Z większością z nich widzieliśmy się drugi raz w życiu, z częścią pierwszy.
Na pozór zupełnie obcy sobie ludzie, różniący się od siebie wszystkim czym tylko można się różnić: charakterem, poglądami, historią, wiekiem, wyglądem, gustem, humorem i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy.
Zdawało by się, że trudno znaleźć wspólny mianownik, a jednak jest, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że owe tak różne osobowości są w gotowe przemierzyć czasem setki kilometrów tylko po to, aby spotkać te inne osobowości? Czasem przybywają tylko na kilka godzin, czasem na dłużej.
Czasem siedzą długo w nocy mówiąc, często słuchając tylko. Grają, śpiewają, mówią, słuchają, jedzą, próbują, piją, śpią, są, śmieją się i płaczą.
Nie koniecznie w takiej właśnie kolejności.
Nie wiem co ich-nas łączy, ale to jest coś nieprawdopodobnego.
Za żadne pieniądze nie kupi się tych chwil...
Widok dwóch przyjaciół omawiających być może najważniejsze sprawy w życiu, ściskających kurczowo swoje przyjacielskie dłonie...
Łzy w oczach Gospodyni witających obcych sobie ludzi jak najbliższą rodzinę...
Godzinne rozmowy na wszelakie tematy....
Uczucie drżenia co najmniej powietrza podczas wspólnych nocnych śpiewów....
Myśli wracające wciąż do tych równie lubianych, choć nieobecnych...
Śmiech, od którego bolą boczki i spływa makijaż...
Widok dorosłych mężczyzn skaczących jak żabki, albo pchających słonia za uszy..... ;-)
Ja wiem, że to wszystko brzmi nierealnie, ale żeby to zrozumieć to chyba po prostu trzeba przeżyć..
Dziękuję, że mogę być w Waszym gronie.