czwartek, 30 czerwca 2016

Biało-czerwone szaleństwo!

A pewnie, że całą rodzinką oszaleliśmy na punkcie Euro i  Reprezentacji.
Kibicujemy i kibicować będziemy, a pierwszy i poprzedni mecz obie dziewczynki oglądały  razem z nami, no nie żeby zaraz cały, ale z ostatniego najważniejsze momenty czyli od dogrywki i to szaleństwo też je porywa, zwłaszcza starszą.
A jak one piszczały przy karnych!
Od wygranego spotkania ze Szwajcarią w domu często przewija się temat dzisiejszego spotkania Polska-Portugalia.
Stokrocia, zaraz po obudzeniu się, zakomunikowała, że dziś chce być ubrana na biało-czerwono... no i dała mi tym samym niezła zagwostkę: bo  o ile o białą bluzeczkę czy koszulkę nie trudno, to już spódniczka w kolorze czerwonym to tylko od stroju czerwonego kapturka mi się skojarzyła, ale matka poszperała i znalazła coś czerwonego;)
Ale to jeszcze nic: wczoraj Stokrocia poprosiła mnie, abym jej kupiła koszulkę Roberta Lewandowskiego i to dopiero wyzwanie!!!
Jak szaleć to szaleć: maznęłam im na buźkach biało-czerwone ślady i tak poszły do przedszkola, wzbudzając nie małą sensację.


Tak, że ten tego: nie ma wyjścia  wygramy!!!!

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Sprawy urzędowe...

Tak od poniedziałku zamiast kawy, aczkolwiek nie wiem czy kawa nie jest zdrowsza.
Zazwyczaj  w urzędach nie mam żadnych problemów z załatwieniem spraw, zazwyczaj jest sprawnie, szybko, czasem nawet miło, po za jednym urzędem, w którym nigdy nie zdarzyło mi się za pierwszym razem załatwić sprawy i poważnie się zastanawiam, czy  jednak aby na pewno tu chcę płacić swoje podatki....



Piątek, godzina 13:50, urząd czynny do 15:00.
Wchodzę.
Dwa otwarte pomieszczenia, trzy biurka, trzy urzędniczki, młodziutkie dziewczyny.
Myślę sobie: może to nawet dobrze, szybko pójdzie: dziewczyny wiedzą co i jak no i  nie mają podejścia do interesantów rodem z czasów PRL, które sama mgliście pamiętam, ale wiem, że bez "dwóch kilo podwawelskiej" nie było czego szukać. Biura urzędu niestety żywcem wyglądają jak dekoracja do Misia.
Pani z pierwszego pokoiku odsyła mnie do następnego (zaczyna się), a w następnym siedzą dwie panie i ich miny na widok interesanta o TEJ porze są bardzo wymowne.
Biurka czyściutkie, papiery posprzątane, na biurkach stoją tylko torebki., aby jak tylko 15 wybije bez zbędnej zwłoki wziąć torebusię w dłoń i popędzić, nie tracąc nawet pół cennej minuty, panie sobie uroczo rozmawiają, jedna chowa niespiesznie pilnik do torebki, taki pilnik do manicuru, a nie taki do krat w oknach (nie wiem po jaką chorobę te okna zakratowane, przecież od razu widać, że największym bogactwem tego urzędu jest kadra, a ta na noc w urzędzie nie zostaje, na kradzież makulatury nikt się nie skusi, bo surowce wtórne teraz tanie).
Bardzo niechętnie wiec pyta mnie po co przylazłam, no ok, może zrobiła to w bardziej kulturalny sposób, ale jestem pewna, ze to miała na myśli.
Wyłuszczam sprawę, z wielką łaską bierze ode mnie dokumenty, aby po chwili z nieukrywaną satysfakcją powiedzieć: ale to ma pani tylko w oryginale, a my tu ksero NIE ROBIMY (kserokopiarka stoi obok, jakby ktoś pytał). I oddaje mi dokumenty nie fatygując się, aby przejrzeć dalej. Proszę wiec, aby przejrzała do końca i powiedziała czy aby na pewno wszystko tu jest, bo nie chciałabym żeby się okazało, że czegoś jeszcze brakuje. Z głębokim westchnięciem bierze dokumenty z powrotem i kartkuje z wielce bolesną miną, po czym z lekkim uśmiechem obwieszcza, że powinien być jeszcze jeden dokument, a nawet dwa.
Zaznaczam, że przed wizytą w urzędzie, do którego aby dojechać muszę wziąć pół dnia wolnego, i przemierzyć łącznie 160km,  przejrzałam dokładnie informacje na stronie gminy, i nie ma tam ani słowa o tym, że najważniejsze ze wszystkiego to aby zrobić sobie ksero załączników, bo za żadne skarby świata urzędnik nie zniży się do tego, aby skopiować jakikolwiek papierek, nie ma też słowa o dodatkowych dokumentach jakie trzeba przygotować jeśli dana sprawa odbiega nieco od standardów. Niestety nigdzie nie mogę znaleźć jakie faktycznie powinny być wtedy załączniki, a to chyba oznacza tylko jedno: że każdy urzędnik może sobie zażyczyć co chce.
Tak czy inaczej w piątek odeszłam z kwitkiem, a raczej bez kwitka nawet, a pani pozostała z satysfakcją, że nie musiała ruszać swojej przygotowanej do wyjścia na biurku torebki.
Uwielbiam ten urząd po prostu!
I w końcu im chyba o tym powiem;-/

piątek, 24 czerwca 2016

Natura....

Niezawodna pułapka na krety, aż mi ich szkoda.
Naprawdę, uważam, ze robią w ogrodzie więcej dobrego niż złego, ale kot nie ma sentymentów, wyłapuje wszystkie jakie tylko raczą się pojawić w okolicy.
Tak jak ptaki.
Posadziliśmy kilka drzew, żeby w przyszłości miały miejsce do gniazdowania, oczyściliśmy starą wierzbę, w której jest tyle dziupli, że trudno zliczyć, posadziliśmy roślinki, których nasiona będą im jesienią i zimą służyć za stołówkę, nad wodą wysypaliśmy kawałek plaży i trawy wokół nie kosimy, żeby miały wygodne miejsce, a ten zbój biega i co i  raz przynosi pióra w zębach.
Ostatnio zaplątał nam się taki jeden mały rudzik do kotłowni i nie umiał wylecieć, walił dziobem w okno, złapałam, wyniosłam na podwórko, puściłam a ten... wleciał prosto w koci pysk.
Natura....






Jakby ktoś reflektował na taką pułapkę na krety to mamy trzy urocze do oddania;)
Piękne są, zwłaszcza rudy;-)
Miłego weekendu;-)

czwartek, 23 czerwca 2016

"Donoszę uprzejmie"....

...., że wczoraj byłam ze Storkocią  u naszego, sprawdzonego pediatry.
Obejrzała wyniki badań, które są dobre, hemoglobina i żelazo nawet bardzo dobre, OB i CRP w normach, próby wątrobowe, które też dołożyłam dla pewności też w porządku, pozostałe wyniki również nie wskazują na żadne nieprawidłowości w działaniu organizmu.
Pani doktor później Stokrocię osłuchała, obejrzała gardło, zęby (czy 6 nie wychodzą, bo brak apetytu tym może być spowodowany), później obadała brzuszek, próbowała dopytywać, ale dziecko na te kilkanaście minut zdziczało zupełnie i zapomniało jeżyka ludzkiego i nawet "mmhh" trudno było od niej uzyskać.
Dowiedziałam się, ze:
-gdyby bóle powróciły (już trzeci wieczór nic jej nie boli) to należy wykonać usg brzuszka
-czasem małym dzieciom dokucza refluks- doraźnie zapisała nam lek, bo - po podaniu leku jeśli ulży to wiadomo będzie, że to jest to
-gdyby bolało bardzo to dzwonić do pani doktor, ewentualnie wiadomo na SOR- ale w badaniach nic nie widać, wiec to raczej nie powinno się wydarzyć
-mogą to być  owsiki- faktycznie potwierdziłam, że około 2 tygodnie temu jedna mama zgłosiła w przedszkolu, że dziecko ma owsiki, to ustrojstwo rozwija się w organiźmie 3 miesiące zanim pojawi się zauważalne, pani doktor jest przeciwna podawaniu leku profilaktycznie, zanim się stwierdzi obecność, przepisała wiec, ale do podania jest 1 dawka + dwa dni obserwacji i dopiero po tym kontakt z nią i albo leczenie wszystkich, albo wykluczymy na razie tę przyczynę.
-po rozmowie raczej stawiamy jednak na podłoże psychologiczne, zwłaszcza, że ostatnie trzy dni odpuściłam swoje zajęcia, sprzątanie, gotowanie obiadów i cała domową resztę w zamian za to poświęcając cały możliwy czas na lepienie ciastolinowych stworów, czytaniu książek i przytulaskom i na razie żadnych bóli brzucha nie ma więc widocznie musimy trochę pozmieniać plan naszego wspólnego dnia, co zapewne wszystkim w efekcie wyjdzie na dobre;)

wtorek, 21 czerwca 2016

"Na Łowicki wsi"

Ziemia łowicka w innych odsłonach Klik1Klik2 i  Klik3.
Inne nasze podróżnicze opowiastki z zakładce Bez planu

Wczorajszy dzień sprzyjał wycieczkom, toteż postanowiliśmy wyruszyć w "nieznane".  Miejsce które wybraliśmy musieliśmy jednak zweryfikować, z uwagi na odległość, która jednak według naszej pamięci znacznie różniła się od tej, jaką pokazała nawigacja, musieliśmy więc wybrać coś, co znajduje się choć o połowę drogi bliżej od nas. Nieco przypadkiem, bo w międzyczasie dziewczyny się pospały więc podróż trzeba było jednak wydłużyć trafiliśmy do Maurzyc- niewielkiej wioski niedaleko Łowicza.
W Maurzycach znajduje się Skansen Wsi Łowickiej KLIK, w którym możemy obejrzeć autentyczne, przeniesione i zrekonstruowane budynki dawnej wsi łowickiej (okres XIX i początek XX wieku, kościół z XVIII w.) Budynki posadowione są w taki sposób, aby oddać założenia przestrzenne łowickiej wsi z przełomu poprzednich wieków- idąc ma się wrażenie, że wchodzi się do wsi....


Pierwszy budynek we wsi - szkoła wraz z mieszkaniem nauczyciela




Tu chata nieco bardziej strojna


Jest ogródek przed domem, klasycznie: wejście od "ulicy" do sieni, a z sieni drzwi na boki do izb i mniejsze drzwi wprost na podwórze

W głębi komora czyli składzik jak byśmy dziś powiedzieli. Na ścianach i pułapie wycinanki łowickie, święte obrazy udekorowane kwiatami z bibuły, na stoliczku ołtarzyk: krucyfiks i kwiaty. 
U sufitu kolorowy pająk łowicki.

Haftowane poduchy na łóżku, malowana skrzynia, zioła przy kominie....

Podwórze 





Niedaleko chaty studnia (jest ich kilka na terenie skansenu,)
 Oczywiście tego co robi Asterix (Połówka) nie wolno było robić 
pod żadnym pozorem młodym dziewczynom: 
w studni mieszkali  (mieszkały?) Topielce, którzy mogli (mogły?) taką
lekkomyślną pannę utopić, albo w najlepszym wypadku odebrać jej urodę.

Wnętrze kuźni (tutaj niewielki budynek niestety był bez oświetlenia, bez okna nawet, 
trudno było zrobić zdjęcie wnętrza)


Przy tej chacie pięknie widać całe założenie gospodarskie:
Główne wejście do domu od drogi, tu widać wewnątrz otwarte 
drzwi, które prowadzą na podwórze.

Taki widok rozciąga się w drugie strony chałupy: 
po lewej stronie obora murowana (tutaj piękny budynek
 pięknie zachowany, wewnątrz pokazane min, wyposażenie stolarni.
Na wprost stodoła (poniżej zdjęcie konstrukcji dachu)
Po prawej pod dachem stoją maszyny rolnicze
Budynek obory z kamienia i cegły, poniżej wnętrze stolarni






Stodoła, poniżej zdjęcie konstrukcji dachu, wewnątrz zachowane  
maszyny min. sieczkarnia i młynek (zdjęcia), młockarnia itp.







Widok na chałupę od strony podwórza


Kawałek ogródka i idziemy dalej.

Tu jeszcze kilka wnętrz:
W tym domu z cała pewnością były małe dzieci

Pięknie zachowany warsztat tkacki, aż ma się wrażenie, ze kobieta odeszła od 
pracy tylko na chwilę i zaraz tu usiądzie i zacznie tkać

Miejsce pracy wycinkarki (oczywiście tradycyjnie wycinanki łowickie 
wycina się nożycami do strzyżenia owiec!)



W chacie łowickiej nie mogło zabraknąć miejsca kultu świętych

A jak już przy świętych jesteśmy to chodźmy do kościoła:
Kościół  i dzwonnica zostały przeniesiony z parafii Wysokienice, na ich miejscu 
jest teraz nowy, murowany kościół. Oczywiście nie było to łatwe, ani technicznie ani nie było łatwo przekonać do tego parafian. Plebania obok kościoła nie jest udostępniona do zwiedzania- mieszka tam ksiądz. W kościele można wziąć ślub czy zorganizować chrzest. Podobno są też pokazy wesela łowickiego. Niestety nie ma żadnej informacji czy i w jakich godzinach odbywają się nabożeństwa.

Piękne wnętrze kościoła


I dalej drugie założenie ruralistyczne :


Chałupa od podwórza, podwórze typu okólnik, niewielkie, obudowane
 z każdej strony


Lamus, niestety zamknięty, nie można zajrzeć do środka


Kolejna zagroda:



Widok na okólnik od strony bramy, również zadaszonej (bardzo 
małe wnętrze podwórza, zabudowane z czterech stron)

Wiatrak - całej ziemi łowickiej jeszcze nie objechaliśmy , ale nic mi nie wiadomo aby gdziekolwiek stał jeszcze wiatrak z dawnych czasów, tak po prawdzie to nawet nie wiedziałam, że wiatraki tu były  (bardziej mi się z terenami świętokrzyskimi kojarzyły, ale może po prostu dlatego, ze tam swego czasu starych wiatraków można było spotkać bardzo wiele) jak widać i na ziemi łowickiej wiatraki miały się dobrze.



Nie wiem czy wnętrze tez jest zachowane, wiatrak jest zamknięty, szkoda, ze chociaż zdjęć mechanizmu nie ma.

I na koniec zrekonstruowana remiza strażacka oraz kilka pojazdów strażackich, 
zarówno konnych jak i mechanicznych
STAR 20


W głębi budynek remizy, zamknięty.

... ma się wrażenie, że wchodzi się do wsi, ale to tylko pierwsze wrażenie. 
Mnie jednak czegoś brakowało.
Nie chce nikogo zniechęcać, będąc w okolicy warto tam zajechać i wyrobić sobie własną opinię, ale zachęcać specjalnie też nikogo nie będę. Bilet nie jest drogi, miły spacer można sobie urządzić.
Czego mnie brakuje?
Po pierwsze informacji.
Przy wejściu w kasie jest taki oto plakacik:
I najpierw człowiek się cieszy: o jak fajnie warsztaty, coś się dzieje a tu zonk, trzeba czytać dokładnie warsztaty są (podobno, nie sprawdzałam) ale w skansenie przy muzeum w Łowiczu.


Z kolei na stronie muzeumlowicz.pl  w zakładce Dla zwiedzających=> Kalendarz imprez =>  KLIK natkniemy się na informacje o wydarzeniach, które niestety nie mają dat konkretnych, a jedynie podany jest  miesiąc.  Chętnie byśmy obejrzeli taką Łowicką Biesiadę czy Łowickie żniwa, ale niestety wiadomo tylko, że będzie to w sierpniu i lipcu.
Pobiegałam trochę po stronach i udało mi się znaleźć jakieś bardziej konkretne informacje, że Niedziela z Skansenie w Maurzycach odbędzie 10 i 24 lipca, godz. 12:00-17:00 więcej info tu KLIK, jeśli jakieś niespodzianki nam nie wyskoczą to postaramy się uczestniczyć.

Rozczarowało mnie też to, że chaty owszem, są bardzo dobrze zachowane, są autentyczne, wyposażenie bogate, ale to wszystko ogląda się przez kratę w drzwiach. Domy pachną starym drewnem, a nie świeżo pieczonym chlebem, suszonym rumiankiem czy łowicką zalewajką. 
Szkoda bardzo, że po żadnej z chałup nie krząta się gospodyni warząc jaką strawę (a chaty są naprawdę świetnie wyposażone więc nie powinno być z tym problemu) albo nie piecze chleba w jednym z pieców, żeby zwiedzający mogli kupić taką pajdę masłem swojskim prawdziwym posmarowaną-  niechby nawet było drogo, myślę że dla takiego autentycznego smaku byłoby warto. Szkoda, że w obejściu nie biega pies, kot nie łazi po płocie, nigdzie nie pasie się krowa ani koza, lub choćby gęś jaka. W ogródkach rośnie co chce, czasem trawa, czasem malwy, lewkonie, a przecież ogródki wiejskie pełne były kwiatów niezbyt wymagających w uprawie jak właśnie malwy, słoneczniki, warszawianki i wiele wiele innych. 
Niechby tak koło domu był warzywnik, niechby chociaż łan zboża albo innych ziemniaków - w tamtych czasach nie było mowy, żeby ziemia tak leżała odłogiem, każdy skrawek niemal był uprawiany. Niechby ta wieś żyła, pachniała, niechby ja było słychać.
Trochę życia w tym skansenie na pewno dobrze by mu zrobiło, tymczasem niestety życia to nie znajdziecie. 
Przy wejściu można się również dowiedzieć, że na terenie znajduje się Karczma.
No cóż- osobiście radzę przyjechać tutaj po obiedzie, albo zabrać ze sobą kanapki. Karczma choć działa w starym, dość ładnym budynku z tradycyjnym gankiem, którego w pozostałych chałupach nie ma, to jednak nazwałabym to raczej barem trzeciej kategorii niż karczmą. Nie wiem, może jedzenie mają dobre- przyznaję nie próbowaliśmy, ale nie wygląda to zbyt zachęcająco.
Sami oceńcie czy warto.




Osobiście, gwarą (fonetycznie):

W ześłum niedziele ześmy całum rodzinum pojechali łobocyć Skansyn ze starymy chołupamy w Małzycach, kole Łowica. Dlo mnie to nie była nowość zodno, ino sobie wystko przypumniałam, bo jak dzieckim jesce byłam, to w takij chołupie moja ciotka mieskali, to mi sie wsystko nazod spumniało: i te ściuny na nibiesko bielune, i te bylki psy pułapie, i piec chlybowy, ino wycinonek i pajunków u ciotki nie było, nie wim staro byli to moze i im sie juz nie kciało wycinać, ale łobrazy świnte i łołtazyk był zowse, i łobrus na stole tyz i ksyz i liktazyki i kwiotki stojały, w lato świze ciotka stawiali, a zimum bibułowe. A na kuminie susyły sie zowdy zioła róźne, kawoł kiełbasy i jesce słunina, a nad fajerkamy serweta jako haftowano tyz zowdy była.
Jak sie do dumu wesło, tza było Boga nojpzód pozdrowić, późni ciotka łostawiała swojum robote ( a zowdy cuś robili, a to no drutach sweter jaki, a to wysywali cóś, abo haftowali) i wstowała zeby śklunke hyrbaty zrobić, a i kawołek chlyba  masłym posmarować, jak mieli krowe to i mlyka dali, ale jak na zdrowiu podupadli to krowe spsedać musieli. Telewizji ni mieli, dobze ze sie dali namówić, zeby im elektryke załozyli, ale lampa naftowo zowdy była na widoku, ino Niewolnice Izaure łoglundali u syna co w podwózu mieskoł, jok wsyscy.
Na świnta ciotka, choć staro byli, zowdy chlyb i ciasto piekli, drozdzowe z rodzynkamy i syrnik z paskamy na wizchu, i makowiec taki, jakiego tera we sklepie sie nie dostanie.
Chałupe tyz mieli takum jak no tych zdjinciach: drzewnianum, niskum, strzechum krytóm, we wejsciu zaro piec stojoł do chlyba, po lewy była izba, co w ni ciotka mieszkali, po prawy była izba drugo, tam kiedysiś jak dzieciska byli małe to mieszkali, a późnij jak syćko w świat posło i ciotka same zostali, to pusto stojała, a dali kumora i łobora. Powiadali, że na góre ciotka mieli i kołowrotek i krosna, jo tego nie pamintum, bo ciotka już nie psyndli za moi paminci, ale tsa wiezyć, bo ciotka prawdziwum gospodynium byli do kuńca.
Jak sie ciotce zmarło ( wiecny łodpoczynek rocz ji dac Panie to juz siedymnoście lot minie latoś) to jeji syn wziun i chołupe rozebroł. Dzisioj tam ino kwiotki jakiejsiś rosnóm, ale tyz jakiesis nowocysne ino....

Gwarą nie mówię swobodnie, można za to ją bez problemu usłyszeć na wsiach łowickich, zwłaszcza u starszych ludzi. Sama słyszę dość często, wystarczy że pojadę w rodzinne strony, niestety coraz mniej (słychać, nie jeżdzę). 
Tu ludzie nie są do gwary tak przywiązani jak Górale czy Ślązacy.

czwartek, 16 czerwca 2016

Porada lekarska

Służba zdrowia w naszym kraju nie przestaje mnie zadziwiać, a może przesadzam i to nie służba zdrowia a tylko trafiłam z tą przychodnią jak kulą w płot.
Wczoraj byłam że Stokrocią u pediatry, bo od prawie dwóch tygodni skarży się wieczorami na ból brzuszka i bardzo mało je ostatnio. Pierwszy wieczór uznałam, że coś może zjadła, co jej się nie przysłużyło, Na kolejne dwa wieczory też znalazłam jakiś powód, ale kiedy następny wieczór znów to samo to zaczęło mi się świecić światełko ostrzegawcze, że coś chyba jednak jest nie tak. Później wieczór czy dwa przerwy, a następnie znów skarżyła się na ból brzuszka. Wybrałyśmy się więc wczoraj do pediatry, z nadzieją, że  obejrzy, pouciska, dopyta jakieś badania zleci bo przecież nie jest to normalne, żeby zdrowe dziecko skarżyło się na ból ot tak sobie.
Pani doktor ma jakiś niebywały dar wprawiania mnie z zdumienie, ale to takie, że po prostu zaczyna mi brakować słów (jak ostatnio na szczepieniu: no jak pani chce możemy szczepić, możemy nie szczepić, no co ja pani powiem, no pani decyzja, no jak pani chce, no może katar ma trochę, to nie jest przeciwwskazanie, no ale to pani decyzja, jak pani chce, ja nie mogę zdecydować, ja nie biorę odpowiedzialności, jak pani chce to szczepimy, jak nie to możemy przełożyć) wczoraj też wyszłam osłupiała, bo pani doktor nawet nie dotknęła brzucha młodej, nie zapytała gdzie ją boli, jak boli ani generalnie nic do niej nie powiedziała poza: nie dotykaj niczego! kiedy Stokrocia znudzona zaczęła chodzić po gabinecie.
Zalecenia jakie dostałam:
-Proszę pani nic surowego dziecku nie dawać, wszystko tylko gotowane.
-Ale pani doktor przecież do tej pory jadła wszystko i było dobrze,A teraz tak nagle surowe jej szkodzi?
-Ja pani mówię: NIC SUROWEGO, a pani zrobi jak pani chce.
- Ale jak to tak? Lato idzie truskawki, jabłka i nic nie może?
-Proszę pani gotować marchew, buraki, ziemniaki  i tyle. Ja mogę co najwyżej dać na badanie moczu, bo może to jakaś infekcja? Można by morfologię zrobić, ale po co ją kuć bez potrzeby, nie ma po co.
Zaniemówiłam.

A może jak zalecenia pani doktor nie poskutkują to rozszerzyć je i nie tylko surowego nie dawać, ale w ogóle przestać karmić...?


środa, 15 czerwca 2016

Loew w przedszkolu

Przedstawienie przedszkolne się udało, najmniejsze dzieciaczki w tym roku nie występowały, może to i dobrze, w ubiegłym roku całe to pieluszkowe towarzystwo na widok tłumu, bądź co bądź obcych gąb, zrobiło podkówkę i uderzyło w ryk, niektórzy (nie)szczęśliwcy, czyli ci , którym wśród tego całego zamieszania udało się wypatrzeć gębę cokolwiek znajomą, oprócz wrzasku wydawało jeszcze donośne krzyki mama bądź tata i wyrywało się do tejże wszelkimi siłami, co nie przeszkadzało zupełnie rodzicom się wzruszać i ocierać łzy, nie ze współczucia dla swoich wystraszonych dzieci, lecz z dumy wielkiej, że ich maleństwa dla nich tu oto występują. Wiem, bo sama byłam w tej grupie dumnych, choć przerażonych jednocześnie.
Wczoraj natomiast występowały tylko grupy starsze. Część dzieci w strojach co nieco krakowskich, a po odśpiewaniu piosenek i wyrecytowaniu wierszyków ruszyli w szalony wir Krakowiaka -choć  nie wiem skąd na Mazowszu stroje krakowskie i Krakowiak, bardziej pasowałby raczej Mazur, czy Oberek- to i tak było wesoło i przyjemnie, dzieciaki świetnie się bawiły, a ciocie mogą być dumne, bo wkład włożonej w przygotowania pracy było widać i słychać.
Tak że tego matka w tym roku nie beczała, zła tylko jest na siebie, bo powinna była sprawdzić możliwości aparatu zanim się na imprezę wybrała. Jakiś program do montażu filmików muszę ogarnąć, bo wyszły mi filmiki kilkunastosekundowe, za to zdjęcia całkiem, całkiem.
A gdzie w tym wszystkim Loew? Pamiętam jak na poprzednie Euro na blogach była taka akcja powszechnego zachwycania się Joachimem Loewem, czyli trenerem reprezentacji Niemiec, że jest świetnym specjalistą a przy tym taki przystojny, że świetnie ubrany, i że w ogóle och i ach (tak, tak nicki mogę tu przytoczyć!) teraz zachwycamy się swoją drużyną, a trener Loew najbardziej jest ostatnio znany w dłubania w nosie, nie wspominając już o dłubaniu gdzie indziej. Jakoś przestało mieć znaczenie wszystko inne.
No a na występach jedno dziecko przez cały niemal czas przebywania na scenie wierci palcem w nosie, niczym nieskrępowane  i...  to jest niestety moje własne dziecko.



wtorek, 14 czerwca 2016

Urlop

Wracać mi się nie chce ani trochę, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu.
Dobrze mi na tym urlopie od bloga, podczytuje tylko te kilka linków, które mam zapisane w telefonie, z komentarzami gorzej, bo z telefonu to jakoś tak nie najwygodniej pisać.
Przepraszam, jeśli kogoś zdenerwowałam, albo wprawiłam w zakłopotanie nagłym zamknięciem bloga, to była taka decyzja w sekundę, nawet się nie zastanawiałam nad tym zbytnio, po prostu potrzebowałam zniknąć, przemyśleć czy i jaki w ogóle ma to sens.
Dziękuję za maile i smsy, nie spodziewałam się, że komuś może mnie (albo raczej mojego bloga) brakować. Miłe to bardzo.
Ciągle się nad tym zastanawiam, i nie wiem co będzie dalej, ale na razie muszę napisać cokolwiek, bo wiem, że każdy dzień nie zaglądania tutaj sprawia, że coraz mniejszą mam ochotę wracać.
Może potrzebuję trochę więcej czasu, a może czas na zmiany po prostu.
Na razie nie spodziewajcie się niczego zbytnio mądrego, będzie cokolwiek, żeby było, żeby nie zapomnieć, żeby mieć do czego wracać. Może zdjęcia, to zawsze najłatwiej...

No to może jakieś sielskie zdjęcia, skoro urlop, niech chociaż sielsko będzie jeśli nie jest egzotycznie;-)








PS. Watrowicze Kochani nie śnijcie mi się, nie napisałam notki o Watrowisku i na razie nie potrafię, to że już którąś noc z kolei, kiedy śnią mi się wszyscy he he, a to niczego nie przyspieszy,  śnią mi się nawet ci, których nie było, tak że wiecie, niby "tylko" spotkanie blogerów, a jednak potrafi człowiekiem nieźle wstrząsnąć;)