piątek, 26 sierpnia 2011

Z "czarnych wspomnień"- rozwód

Na poprzednim blogu spore grono czytelników pojawiło się po publikacji tekstu na temat byłego męża na pierwszej Onetu i wiele komentarzy odnosiło się do tego, dlatego czasami coś o tej mojej nieciekawej przeszłości skrobnę i dla tych, którzy są zwyczajnie ciekawi, i dla tych, którzy potrzebują takich informacji z różnych powodów.
Niezainteresowanych tematem proszę więc o cierpliwość.

Na początek napiszę trochę o przebiegu sprawy rozwodowej, jak to wszystko w moim przypadku wyglądało, ale postaram się od czasu do czasu wrócić do tamtych wspomnień i cos jeszcze napisać.
Pamiętam jak kilka lat temu przerażona byłam perspektywą rozwodu, nie wiedziałam jak to wygląda tak naprawdę i z czym to się je i szukałam wtedy wszelkich informacji na ten temat. Szukałam zarówno wśród znajomych, jak i w intrenecie, ale i tak niewiele udało mi się dowiedzieć.

Taki sąd to jednak trochę przerażający jest, ale nie taki diabeł straszny jak go malują i naprawdę nie ma się, czego bać.
Jedno jest pewne- zupełnie nie wygląda to tak jak na filmach;)

Była to moja pierwsza wizyta w takiej instytucji w dodatku w obcym mieście, bo w moim sądu rodzinnego nie ma, a rozwody właśnie w takim się przeprowadza.
Pozew składałam ja, napisała go pani adwokat, ale powiedziała, że w tak prostej sprawie nie ma potrzeby żeby mnie reprezentowała, że to koszty bez sensu, bo poradzę sobie sama.
W końcu nadszedł ten dzień.
Pamiętam, że pogoda była piękna, był maj.
Specjalnie na tę okazje kupiłam sobie nowe ubranie, co by mąż nie spostrzegł czasem, że cos u mnie nie tak, a było wtedy cholernie ciężko z pieniędzmi, ale przecież nie dam tego po sobie poznać. Poza tym chciałam wyglądać ładnie żeby, choć trochę było mu przykro, że mnie traci bezpowrotnie ( i to się chyba udało).

W sądzie zjawiłam się pierwsza, trochę się obawiałam, że może on nie przyjdzie, albo coś innego wypadnie, ale zjawił się na krótko przed rozprawą.
Rozmawialiśmy chwilę przed drziwmi, a później zostaliśmy poproszeni do środka.
Sala była maleńka, naprawdę maleńka.
Przed oknem był stół, przy którym siedziała pani sędzia i dwóch ławników, tuż przed nimi stały dwa stoły na przeciwko siebie, dla stron.
Właściwie to siedząc tak patrzyliśmy sobie z mężem w oczy, a odległość była taka, że chyba bez problemu można się było dotknąć.
Pozew był bez orzekania o winie, bo nie chciałam przeżywać tego wszystkiego od nowa, gdyby były dzieci czy jakiś podział majątku, to co innego, ale uznałam, że szkoda mi czasu na włóczenie się po sądach i na "pranie brudów”, nic to przecież nie zmieni, a boleć będzie bardziej.
Pani sędzia poprosiła najpierw mnie o podanie powodów złożenia pozwu a odpowiedź uzupełniła pytaniami, typu czy nie widzę możliwości uratowania małżeństwa, czy rozkład pożycia jest trwały. Nie mieszkałam już nim jakieś półtora roku, więc łatwiej było stwierdzić, że małżeństwem od tego czasu praktycznie nie jesteśmy, mieliśmy osobne konta, osobne adresy, a także zawartą zaraz po mojej wyprowadzce rozdzielność majątkową. Padło też oczywiście pytanie o powody rozpadu związku, powiedziałam, więc że przestaliśmy się rozumieć, że nie widzę szans na naprawienie tego, co było, że różnic między nami jest więcej niż podobieństw, o nowej pannie męża nic nie mówiłam, ale sędzia chyba nie do końca uwierzyła, że tylko takie są powody rozstania, dlatego gdy męża poprosiła o męża o odpowiedzi na podobne pytania, które uzupełniła pytaniami czy ktoś jest, czy z kimś mieszka no i mąż, chcąc nie chcąc powiedział, że ma kogoś. A mi wtedy łzy zaczęły płynąć po policzkach, choć z całej siły starałam się żeby on już więcej moich łez nie oglądał. Niestety nie mogłam ich powstrzymać.
Po przesłuchaniu męża pani sędzia jeszcze raz zwróciła się do mnie z pytaniem czy aby na pewno podtrzymuję pozew bez orzekania o winie i że jeszcze mogę zmienić decyzję i że w takim wypadku mogę się ubiegać o alimenty od męża. Zamurowało mnie, bo zazwyczaj to sędzia nie mówi takich rzeczy, bo od tego są prawnicy, ale być może w sadzie rodzinnym jest to trochę inaczej. Powiedziałam, ze podtrzymuje pozew bez orzekania o winie (głupia byłam wiem, teraz bym mu nie darowała) nie chciałam tego przedłużać, poza tym mimo wszystko wyobrażałam sobie, że jednak można rozstać się z klasą a nawet jakoś się później nawet przyjaźnić (och jak bardzo się myliłam wiem dopiero dziś).
Zapytała również czy zostaje przy nazwisku męża czy chcę wrócić do panieńskiego. Zostałam przy mężowym ( i tu rada- lepiej jest od razu na rozprawie wrócić do swojego nazwiska, później jest na to trzy miesiące i trzeba to załatwić w USC, ja byłam przekonana, że nie chcę zmieniać nazwiska, bo trzeba wymienić wszystkie dokumenty i tylko z tym kłopoty, ale po dwóch miesiącach doszłam do wniosku, ze głupia byłambo po co mi jego nazwisko? I wtedy do urzędu, składanie dokumentów, czekanie, a na rozprawie sędzia wpisałaby tę zmianę do wyroku i w USC byłoby od razu to zaznaczone, nie trzeba wtedy składać dodatkowych papierów, a po co komu nazwisko byłego męża-, jeśli nie ma z nim dzieci?!?)
W każdym bądź razie ze łzami spływającymi ciurkiem po policzkach powiedziałam, że nie chcę orzekania o winie. Po czym sąd wyprosił nas z sali zapewne w celu narady.
Po kilku minutach zostaliśmy wezwani znowu.
Sędzia ogłosiła, że z dniem tym i tym orzeka o ustaniu naszego małżeństwa.
W tym momencie po słowach pani sędzi jakby mi ulżyło. To takie dziwne uczucie, bo przecież to tyle lat, nie wszystkie były złe i co, nagle ktoś mówi, że to koniec i już? Tak po prostu? Ale jakby kamień spadł mi z serca, od tamtej chwili poczułam się kimś zupełnie innym, takie dziwne uczucie. Głupio mi było, że się rozpłakałam, ( ale to wciąż bolało strasznie), ale po ogłoszeniu wyroku przestałam być jego żoną i chyba dotarło to do mnie w tamtym momencie. I już wiedziałam, że nawet gdyby kiedyś chciał wrócić to nic z tego- gdyby do rozwodu wrócił, przeprosił i chciał spróbować jeszcze raz zgodziłabym się, od tamtego dnia nie ma już takiej opcji.
Wyszliśmy z sali już bez moich łez, choć żal było tych wszystkich lat to jednak w tamtym momencie czułam, że zaczyna się coś nowego. Wzięłam sobie nawet w pracy dwa dni wolnego, bo byłam pewna ze przeryczę te dwa dni sama w domu, ale okazało się ze potrzeby takiej nie było i następnego dnia w pracy się zjawiłam. Cała ta rozprawa od momentu wejscia na salę do momentu wyjścia po ogłoszeniu ustania małzeństwa trwało niespełna 40minut.
Czyli nawet krócej niż ślub....

Zaproponowałam, żebyśmy wypili na koniec wspólną kawę, na co były już mąż nawet chętnie się zgodził. Uzgodniliśmy, że pojedziemy moim samochodem ( tak po prawdzie to chciałam się pochwalić, bo auto było miesiąc temu kupione, wydalam całe swoje oszczędności do tego to był okropny grat i ciągle mu się coś psuło, ale przecież na pierwszy rzut oka nie było tego widać, a nawet na pierwszy rzut oka był naprawdę piękny: czarny, duży, wygodny z odrobina elektryki w srodku i był to po prostu Mercedes;) Więc pojechaliśmy tym moim autem na poszukiwanie jakiegoś lokalu, ach, jaką radość sprawiała mi ta zazdrość w oczach byłego, myślałam sobie wtedy: a masz palancie, choć tak naprawdę to zupełnie nie było czego zazdrościć;(
Po drodze się okazało, że były mąż oczywiście groszem nie śmierdzi, i że może na ta kawę to na jakąś nie za drogą, więc pojechaliśmy do centrum handlowego na jakiegoś hot doga, bo to najtaniej. Nawet miałam zamiar ująć się tu honorem i na zakończenie związku zaprosić go na prawdziwą kawę do prawdziwej restauracji, ( bo przez całe 11 lat, kiedy z nim byłam w lokalu, nie w restauracji a raczej w barze byłam z nim 2 razy, słownie: dwa razy- nie przesadzam tak było naprawdę), ale stwierdziłam, że chyba szkoda mi w tym momencie kasy na niego i lepiej sama sobie coś za to kupię;) Poszliśmy wiec na tego hot doga, zamówiliśmy i jemy.
Popatrzyłam raz na niego, raz na to marne jedzenie i mówię: No tak, jakie było całe życie taki i rozwód.... Jego mina nie do opisania.
I tak zakończyło się moje siedmioletnie małżeństwo;(

Tak wiec rozwód, jako przeżycie jest rzeczywiście czymś trudnym, ale jako sprawa w sądzie nie był tak straszny jak sobie wyobrażałam.
Nie wpadłam niestety na pomysł zemsty jak pani z wcześniejszego postu;) Z reszta na żaden pomysł zemsty nie wpadłam, choć czasem myślę, że nie należało mu tak łatwo odpuszczać, bo podły sku… z niego, ale o tym może innym razem….

12 komentarzy:

  1. Stokrotko, tekst podsumowujący Wasze małżeństwo - bezcenny :)
    Nie zazdroszczę wspomnień...
    Najważniejsze, że mimo wszystko warto było i teraz masz w domu prawdziwe szczęście, a na dniach pojawi się drugie, które będzie cudownym uwieńczeniem wszystkiego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o wiele bardziej lubię Cię na nowym blogu - takie opisy z prawdziwego życia w Twoim wykonaniu sa bezcenne :-)
    mój Skarb po swoim rozwodzie powiedział: ślub dwa dni i dziesięć tysięcy, a rozwód 40 minut i 80zł. i co się bardziej opłaca? ;-)))
    pewnie dlatego do teraz nie mamy ślubu, he he

    OdpowiedzUsuń
  3. Ślub też mniej więcej 8 dych.
    Tzn. w naszym przypadku, hehe.
    No jeszcze ten obiad dla świadków ...
    Ale co tam. Żadne 10 tysięcy.

    Stokrotko, wiem co to rozwód, różnie bywa, choć i u nas bez orzekania o winie (2 rozprawy, bo było dziecko) 400zł. A wesele cos koło 6 tysięcy, hehe. Faktycznie nie warto.
    Z nowym mężem - bez wesela, bez rodziny, w tajemnicy przed wszystkimi i po cichu i TO BYŁO TO.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze że miałaś odwage odejść a nie kisić się w toksycznym zwiąsku jak kupa kobit, bo co ludzie powiedzą, bo za dużo zachodu, bo to bo tamto. Zyskałaś na tym, teraz masz to co powinnaś mieć w małżeństwie.

    sivi

    OdpowiedzUsuń
  5. :( tak to czaem bywa, nie znamy kolei losu naszych, biorąc ślub z tym tak nam się wtedy wydaje jedynym ukochanym nie wiemy co będzie po jakimś czasie, człowiek stara się nie myśleć o tym, i "dopieszczać" dopracowywać to swoje małżeństwo tj potrafi ale nie wie się czasem co siedzi w tej drugiej osobie tak do końca, 7 lat to duży staż mieliście, rozumiem że te 11 lat to ogólnie znajomości. Pewnie patrzysz na to dziś pozytywnie dziecko w drodze, nowy mężczyzna :) czyli suma sumarum wyszło na plus a jak to mówią może nic nie dzieje się bez powodu widać tak miało być :)
    AuroraB

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz trudne wspomnienia, ale zachowałaś się z klasą. Czasem ciężko nie stracić twarzy, gdy ktoś - mąż - zrobi jakieś świństwo. A Tobie się udało;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Do Myski:
    Tak myslę, że mimo wszystklo warto było, a tekst był bardzo życiowy- ot, podsumowanie po prostu.
    Jednak chyba tamte lata doswiadczeń nauczyły mnie cieszyc sie tym co mam teraz....

    OdpowiedzUsuń
  8. Do Oli:
    No z moim ślubem to też były przejścia, moze kiedys też napisze cos na ten temat, ale rzeczywiscie wydatek to nieporównanie większy;) Ale jednak przyjemniejsza nieco impreza;)
    Ale żoną nie chce juz być wiecej, nawet czasami mnie tak nachodzi, że moze kiedyś, kiedyś jakis ślub... ale szybko sobie przypominam, że po slubie to jednak sie wszytko zmienia, i ludzie chyba uwazaja ze wtedy to juz maja na siebie zupełną wyłącznosć i przestają zabiegac o siebie, starac sie, a z czasem życie powszednieje, a ja tak nie chcę...
    Dlatego nie zamierzam brac slubu wiecej, mimo, ze kocham Połówkę, i anwet jesli kiedyś będziemy miec formalnie taka mozliwosć ( na razie neistety tak nie do końca) to się na to nie zdecydujemy;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Do Figi:
    Za napisanie pozwu zapłąciłam chyba 100zł, za rozwód nie pamiętam ale pisałam o zmniejszenie kosztów, ze względu na trudna sytuację ( mieszkalam sama, opłacałam kosmiczne czesne za studia i spałacałam pozostaly po małzeństwie kredyt) sad zasadził koszty na pół, ale jak wiadomo w sądzie płaci sie z góry i płaci skladajacy pozew a więc w moim przypadku ja, oczywiscie nigdy nie oddal mi swojej polowy kosztów rozwodu...
    Ale szczerze mówiąc to nawet sie nie spodziewałam, że odda....

    OdpowiedzUsuń
  10. Do Sivi:
    Nie miałam odwagi. Zbierałam sily półtora roku, liczyłam że da sie to może naprawić, pozbierać jakos, ale nie wystarczy jesli jedna strona będzie tego chciała wiec nic z tego nie wyszło. Bałam sie ze sobie nie poradze sama i finansowo i tak zwyczajnie bałąm się samotności, nawet tego bardziej:(
    Ale zaraz po odejściu id niegio zapłeniłam swój czas praca, studiami, zaczęłam robić rzeczy na ktoe wczesniej brakowało mi albo czasu albo pieniedzy i jakoś te najgorsze chwile przetrwalam, a póxniej pojawił się Połówka i wszystko się zmieniło;) to znaczy nie tak od razu sie pojawił i nie tak od razu stał sie Połówka,najpierw był przyjacielem a później już przestalismy widzieć świat wokół siebie.....

    OdpowiedzUsuń
  11. Do AuroraB:
    Kiedy za niego wychodziłam byłam pewna ze zawsze bedziemy razem, byliśmy razem przez cała szkołę srednią- czyli 4 lata, zaraz po maturze za niego wyszłam (głupia bylam wiem, normalni ludzie nie wychodza za mąż w wieku 19 lat) i przez pięć pierwszych lat było naprawde ok, co prawda jak w każdym związku są lepsze i gorsze dni, ale bylo naprawde ok. Jednak chyba pieniadze były tak naprawde takim glównym powodem- mielismy do pieniędzy zupełnie inne podejscie- dla mnie zupełnie nie sa ważne, cieszę sie tym co mam, dla niego najwazniejesze i ciągle miał ich za mało.
    To dlatego zmienił pracę. to tam ją poznał, a póxniej wszytko się już samo potoczyło.
    Nie mwóię ze to wszytko jego wina, bo to oboje jesteśmy winni- widocznie cos mu było nie tak skoro szukał przygód gdzie indziej.
    Temperamenty łożkowe też mielismy zupełnie rózne, ale był moim piewrwszym meżczyzną, więc jakby to powiedzieć, nie miałam porównania (wiem, głupio zabrzmiało) i myslalam, ze tak to musi być. I nie przeszkadzało mi to wtedy, dopiero teraz z perspektywy czasu widzę jak bardzo do siebie nie pasowalismy.
    Tak jak piszesz, nic się nie dzieje bez powodu, moze tamte lata miały mnie nauczyć, jak cieszyc się tym co daje los? I jak być szczęsliwym takim zwykłym codziennym dniem....

    OdpowiedzUsuń
  12. Ehh, przypomniał mi się mój rozwód... Nie było lekko, ale pomogła mi znakomita kancelaria prawna. Wrocław ma wielu świetnych prawników, którzy specjalizują się w trudnych sprawach rozwodowych (takich jak moja). Dzięki nim dziś idę przez życie z uśmiechem na twarzy i nie odwracam się za siebie...

    OdpowiedzUsuń