wtorek, 31 lipca 2018

Spik inglisz

Niepewna jestem swoich umiejętności językowych, co daje się we znaki w różnych sytuacjach.
Ten opór językowy umocnił się zwłaszcza po pobycie w Anglii, gdzie  uświadomiłam sobie swoje ogromne braki i teraz to już w ogóle jedna wielka blokada.


Niedawno na przykład zadzwonił telefon służbowy i pan który mówił po angielsku. 

poniedziałek, 30 lipca 2018

Dzisiejsza wieś jest dziwna...

Kiedy ja byłam w wieku naszych dzieci nikt z dorosłych chyba nie podejrzewał nawet, że za całkiem niedługi czas, żeby zobaczyć na wsi krowę czy owcę to trzeba się będzie udać do zoo.
Owszem, na naszej wsi jeszcze swinię, kurę a nawet gęś czy perliczkę można usłyszeć, czyli gdzieś są, konie często można spotkać, bo biegają po sąsiedzkiej łące prawie codziennie, o krowę trudno i zdecydowanie łatwiej tu spotkać sarny czy lisy, niż krowę, a owce to już zupełna abstrakcja.
A osła to tylko w wersji ludzkiej, ale za to nagminnie.

niedziela, 29 lipca 2018

Dobre intencje...

Podobno dobrymi intencjami to wiadomo co jest wybrukowane.
Zapewne z dobrych chęci- bo chyba nie złośliwie, chociaż mam pewne wątpliwości co do tego, zwłaszcza o 3 nad ranem -wczoraj zostałam obdarowana sześcioma skrzynkami pomidorów.
Goście pojechali dziś wieczorem, pomidorów nie dało im się wcisnąć z uwagi na stan, w jakim się znajdowały-pomidory nie goście, a jak pojechali to ja się wzięłam za te nieszczęsne dary natury.


Właśnie skończyłam je obierać ze skórek, wszystkie garnki jakie były w domu są pełne pulpy pomidorowej.
Dobranoc.

Uzupełnienie:
Jeszcze fotka zza okna tuż przed pójściem spać:



czwartek, 26 lipca 2018

Przez wzgląd na dawne czasy


Kiedy jeszcze pisałam pod innym nickiem i innym adresem, często -z grupą zaprzyjaźnionych i równie pozytywnie zakręconych Blogerek- organizowałyśmy akcje wspierające potrzebujących na portalu siepomaga.pl

W różny sposób. Pisałyśmy o tym notki, zachęcałyśmy do wpłaty choćby kilku złotych, a kilka razy organizowałyśmy też licytacje jakichś drobnych przedmiotów, z których pieniądze trafiały oczywiście do siepomaga.pl. 


Jedną z tych zakręconych na pomaganie była Magda- Szminka z kurnika. Później nasze drogi się rozeszły- jak to bywa w blogowym świecie - poróżniłyśmy się o jakaś totalną błahostkę i przestałyśmy utrzymywać bliższe kontakty, ja zmieniłam adres, nick, czytelników (wiadomo teraz jest tylko kilka osób tylko, tych których znałam osobiście a co za tym idzie miałam do nich zaufanie, poinformowałam o zmianach, pozostali nie otrzymali ani adresu ani informacji jakichkolwiek innych informacji ) a ona jak się teraz dowiedziałam przestała pisać blog, brak kontaktu iędzy nami całkowity, ale do rzeczy bo do brzegu daleko.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Ano dlatego, że w tamtym czasie i przy tamtych akcjach Magda była jedną z pierwszych w pomaganiu, ona była takim motorkiem napędzającym całe to towarzystwo. Wulkan energii po prostu, szukająca, nawołująca, zachęcająca,działająca, nie zaraz tylko teraz i już.

A teraz ona sama jest w trudniej sytuacji. Jak już pisałam kontakt między nami się urwał kilka lat temu, dlatego nie miałam pojęcia co u nich słychać, ale to nie ma znaczenia - dziewczyna potrzebuje wsparcia teraz  i już, animozje na bok, bo to w tym wszystkim najmniej ważne.

Przypadkiem-choć jestem pewna że w tym wypadku to nie mógł być do końca przypadek- trafiłam na informację o pożarze, który strawił dom Magdy i jej rodziny. Dzień przez wigilią ubiegłego roku.

Kto w tamtym czasie czytywał jej blog wie czym było dla niej to miejsce, a kto nie czytał to zdaje sobie sprawę czym jest utrata dachu nad głową. Jakimś cudem Magda się obudziła i zdążyła zabrać z domu dzieci- na szczęście nikt nie zginął. Dom był jeszcze w trakcie wykańczania, nie był ubezpieczony.

Dziś nie zamierzam prowadzić akcji, jak kiedyś, ale chciałam o tym napisać, może ktoś z Was zechce przeczytać a może coś od siebie dorzucić.

Tragedie zdarzają się wszędzie, niestety każdego z nas może to spotkać, chwila nieuwagi i całe życie do góry nogami...

Zajrzyjcie na link, a może ktoś ją jeszcze kojarzy, Magda- Szminka z Kurnika?

Tu można pomóc i przeczytać co tak naprawdę się wydarzyło:

 historia i konto

Rozmowa z Magdą -klik.



wtorek, 24 lipca 2018

Spacer po ogrodzie w Arkadii

Pogoda plażowa, a że u nas plaży w zasięgu brak to wybrałyśmy się na wycieczkę do cienistego parku w Arkadii.
Park dosyć znany i bardzo lubiany, w weekendy jest tu bardzo dużo ludzi.
Byłyśmy późnym popołudniem, więc spotkałyśmy głownie strażników posiadłości oraz kilka(naście) par ślubnych polujących na złotą godzinę.
A my polowałyśmy na spokojne popołudnie i chyba się udało.


poniedziałek, 23 lipca 2018

Aktualności...

Obawy oczywiście były zupełnie niepotrzebne.
Faceci dogadali się tak jak przypuszczałam, ta sama bajka po prostu.
Dzieci.... już pierwszej nocy postanowiły że absolutnie koniecznie muszą spać razem, gadały do 2 w nocy, młodsze zrywają kwiatki, mieszają wodę z piaskiem i produkują czarodziejski eliksir.
Najmłodszy wydawać by się mogło, że nie ma kompana i będzie się nudził, ale nic bardziej mylnego: ten jest niemal zupełnie bezobsługowy (po za pampersami) co złapie to zje, co znajdzie tym się bawi;-)
A my to wiadomo jak ;-O


piątek, 20 lipca 2018

No bez żartów....

Ja rozumiem, że w tym roku przyroda ma jakieś problemy ze sobą, no ale żeby aż tak jej odbiło.
Nawłoć- polska mimoza, od której to podobno zaczyna się jesień- właśnie zakwitła.


Przecież lato dopiero co się zaczęło?!
Nic tylko się napić.

czwartek, 19 lipca 2018

Rozmówki - Młodsza w roli głównej

Rozmawiamy rodzinnie.Za oknem burza, ulewa, pioruny, świata nie widać.
-Ale leje. Jak tak dalej pójdzie to znów będziemy mieć basem w piwnicy- mówię ja
-A duży?- zainteresowała się Młodsza
-Nie dziecko, tylko do kostek- odpowiedziałam najpoważniej jak się dało
-Aaa, to skoda! -odpowiedziała zawiedziona

***

Robimy porządki. Mała znalazła swoje stare za małe kalosze, biegnie i woła:
-Mamo zobacz to są buty z mojego dzieciństwa!

***
Rozmawiamy o najmłodszej w rodzinie - trzymiesięcznej siostrzenicy. Pada pytanie do najmłodszej:
-A tobie jak się Ana podobała?
-No fajna, ale jakby miała włosy to byłaby fajniejsza.

środa, 18 lipca 2018

Trochę się stresuję...

W najbliższych dniach przyjeżdża do mnie przyjaciółka z rodziną. Czemu wiec ten stres?
Otóż ostatnio widziałyśmy się na jej ślubie, a to było z pięć lat temu chyba.
Jakoś tak wyszło, że całe cztery lata studiów trzymałyśmy się razem, a później ona wyszła za mąż i wyprowadziła się na Podlasie. Później dzieci, brak możliwości, czasu, tak bywa. I tak się zbieramy do odwiedzin, ale wiadomo na jeden dzień szkoda jechać, a na kilka dni to już poważne plany, więc jakoś się nie złożyło do tej pory, przez telefon możemy rozmawiać pół dnia, ale jednak to nie to samo. A teraz przyjeżdżają, na tydzień cała rodzinką.
Jestem przekonana że dzieciaki się dogadają, dom pewnie będzie wypełniony śmiechem, krzykiem, piskami, wieczory pełne będą rozmów o niczym i o wszystkim, ale się trochę niepokoję czy po tylu latach nie widzenia się dogadamy się tak jak kiedyś....
Mam nadzieję.

A to na dowód, że u nas nigdy nie jest nudno:


poniedziałek, 16 lipca 2018

Codziennik...

O kotach nie będzie, ale zdjęcie mi się podoba.



Dni uciekają jak przez dziurawe sito.
O ile jadąc do i ze szkoły/przedszkola dwie godziny spędzaliśmy w drodze z dziećmi  najcześciej rozmawiając, czasem tylko pozwalając na jakieś bajki w drodze, tak teraz nie widzimy ich cały dzień, a kiedy wracamy to też najpierw obiad, później jakieś zajęcia różne, nagle przychodzi wieczór szybka kolacja, łazienka czytanie i niedomiar "wspólnobycia" się powiększa.

piątek, 13 lipca 2018

Dr House to to nie był....




Jakiś poranek w ubiegłym tygodniu.
Budzę się z bólem uszu, przed przyjazdem do pracy odwiedzam aptekę bo do uszu dołączyło gardło, chyba coś mnie bierze trzeba wziąć jakieś tabletki póki czas.
Tabletki mimo że połykane jedna po drugiej nie przynoszą prawie żadnej ulgi, a wręcz przeciwnie z godziny na godzinę czuję się znacznie gorzej. Z niecierpliwością odliczam czas do końca pracy, odbieram dzieci i jadę do domu, gdzie natychmiast kładę się do łóżka (dobrze ze jest mama). Czuję wszystkie stawy, każdą kosteczkę. Do tego dochodzi ból brzucha, a właściwie to nie brzucha tylko miejsca pod mostkiem. Ból nie jest ostry ale mocny, przechodzący w ból na plecach. To przysypiam na chwilę, bo się budzę, boli coraz bardziej. W końcu ok 22 stwierdzam, ze jednak chyb w takim stanie nie przetrzymam nocy bez lekarza, jedziemy na SOR.
Po odstaniu w kolejce (nieduża mieścina, więc i dantejskich scen nie ma, raptem 4 osoby) pan z irokezem na głowie z ubraniu z napisem "ratownik medyczny" zaprasza do gabinetu.
-Czy była pani u lekarza rodzinnego?-pada pierwsze pytanie
-Nie -dukam
-No i dlaczego? I teraz za karę powinno panią boleć do jutra, aż pani pójdzie do swojej przychodni.
Ciekawe podejście, prawda? Ale w sumie może racja, pan tu się przyszedł wyspać a tu co chwile ktoś mu przeszkadza, zamiast spać to łażą po szpitalach jeden z drugim. 
-Na co Pani liczyła że przejdzie? Na sąsiada? To chyba do Babki powinna się pani udać!- z eniby pan doktr taki żatrobliwy
-Nie dojadę na Podlasie.-wychrypiałam
-Że co?
-Mówię ze nie dam rady dojechać na Podlasie w takim stanie, a bliżej żadnej Babki nie znam.
-Co panią boli?
-Rano bolały mnie uszy ale teraz boli mnie brzuch, stawy, głowa. Od rana w bardzo szybkim tempie..
-Niech się pani zdecyduje w końcu co panią boli? To brzuch czy uszy?
Zbaraniałam, choć wierzcie mi wg horoskopu rakiem jestem.
-To co panią boli?
-W tej chwili najbardziej to chyba brzuch, ból przechodzi w plecy.
-Proszę się położyć- badania przez ubranie jeszcze nie przerabiałam, ale jak widać techologia badań też się posunęła na przód  no ja wiem że nie jestem już piękna i młoda ale jednak nie myśłałam że aż tak ze mną źle pouciskał i wyszedł.
Przyszła pielęgniarka poprosiła mnie do zabiegowego.
-Będą dwa wkłucia poinformowała.- dopytałam co mi podaje, jeden rozkurczowy (nie wiem co bo nazwy nie wymieniła)  drugi p.
-Proszę tu do mnie wrócić-poinformował lekarz-nielekarz.
Wróciłam.
-Co mi jest?- zapytałam
-Wygląda na wirusowe zatrucie pokarmowe- naprawdę tak powiedział, nic nie przekręcam.- Tu ma pani receptę, ten jeden lek proszę brać trzy razy dziennie po jednej tabletce, a ten drugi przeciwbólowy trzy razy dziennie po trzy.
Podziękowałam, wyszłam.
Pojechaliśmy do apteki.
Pani wydając leki ostrzegła tylko- że oczywiście to lekarz zapisał, ale dawka jest przekraczająca dobową dopuszczalną dawkę i że ona osobiście by odradzała-ale decyzja należy do pacjenta.
Leki podane domięśniowo zaczęły działać, nie żeby przestało boleć, ale dało się przetrwać do rana.
Rano do pracy. Niestety nie byłam w stanie się skupić, właściwie to przespałam chyba ze dwie godziny na kanapie. Do przychodni zadzwoniłam niestety na dziś nie ma już miejsc, może pani przyjechać i ewentualnie prosić jakiegoś lekarza żeby panią przyjął, ale czy przyjmie- nie wiadomo.
Prywatna przychodnia: owszem na dziś można ale dopiero po 16 jest lekarz, a ja o 14 muszę zabrać dziecko ze szkoły, tak więc nie pozostało mi nic innego jak tylko dojechać do domu i umrzeć.
Czułam się coraz gorzej, w dodatku jak na złość w domu byłam tylko ja i dzieci, mama na wycieczce.
Z minuty na minutę gorzej. Perspektywa ponownego odwiedzenia szpitala uprawdopodobniała się coraz bardziej. W końcu ok 21 pomyślałam, żeby zadzwonić do chyba jedynego lekarza do którego mam pełne zaufanie-pediatry moich dziewczynek. To co prawda dość daleko, no i lekarz od dzieci może nie chcieć mnie przyjąć, ale z drugiej strony wyjścia za bardzo innego nie widziałam, a pani P jest lekarzem z powołania może nie pogoni.
Nie chciała mnie przyjąć, bo ona dorosłych nie leczy, bo ona pediatra, a po za tym to leży już w łóżku, a ja najwcześniej za godzinę do niej dojadę (ok 70km) ale kiedy jej powiedziałam co i jak i że w przychodni dopiero na poniedziałek mogę się umówić, i że do poniedziałku to ja się przekręcę chyba kazała przyjechać.
Nie byłam w stanie sama prowadzić samochodu, zwinięta w kłębek leżałam na tylnym siedzeniu.
Dojechaliśmy. Wysłuchała o wszystkich objawach, nie krzycząc żebym się zdecydowała co boli, osłuchała, zbadała brzuch. Przy zajrzeniu do gardła wezwała Matkę Boską  (możliwe że jej się ukazała, taki lekarz to Anioł wiec kto ją tam wie), angina bardzo zaawansowana.
Leki które dostałam od lekarza z pogotowia działają za zapalenie jelita- co w przypadku bólu tylko w okolicy żołądka  braku bólu brzucha nijak się ma. Najprawdopodobniej ból powodowany był podrażnieniem błony śluzowej żołądka spowodowany najpierw wzięciem na pusty żołądek sporej dawki paracetamolu i kofeiny(w gripexie) a później jeszcze zapisaną dużą dawną ibuprofenu (dalej na pusty żołądek). Dostałam zalecenie że gdyby ból się utrzymywał należy zrobić usg brzucha, tudzież inne gastrobadania, bo ból w tym miejscu może świadczyć o kamieniach tam gdzie ich być nie powinno. Antybiotyk dostałam a jakże, jednak z obawy że nie dam rady go przełknąć lub ewentualnie nie dam rady utrzymać zbyt długo w żołądku rozważałyśmy antybiotyk w zastrzykach, jednak sposób pani doktor okazał się podziałać, a mianowicie poleciła żeby antybiotyk połkać jedząc kisiel- rzeczywiście poskutkowało, kisiel się przyjął a wraz z nim pierwsza dawka Zinnatu. Rano było o wiele lepiej, na ból gardła niezawodne jest płukanie wodą utlenioną (nie sama oczywiście 1 łyżka na szklankę wody- okropieństwo ale działa cuda).
A i podobno nie ma czegoś takiego jak "wirusowe zatrucie"- wirusowe to może być zapalenie.
Dziś jest już całkiem dobrze, wszelkie bóle ustały, pozostało tylko wybrać antybiotyk do końca (10dni) i mieć nadzieję, że dzieciaki nie złapały ode mnie tego świństwa.
Chyba pora o siebie zadbać, zawsze odkładam siebie na później a tu do endokrynologa trzeba się wybrać, z żylakami coś trzeba zrobić...


poniedziałek, 2 lipca 2018

O, jeżusie....

Wczoraj zawitały do nas wyczekiwane stworzonka jednak nie dwa jak początkowo myśleliśmy, a trzy Co nas bardzo ucieszyło, zwłaszcza ze są to dwie dziewczynki i chłopiec.
Na razie są bardzo przestraszone i nieśmiałe. Nie ma się co dziwić, w końcu spędziły kilka godzin w pudełkach na niepewnym gruncie w czasie jazdy, huczało, bujało, trzęsło a później trafiły w jakieś nieznajome miejsce o dziwnym, zupełnie nieznanym zapachu, zupełnie innym od tego które znały do tej pory. Poznajcie Osię, Dudusia i Osowę:
Osia:


Osia przyjechała do nas ze swoim gniazdem. Zakopała się po uszy (dlatego nie wiele ją widać) i tak też została przeniesiona w nowe miejsce. Mam nadzieję, że będzie jej łatwiej że ma tu kawałek czegoś co zna, co sama sobie ułożyła, co jest jej znane i ma jej zapach.

Duduś:

Dudusia widać jeszcze mniej. Nie chciał zupełnie wyjść z kartonu, zakopał się pod wszystko co się dało, zostawiliśmy go więc w spokoju żeby wyszedł kiedy poczuje się pewniej. Po pewnym czasie pudełko było puste, a dobywające się odgłosy sugerowały że ktoś mości sobie jakieś legowisko. 

Osowa:

Osowa przeniosła się z kartonu najszybciej, Posiedziała chwilkę, wysunęła nosek na kilka sekund po czym potuptała nieśmiało i ukryła się po chwili w gałęziach.
I na razie tyle je widzieliśmy.
Teraz trzeba tylko dać im trochę spokoju, żeby oswoiły się z nowym miejscem i nową sytuacją i żeby się czuły jak u siebie.
Wieczorem trzeba dbać, by miały pełne miseczki a może czasami uda się je zobaczyć- o czym z pewnością nie omieszkam Was powiadomić.

Czy nie pójdą sobie w siną dal? Tego nie wiadomo, nie będą przecież trzymane w zamknięciu, jak będą chciały to sobie pójdą, ale mamy nadzieję, że tu im będzie dobrze i że nie będą szukać szczęścia nigdzie indziej.

A koty? Koty raczej nie powinny mieć do jeży żadnych pretensji, nie mają wzajemnie powodu aby się nie lubić, a podwórko na tyle duże że na pewno nie muszą sobie wchodzić w drogę.