piątek, 30 czerwca 2017

O bziku

Trudno, zamęczę Was dzisiaj!
Uwielbiam chmury!
To znaczy kocham lato i upały, a zazwyczaj z upałami wiążą się niesamowite zjawiskowe widowiska na niebie. Ubóstwiam je, fascynują mnie, prostu mogłabym tak gapić się cały czas na zmieniające się obrazy. Przepadam wprost za ich wielowymiarowością, za niesamowitą paletą bieli, szarości, niebieskiego, granatu, fioletu, żółci, czasem czerwieni.
Po prostu kocham to zjawisko kiedy chmury wypiętrzają się na gładkiej tafli błękitu i tworzą nieziemskie krajobrazy.
No cóż, każdy ma jakiegoś bzika, ja oprócz wielu innych kocham patrzeć i fotografować chmury.


Wszystkie zdjęcia są z wczoraj.



wtorek, 27 czerwca 2017

Komputer mi się spsuł, to znaczy komputer działa, ale nie chce współdziałać z internetem.
I tak już chyba ze dwa tygodnie jest:(
W pracy niema czasu nawet odświeżyć strony, nie mówiąc o pisaniu czy czytaniu czegokolwiek, a w domu zwyczajnie się nie da. A może pora rzucić to w cholerę? Tylko tak trochę żal.
Opisywać jest co.
Po imprezie na W w tym roku się nie musiałam zbierać, bo w zeszłym to oho ho!
Parę wycieczek mam do opisania.
Parędziesiąt zdjęć do pokazania.
Temat goni temat, chociaż czasem to myślę, że lepiej się w język ugryźć.
Do zobaczenia zatem niebawem, mam nadzieję, że w końcu sobie z tym internetem poradzę!

środa, 14 czerwca 2017

Nic nie piszę...

... bo nie mam czasu.
Sprawy urzędowe mnie pochłonęły. Jak ja lubię te urzędy! Zawsze jest wtedy coś do opisania na blogu. Na przykład od wczoraj mam nowego kolegę.
Mówcie co chcecie, ale półtorej godziny wspólnie spędzone pod drzwiami zbliża ludzi. Pewnie przez najbliższe pół roku z daleka będziemy do siebie machać na ulicy. A i  niechybnie w tym samym czasie urząd nas powiadomi o załatwieniu naszych spraw smsem (patrzcie jaka to nowoczesność do urzędu dotarła!!!!), wiec możliwe, że jeszcze kolejce przy okienku się spotkamy.
Idę pisać list miłosny do zarządzającego tym burdelem, wszak cierpliwość i wyrozumiałość ma swoje granice.

wtorek, 6 czerwca 2017

Wielki dzień...

Szanowni Państwo, niniejszym chciałabym wszem i wobec ogłosić, że dziś nastał dzień wielki i wspaniały! Należy w tego powodu odegrać marsza, oberka  i poloneza albo inną fanfarę.
Kwiaty z tej okazji przyjmuję przez tydzień, czekoladki bez ograniczeń.
Otóż dziś nawiedził nasze skromne domostwo gość niezwykły i znakomity, długo oczekiwany i niezaprzeczalnie nietuzinkowy mężczyzna!
Tak proszę Państwa to jest mężczyzna, przynajmniej tak można wywnioskować z koloru oczu i wielkości uszu. Mężczyzna, wraz ze swoją, niemniej wspaniałą, barwną inaczej, świtą.
Zajechali z samego rana na dwie karety wzbijając z drogi kurz, a w sąsiadach niepohamowaną ciekawość.
Swą niepospolitą obecnością sprawili, że sąsiadka podeszła do płota, którego nie posiada  i zaczęła tłuc gliniane garnki, których nie było.
Później zastukała w moje okno mówiąc konspiracyjnym szeptem: sąsiadko z jakimś towarem do was zajechali.  Właściwsza forma powinna brzmieć "jakieś towary do was zajechali", ale sąsiadka jest w wieku, w którym trudno posądzać kogoś o używanie slangu młodzieżowego.
Towar okazał się być dekoracją konieczną, umożliwiającą pobyt tych ważnych osobistości w naszych skromnych progach, a towary, wróć świta rozpierzchła się natychmiast po obejściu w ilości słusznej, aczkolwiek mocno i pozytywnie zaskakującej.
Porozłazili się wszędzie, oglądając co i jak należy przynieść i jak ustawić, aby pobyt dostojeństwa odbywał się bez zakłóceń, w jak najlepszej atmosferze.
Aby umożliwić rozpakowanie karety należało uruchomić drugą bramę, notabene przewidzianą głównie do wjazdu szambiarki, ale przecież szacowni nie muszą o tym wiedzieć.
Ech luzie! jak oczy się uśmiechały widząc jak szacowni dworzanie z gracją wynoszą przywiezione dobra, jak ustawiają, jak dopasowują, jak dbają o szczegóły, ech człowiek do wspomnienia tej nieprawdopodobnej chwili uśmiecha się do monitora jak głupi do głuchego, który je ser.
Po wymianie krótkich uprzejmości, odtańczeniu Lambady i  powitaniu nowo przybyłych marchewką i cukrem- nie czepiać się, chleba nie było akurat a marchew też jest przecież na "ch" - towarzystwo zajęło swoje pozycje, głównodowodzący wykonał jeszcze kilka telefonów i wziął się za sprawowanie nadzoru, władzy i honorów i tak ma być przez najbliższych kilka dni.
Otóż proszę Państwa, jak zapewne się domyślacie- wszak z tekstu jednoznacznie to wynika-dziś zaczęła pracę długo oczekiwana, wymarzona, wytęskniona..... ekipa remontowa.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Ze szkolnych wieści...

Hm od czego by tu zacząć, albo inaczej: czy warto w ogóle zaczynać i pisać o czymkolwiek?
Ostatnio mieliśmy w szkole spotkanie dzieci i rodziców z wychowawczynią, dyrektorem i psychologiem szkolnym.
Psychiatra może byłby bardziej na miejscu, ale nie mają, tylko spychologa.
Dziwnie było znów zasiąść w szkolnej ławce.
Od razu była też klasówka na temat zapotrzebowania na obiady i świetlicę.
Niby temat łatwy, ale jak widać nie mogli się powstrzymać od rozdania kartek, długopisów i zadania pytań;-P Taka natura.
Patrząc na rodziców, można chyba wstępnie wywnioskować, że nie będzie nudno. Może być straszno, ale to się jeszcze okaże.
Generalnie wygląda na to, że wszyscy mamy wspólny cel: i rodzice i nauczyciel i dyrektor, więc nadzieja na sukces jakaś jest. Burmistrz tylko ma odmienne zdanie na każdy temat, ale on za to wszystko płaci, więc nawet mu się nie ma co dziwić.
Liczba dzieci w klasie nie osiągnęła na razie magicznego poziomu dwudziestu i jest tylko trzech chłopców. Generalnie chyba należy im współczuć.
Na razie perspektywę, jaka się przed nami roztacza można by zatytułować Och i Ach!
Żeby tylko nie zmieniła się z czasem na Oj i Ałć! Ale trzeba być dobrej myśli, szkoła ma generalnie opinię świetnej placówki a ponoć o pani dyrektor krążą legendy.
 I nie są to opowieści z krypty, a bardziej z tych słonecznych kręgów, gdzie dobro zawsze zwycięża, a Kopciuszek też była kobietą.
Pani dyrektor robi wrażenie osoby niezwykle skromnej i przyjaznej, za to wychowawczyni na razie mnie nie kupiła, jakaś taka jest niebezpośrednia, jakby była w szklanej kuli.
Królowa śniegu.
Choć niby pogodna, uśmiechnięta to jednak coś mi w niej skrzypi.
I prawdopodobnie  nie są to kości, bo jest młodsza ode mnie o jakieś 5 lat tak "na oko", choć z drugiej strony szczupła taka, zero tłuszczyku to może i skrzypieć.



PS. Błagam nie traktujcie tego wpisu ani trochę poważnie.
Dobrze będzie, a  spotkanie było udane.