poniedziałek, 14 grudnia 2015

Wdech-wydech czyli przedświąteczne porządki w portfelu...

Na ubiegły weekend mieliśmy całkiem przyjemny plan: w sobotę wybieramy się na małe zimowe zakupy dla Dziewczynek, później jedziemy na obiad z bardzo sympatyczną parą, notabene poznaną w blogowym świecie, wracamy wieczorem odwiedzając po drodze dziadka, a w niedzielę leniuchujemy do południa, pieczemy ciasteczka, gotujemy obiad, oglądamy bajki i co tam nam jeszcze przyjdzie do głowy. Fajny plan, prawda?
Tylko, że całkiem się rozplanował, poprzestawiał i zrobił czystki przedświąteczne  w kasie, ale wiecie co? Mimo wszystko nie czuję złości, nie jestem zdołowana i żal oczywiście pieniędzy, które mogły być wydane na przyjemniejsze rzeczy, ale mimo wszystko weekend był udany, ale od początku.
Najpierw nic nie zapowiadało takich przygód: dziewczynki pozwoliły nam pospać uwaga: do 8:00!!! co się nie zdarza nigdy, a zwłaszcza nie zdarza się w weekendy. Zjedliśmy leniwie śniadanie i z wolna zaczęliśmy się zbierać do podróży, przed nami ok 220km, w planach zaraz po zakupach obiad wiec do jedzenia nic nie pakowałam, na szczęście wrzuciłam paczkę chrupek do auta, bo dziewczynki za nimi przepadają. I tak sobie jechaliśmy niespiesznie A2, póżniej przegapiliśmy zjazd, ale w sumie to nawet chyba lepiej bo ominęliśmy tym sposobem dwa miasta, ktróe obwodnicy nie mają, póżniej zjechaliśmy z autostrady i czekało nas kilkadziesiąt km droga wojewódzką a później znów na S. Wyskoczyliśmy właśnie na "eskę" i ucieszyliśmy się bardzo, bo nawigacja nam pokazywała, że dojedziemy spóźnienie ale na esce zaraz się poprawiła, ale nasza radość długo nie trwała, bo nie wiem czy ujechaliśmy 10 km jak coś stuknęło, puknęło, straciliśmy możliwość kontroli nad ilością obrotów silnika (tak to wyglądało jakby linka od "gazu" pękła", chwilę później zadymiło się i "zapachniało" wcale nie świętami a spalonym czymś.  Zatrzymaliśmy się wiec na poboczu i obejrzeliśmy "awarię". Czerwony płyn pod autem jasno mówił, że dalej nie pojedziemy (nie wiem czy wiecie czy nie, ale czerwony olej zawsze jest w skrzyni biegów).
Chwila intensywnego myślenia, SMS do znajomych, ze stoimy godzinę drogi od nich i ze dalej tylko na pieszo, a później telefon do Assistance, co by nas zholowali, bo przecież po pierwsze auto z tej szybkiej drogi trzeba zabrać a po drugie sami to moglibyśmy sobie koczować i dumać, ale z dziećmi to już tak średnio zwłaszcza w środku grudnia bez jedzenia i picia. Chwała że ja te chrupki wrzuciłam do auta, bo nie wiem co to by było, gdybym nie miała im jak pysiów zamknąć;)
No i tutaj, mimo nie wesołej naszej sytuacji muszę przyznać, że profesjonalizm firmy, która obsługuje autostrady pod względem pomocy drogowej mnie powaliła. Na lawetę czekaliśmy ok 10 minut, przyjechał uśmiechnięty pan czystym dużym, cieplutkim samochodem, najpierw zainstalował mnie i dzieci w aucie, a później zajął się wciągnięciem naszego psujka, Cała operacja poszła szybko i sprawnie a dziewczynkom najbardziej się podobało, jak pan dociągnął auto do naszej szyby i było charakterystyczne "bum". No cóż, one jeszcze nie rozumieją, że takie bum i takie telepnięcie w aucie to nie jest powód do radości, ale Stokrocia bardzo prosiła, żeby jeszcze raz;).
No i stwierdziłam, ze chyba po tylu latach w końcu jestem prawdziwą blogerką, bo zamiast płakać nad całą sytuacją to wyjęłam telefon i fotkę pstryknęłam;)



Zostaliśmy odwiezieni do warsztatu samochodowego i tu znów szczęście w nieszczęściu że udało nam się dojechać przed 14, bo to sobota i zamykają wcześniej, na szczęście zdążyliśmy, przeczekałyśmy z dziewczynkami w ciepłym biurze, dziewczynki dostały ciastka, ja dostałam propozycję ciepłej kawy bądź herbaty, naprawdę mimo trudnej sytuacji byłam pod wielkim wrażeniem jak miło i ciepło się nami zajmują (tu u  nas nie spotkałam takiego mechanika!)
Nasze auto musiało więc zostać 150 km od domu, zapewne w tej chwili je diagnozują, na razie jeszcze nie mamy informacji co się stało ile potrwa i ile będzie kosztować, niestety wiemy że nie szybko i nie mało. Assistance ma auta do wynajęcia, w naszym przypadku: z 2 dzieci i taką odległością do pokonania i perspektywą kilku dni bez auta (z domu do pracy nie ma innego środka transportu, żaden autobus, pociąg, tramwaj a ni nawet metro nie jeździ. Najłatwiej chyba pociągiem, ale do stacyjki ok 3-4 km.) to w zasadzie było to jedyne rozwiązanie. Nawet nasi znajomi proponowali nam nocleg lub odwiezienie do domu, ale to by nic nie dało, bo do auta do poniedziałku i tak nikt nie zajrzy, a wrócić do domu i później po auto pojechać trzeba.
Wzięliśmy wiec auto zastępcze.
Najlepsza była Stokrocia, kiedy skomentowała Co? Ten stary mamy? - Wyjaśnić trzeba, że auto, które dostaliśmy jest zaledwie czteroletnie, a nasz najnowszy samochód ma sporo więcej niż 10 lat, ale ona miała na myśli coś innego: auto, którym od kilku lat jeżdżę ma kolor srebrny i ona miała na myśli, że dostaliśmy swój stary samochód, a nie ze ten jest stary, niemniej jednak mina pana bezcenna).
A dziś jeszcze zauważyła, że mamy ptaka na masce... no cóż inne marki były dużo droższe, za to mogę polecić to auto jako samochód dla blondynek bo pokazuje na wyświetlaczu na  jakim jest biegu i pokazuje, jeśli bieg należy zmienić;-)
A później już było miło i przyjemnie ( do czasu).
Pojechaliśmy jednak na ten obiad, towarzystwa nam dotrzymałi K i M, było pysznie i miło i nawet nam się wracać nie chciało do domu, a kiedy już wyjechaliśmy w drogę powrotną po kilkunastu kilometrach Stokrocia płakała, że ona chce do wujka i musiałam zadzwonić, aby mogła jeszcze dwa zdania zamienić;)
A dalej K lepiej nie czytaj, bo to niestety nie koniec był naszych przygód, ale nie chcieliśmy Was martwić i już nic nie pisaliśmy. Zarobiliśmy mandat i od cholery punktów karnych i jak sytuacja z autem nas nie załamała tak sytuacja z policją skutecznie popsuła nasze dobre, mimo wszystko, humory.

W sumie, to powiem Wam, że całe szczęście w tym wszystkim, że pomimo awarii przy dość dużej prędkości udało się samochód bezpiecznie zatrzymać, że nic nikomu się nie stało ( ja tam jednak nie ufam takiemu olejowi co to leci po koła). W tym wszystkim dobrze też, że było to w weekend, gdzie nikomu nie spieszyło się bardzo, ruch na drodze był niewielki, że nie mieliśmy też jakiegoś przymusu dojechania gdzieś no i awaria zdarzyła się blisko miasta dawnego wojewódzkiego, wiec auto trafiło do dużego warsztatu (auto nie jest typowe, mały warsztat raczej sobie z tym jednak nie poradzi).
No i w końcu szczęście, że nie przytrafiło nam się to, kiedy kilka tygodni temu jeździliśmy po Bieszczadach. Jednak 150km autostradą to nie to co 500 drogami wojewódzkimi... a pewnie i tak wcześniej czy później by się to zepsuło. No nic, na razie ciągle czekamy na diagnozę co się właściwie stało....

6 komentarzy:

  1. Kurczaki - niezapomniany weekend, jak nic. Najważniejsze, że nic Wam się nie stało, dziewczynki wytrzymały, no i mieliście jak wrócić do domu. Wiadomo, że prezenty świąteczne lepiej sprawiać najbliższym niż panu mechanikowi, ale jak mus to mus. Auta mają to do siebie że psują się w najmniej oczekiwanym momencie. Trzymajcie się ciepło. U nas w weekend myślałam, że zwieje dach, no wichura straszna była.

    OdpowiedzUsuń
  2. wow no to faktycznie z przygodami podróże. Dobrze że tylko tak się skończyło. Wam się nic nie stało to najważniejsze. Auto się naprawi co prawda nie samo i nie za darmo no ale to już są rzeczy wyższe niestety....

    OdpowiedzUsuń
  3. Serio.... przeczytałam....piatek 13tego byl czy co...Najwazniejsze, że nic wam się nie stalo i ze z Dziewczynami nieczekaliscie długo
    Zapraszamy ponownie, Ale już bez takich przygód.

    OdpowiedzUsuń
  4. O!
    Ale mieliście ciekawy weekend :D
    Stokrocia jak zwykle wymiata :D

    OdpowiedzUsuń
  5. O matuchno, wy to się nie umiecie nudzić :P

    OdpowiedzUsuń
  6. ups.... troche szczescia w nieszczesciu! mam nadzieje, ze jednak nie obedra Was ze skory?!

    OdpowiedzUsuń