środa, 21 września 2011

Z "czarnych wspomnień"- pierwsza osobna impreza...

Postanowiłam znów napisać coś o byłym mężu, a właściwie to o pierwszej osobnej imprezie.
Zawsze, kiedy mam z nim jakieś kłopoty to mam chęć z Wami podzielić się swoimi przeżyciami z dawnych czasów.
No wiec się dzielę.
Mam tyko nadzieję ze wkrótce skończą się i kłopoty i powody do pisania o byłym.
Ale dziś jeszcze napiszę i pewnie jeszcze kilka razy, tak że wybaczcie.
Utrzymywaliśmy z byłym po rozstaniu, powiedziałbym, przyjazne stosunki.
Wyprowadziłam się, wtedy już nie było kłótni, wzajemnych żalów, ot po prostu trzeba żyć dalej. Przecież nie ma sensu trzymać kogoś przy sobie na siłę, tylko, dlatego, że tak wypada albo, dlatego, że tyle lat byliśmy razem. Uważałam wtedy, że te wspólnie spędzone lata (bądź co bądź były też dobre) zobowiązują nas do tego, aby rozstać się w miarę kulturalnie a nawet może pozostać w koleżeńskich stosunkach. Jakiś czas się udawało na stałe niestety nie wyszło.
Ale do rzeczy.
W sierpniu moja siostra wychodziła za mąż. Mieszkaliśmy już wtedy z mężem osobno od pół roku, ale ja sama a on już z nową panną. O rozwodzie jeszcze nie mówiliśmy, ba nawet chyba jeszcze nie było takich myśli tak na poważnie”(zmieniło się to dopiero po wyżej wspomnianym weselu) czyli formalnie był moim mężem, więc postanowiliśmy, że pójdziemy razem na to wesele i odegramy przed rodziną małe przedstawienie, jaką to jesteśmy udaną parą. A później wrócimy każde do swojego życia.
Prosty układ i dający nam jeszcze trochę czasu na ostateczna decyzję.
Ale mój mąż na tydzień przed weselem raczył mnie poinformować telefonicznie, że jednak pójść ze mną nie może.
No to ja w te pędy wsiadłam do auta i dalej do niego: Jak to nie może?!
A on mi na to, że no tak, niby obiecał, ale nowa panienka jednak zmieniła zdanie i nie zgadza się żeby on poszedł ze mną skoro mieszka z nią. No w sumie to może miała racje, ale co mi tu lafirynda będzie takie rzeczy robić.
I mówię do niego, że puki, co to formalnie to jest moim mężem i jak coś się jej nie podoba to ja się zaraz wprowadzić mogę z powrotem, to najwyżej będziemy we trójkę mieszkać.
Chyba się trochę wystraszył, bo w końcu powiedział, o co chodzi.
Otóż okazało się, że panna ma w swojej rodzinie tego samego dnia wesele i koniecznie chciała tam z moim mężem pójść, a że wesele było w poznaniu to marne szanse, że ktoś męża, jako męża by zdemaskował.
No to wtedy to mnie dopiero zapienił.
I mówię do niego: Ok nie pójdziesz ze mną, ale z nią tym bardziej. Obiecuje ci, że jeśli odważysz się jednak pójść to żebym miała całą noc w sobotę jeździć po tym cholernym poznaniu i cię szukać to możesz być pewien, że znajdę. I że wejdę tam i że nie będzie wam miło jak się wszyscy na weselu dowiedzą. Że zrobię tam taka aferę, że na pewno na długo cię zapamiętają.
Nie poszedł z nią, ona tez nie poszła, a ja musiałam iść, bo to wesele siostry. Bałam się trochę jak to będzie i wstyd mi było, ale co było robić.
I zaraz na początku, przy pierwszym daniu kuzynka zza stołu mnie pyta: a gdzie masz męża?
Nieświadoma oczywiście tego, co się u nas dzieje.
A ja na to, że nie mam i …w bek.
Rozryczałam się strasznie.
Ona mnie przepraszała, ze nic nie wiedziała. Ja zapewniałam ją, że nic się nie stało.
Paranoja jakaś.
Ale poza tym, że się rozbeczałam i było mi bardzo wstyd z tego powodu to jednak uważam, że bardzo dobrze się stało ze ona zapytała i że ja się rozpłakałam, bo widzieli wszyscy i nikt już więcej nie zapytał o to, czyli miałam z głowy i pytania i komentarze dalszej i bliższej rodziny.
Czasami jest potrzebny taki kubeł zimnej wody, żeby człowiek się ocknął. I więcej już mnie takie pytanie nie zaskoczyło i jakoś to zniosłam.
Nie był to wcale koniec świata. Nic się nie zawaliło. Serce mi nie pękło. I generalnie miałam z głowy całą rodzinę.
I trochę satysfakcji, że jednak nie poszedł z nią, chociaż myślę, że wtedy naprawdę bym pojechała do tego Poznania i „rozweseliłabym” imprezę, tylko oczywiście nie szukałabym na ślepo po całym mieście a dowiedziała się gdzie impreza się odbywa;)
I po tym weselu rozwód już zaczął być brany pod uwagę jak najpoważniej, bo po cholerę komu taki mąż….?

11 komentarzy:

  1. Ja to w ogóle nie wiem, po co mąż?;)

    Pozdrw,

    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak trzeba wynieść śmieci i w nocy:)
    Młotkiem sama macham i to nieźle.


    K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też sama macham młotkiem jak trzeba, żeby wynieść śmieci to godzine namawiać trzeba i upraszac, a w nocy to też róznie bywało;)
    Jednak z doswiadczenia mówie że lepszy "nie-mąż" niż mąż. Bo nie-mąż to się zawsze stara, również ze smiaciami i w nocy;)
    A z mężem to tylko kłopoty: upierz, ugotuj, uprasuj, podaj, posprzątaj....
    Pewnie nie wszyscy mężowie sa tacy ale mi się taki trafił;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej Stokrotka a po co był Ci mąż na weselu skoro on już miał inną babę z którą mieszkał?? Myślałaś, że jeszcze da sie to uratować? Może jakby mieszkał sam to tak, ale na pewno nie wtedy gdy miał przy boku nową kobietę. Ja też jestem po rozwodzie, ale nigdy przed nikim nie ukrywałam, że mamy kłopoty i nie chciałam nigdy udawać że jest dobrze, bo albo jest źle albo nie... Dlatego Cię nie rozumiem jak miałaś zamiar iść z byłym na wesele i okłamywać wszystkich dookoła a w szczególności swoją rodzinę, że wszystko jest ok:( No może miałaś swoje powody nie oceniam Cię, ale nie rozumiem. Ja teraz też jestem w nowym związku, w którym nie ma żadnego kłamstwa, jest tylko prawda, czasami gorzka, ale nikt nikogo nie okłamuje, ani siebie na wzajem, ani najbliższych, dlatego Tobie też życzę wszystkiego dobrego i związku opartego na prawdzie:)
    Ściskam M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wtedy byłam młoda i głupia;(
    Sama nie wiem po co był mi maż na weselu?
    Miałam nadzieje, ze moze da sie to odbudować, że kiedy zamieszkał z nową panna i zobaczy szare zycie to moze jednak wróci? Jeszcze do dnia rozwodu gdyby powiedzial ze zaluje i chcial wrocic to wybaczyłabym mu i spróbowalabym to naprawic, wiem ze to nie mogloby sie udac, ale tak wtedy myslałam.
    Tak chcialam oklamac rodzinę, przyznaje, nie był to najlepszy pomysł, ale wiem o tym dzis wtedy myslałam inaczej. Wstydziłąm sie bardzo, bo jakby na to nie spojrzeć to on mnie zostawił, pomimo iż to ja podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się a nie on. W takiej małej wiosce jak tej z której pochodzę to wstyd.
    Poza tym moja rodzina jest raczej w poglądach konserwatywna;( powiem szczerze ze trochę się bałam że beda mnie wytykać palcami.
    Na szczęscie sie myliłam.

    OdpowiedzUsuń
  6. TO NIE JEST ŻADEN WSTYD!!!!
    Ludziom albo ze soba wychodzi albo nie!
    Wstyd dla mnie to wtedy, kiedy się jest z kimś na siłę, bo co ludzie powiedzą, nie wypada i podobne pierdoły.
    Każdy ma prawo do bycia szczęśliwym.KAŻDY.
    Ty też.
    I jak małżeństwa już nie ma, to lepiej to przeciąc jak wrzód, niż być z kimś, żeby tylko inni nie kłapali dziobami.

    Moje prawie wszystkie koleżanki z podstawówki, które się powydawały za mąż w wieku 20-21 lat ( "Szybko, szybko, czas ucieka!" ) są już rozwódkami.
    Jedna nawet podwójną:D

    I po się w to wszystko pchać i siedzieć na siłę, jak bez tego może też być pięknie?

    Powiem Ci tak- opinie innych miej CENTRALNIE W DUPIE.
    Jeśli jesteś z kimś szczęśliwa i czujesz to szczęście każdego dnia- to i tak tworzycie rodzinę.


    K.

    OdpowiedzUsuń
  7. eh..wiem co musiałaś wtedy czuć, bo jak ja na jakiś czas rozstałam się z małżem to też było mi ciężko a tu zewsząd pytania jak tam mąż, co u was słychać, jak tam w małżeństwie itp itd A że ja kłamać nie lubię i nie potrafię to bliskim znajomym mówiłam prosto z mostu, że nie wiem jak tam bo z nim aktualnie nie mieszkam, a tym wścibskim dalszym prawie nieznznym mówiłam ironicznie 'ja zyje, p. żyje to znaczy że jest ok' i oni mieli radochę, że ja tak fanie żartuję..a ja wcale nie żartowałam! Teraz jesteśmy razem, ale ja do tego podchodzę z dystansem...w sensie cieszę się, bo pomimo wszystko jest mi bardzo bliski, ale na siłę nie będę nic robiła. To, że potrafiłam raz odejść i powiedzieć DOŚĆ dało mi ogromną siłę i teraz wiem, że jeśli będzie coś nie tak nie będę pokornie cierpiała w czterech ścianach tylko powiem 'dowidzenia' i wyjdę z podniesionym czołem i nie będzie mi wstyd tylko będę z siebie dumna...tak samo jak byłabym dumna z każdej kobiety w takiej sytuacji! I z Ciebie (choć nie znam Cię tak dobrze) też jestem DUMNA, że byłaś odważna i poradziłaś sobie z tym wszystkim! I fajnie, że potrafisz o tym pisać, bo możesz nawet nie wiedzieć, ale Twoje wpisy mogą dać siłę innej kobiecie, która nie umie sobie jeszcze poradzić a ma podobną sytuację.

    Ale widzisz sama takie sytuacje też są w życiu potrzebne bo prawdziwa mądrość człowieka to nie wiedza, ale doświadczenie-Ty już raz to przeszłaś i jesteś o tyle mądrzejsza i silniejsza...i miałaś szansę na prawdziwą miłość i prawdziwe szczęście- to obok Ciebie i w Tobie ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Uuu jaka dyskusja się rozwinęła! to i ja wtrące swe 3 grosze. Eeee no bez przesady, nie tak źle z mężem, nie ma co wrzucać wszystkich do jednego wora...niektórzy się starają, gotują i sprzątają i dzieckiem się zajmą i zarabiają...nie-męże też nie wszyscy to ideały, tyle że łatwiej od nich uciec :)

    sivi

    OdpowiedzUsuń
  9. Stokrotko podoba mi się pointa: no rzeczywiście NA CHOLERĘ? ;-) teraz męża nie ma, a o ile lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  10. Moje drogie,
    Dziękuje bardzo za dyskusję jaka sie nawiazała pod tym postem.
    Chce odpowiedzieć Wam wszytkim na komentarze.
    Wiem, że takie oszukiwanie "ogółu", udawanie ze wszytko jest w porządku było naiwne i głupie, ale taka właśnie byłam. Niestety nie jest tak, że jak jest źle to człowiek nagle nabiera siły i odchodzi. Może niektórzy tak mają, ja niestety nie i długo dorastalam do tej decyzji i robiłam również głupstwa takie jak to które opisałam, czyli ze zamierzałam isć z nim na wesele. Tych głupstw było więcej i pewnie jeszcze niejedno opiszę, a wierzcie mi bywały też gorsze.

    Do K:
    Tak sobie wczoraj trochę pozartowałyśmy, wychowana byłam trochę tak ze "mąż", małżeństwo to w zasadzie pełnia szczescia. Po co mąż? Nie no musi być koniecznie do tego szcześcia oczywiscie. No wiec był. Był z miłosci, ale widocznie taka szkolna miłość to jeszcze nie była ta....
    Ale było też dobrze, więc absolutnie nie pzrekreslam tu "instytucji" męża. Kilka pierwszych lat było naprawde ok. Później pojawiła się ona.
    Teraz wiem już że to żaden wstyd i ze wstyd to był jak udawaliśmy szczesliwe małzeństwo a ludzie na mieście widywali go z ta panienka. Dobrze ze nie poszlismy wtedy razem bo to by dopiero było głupie.
    Do M:
    Teraz to ja też nie bardzo rozumiem czemu to miało wtedy służyć, moze wierzyłam ciągle, ze jednak wróci do mnie i że jakos to posklejamy, po zatym chyba chciałam dać sobie jeszcze treochę czasu na przygotowanie i siebie i rodziny do takiej decyzji.
    Wiem, ze nie było to mądre ale tan niestty było.
    Teraz też jestem w zwiazku w któym nie ma kłamstwa, i już mnie zupełnie nie obchodzi co inni powiedzą.
    Wtedy wydawała mi sie ważna opinia postronnych;(
    Do Olimpii:
    No to myślę, ze wiesz o czym mówie i co czułam.
    Ale rzeczywiscie podjęcie raz takiej decyzji daje siłę i wiesz że nastepnym razem (oczywiscie kazda z nas wierzy ze nastepnego razu juz nie będzie) nie bedziesz tak długo czekać.
    I nie wstyd jest odejsć ale wstyd jest zostać w takim związku.
    Do Sivi:
    Absolutnie nie mówię że wszycy są tacy, mnie się po prostu jakis taki trafił i już.
    Nie-mąż to też wcale nie oznacza zaraz swietlanej przyszłosci, ale masz racje chyba łatwiej odejsć, choć i to nie zawsze.
    Do Oli:
    Ja mówie tylko za siebie: więcej za maz nie zamierzam wychodzić (choć nosze sie z zamiarem uniewaznienia małżeństwa). Oczywiście jest takie powiedzenie: >"nigdy nie mów "nigdy" i "zawsze" < wiec sie nie zapieram ze napewno nie ale na dzień dzisiejszy nie zdecydowałabym sie;)

    OdpowiedzUsuń