić,
nawet sprzątać, ze jestem do niczego. Że nie potrafię uszanować jego ciężkiej
pracy, że wydaje tylko pieniądze na jakieś bzdury (pieniądze które sama
zarabiałam) na jakieś pieprzone malowidła, i pieprzone książki. Jedyny flakon
perfum roztrzaskał z satysfakcją u moich stóp. Zbierałam to wszystko z podłogi dusząc się łzami. Popchnął mnie, ale
udało mi się w porę chwycić umywalki i utrzymać na nogach.
-Zobacz co narobiłaś idiotko! –
krzyczał
-Nic nie potrafisz, rozumiesz nic.
Jesteś do niczego. - Popchnął mnie drugi raz, upadłam. Zaśmiał się. Zaraz ci
pokaże do czego się nadajesz! – pośliznął się próbując złapać mnie za włosy i
upadł. Skorzystałam z okazji i uciekłam z łazienki. Zamknęłam się na klucz w pokoju.
Zaczął walić w drzwi, krzyczał, że mam je natychmiast otworzyć, że jestem chorą
psychicznie wariatką, a on mnie zaraz zabije jak go natychmiast nie wpuszczę. Że
jak mnie dorwie to mnie matka nie pozna, że on nie pozwoli siebie tak
traktować.
Wiedziałam co by się stało gdyby
udało mu się wejść. Prawdopodobnie nie zabiłby jak obiecywał. Jeszcze nie tym
razem choć nie raz próbował mnie dusić poduszką, nie pierwszy raz pchnął o
ścianę, nie pierwszy raz kopał w udo, obawiałam się że i tym razem tak będzie, że
nie żartuje i że kiedy uda mu się wejść do środka zrobi mi krzywdę. Zbyt był
wzburzony. Łomotał do drzwi, był środek nocy. Wezwałam policję. Pierwszy raz,
pomyślałam, że miarka się przeprała, że teraz może być już tylko lepiej.
Kiedy zastukali do drzwi zasyczał
do mnie: zabiję cię za to dziwko!
Przy policjantach był opanowany i
grzeczny, za to ja byłam roztrzęsiona i zapłakana. Powiedział, że żoneczka się
zdenerwowała bo wypił sobie o piwo za dużo i pośliznął się w łazience tłukąc co
nieco, że nic się nie stało, żona trochę przesadza, bo nigdy go w takim stanie
nie widziała, bo on nie pije nigdy, ale dziś? dziś koledze z pracy dziecko się
urodziło to jak on miał za zdrowie małego nie wypić?! No jak? wie pan żona taka
nerwowa, bo też się staramy o dziecko ale na razie nie wychodzi, przepraszam za
zamieszanie, jak pan widzi nic złego się nie dzieje, żonka cała i zdrowa,
trochę tylko roztrzęsiona, biedaczka, sfrustrowana tym brakiem dzieci.
-Dobrze to teraz pani powie co się
dzieje.- zapytał i mnie policjant, ale mąż stał obok i słyszał przecież każde
moje słowo.
-Proszę się uspokoić, nic pani nie
grozi, wszystko jest w porządku, opowie Pani na spokojnie co się stało?
-Mąż zaczął się mocno awanturować,
zawsze kiedy wypije jest agresywny, opowiedziałam jak to wyglądało, powiedziałam,
że wyzywał mnie od najgorszych, groził że mnie zabije.-szlochałam przerażona
-Proszę się uspokoić,
czy coś pani zrobił? Czy uderzył panią?
-Nie, uciekłam i zamknęłam się w
pokoju a on groził że mnie zabije jak go nie wpuszczę.
-Panie władzo – tu wtrącił się
mąż-chciałem ją przeprosić, a ona nie chciała mnie wpuścić, to może i tak
powiedziałem ale przecież to nie na poważnie, przecież wiadomo, że to moja
ukochana żonka jest, to jak ja bym jej krzywdę mógł zrobić.
-Pan się nie wtrąca, teraz pani
mówi, i co wpuściła pani?
-Nie, zadzwoniłam po interwencje bo
jestem pewna, że on nie żartował, nie pierwszy raz mnie dusił poduszką a
takiego zdenerwowanego, jak dzisiaj to go jeszcze nie widziałam.
-Panie władzo, bo ja się tym
dzieckiem kolegi tak przejąłem, a my tyle czasu próbujemy i nic, a
ja też bym chciał mieć syna, to dlatego sobie dzisiaj trochę wypiłem. Żona
przesadza, przecież jak ja mógłbym jej coś zrobić? Ja ją kocham
przecież-tłumaczył ze spokojem policjantowi- Kochanie co ty mówisz w ogóle
panu- zwrócił się do mnie- uspokój się, kochanie, Już dobrze, już nic się nie
dzieje, odpraw panów do domu i choć spać.
-Nigdzie z tobą nie pójdę, zostaw
mnie, nie dotykaj!-rozpłakałam się znowu na wspomnienie tego co się działo
jeszcze kilkanaście minut temu..
-Widzi pan władza, zdenerwowana
jest, tu się naprawdę nic niepokojącego nie dzieje, nikt nikogo nie zabija, nie
bije, wypiłem sobie za dużo, przyznaje, to ja dzisiaj będę spał na kanapie i
już panom nie będziemy głowy bzdurami zawracać.
-Z panią teraz rozmawiam, proszę
pana. Proszę się odsunąć, a najlepiej zostawić nas samych. Piszemy
raport?-zwrócił się do mnie
-Tak piszemy.
-Czy maż panią uderzył?
-Nie… - odpowiedziałam niepewnie
- Nie uderzył pani?
-Nie jeszcze nie, dzisiaj nie.
-A wcześniej?
-Tak kilka razy.
-Czy zgłaszała to pani to
gdziekolwiek?
-Nie, nie zgłaszałam.
-Dlaczego?
-Nie wiem, bałam się.
-Gdzie panią uderzył, co pani
zrobił?
- Popchnął mnie na ścianę, miałam
zasiniony cały bok. Innym razem rzucił mną o podłogę kiedy..
-Kiedy co?
-Kiedy nie chciałam.. iść z nim do
łóżka, bo był pijany i nachalny. A kiedy jest bardzo agresywny potrafi dusić
mnie poduszką. Czasem kopie mnie po nogach,
-Dusił poduszką? Kopał? I pani
nigdzie z tym nie była?
-Nie, bałam się, powiedział, że jak
powiem komukolwiek to mnie zabije.
-Kochanie co ty opowiadasz? Pan jej
nie wierzy, biedaczka chyba w jakąś depresje wpadła. Co ty mówisz żoneczko, ja
ciebie nigdy bym nie skrzywdził, a że przy seksie, no wie pan mamy trochę takie
upodobania, klapsy, ciągniecie za włosy, trochę wstyd o tym mówić….
- Przestań kłamać! Właśnie tak
było, dusiłeś mnie poduszką i ja wcale tego nie chciałam, ty nie żartowałeś, ty
chciałeś mnie zabić!- rozpłakałam się od nowa
-Pan się nie wtrąca, teraz z żoną
rozmawiam, proszę się uspokoić, nic pani nie grozi. Proszę wyjść na zewnątrz.
Zapali pan sobie, złapie świeżego powietrza, proszę nas zostawić.
Czyli dzisiaj nic pani mąż nie
zrobił? Ani nie biła ni nie dusił?
-Nie dziś nie. Tak jak mówiłam,
uciekłam i zamknęłam się w pokoju. Popchnął mnie na podłogę w łazience,
upadłam, ale nic mi się chyba nie stało.
-A czemu nas pani wezwała? Bo czuła
się pani zagrożona czy tak? Co zatem mąż zrobił?
-Wypił, awanturował się, stłukł kilka
talerzy, potem potłukł kosmetyki w łazience, wyzywał mnie, groził,
że mnie zabije
-Ale nie uderzył, nie zrobił pani
fizycznej krzywdy?
-No nie….
Trwało to jeszcze jakieś
kilkadziesiąt minut, pytania, spisywanie, mąż potulny jak baranek, ja
rozdygotana, zapłakana… pewnie rzeczywiście sprawiałam wrażenie znerwicowanej
wariatki jak mąż mnie przedstawił. Docierało do mnie coraz bardziej, że
policja mi nie pomoże, ze mąż miał racje, nikt mi nie uwierzy, nikt mnie nie
zrozumie.
Paranoja jakaś.
Wyszli. Odjechali.
I wtedy dopiero zaczęło się piekło.
Najpierw popchnął mnie, upadlam na
podłogę tak, jak stałam nie spodziewając się ataku.
-Ty dziwko –krzyczał- zabije cię!
Ty szmato na mnie wezwałaś policje? Na mnie?! To ja ci pokaże gdzie jest twoje
miejsce suko! -Złapał mnie za nadgarstki, chwycił mocno i zawlókł, dosłownie
zawlókł do pokoju, złapał za włosy i uderzył kilka razy głową o podłogę. -Ja ci
pokaże dziwko, kim ty tutaj jesteś, ja ci pokaże gdzie jest twoje miejsce!
policji ci się zachciało, znalazła się wyzwolona suka!
Zaczęłam krzyczeć ale zdjął koszule
i wpakował mi w usta ile się dało, z resztą niepotrzebnie bo i tak nigdy nikt „
nie usłyszał” mojego krzyku, zdjął spodnie i „wziął co mu się należy” jak
krzyczał.
-Tylko do tego się nadajesz dziwko
żeby cię pieprzyć, ale nawet w tym jesteś do niczego! – krzyczał, kiedy
skończył zapiął spodnie, napluł mi na twarz i powiedział: Leż tu suko, tu jest
twoje miejsce i zapamiętaj że następnym razem cię zabije. -Po czym wyszedł
zatrzaskując drzwi za sobą…
Zostałam sama, leżąca,
sponiewierana, zapłakana na dywanie, chyba przy upadku musiałam sobie rozciąć
wargę bo w ustach czułam krew.
Pozbierałam się, wykąpałam próbując
zmyć z siebie cały ten „brud” i nasłuchiwałam do rana
czy nie wraca.
Nie wrócił, rano wyszłam do pracy.
Czy ktoś się dziwi dlaczego policji
nie wezwałam po raz drugi?
Przecież odebrali mnie jako
znerwicowaną wariatkę, histeryczkę, przecież nic nie zrobili, zostawili mnie z
nim.
Przecież nic się nie stało,
przecież mnie nie zabił to co im powiem, że się ze mną kochał mało delikatnie?
Kto uwierzy, że to był gwałt?
Przecież nie mam śladów na twarzy,
nie mam podbitego oka, nie mam żadnych zadrapań, nadgarstki mnie bola? Ale
przecież nic na nich nie widać…
Że guza sobie nabiłam? Przecież
powie, że się przewróciłam, sama nikt mnie nie popchnął, z resztą, przecież
policja spisała, ze w łazience się przewróciłam to sobie mogłam wtedy nabić. Zdenerwowana
byłam, on chciał mnie przeprosić a ja go odepchnęłam i wtedy się potknęłam i
upadłam. Ba, może nawet zrobiłam to celowo?
Kto mi uwierzy? Tej roztrzęsionej
histeryczce, która ma depresje bo nie może zajść w ciąże?
Że mąż by mnie skrzywdził? Nie to
nie możliwe…
Czy ktoś się ciągle dziwi skąd się
bierze to zamykanie się w sobie?
Czy któraś z Was po takich
przeżyciach pobiegnie do przyjaciółek opowiadać co jej się przytrafiło? Czy
opowie chociażby matce?
Nie, płaczemy w czterech ścianach…
same.
Boimy się, że nas nikt nie zrozumie
i nie zrozumie ktoś kto sam w jakiś sposób tej przemocy nie doznał. Nie
zrozumie czego się boimy i dlaczego nie walczymy o siebie. Dlaczego nie mamy
siły by odejść, by walczyć o życie.
Boimy się wszystkiego, najbardziej
braku zrozumienia przez otoczenie, właśnie tego, że ktoś przed kim się
otworzymy powie: sama jesteś sobie winna, sama do tego doprowadziłaś… Znamy to.
Znamy to z naszego związku, bo mąż powtarza nam to od lat, że to nasza wina i
same do tego doprowadziłyśmy aż w końcu w to wierzymy.
Boimy się ze nie damy rady,
bo nie mamy na kogo liczyć, bo nikt nam nie uwierzy, bo część ludzi powie, że
same sobie taki los zgotowałyśmy, bo nikt nam nie pomoże a bez pomocy nie damy
rady i zdajemy sobie w tego sprawę, tylko w tą pomoc nie wierzymy. Boimy się
odejść bo już zapomnieliśmy jak wygląda życie bez oprawcy, bo już takiego życia
nie pamiętamy, bo jak mamy zostawić dorobek całego często życia i odejść
zazwyczaj z niczym? Bo boimy się że jego gniew dosięgnie na wszędzie, boimy się
ze prześladowca pójdzie za nami wszędzie tylko po to aby się zemścić. Bo często
zaczynamy się buntować, bo jak to nasza ciężka praca i mamy to wszystko
zostawić i zacząć znów od zera? Bo w końcu jak sobie poradzimy bez dachu nad
głową? Czasem z dziećmi, więc godzimy się, godzimy się i jednocześnie mamy
nadzieje, że to się nagle odmieni, że on stanie się człowiekiem, jakiego
poznaliśmy lata temu. Nie zmieni się. Na pewno.
Powiecie że są domy pomocy
społecznej, domy samotnej matki?
Tak owszem, a czy ktokolwiek z Was
próbował kiedyś pójść po pomoc do takiego domu?
Ja byłam. Owszem w ostateczności należy
wybrać taką opcję, bo lepsze to niż życie z katem, ale nie jest to łatwe.
Że jest przecież niebieska karta?
Tak i policja miała obowiązek
wtedy, kiedy wezwałam ich po raz pierwszy, założyć niebieską kartę, sama bez
mojej zgody, bez mojego wyraźnego polecenia, być może gdyby ta procedura
została wszczęta od pierwszego razu, on nie czuł by się bezkarny. Karta
zakładana jest tylko na wyraźny wniosek pokrzywdzonego, podczas gdy prawo mówi
zupełnie co innego bo nakazuje tworzenie tego dokumentu w momencie powzięcia
informacji o możliwości zaistnienia przemocy domowej.
Już nie mówiąc o tym jak ta
procedura działa w praktyce. Wywiad środowiskowy? Czy myślicie ze jak ktoś w z
policji czy z opieki społecznej przyjedzie w ciągu tych siedmiu dni to mąż z
ochotą przyzna, że jest sprawcą przemocy?
Polecam policji ponowne odwiedzenie
domu, w którym przeprowadzana była interwencja najdalej godzinę od wyjazdu
policji. Bo to wtedy najczęściej sprawca wyżywa się na ofierze karząc ją za
wezwanie policji, która i tak nic jej nie pomogła.
Spotkanie z
psychologiem? Jeśli się trafi na dobrego, to może tak, ja nie trafiłam, bo po
za mówieniem:, proszę się uspokoić, wszystko będzie dobrze- nie usłyszałam
właściwie nic więcej, nie wiem, nie znam się na psychologii może właśnie to
jest właściwa i skuteczna metoda, , ale dla kogoś kto przestaje widzieć sens
życia, kto każdego niemal dnia jest upokarzany i krzywdzony takie słowa
działają jak płachta na byka.
Konstytucja gwarantuje nam wszystkim
prawo do nietykalności fizycznej i naprawdę nie ma znaczenia czy kobieta jest
słabsza, brzydsza, czy przestała o siebie dbać, czy jest przemęczona, czy
schudła, czy przytyła, czy pomalowała paznokcie czy nie i nawet jak by
rzeczywiście była chora psychicznie ( a nawet w szczególności wtedy!) to
nikt nie ma prawa jej bić, poniżać, ubliżać, popychać ani zmuszać do seksu ani
w żaden inny sposób znęcać się nad nią!
***
Zaznaczam, że w każdej chwili mogę
zamknąć możliwość komentowania bez podania przyczyny. To jest zamknięty,
zabliźniony temat. Chce tylko zwrócić Waszą uwagę na takie sprawy, które dzieją
się w otoczeniu każdego z nas.
Jeśli ktokolwiek po przeczytaniu
tego tekstu chce się do mnie zwrócić po pomoc- jestem.
mam koleżankę/znajomą bliską blogową i realną,która podobne piekło przeszła .No chyba podobne,bo co innego z opowieści a co innego z autopsji .On była w tym dzieckiem a potem dorosłą....Opowieść się nie skończyła acz jest powiedzmy pozytywne rozwiązywanie krok po kroku problemu...Rozumiem o czym piszesz.I rozumiem dlaczego jest tak a nie inaczej acz gdyby nie owa koleżanka...I tak.Często a nawet zazwyczaj nikt nie wierzy bo ...bo...BO.
OdpowiedzUsuńNo ja się mocno wkurzyłam. Tzn. czytając próbowałam się postawić w twojej sytuacji. I po tym co się wydarzyło po wyjściu policji (zdaję sobie sprawę, że kobieta jest słabsza fizycznie i nie może skutecznie się wyswobodzić) ... ale po TYM to mną aż zatrzęsło i nie spoczęłabym dopóki by nie poniósł kary. Ja jestem bardzo mściwa i wytrwała. Nie darowałabym skurwielowi. A lekarz (ten właściwie przeszkolony, do którego policja ma obowiązek cie zawieźć) zawsze rozpozna czy to był "normalny" tylko trochę ostrzejszy stosunek czy gwałt. Naprawdę !!! I ja w to wierzę.
OdpowiedzUsuńI wierzę też, że zawsze jest wyjście z sytuacji ale trzeba o tym mówić. Wszędzie, głośno i każdemu. Zawsze znajdzie się ktoś kto pomoże. To może być znajoma z pracy, która ma wolny pokój ale się z tym nie obnosi. To może być ktoś, kto już się z tym spotkał i zna procedury, wie gdzie najlepiej zadzwonić i prosić o pomoc, a taka pomoc może się okazać, że jest całkiem blisko i łatwo dostępna.
Trzeba mówić !!!
Ale rozumiem, że niepracująca kobieta z dziećmi ma nielichy orzech do zgryzienia. I, że walka będzie długa i trudna ale nie można popuszczać skurwysynom.
To jest temat rzeka i ...sama kiedyś doświadczyłam na własnej skórze. I wiem jak można się zkaręcić ,jak można znosić wiele niewiadomodlaczego .Ja jestem kobieta walcząca i już sobie poradziła. Wtedy nie było nawet pomocy ze strony kogokolwiek.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Figa - trzeba mówić bo zawsze sie znajdzie ktoś kto pomoże. ale jak trudno jest mówić...
W żadnym wypadku nie można potępiac osoby ,która jest bezradna właściwie.
Gimi, ja Ci tylko powiem, że serdecznie gratuluję Ci odwagi po pierwsze - w tym, że zawalczyłaś o siebie i wygrałaś. Po drugie - że o tym napisałaś. Zdecydowanie nie wiem, dlaczego wstydzą się ofiary, nie oprawcy. Łamiesz tabu i dajesz siłę tym, którzy są na rozdrożu. Jesteś super dziewczyną!
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie siebie po którejkolwiek stronie takiego horroru...
OdpowiedzUsuńSraszne... i tak kazdego dnia...na calym swiecie :(
OdpowiedzUsuńTez napisalam posta na ten temat i jedna z czytelniczek podala linka do Twojej notki.
OdpowiedzUsuńDziekuje, bardzo dziekuje...
I tylko nie bardzo wiem jak to sie stalo, ze nie mam Twojego bloga w linkowni, a przeciez wiem, ze juz nasze drogi sie kiedys skrzyzowaly... no coz nie czas nad tym debatowac.
Naprawiam co zepsute i od dzis bedziesz w linkowni a ja stala czytaczka:))
Najgorsze jest to, że od sąsiadow przeważnie słyszy się - "On?? Przecież to nie możliwe! Taki dobry człowiek, kochający, rodzina jak z obrazka, to pomyłka"
OdpowiedzUsuńI jak tu szukać pomocy? Ehh...