poniedziałek, 27 czerwca 2016

Sprawy urzędowe...

Tak od poniedziałku zamiast kawy, aczkolwiek nie wiem czy kawa nie jest zdrowsza.
Zazwyczaj  w urzędach nie mam żadnych problemów z załatwieniem spraw, zazwyczaj jest sprawnie, szybko, czasem nawet miło, po za jednym urzędem, w którym nigdy nie zdarzyło mi się za pierwszym razem załatwić sprawy i poważnie się zastanawiam, czy  jednak aby na pewno tu chcę płacić swoje podatki....



Piątek, godzina 13:50, urząd czynny do 15:00.
Wchodzę.
Dwa otwarte pomieszczenia, trzy biurka, trzy urzędniczki, młodziutkie dziewczyny.
Myślę sobie: może to nawet dobrze, szybko pójdzie: dziewczyny wiedzą co i jak no i  nie mają podejścia do interesantów rodem z czasów PRL, które sama mgliście pamiętam, ale wiem, że bez "dwóch kilo podwawelskiej" nie było czego szukać. Biura urzędu niestety żywcem wyglądają jak dekoracja do Misia.
Pani z pierwszego pokoiku odsyła mnie do następnego (zaczyna się), a w następnym siedzą dwie panie i ich miny na widok interesanta o TEJ porze są bardzo wymowne.
Biurka czyściutkie, papiery posprzątane, na biurkach stoją tylko torebki., aby jak tylko 15 wybije bez zbędnej zwłoki wziąć torebusię w dłoń i popędzić, nie tracąc nawet pół cennej minuty, panie sobie uroczo rozmawiają, jedna chowa niespiesznie pilnik do torebki, taki pilnik do manicuru, a nie taki do krat w oknach (nie wiem po jaką chorobę te okna zakratowane, przecież od razu widać, że największym bogactwem tego urzędu jest kadra, a ta na noc w urzędzie nie zostaje, na kradzież makulatury nikt się nie skusi, bo surowce wtórne teraz tanie).
Bardzo niechętnie wiec pyta mnie po co przylazłam, no ok, może zrobiła to w bardziej kulturalny sposób, ale jestem pewna, ze to miała na myśli.
Wyłuszczam sprawę, z wielką łaską bierze ode mnie dokumenty, aby po chwili z nieukrywaną satysfakcją powiedzieć: ale to ma pani tylko w oryginale, a my tu ksero NIE ROBIMY (kserokopiarka stoi obok, jakby ktoś pytał). I oddaje mi dokumenty nie fatygując się, aby przejrzeć dalej. Proszę wiec, aby przejrzała do końca i powiedziała czy aby na pewno wszystko tu jest, bo nie chciałabym żeby się okazało, że czegoś jeszcze brakuje. Z głębokim westchnięciem bierze dokumenty z powrotem i kartkuje z wielce bolesną miną, po czym z lekkim uśmiechem obwieszcza, że powinien być jeszcze jeden dokument, a nawet dwa.
Zaznaczam, że przed wizytą w urzędzie, do którego aby dojechać muszę wziąć pół dnia wolnego, i przemierzyć łącznie 160km,  przejrzałam dokładnie informacje na stronie gminy, i nie ma tam ani słowa o tym, że najważniejsze ze wszystkiego to aby zrobić sobie ksero załączników, bo za żadne skarby świata urzędnik nie zniży się do tego, aby skopiować jakikolwiek papierek, nie ma też słowa o dodatkowych dokumentach jakie trzeba przygotować jeśli dana sprawa odbiega nieco od standardów. Niestety nigdzie nie mogę znaleźć jakie faktycznie powinny być wtedy załączniki, a to chyba oznacza tylko jedno: że każdy urzędnik może sobie zażyczyć co chce.
Tak czy inaczej w piątek odeszłam z kwitkiem, a raczej bez kwitka nawet, a pani pozostała z satysfakcją, że nie musiała ruszać swojej przygotowanej do wyjścia na biurku torebki.
Uwielbiam ten urząd po prostu!
I w końcu im chyba o tym powiem;-/

26 komentarzy:

  1. Z urzędu gminy na wsi mam nieco inne wrażenie - nikt mnie nie odsyłał, urzędnik wziął dokumenty i wrócił za 10 minut z załatwioną sprawą. Jak wyszedłem za drzwi, to się okazało że w ten dzień w zasadzie nie obsługują interesantów, a byłem już po godzinach przyjęć w ogóle!!! :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. urząd urzędowi nie równy:( też zazwyczaj mam w miarę dobre wrażenie, ale tu zawsze jest problem;-(

      Usuń
  2. Dreptak wymiata !

    miałam różne doświadczenia,takie też.Aczkolwiek urząd mam 15 minut od domu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dreptak jak zawsze najlepszy;) ale jemu dobrze z oczu patrzy, urzędnik spojrzał i zmiękł;-)

      Usuń
  3. a i całkiem serio - skoro musiałaś pokonować ww drogę i brać wolne to KONIECZNIE złóż skargę !
    Oczywiście w dwóch egzemplarzach by mieć potwierdzenie na drugim że złożyłaś.Znaczy zażądaj pieczątki ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a tak całkiem serio, to oczywiście ze złoże, tylko najpierw niech przyjmą te cholerne dokumenty!

      Usuń
  4. no jak nic powinnaś tym paniom powiedzieć co mylisz albo pismo wystosować gdzieś wyżej. Bo one to co myślisz Ty i inni na ich temat pewnie wiedzą. porazka ......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wparuję następnym razem z aparatem i plakietką wielkości A4: BLOGERKA!
      lepszy by był napis Sprawa dla reportera, ale nikt by nie uwierzył;-P

      Usuń
    2. To wcale nie jest jakiś abstrakcyjny żart, bo ja od dawna propaguję taką ideę, żeby blogerzy domagali się słusznie należnych praw, takich jak mają dziennikarze! To tylko kwestia siły przebicia! Może jako pojedyncze blogi nie mamy jej za dużo, ale już pewna forma agregacji mogłaby dużo zmienić i portale grupujące wielu blogerów taka siłę by miały.
      Inna sprawa, że przecież blogowiska takie jak blogspot, onet czy blox zupełnie spokojnie mogłyby taką role pełnić, ale oni traktują swoich blogerów jak piąte koło u wozu, albo natrętnych interesantów.
      Dla czystej formalności wystarcza plakietka z adresem bloga i nickiem. Nic więcej nie trzeba, a dotyczyć to może zarówno samych autorów blogów jak i komentatorów, bo nie ma znaczenia w jakiej roli się występuje. Obowiązuje nas wtedy prawo prasowe, jak każdego dziennikarza.Niestety takiej praktyki do tej pory nie ma.

      Usuń
    3. napisałam to jako żart, ale wiesz co, Ty masz rację, ja poważnie zaniosę te dokumenty z przypiętą do ubrania plakietką, bo niby dlaczego nie? w końcu piszę o tym publicznie, co prawda tysięcy wejść nie mam, ale może pora przywrócić do życia bloga na onecie;-P

      Usuń
    4. taa, bloger to zło w czystej postaci, nie róbcie tego, lepiej już "rżnąć głupa" (byłam po drugiej stronie biurka więc doskonale znam metody)
      wyciągasz telefon i mówisz - "muszę sobie wszystko nagrywać bo mam poważne problemy z pamięcią" albo lepsze - "niech mi pani wszystko zapisze na karteczce to mąż pozałatwia resztę".Albo normalnie - to proszę mi zrobić ksero, ja zapłacę - i wyciągasz 5 zł jak panisko. Tak czy siak - nie dać się spławić. Mówić - wiem, że macie dużo pracy (nie śmiać się na głos tylko w środku) ale proszę mi pomóc, to bardzo ważne. Na hasło "pomoc" pinda z biura może poczuć misję. Pozdrawiam.

      Usuń
    5. myślę, że nie boją się do czasu, kiedy nie padają nazwy, nazwiska tylko się pisze że gdzieśtam-ktośtam, ale w momencie kiedy wpisze w wyszukiwarkę urząd gminy w Kopytkowicach a wyskoczy tekst na temat niekompetencji urzędu i pani Iksińskiej, która tam pracuje, to żarty żartami, ale jednak ziarnko niepokoju zostanie zasiane, po za tym zawsze można zlożyć pisemko do wójta na biurko, może jedno nic nie zmieni, ale jak wpłynie kilka to i wójt się w głowę podrapie w końcu
      byłam sama, bez identyfikatorka he he, za to z kompletem dokumentów, kserokopią dla siebie i jak poprosiłam panią, żeby mi potwierdziła, że wpłynęło to zbaraniała, datę na pieczątce mieli z początku roku, i we dwie musiały ustawiać, bo jednej nie szło;-)
      do wybryków że mam kłoopoty z pamięcią nie muszę sie uciekać, można po prostu nagrać- to jest urząd, jasnych przepisów zdaje się na ten temat nie ma, ale więcej przemawia za tym, ze w miejscu publicznym, urzędnika publicznego można, nastawiona też byłam, gdyby pani robiła jakieś problemy po pierwsze poprosić o napisanie mi odmowy przyjęcia dokumentów i powodu odmowy, obyło się bez. A one dobrze wiedzą, z eza ksero im nie wolno kasy wziąć (no bo gdzie paragon?) i to takie celowe pokazanie petentowi (nie poprawiać bo tak niektóre urzędy traktują swoich wcześniejszych wyborców) gdzie jego miejsce, urząd wymaga,a ludzik musi biegać i przynosić papiurki w zębach a ksero (kupione za pieniądze podatnika, tak jak papier i toner) stoi obok, dla mnie to nie problem, mam auto, do ksero w mieście kiladziesiąt metrów, ale jak ktoś starszy to nawet może nie bardzo wiedzieć gdzie to ksero w mieście jest
      (idę na zamknięty, chyba muszę się wygadać, bo to nie wszystko, ale na otwartym nie mogę)

      Usuń
  5. Nie wiem co powiedzieć, ponieważ tylko raz spotkalam się z podobną sytuacją (w urzędzie skarbowym panie wybierały rajstopy i musiałam czekać), więcej się nie powtórzyła i do tej pory kontakty z jakimkolwiek urzędem mam bezproblemowe. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rajstopy to poważna sprawa;-)
      ja w tym jednym jedynym urzędzie mam zawsze problem, i nie tylko ja niestety, nie licząc ZUS oczywiście

      Usuń
  6. Stokrociu ja jak mam ważna sprawę w urzędzie to zabieram Mimiśka. Jego urok osobisty, a w całkiem nieskrajnych przypadkach marudzenie do potęgi entej powodują szybsze działania ciała urzędniczego, ba przy okazji mi nakarmią zwykle dziecię szkoda tylko, że cukiereczkami, paluszkami i ciasteczkami a nie czymś wartościowym. Najważniejsze, że ta urzędniczka co ma działać to działa i to szybko. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  7. zapomniałam o najważniejszym - rób dla siebie ksero wszystkiego co u nich zostawiasz i niech Ci je obijają pieczątką "za zgodność"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przystawili pieczątkę WPŁYNĘŁO DNIA...
      myślę, że wystarczy

      Usuń
  8. Jak opieczętowali, to może bliżej niż dalej do załatwienia. Klarka ma rację, nie należy nigdy dać się spławić i prosić, perswadować, udowadniać cały czas uniżenie, grzecznie i milutkim głosem. Dobrze dodać czekoladki na słodko i tę kawę, bo czymś przepić trzeba tę słodycz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się Ultro z Tobą nie zgodzę- to urząd jest dla ludzi a nie ludzie dla urzędu, owszem nie dać się spławić, prosić o potwierdzenie lub odmowę na piśmie, znać swoje prawa, a czekoladki to kupić sobie do kawy i przyjaciółkę zaprosić a nie do urzędu!

      Usuń
  9. Ja, to mam szczęście! Nigdy w żadnym urzędzie nie byłam tak potraktowana. Współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  10. Na razie po urzędach nie chodzę...tylko po przychodniach...nie jest lepiej :(

    OdpowiedzUsuń