poniedziałek, 25 lutego 2019

Rzecz o lataniu....


Od trzeciej nie śpię, koszmary jakieś mnie prześladowały przez pół nocy. Najpierw idę jakąś ścieżką w chmurach w koleżanką z klasy (matko ja jej jakieś dwadzieścia lat nie widziałam a tu nagle we śnie mnie nachodzi). No dobra idziemy gadamy, nagle bęc przed nami spada jakiś samolot, pionowo w dół, wielki pasażerski, tylko przód miał jak nasza stara wysłużona Iskra. 
Japiedolekurwamać! 
Dymu chmura, jakieś służby,  a to wszystko takie realne. Nagle bęc dostaję prosto w nos, nie wiem czym ale boli realnie, otwieram oczy a tu Małe wlazło między nas na łóżko i oczywiście wszelkie przeszkody taranuje, czołg jeden. Ze spania nici, zwłaszcza, że budzik ma zadzwonić o 5.30 bo jutro siostra z rodziną lecą do domu. Pobudka co 5 minut i sprawdzanie, czy aby nie zaspałam, wszak przecież budzik może zrobić psikusa i nie zadzwonić.
5.10 zdecydowałam się jednak zwlec bo teraz jak się zdrzemnę, to już na pewno zaśpię. Razem ze mną oczywiście wstaje Młoda. Ech.
Poranna kawa, owsianka, kanapki i co tam jeszcze. Ostatnie przytulaki z Maleństwem, z siostrą, łzy, bo mimo że chyba już wszyscy mieliśmy się wzajemnie dość to jednak żal, że oni jadą tak daleko, a teraz najwcześniej się zobaczymy za cztery miesiące dopiero.
Pojechali oni na lotnisko, my do szkoły i pracy.  Oczywiście od razu wyguglałam tablicę lotów i podglądam. Opóźniony. Opóźniony. Opóźniony. Minęła podana godzina i komunikat zmienił się na bramki zamknięte. Z doświadczenia wiem, że to oznacza, że zaczęli wypuszczać do samolotu, wiec jeszcze ok pół godziny, może ciut szybciej. Ostatni sms (który i tak dojdzie dopiero jak wylądują) i widzę, że startują w końcu. Widzę na radarze on-line. No co podglądam, stresuję się.  Zawsze podglądam dostępne strony, jakoś tak czuję się wtedy pewniej.
Lecą. Turek. Śrem. Świebodzin. Brunswick. Munster. Rotterdam. Chelmsford. London…. Dolatują nad swoje miasto, mijają, lada  chwila lotnisko. 
Uff jeszcze jakieś dwie, trzy minuty i na tablicy również pojawi się „landed”. 
Jeszcze chwila, już!... 
A to co?! 
Na radarze on line-jak nic mijają swoje lotnisko i prują dalej, żeby było ciekawiej z małą prędkością na wysokości poniżej kilometra. 
No porwali ich jak nic!
Już miałam dzwonić do FBI, tfu to nie ten kraj, oczywiście  do Jej Królewskiej Mości miałam dzwonić, w końcu ten pieprzony sen, tak realistyczny był!.... ale radar się uaktualnił i pokazali jak ikonka samolotu zawija pod budynek lotniska.
Ufff dolecieli. Cali, zdrowi i zapewne zadowoleni.



A my dziś wrócimy do pustego domu i na pewno będzie trochę smutno. Ale ja mam bardzo skuteczny sposób na rozweselenie takiego momentu… ale o tym ciiiiiicho, bo trzeba najpierw przekonać Asterixa, że zamiast lamp w sypialni (ciągle mamy żarówkę na kablu) zdecydowanie bardziej potrzebujemy TYCH  biletów….

7 komentarzy:

  1. Ileż ja godzin spędziłem obserwując fly radar i podróże moich młodych. Trudno byłoby zliczyć. Znam te nerwy :-)
    Buziaki od nas dla Was mkną z Krainy Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. 😁😁😁bo sny to przwaznie w drugą stronę się odczytyje

    OdpowiedzUsuń
  3. Do flyradaru się zniechęciłem, gdy samolot wiozący moją córkę do Singapuru zniknął po północy z radarów nad Morzem Czarnym, niedaleko wybrzeża wschodniej Turcji... Żona na szczęście już spała, a ja przewierciłem się do rana, kiedy zobaczyłem, jak samolot zbliża się do portu docelowego. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mialas stres :O Czlowiek sie nakreca i potem noc za krtka ;) Znam to z autopsjii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha, no my żarówkę mamy od dwudziestu albo trzydziestu lat :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja tylko napomknę, że 7 lat w Śremie mieszkałam i nie wiedziałam, że nad Śremem samoloty latają :):)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie wiedzialam, ze mozna tak sledzic loty! Jak tata poleci do Polski powiem mu, ze bedzie ciagle na radarze! ;)

    OdpowiedzUsuń