poniedziałek, 30 października 2017

Szkolne zagadki

Przepraszam ale i mnie musiało się ulać.

Może mam mylne wyobrażenia o szkole, o wychowawcach i pierwszej klasie, o nauczycielach w ogóle, a może jestem jakaś przewrażliwioną nadopiekuńczą wariatką, ale wierzcie mi naprawdę próbuję ją zrozumieć, próbuję nawet polubić i ni cholery nie wychodzi.
Mowa o wychowawczyni. Nie potrafię, nie rozumiem i koniec.
Zagadka pierwsza.
Na zebraniu była mowa o tym, że skoro jest ten dziennik elektroniczny i daje takie możliwości to może nauczyciele prace domowe będą zapisywać w dzienniku, bo wtedy zaznaczą raz, a widzą wszyscy rodzice, a tak to każdemu dziecku z osobna sprawdzają czy zaznaczyło. Pomysł generalnie dobry, zwłaszcza kiedy dziecko akurat było nieobecne, ale jeden rodzic poprosił, że i owszem pomysł świetny, ale aby nie rezygnować również z zaznaczania prac domowych w ćwiczeniach - bo jeśli ktoś akurat nie ma możliwości zalogowania się do dziennika, to nie będzie wiedział, a i nawyk sobie dzieci będą wyrabiać, żeby zaznaczać. Prawda. Wychowawczyni przystała na to.
Teraz pytanie za sto punktów: ile razy w dzienniku elektronicznym pojawiła się informacja o pracy domowej?
Tak, dokładnie tyle: ani raz.
Ale za to któregoś dnia w ćwiczeniu znalazłam czerwoną uwagę: brak pracy domowej....  Nie było zaznaczone w ćwiczeniu co jest zadane do domu. Wina młodej, bo nie zaznaczyła, pani zapewne nie ma obowiązku sprawdzania tego, ale gdyby tak była informacja w dzienniku, tak jak było ustalone. Nic to, przeżyjemy.
Poza normalnymi zajęciami wychowawczyni prowadziła także zajęcia z logopedii, na które raz w tygodniu Starsza też chodziła. Któregoś dnia otrzymałam mail o treści: " Informuję, że zajęcia z logopedii są odwołane". Na pytanie czy są odwołane tymczasowo, czy na stałe nie uzyskałam odpowiedzi, dopiero po kilku dniach dostałam wiadomość (jak i wszyscy rodzice zapewne): "Informuję, że od dnia... zajęcia z logopedii odbywać się będą z nową panią".
W sumie mogła nie powiadomić, prawda? Chwała jej za to. Nazwiska pani nie ujawniono.
W-F- to kolejna sprawa. Na zebraniu wychowawczyni zapewniała nas, że ruch i zajęcia z WF jest dla niej bardzo ważne, i że niestety salę gimnastyczną jak na razie dostała tylko na 1 godzinę w tygodniu, ale że w miarę możliwości będą ćwiczyć na boisku, że zamierza jedną godzinę podzielić na pół, tak żeby każdego dnia dzieci miały trochę ruchu i w ramach tej pół godziny mogą poćwiczyć w klasie lub na korytarzu jakieś zajęcia typu aerobik, taniec itp. Strój na WF- jak zostało ustalone- będzie przechowywany w klasie, a w piątki dzieci strój będą zabierały do prania,  tylko żeby nie było sytuacji, ze w poniedziałek nie przyniosą, bo w poniedziałek właśnie maja salę. Zgadnijcie ile razy Starsza przyniosła strój do prania?
Tak nie przyniosła jeszcze wcale, a mamy za chwilę listopad! Usłyszałam rozmowę dwóch mam, dopytałam dziecko i tak proszę Państwa, nie maja wf, na sali byli chyba dwa razy: raz na początku roku, drugi raz w urodziny Starszej, pamiętam bo wróciła do domu z rychą na 10cm na szyi- ołówkiem na sali gimnastycznej się tak zarysowała, aż była u pielęgniarki. Tak czy inaczej nie ćwiczą w ogóle. Nie przebierają się w stroje, nie chodzą na salę, chyba że pani ze świetlicy czasem ich zabierze.
Kolejna sprawa:
Spóźnia się na lekcje notorycznie. Nie córka się spóźnia, tylko Pani. Żeby nie było każdemu się może zdarzyć wiadomo jesteśmy ludźmi, pani ma małe dziecko, nam też się zdarzyło 2 czy 3 razy, ale pani się ostatnio zdarza co dzień. Czemu to dla mnie taki problem? Bo ja też mam na 8 do pracy, jeśli pani jest chwilę przed 8 i mogę młodą odstawić do klasy to i ja zdążę na 8.00-8.05. Jeśli Pani nie ma to albo trzeba dziecko odprowadzić na świetlicę (świetlica jest do 8.00) albo trzeba czekać pod klasą aż ktoś przyjdzie, otworzy i przejmie opiekę nad dziećmi. Ostatnio codziennie w klasie rano jest inny nauczyciel wiec mogę ją zostawić i biec do pracy, ale to chyba coś jest nie tak.
Ale najlepsze zostawiłam na koniec.
Jakieś trzy tygodnie temu Starsza poznała kolejną literkę, nie pamiętam jaką, ale nie w tym rzecz. Na zebraniu pani mówiła, że przy wprowadzaniu kolejnej litery zawsze do nauczenia jest czytanka. Pytam więc: co jest zadane? Czytanka odpowiedziała Starsza. Ale w plecaku nie masz podręcznika z czytankami? (I podręczniki i ćwiczenia zostają w szkole a do domu przynoszą tylko te, które są niezbędne do odrobienia lekcji- czuwa nad tym pani, nie mają dostępu do szafy z książkami). Bo pani powiedziała, że nie ma mojej książki. Ale jak to "nie ma"? No nie ma. Pani powiedziała, że  w domu mam. Nie masz kochanie w domu na pewno. Zabierałaś ją do szkoły.
Ale Pani kazała poszukać. Poszukam, ale jestem pewna, że jej tu nie ma. Dwa tygodnie dziecko nie miało książki. Byłam pewna, że zabierała ją do szkoły i że na pewno tam musi być, ale przeszukałam dom dla pewności. Poszłam do miejscowej księgarni zapytać, czy można dostać ten podręcznik, bo co innego robić? Niestety okazało się, że nie można go nawet na zamówienie sprowadzić, we wrześniu to może jeszcze ale teraz nie ma i koniec. W internecie znaleźliśmy - niby ten sam, ale okładka inna i na zamówienie. Trudno, trzeba zaryzykować, zamówiłam.
W miniony poniedziałek zamierzałam napisać do Pani z zeszycie do korespondencji (nie wiem czy to cierpliwość z mojej strony czy głupota, że tak długo czekałam)  pytanie co się dzieje z tym podręcznikiem i jakoś tak się zakręciłam, że zapomniałam.
I zgadnijcie z jaka wiadomością tego dnia dziecko mnie powitało?
Znalazła się moja książka! Gdzie była? W szafie. Czy pani coś powiedziała?
Tak. A co? O! Haniu twoja książka jest!

Tak że ten, no teraz mi lżej.

czwartek, 26 października 2017

Angielska pogoda

Dziś u nas pogoda iście angielska więc zebrało mi się na notkę po-podróżną.
Ale dziś nie będzie ani głęboko, ani zdjęciowo. O zaskoczeniach będzie, o różnicach, czyli właściwie o niczym.
Pierwsze zaskoczenie to była pogoda właśnie. Wzięliśmy ze sobą  ciepłe ubrania i kalosze, bo wiadomo- Anglia = deszcz. Nie przydało się (na szczęście) ani jedno ani drugie.  Pogoda była piękna, świeciło słońce, było ciepło a chmurki dodawały tylko uroku zdjęciom;-)



W mieście zaskoczyły mnie bardzo wąskie uliczki. Już, już miałam wrażenie, że się nie zmieścimy, że się gdzieś przytrzemy, ale jakoś żadna taka czarna wizja się nie potwierdziła. Teraz już nie narzekam na nasze. A miejsca parkingowe?!?! Zwłaszcza na parkingu lotniskowym- dla mnie nie do zaparkowania, a oni wszyscy jakimś cudem się mieścili?! *

Tak dobrze widzicie zdjęcie robione jest z autobusu, z górnego poziomu i tak, ten autobus wjechał pomiędzy te dwa już stojące. A na końcu notki krótki filmik.

"Kolejki" też mnie zaskoczyły. Jedziemy sobie autobusem i pytam siostry: "za czym kolejka ta stoi? " bo nagle wzdłuż budynku stała sobie kolejka, tak ze 20 osób w ogonku. A siostra mówi: no do autobusu czekają. Tak po prostu, jeden za drugim.
Zaskakujące bo u nas to raczej się ludzie przepychają, jakby miało miejsca dla kogoś zabraknąć.
Zadziwili mnie też kierowcy- mega spokojni, bardzo chętni do pomocy. Kiedy kupowaliśmy bilet wytłumaczył jakie są pakiety i jaka opcja będzie dla nas najbardziej ekonomiczna, bez pospiechu, bez nerwów, bardzo spokojnie. Do każdego wchodzącego i wychodzącego dzień dobry i do widzenia oraz dziękuję na każdym przystanku.
I jeszcze jedna niesamowita sprawa dotycząca autobusów. Podjeżdża sobie taki autobus na przystanek i na wyświetlaczu "Sorry not in service",  kierowca rozlicza sobie kasę więc zapewne skończyła się jego zmiana, przychodzi drugi kierowca, wsiada na jego miejsce i autobus jedzie dalej. Bez zajeżdżania na bazę, w środku miasta- cudowne;)

Kolejnym zaskoczeniem były ceny. Wyobrażałam sobie, że będzie dużo drożej. Może bilety czy to komunikacyjne czy też do muzeów miały nieco wyższe ceny niż u nas, tak jeśli chodzi o takie zwyczajne rzeczy choćby spożywcze czy też niezbędne do życia (typu proszek do prania, pasta do zębów) porównywalne, a często (sporo) tańsze niż u nas.

Dla dzieci chyba dużym zaskoczeniem byli ludzie o różnych kolorach skóry i w przeróżnych ubraniach: od "księżniczek" (mamo zobacz księżniczka!) czyli ubranych w przepiękne kolorowe stroje Hindusek, poprzez kobiety noszące hidżab- dziewczynki uznały, że wyglądają jak motyle, panów noszących niesamowicie zamotane turbany na głowach, aż do zwyczajnie ubranych, mówiących  w różnych językach, ludzi.

Lekkim zdziwieniem były też dla mnie samochody, a właściwie to chyba dwie marki. Z resztą sami zobaczcie:

Wiele by jeszcze opowiadać. Ciekawy kraj z cała pewnością, bardzo inny od naszego.
Chciałabym tam wrócić niebawem...


* Po kilku dniach spędzonych w Anglii ja nie jestem przekonana, czy to są efekty specjalne czy może tak właśnie jest na prawdę (od 1.15) ....


poniedziałek, 23 października 2017

Zwariowana sobota

Ubiegły tydzień minął zadziwiająco szybko, pogoda nad morzem była bardziej niż zadowalająca, ale wszystko co dobre szybko się kończy, zwłaszcza pogoda,  więc na sobotę w planach mieliśmy wyprawę do Ustki po mamę. Dla nas taka wyprawa to minimum sześć godzin jazdy, tak przynajmniej twierdzi nawigacja, choć nam zawsze wychodzi ok dwóch godzin więcej.
W czwartek jednak Starsza dostała w szkole zaproszenie na organizowany już od wielu lat przez naszą szkołę (wcześniej jako gimnazjum) Festiwal Nauki i bardzo chciała pójść. Ja co prawda też chciałam, ale nie było jak tych planów pozmieniać, jechać i wracać w niedzielę nie damy rady, pójść na imprezę szkolną, która niestety w godzinach mało dla nas odpowiednich: 11-14?
Krakowskim targiem ustaliłyśmy, że jedziemy do szkoły na godzinę, a o 12 ruszamy na północ.
Bardzo ciekawa inicjatywa szkoły z tą imprezą.
Tematem przewodnim była starożytność, w bramie witali nas siódmoklasiści i gimnazjaliści omotani tkaniną, wyglądający prawie jak starożytni. Brrr ciepło to im na pewno nie było;-) Po odstaniu swojego w kolejce w końcu dostaliśmy się do gimnastycznej, gdzie czekało wiele różności tematycznych dla dzieci w każdym wieku.  Można było przejść labirynt Minotaura,  rozwiązać zagadki matematyczne, zapoznać się z techniką której używali starożytni, polepić z gliny, obejrzeć gladiatora, przeprowadzić akcję ratunkową na fantomie  a także pokolorować malowanki- dla każdego coś dobrego.  Na scenie można było usłyszeć występy uczniów zarówno obecnych, jak i tych którzy już opuścili mury tej szkoły a jednak zdecydowali się śpiewać dla obecnych.

Zdjęcia ze szkoły jeśli jakieś będą- uzupełnię później, bo telefon odmawia współpracy.

Żal trochę było opuszczać imprezę o oznaczonym  czasie, przedłużyłyśmy więc o pół godzinki, ale jednak czekające nas kilometry miały decydujący głos.
Za to Ustka gościnna jak zawsze. Dotarłyśmy kiedy było już dobrze ciemno, było przyjemnie ciepło, choć padało trochę. Nie oparłyśmy się oczywiście wyjściu na plażę. Wróciłyśmy nieco zmoknięte, ale bardzo zadowolone.
Uwielbiam miasteczka turystyczne po sezonie i zupełnie nie rozumiem po co ludzie tam jeżdżą wtedy, kiedy jest dziki tłum?









A to już nie Ustka, ale też pięknie:




wtorek, 17 października 2017

Pasowanie na Ucznia

Trzeba odczarować ten czas i pisać,  choćby krótko.
Nie jest źle, bo wczoraj zaczęłam przeglądać zdjęcia, i nawet coś się do publikacji nadaje, więc możliwe że będzie notka. Ale to nie dziś.
Dziś patetycznie będzie.
Jak już wspominałam Starsza miała uroczystość pasowania na ucznia. 
Było bardzo uroczyście i z fanfarami. Odśpiewanie Hymnu chyba nie tylko mnie wyciskało łzy z oczu, a dalej już był tylko bardziej łzawo. 
Obyło się prawie bez pomyłek, starsze klasy spisały się na medal, a i pierwszaki były świetne.


 Wychowawczyni dostała upominek od klasy IV pamiątkowe zdjęcia z trzech ostatnich lat- okazało się, że to jej wychowankowie razem z nią przeszli do tej szkoły.


Na tym może zakończę relację, bo żal zakłócać tak podniosłego wydarzenia.
O tym co mnie gryzie napiszę kiedy indziej....

poniedziałek, 16 października 2017

Słowo na poniedziałek

Nie wiem od czego zacząć, tyle się ostatnio dzieje, a ja mam jakieś 10 minut na pisanie.
Jeszcze nie rozpakowałam walizki z podróży sprzed tygodnia (autentycznie -z ręką na sercu leży ciągle z salonie i przeszkadza, ubrania zostały w niej wyjęte ale zostały tam prezenty dla rodziny, których nie ma kiedy przekazać i tak leży i czeka i straszy i nie ma czasu się nią zająć), a znów w piątek pakowałam walizki na weekend i znów  w drogę.  Zawieźliśmy Mamę na tydzień nad Bałtyk, niech sobie pooddycha, poodpoczywa, dawno nie była nad morzem (chyba ostatnio jeszcze z Tatą, jak Starsza miała dwa lata, byli tydzień w Kołobrzegu), ale że na tydzień, to oznacza, ze za tydzień znów nas czeka podróż...
W ubiegłym tygodniu działo się tyle, że nie było naprawdę chwili oddechu, na ten przykład pasowanie na ucznia. Nie, wcale nie płakałam, ani trochę, to tylko coś mi do oka,wpadło, no dobrze, do obu....
Myślami jestem ciągle po drugiej stronie kanału La Manche, ale nie mam nawet kiedy obrobić zdjęć. Może ten tydzień będzie spokojniejszy, może coś się uda napisać.
Już ogłosiłam wszem i wobec (domowników), że to jest tydzień nic nie robienia, zobaczymy na ile to wyjdzie.....

wtorek, 10 października 2017

jestem

Chyba zaczynam wracać do tego świata, ale lekko nie jest. Jutro zapowiada się bardzo ciężki dzień, prawie na pewno nie będę mieć nawet pól chwili, żeby zajrzeć do internetów. Jestem potwornie zmęczona wydarzeniami ostatniego miesiąca, ostatnie kilka dni miały być w teorii wypoczynkiem a w praktyce były jeszcze bardziej męczące, niż cały ostatni miesiąc.
Jak to dobrze wrócić po tych kilku dniach i zobaczyć w komentarzach, że jesteście, mimo że mnie ostatnio nigdzie nie ma.

środa, 4 października 2017

codziennik

Moja doba skurczyła się chyba do 3 godzin tylko:(
Młodsza chora w domu, Starszą trzeba zawieźć i przywieźć ze szkoły (lekko 140km dziennie).
W domu część pracy (tej etatowej) i tak trzeba ogarnąć.
W międzyczasie było zebranie w przedszkolu, lekcje tańca, na które raz w tygodniu biegamy, zbieranie grzybów w puszczy i lepienie pierogów przez cztery wieczory z rzędu (wrrr, mówiłam kupić, to nie! ale wiadomo swoje najlepsze) do tego reset komputera bo się spsuł biedaczek, reklamacja samochodu po blacharzu- ciągle nie naprawiona, bo blacharz... wyjechał na urlop w międzyczasie i jeszcze długo by można wyliczać.
W internetach mam zaległości jak stąd do Krakowa (nie wiem czemu do Krakowa, bo lubię i już) a te internety to jednak taka odskocznia od codzienności jest. Tak że wiecie w miarę możliwości czytam, ale dyskusję włączę się dopiero jak się trochę odkopię z tej codzienności. Internetu w telefonie nie mam wiec żeby poczytać trzeba włączyć komputer, a jak się włączy to nagle nie wiadomo skąd przybiegają i wołają:
Cio lobiś? ja teś chcę!
Włącz mi bajkę!
Ja teś! Ja teś!
Ja chciem piosienki!
Nie, piosenki nie ja chcę bajkę!
No dlaczego nie chcesz nam włączyć? No proszę!
Plosię!
Tak, ze sami rozumiecie.
Jak młoda wyzdrowieje i wrócę do pracy to wróci też i normalność... mam nadzieję.