Z większością z nich widzieliśmy się drugi raz w życiu, z częścią pierwszy.
Na pozór zupełnie obcy sobie ludzie, różniący się od siebie wszystkim czym tylko można się różnić: charakterem, poglądami, historią, wiekiem, wyglądem, gustem, humorem i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy.
Zdawało by się, że trudno znaleźć wspólny mianownik, a jednak jest, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że owe tak różne osobowości są w gotowe przemierzyć czasem setki kilometrów tylko po to, aby spotkać te inne osobowości? Czasem przybywają tylko na kilka godzin, czasem na dłużej.
Czasem siedzą długo w nocy mówiąc, często słuchając tylko. Grają, śpiewają, mówią, słuchają, jedzą, próbują, piją, śpią, są, śmieją się i płaczą.
Nie koniecznie w takiej właśnie kolejności.
Nie wiem co ich-nas łączy, ale to jest coś nieprawdopodobnego.
Za żadne pieniądze nie kupi się tych chwil...
Widok dwóch przyjaciół omawiających być może najważniejsze sprawy w życiu, ściskających kurczowo swoje przyjacielskie dłonie...
Łzy w oczach Gospodyni witających obcych sobie ludzi jak najbliższą rodzinę...
Godzinne rozmowy na wszelakie tematy....
Uczucie drżenia co najmniej powietrza podczas wspólnych nocnych śpiewów....
Myśli wracające wciąż do tych równie lubianych, choć nieobecnych...
Śmiech, od którego bolą boczki i spływa makijaż...
Widok dorosłych mężczyzn skaczących jak żabki, albo pchających słonia za uszy..... ;-)
Ja wiem, że to wszystko brzmi nierealnie, ale żeby to zrozumieć to chyba po prostu trzeba przeżyć..
Dziękuję, że mogę być w Waszym gronie.
Tak jest, można opisać co się działo, co się robiło, ale żeby zrozumieć ten fenomen, trzeba tego doświadczyć osobiście. Uściski :)
OdpowiedzUsuńPS: W. za 241 dni :)
wiedziałam że Cię nie będzie ale i tak ciągle byłaś w moich myślach i mówiliśmy z Opolskim średnio co dwa kieliszki - jaka szkoda, że naszej Marchevy nie ma z nami :(
UsuńTo był konflikt tragiczny, dokładnie taki jak rok temu: wybór (a raczej jego brak) między tym, co lubię (i muszę) robić, a tymi, z którymi lubię (i nie mogę) być.
UsuńAle W. już za 240 dni, zobaczcie, jak ten czas leci, dopiero było 241 :D :D :D
Jeszcze tylko 239...
UsuńEch Marchevko wiele razy byłaś wspominana, ale cóż tak to bywa:( U nas też miało być inaczej- bez dzieci, ale i tym razem nie wyszło, za to wydaje mi się, że one bawiły się najlepiej z całego towarzystwa;)
Za to dziś rano na przystanku, który mamy pod oknem przyszła dziewczyna w pełnym harcerskim umundurowaniu, a Starsza mówi: mamo, czy to ciocia Marchevka?
Jest propozycja żeby wrócić do okolic Częstochowy za te 241 dni! :)
OdpowiedzUsuńNa razie nikomu się nie udało tych naszych (co tu dużo mówić) wariackich spotkań opisać! To trzeba przeżyć i jeszcze chcieć przeżyć, a najtrudniej się zdecydować, bo nie jest łatwo pojechać w obce miejsce, do nieznanych ludzi, którzy jawią się czasami jako bezkompromisowi zawodnicy. Za to można tych (czasami legendarnych) zawodników dotknąć i z nimi pogadać. I uwaga, to nie wiek tworzy te postaci tylko ich osobowość.
A pewnie, ze wiek nie ma tu nic do rzeczy, to wszyscy są bardzo niezwykli ludzie. Trudno się zdecydować, bo raz że w większości to legendy internetowe, dwa, ze niemal wszyscy już sie wcześniej widywali, spotykali, pisali ze sobą, nowa osoba jest pełna obaw czy i jak zostanie przyjęta, w końcu co by nie mówić jest to spotkanie kołka wzajemnej adoracji;) Niezwykłe jest to przeżycie, ale powiem Ci, że i emocje różne mną targają, mniejsze trochę niż po Watrowisku, ale nie mniej skrajne
UsuńA ciekaw jestem, jak komentowały imprezę dziewczynki... ;-)
OdpowiedzUsuńZnowu się okaże że wszyscy byli fajni, tylko ten wujek Okrutnik nie! :D :D :D
UsuńPrawie nie komentowały, przeżyły, wybawiły się, kilka razy zapytały dlaczego już musimy jechać i tyle, za to zapytane o najbardziej ukochaną ciocię i wujka spotkania bezapelacyjnie tym razem do łask powróciła Klarka, (po Watrowisku ciocia Szczurkowa była przywoływana kilkanaście razy dziennie! i ciocia Basia) a jeśli chodzi o wujka, to ten wujek z brodą... he he he;-)
UsuńDreptaku w tajemnicy Ci powiem, że dopytałam i chodziło o tego wujka co rządził w kuchni, ale nie mów innym Wujkom o tym, a zwłaszcza tym z zarostem;)
no ...zazdroszczę:) wyobrażam sobie !
OdpowiedzUsuńBasiu wierz mi, nie wyobrażasz, to trzeba przeżyć, to jest poza wszelkimi wyobrażeniami!
UsuńMiło mi, że Was poznałam. Tak ułożonych na grzeczność dzieci to ja nie widziałam. Jestem nimi zauroczona, a jakie ładne te modelki.
OdpowiedzUsuńSerdeczności, a buziaczki dla dziewczynek.
Nam też bardzo miło, jesteś niesamowitą osobą Ultro i bardzo się cieszę, że mogłam Cię poznać. Dziewczynki były takie grzeczne bo wszyscy się z nimi bawili, a już to co Młodsza wyprawiała z Dudim!
UsuńKartoflisko udane jak widać :)
OdpowiedzUsuńBardzo;)
UsuńPięknie to opisałaś.:)
OdpowiedzUsuńPróbowałam Ci wysłać zdjęcia, ale ten adres, który mam, to mi odrzuciło. No i nie wiem co dalej. Jeśli chcesz, to podaj jakiś adres na ten: 44margra@wp.pl
Pozdrawiam serdecznie:)
Dziękuję za zdjęcia.
UsuńTwoja ucieka przed lekami, a znowu Jasiowi starczy powiedzieć, chodź po syrop, albo chodź pooddychamy (nebulizator), a on już nas nie odstępuje na krok, no po prostu lekoman.... :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i nam uda się kiedyś spotkać :)
Spotkanie to nic prostszego tylko się umówić;-)
UsuńMoja starsza też lekomanka, z Młodszą trudno, ale nebulizatora nie lubią obydwie;)