poniedziałek, 13 marca 2017

Znów o dzieciach

Ciemno. Wąska uliczka, brak latarni, brak chodników, pobocze niepewne. Wije się wśród pól, lasów, pełna zakrętów, wzniesień. Kilka kilometrów miedzy jedna wsią a drugą. Znam, często jeżdżę.
Nagle z tyłu u dzieci tragedia: starszej zaczyna kapać krew z nosa.
Jedna chusteczka, druga, piąta. Kapie. Nie ma się jak zatrzymać, trzeba dojechać chociaż do najbliższych zabudowań, do przystanku, sklepu, czegokolwiek.
Nie panikujemy, ale Starsza coraz bardziej się niecierpliwi kiedy się w końcu przystaniemy. 
Młodsza zaczyna jej wtórować. Sytuacja robi się coraz bardziej napięta, a światła wsi zaczynają  migotać gdzieś za kolejnym pagórkiem. Jeszcze kilka minut.
Daję więc dzieciom zadanie, aby zamiast po raz setny zadawać pytanie: no kiedy w końcu staniemy? lepiej poprosiły Anioła, żeby ta krew kapać przestała (już w myślach rozważałam czarny scenariusz wizyty na SOR, a chusteczkę wyjęłam ostatnią z drugiego opakowania). Po chwili za plecami usłyszałam głos Starszej:
-Aniołku, poproszę cię bardzo, aby ta krew przestała już mi lecieć. 
A zaraz za nią głos młodszej:
-Aniołku i plosie, ziebyś mi teź noska wycielał.
Krew przestała kapać natychmiast, ale czy Aniołek wytarł nosek Młodszej- nie wiem, aczkolwiek reklamacji nie zgłaszała, a nie jest to dziecko, które nie umiałoby się upomnieć o swoje;-)