czwartek, 18 sierpnia 2011

O nocnym budzeniu....

Chyba za wcześnie się pochwaliłam ( w niedziele), że mogę sobie błogo po odpoczywać.
Jak pisałam Połówka musiał wyjechać na dwa dni a ja nie mogłam jechać z nim ( czasami są sytuacje, że bez sensu żebym się z nim telepała taki szmat drogi, szczególnie w takim stanie, bo wcześniej to pewnie bym nie odpuściła, hi hi)
I tak sobie w niedziele pospałam, poczytałam odrobinkę, później napisałam dwa słowa na blogu, później zadzwonił Połówka, że zaraz się zbiera do powrotu i że nad ranem powinien być, po czym poszłam sobie grzecznie spać.
Budziłam się kilka razy w ciągu tych niespełna dwóch godzin a sny miałam jakieś takie złowrogie i byłam taka niespokojna, i Mała się wierciła okrutnie. Dlatego gdy zadzwonił telefon czułam, że coś się stało.
Jego głos w słuchawce powiedział:
-Spisz?
-No tak. (czasami gdy czuł że nie daje rady jechać dalej a stacji z kawą na horyzoncie nie widać to dzwoni żeby chwilę porozmawiać, "obudzic się", ja z resztą też tak robiłam)
-Wstań kochanie, bo jesteś mi potrzebna. Rozpieprzyłem się.
Zerwałam się natychmiast.
-Nic ci się nie stało?
-Nie, nic mi nie jest, auto jest rozbite, trzeba mi znaleźć lawetę.
Nie pytałam o nic więcej, wszystko było nie istotne w tamtym momencie.
Najważniejsze, że nic mu nie było.
Włączyłam komputer, zadzwoniłam, żeby zapytać gdzie jest, w międzyczasie okazało się, że ubezpieczyciel zapewnia holowanie, więc wsiadłam w auto i popędziłam po niego.
Rzeczywiście nic mu się nie stało, ma tylko drobne otarcie na dłoni, nic poza tym.
A samochód niestety do jazdy się zupełnie nie nadaje, ale to akurat najmniejszy problem. Na szczęście oboje do tego tak podchodzimy, więc nie ma z tego powodu jakiejś rozpaczy czy czegoś podobnego.
Auto jest w serwisie.
Półówka cała i zdrowa.

Z pozytywnych rzeczy to skoro już byliśmy taki kawał od domu postanowiliśmy mile spędzić dzień i wyskoczyliśmy na chwilę do Bydgoszczy (bardzo lubię to miasto) a później na kawę do Torunia....
Ale to już zupełnie inna opowieść;)

7 komentarzy:

  1. Dobrze, że nic się nie stało, że Ty się nie zdenerwowałaś za bardzo i, że się zdecydowałaś "nie telepać" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobrażam sobie co poczułaś w pierwszej chwili...mnie by chyba serce stanęło...dobrze że wszystko w porządku...

    sivi

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też stanęło serce, ale dzwonił do mnie więc byl przytomny, to takie pierwsze myśli, ze skoro mówi ze nic mu nie jest to nie jest, nie oszukiwałby mnie.
    Przyjęłam to spokojnie bo nerwy w takiej sytuacji źle doradzają...
    Ale kiedy jechałam do niego i kiedy minęlam juz nazwę tej wioski, w której sie rozbił to myslałam, że serce mi wyskoczy...

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, od razu mógł mówić, że auto rozpieprzył, a nie "się" :))
    Mnie by wszystko stanęło, a potem ruszyło, za kierownicę na pewno bym nie wsiadła ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko, współczuję przeżyć! Ja mam nieustające schizy na temat wypadków samochodowych i o dziwo nie martwię się, że sama mogę wziąć w nich udział, ale o najbliższych boję się panicznie. Ale co zrobić, przecież ich nie pozamykam wszystkich w piwnicy :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Najważniejsze że Połówka cały a nie w połówkach!
    Sciskam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. taak, zdecydowanie szczęście w nieszczęściu, że połówka cały i "tylko" auto uszkodzone. Stokrotko i tak twarda babka z Ciebie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń