Dużo liczenia nie będą mieli, może ze trzydzieści kart było w urnie.
Co prawda jeszcze kilka godzin zostało...
Później z mamą na obiad, dziś wyjątkowy dzień, trzeba trochę poświętować.
Później pojechaliśmy do babci- mama też ma jeszcze mamę.
Babcia jak to babcia, ma swoje himery, ale chciałabym będąc w jej wieku mieć jeszcze tyle pary!
Wiecie, na grzyby się wybiera, bo podobno już się pojawiły. I martwi się, bo kto ją na jagody zawiezie bo to jeszcze ze trzy tygodnie i może już będą.
I w drodze powrotnej kolejny lokal wyborczy.
Idę z dziewczynkami:
Wiecie jak ja chodziłam tutaj do szkoły, to ona zupełnie tak nie wyglądała. Teraz jest nowe przedszkole (otwarte chyba miesiąc temu), sala gimnastyczna, za moich czasów tego budynku w ogóle nie było.
To ty tutaj chodziłaś do szkoły?!
Tak, tutaj.
Wchodzimy. Poza komisją nie ma żywej duszy.
Odszukujemy nazwę swojej miejscowości. Nie kojarzę zupełnie pana który siedzi przy tej tabliczce.
Pani obok mówi:
-Jak dobrze, że przyprowadziła Pani dzieci.
Zawsze przyprowadzam.
Młodsza chowa się w fałdach długiej sukienki,którą mam za sobie.
Bierzemy swoją kartę i idziemy za kotarę. Podział sprawiedliwy: mama wskazuje, starsza zakreśla a młodsza wrzuca.
W drodze do samochodu padają pytania (nie pierwszy raz): Po co te wybory? Co to europarlament? A czy musimy głosować?
Miało być o Dniu Matki a wyszło o wyborach, ale w końcu to mama razem z tatą nauczyli mnie, że na wybory trzeba chodzić. Że trzeba wiedzieć co się dzieje w gminie i kraju. Że nie wolno rezygnować ze swoich praw.
PS. Tym razem żadem bażant się na mnie nie zaczaił i nie zarysował mi samochodu. Za to już wiem, że po tamtym uderzeniu nie działają mi czujniki parkowania. wczoraj wjechałam w słupek, a czujnik zapiszczał jak się zatrzymałam (na słupku).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz