wtorek, 31 maja 2016

Blondynka Roku

Może się to wydać dziwne, ale po minionym weekendzie ciągle jeszcze do końca nie mogę wrócić do siebie, nie mogę się też przełamać, aby cokolwiek o tym napisać, po prostu jakich słów bym nie użyła, to nie oddadzą tego wydarzenia, wiec na razie wolę wokół tematu tylko krążyć.
Jak wiadomo po miłym zdarzeniu często zostają fotografie, które oglądając po raz nie wiadomo który człowiek próbuje sobie przedłużyć miły czas, ale ile razy można przeglądać swój aparat? wiadomo więc, ze czeka się, aż ktoś udostępni i swoje wspomnienia zachowane przy pomocy obiektywu i tak dziś rano Kneź napisał, że zdjęcia są i dla chętnych do pobrania z serwera ftp.
Kompletną nogą w tym zakresie nie jestem, nie bardzo wiem z czym to się je, ale też nie pierwsze słyszę o takim cudzie jak ftp, wiadomo więc skoro ludzie pobierają to i ja dam radę. Zwłaszcza że w pracy mam komputer stacjonarny i internet szerokopasmowy, to się to zrobi dość sprawnie, w domu ledwie galerię można przejrzeć, albo i nie.
Poprosiłam więc o dostęp no i wszystko fajnie, pliki są, w plikach zdjęcia, tylko nie ma opcji pobrania jako cały plik, można co najwyżej pobierać pojedynczo.
Popatrzyłam, poklikałam, to prawym to lewym, Ctrl + A- nie zaznacza wszystkiego a jedynie rozmiar i datę modyfikacji do pierwszego z góry jpg, Shift + kliknięcie zaznacza tylko tu, gdzie się klika, to samo Ctrl + klikniecie, no nie idzie, tylko pojedynczo można pobrać, ale zdjęć jest podobno ponad tysiąc, więc pobierane pojedynczo zajmą około tygodnia chyba.
Piszę do Knezia, czy da się cały plik, potwierdza, ze pewnie, że się da, właśnie sobie pobiera, generalnie żaden problem, luz blues i orzeszki.
A jak nie idzie to Ctrl+A, ewentualnie Shift + klik
No dobra, widać blondynka robi coś nie tak,
Znów na wszystkie możliwe sposoby, no nie da się zaznaczyć i już. Myślę sobie: może przeglądarka nie ta, może mam coś w ustawieniach, a korzystam z trzech wiec otworzę na drugiej.
Niestety poprawiło się tylko o tyle. że Ctrl+A zaznaczało opcje, to znaczy rozmiar i datę modyfikacji we wszystkich jpg w pliku. Zawsze to coś, jednak do celu nie przybliżyło.
Piszę wiec jeszcze raz do Knezia i dostaję info, ze przez Commandera powinno pójść.
Acha.
Jednak co to dla mnie o Total Comanderze też nie po raz pierwszy słyszę, a że wcześniej zbytniego kontaktu z nim nie nawiązałam,  nie znaczy że już na początku mam spisać tę znajomość na straty.
Oczywiście z Commanderem, a nie Kneziem.
Pobrałam TC, pooglądałam z czym to się je, co nie wiedziałam to doczytałam. i próbuję pobrać. Niby nawet coś się dzieje, coś się pisze, coś się czyta, trwa to kilka minut po czym pojawia się komunikat: Nie udało się nawiązać połączenia.
Cała procedurę ponawiam raz, drugi piąty i ciągle do samo: nie udało się...
Znów piszę do Knezia tym razem informujac go, ze jednak trudno, nie idzie i że jednak pobiorę sobie pojedynczo, po czym żmudnie  zabieram się za klik=> zapisz jako=> wybierz folder=> OK i tak raz, drugi, piaty, pięćdziesiąty, ok osiemdziesiątego "klik=> zapisz jako=> wybierz folder=> OK" miałam dość, napisałam więc po raz ostatni, że jednak nie idzie i już, i że bardzo poproszę o zgranie na pytkę i przysłanie, na co Kneź ze spokojem, że na płytkę to już Marchevka mi zgrała i wyśle... jakoś pewna byłam, że Marchevka tylko ze swojego aparatu zgrała, więc się bardzo ucieszyłam, że jednak będę miała wszystkie i to już niebawem.
Na luzie już postanowiłam po raz ostatni spróbować tego TC, wpisałam wszystko od nowa, kliknęłam "Połącz"... i poszło!
I się pobierało z prędkością nieziemską, ale że to już koniec pracy był, wiec z połowę dopiero pobrałam, na wszelki wypadek, co bym jutro od nowa nie musiała przechodzić przez tę całą nierówną walkę, akcję zatrzymałam, a komputer tylko wygasiłam, żeby nie było.
Ale nie to w tym wszystkim jest najważniejsze!
Jak już się pliki pobierały, to chciałam sobie zerknąć na zdjęcia, które pobrałam pojedynczo, na te osiemdziesiąt kilka "klik=> zapisz jako=> wybierz folder=>OK", otworzyłam i o mało z krzesła nie spadłam: pobrałam sobie swoje własne zdjęcia, przez siebie wykonane, swoim aparatem....

Blondynki można tylko kochać, nie próbujcie ich zrozumieć....

poniedziałek, 30 maja 2016

Czasami trzeba widzieć więcej, niż czubek własnego nosa

Kochani dziś z orędziem do narodu występuję:
Upały są niemiłosierne, wczoraj nasz samochodowy termometr wskazywał 31˚C, na słońcu pewnie było około 50. rozejrzyjcie się wokoło, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, czy staruszka nie idzie ostatkiem sił, bo na wizytę do lekarza musiała wyjść bo czekała na nią kilka miesięcy i nie ma zbytnio wyboru: idzie w tym słońcu, i choć to kilkadziesiąt metrów, to dla niej wielkie wyzwanie, może wystarczy podejść, zapytać, poprowadzić chwilę, a może wystarczy podać łyk wody?
A może nie musi to być staruszka? Może to być osoba młoda, dziecko, każdy! Nie mówiąc już o zaglądaniu w szyby zaparkowanych samochodów, czy nie zostało tam dziecko bądź zwierzę!
Po prostu rozglądajcie się wokół siebie i bądźcie wyczuleni na ludzi.
Wczoraj podczas powrotu do domu po przeciwnej stronie do naszego kierunku jazdy leżał człowiek i rower, z głową tuż przy ruchliwej drodze, niemal na asfalcie. ruch był duży, nie wiem nikt nie widział? wszystkim się spieszyło? a może każdy żałował chwili czasu na zatrzymanie się, bo wiadomo jeśli to ofiara wypadku (a tak wyglądało na pierwszy rzut oka) to sprawa zajmie pewnie kilka godzin. Nikt, rozumiecie nikt się nie zatrzymał, wszyscy przejeżdżali szybko lub bardzo szybko, obojętnie, mimo,  że mijali głowę tego człowieka o kilkanaście centymetrów swoimi rozpędzonymi kołami.
Po prostu rozglądajcie się wokół siebie, czasami naprawdę nie trzeba wiele!

czwartek, 26 maja 2016

Laurka;)

Nie ma nic piękniejszego dla mamy w tym dniu niż usłyszeć: Kocham Cię Mamo!
Laurka od serca, w środku oczywiście koni nie mogło zabraknąć;)
Pamiętajcie o swoich Mamach, nie tylko dziś, ale zawsze, choć dziś szczególnie:-)




Życzymy wszystkim udanego i bezpiecznego weekendu, zapewne czasu na pisanie nie będzie:)

poniedziałek, 23 maja 2016

Małe radości

Czekał na mnie w skrzynce pocztowej, zapakowany w kopertę bąbelkową, zaadresowany ręką blogowej duszyczki:


Dziękuję;-)




czwartek, 19 maja 2016

iglaki24.pl -UWAGA!

Pochwaliłam się truskawkami to pochwalę się i inną przesyłką, którą dziś na moje nieszczęście odebrałam.
Nie dość że na zamówione roślinki czekałam ponad trzy tygodnie (zamawiane były w kwietniu), to jeszcze przyszły w takim stanie, że mało na zawał nie zeszłam przy rozpakowywaniu.
I to profesjonalna firma, nazwa, strona itp.
Jutro skontaktuję się z nimi, niestety towar zapłacony i nie wiem jak mnie potraktują, ale chcę im to jak najszybciej odesłać i nic już nie chce u nich kupować. Z resztą, co ja Wam będę opowiadać, zobaczcie sobie sami co mi przysłali:

zjedzony prawie:(

 dziesiątki małych zielonkawych mszyc!
Część się wyłapała na lep, czyli taśmę klejącą, która była roślinka zabezpieczona.

Firma, w której tym razem dokonałam zakupów to iglaki24.pl 
Zdjęcia pozostałych roślin:

Dwa pierwsze zdjęcia to jest wszystko co było w paczce.

Żagwin ogrodowy, czosnek szczypiorek, ostróżka i nieszczęsny rozchodnik


Dwie doniczki na dnie były zgniecione i popękały, ale rośliny raczej nie były przez to uszkodzone


 Ta roślinka, którą zjadły mszyce to Rozchodnik wielki

Rośliny były tak zmoczone, że jeszcze przez najbliższe  3 tygodnie można ich nie podlewać, niestety nie wiem w jaką ziemię były posadzone, bo nie dały się wyjąć z doniczki, jedna wielka zrośnięta breja, która urywała się przy próbie wyjęcia rośliny z doniczki- pierwsze coś takiego widziałam, wszystkie roślinki jakie do tej pory kupowałam wychodziły ze swoich pojemniczków z korzonkami i z cała ziemią i to bez używania jakichkolwiek narzędzi,

Dla porównania ostróżka którą posadziłam dwa czy trzy dni wcześniej (przesłana przez Panią z grupy na fb (ta rosnąca w trawie) i ostróżki kupione od "profesjonalnej" firmy (te w doniczkach).

Reklamacja:
W piątek rano nie mogłam się dodzwonić na żaden z podanych na stronie dwóch numerów. Po południu odebrano. Pani poprosiłam o wysłanie zdjęć na maila. Wysłałam. Po kilkudziesięciu minutach zadzwoniłam, aby zapytać czy zdjęcia doszły i jak im to odesłać za pobraniem czy przeleją mi pieniądze a wysłać normalnie kurierem. Pani zdziwiona: a to pani chce odesłać? Miała odpowiedzieć na maila ze zdjęciami. Dziś poniedziałek, zadzwoniłam i pytam Panią co z tą reklamacją, a pani spokojnie mi odpowiada, że .... oni mają na rozpatrzenie dwa tygodnie wiec mam czekać spokojnie. Na info, ze kwiatki stoją w kartonie i dwóch tygodni na pewno nie przeżyją, pani powiedziała: odezwiemy się.
Tak ze czekam. I nie polecam!

Truskawki typu frigo - dziś

 Dziś mija trzy tygodnie od posadzenia truskawek pisałam TU.
Jak dziś wyglądają sadzonki?
A tak:


Przyjęły się wszystkie sadzonki.
Będę aktualizować na bieżąco.

poniedziałek, 16 maja 2016

Dlaczego zamykam drzwi... albo strachy na lachy...

Kurcze jeszcze mi się ręce trzęsą.... To zdecydowanie lepsze niż kawa;-0

Kiedy mieszkałam na swojej rodzinnej wsi prawie nigdy drzwi nie zamykało się na klucz, zamykało się tylko na noc, jak się spać już wszyscy kładli a w dzień tylko kiedy wychodziliśmy wszyscy na dłużej (do miasta, do kościoła) a i tak wtedy klucz zostawał gdzieś blisko, a czasem niemal na widoku. Trudno mi się było przyzwyczaić do ciągłego zamykania na klucz mieszkania, kiedy zaczęłam pomieszkiwać w różnych miejscach, ale jednak jakoś się tego nauczyłam.
Kiedy się przeprowadziliśmy na te swoją obecną wieś bardzo mi się to podobało, że spokojna okolica, że znów będę mogła wyjąć klucz z zamknąć a zamykać tylko na noc.... i tak było przez pewien czas.
Żeby spotkać nas w ciągu dnia w domu to, w zasadzie jeśli nie jest to weekend, to któreś z dzieci musi być chore, inaczej od rana do wieczora nas po prostu nie ma. A jeśli dzieci są chore to jestem z nimi ja sama. Jakoś niedługo po wprowadzeniu się była taka sytuacja kiedy byłam w domu sama z dziewczynkami i przyszedł do mnie jakiś facet, nie mam pojęcia kto to był,  co prawda może i nazwisko podał, przedstawił się jako sąsiad "o stamtąd" ale skąd mnie wiedzieć czy to sąsiad czy nie, nie pamiętam już czego chciał, ale pamiętam że koniecznie chciał wejść do środka i wpychał się tak strasznie, że z pomocą przyszli mi pracownicy, którzy coś kopali tuż przy wejściu. Szczęście, że byli i że zareagowali tak szybko.
Od tamtej pory zamykam zwłaszcza jak jestem z dziewczynkami sama i również w ciągu dnia.
Później znów była taka sytuacja, ze przyszedł jakiś sąsiad. Ten przyszedł trochę pijany, ale przyszedł, zastukał do drzwi, przedstawił się no i zaczął mi coś opowiadać, że jak dobrze, ze to normalni ludzie kupili, bo to tak niszczało, że dawny gospodarz to by się cieszył, że tak tu się remontuje, i tak dalej i tak dalej, to grzecznie pana próbowałam przeprosić, ze nie mam czasu na pogawędki na schodach- do domu go nie wpuściłam- może to i niezbyt ładnie, ale nie i już- bo mam małe dzieci w dodatku chore i muszę wracać, ale on gadał i gadał i nawet oferował, ze jakby coś to on mi pieniądze pożyczy jak będę w potrzebie, więc wiecie ilość promili musiała nie być mała. Ja myślę, że on absolutnie złych zamiarów nie miał, jedyne to dla odwagi wypił sobie, ale było mi jakoś nieprzyjemnie, bo w końcu dosłownie przed nosem zamknęłam mu drzwi i klucz przekręciłam a on jeszcze kilka minut za klamkę szarpał zanim sobie poszedł. No ale ot był biały letni dzień tak w jednym jak i w drugim przypadku.
Wraz z nadejściem wiosny znów mamy dwóch pracowników w podwórku, którzy sobie nocują w budynku gospodarczym, są bez auta więc jak potrzebują na zakupy to jadą ze mną lub z P.  Dziś wypadło na P, który zaraz po powrocie z pracy i zjedzeniu obiadu zebrał chłopaków i pojechali. Przed wyjściem przypomniałam mu, żeby zabrał klucz bo ja się zamykam, zwłaszcza jak zostajemy same, Uśmiechnął się, wiem, że może trochę się dziwi, że mam "manię zamykania", wiem, ze nie rozumie czemu kiedy jest już ciemno boję się pójść do pracowni sama, czy do pralni z praniem. Przy wejściu na podwórko mamy trochę krzewów i jest tak ciemno, lampa na domu jest dosyć jasna, ale akurat tej części nie oświetla, podwórko jest otwarte, bo nie mamy jeszcze bramy, furtki, nie ma kawałka ogrodzenia. Ja się boję, bo nie widzę co na tym ciemnym fragmencie się dzieje. No pewnie, że jak muszę, to pójdę, nie jestem aż tak spanikowana, ale jest to dla mnie nieprzyjemne i jak mogę to unikam*.
Dziś pojechali, dziewczynki zasnęły, a ja miałam się wziąć do pracy, ale najpierw postanowiłam zadzwonić do taty, do siostry, a najczęściej jak rozmawiam to chodzę sobie po domu. I tak chodzę i zerkam przez okno, a pod budynkiem gospodarczym stoją trzy ciemne postacie i tylko im się papierosy świecą. W pierwszej chwili pomyślałam, że może wrócili, co prawda krótko jakoś, ale widocznie się tak zagadałam, że straciłam poczucie czasu, albo czegoś zapomnieli i musieli wrócić z drogi. Rozłączyłam się z siostrą i wybrałam nr P, odebrał od razu, otworzyłam okno tarasowe (tu się łatwiej schować w razie czego, drzwi są szklane, wszystko widać i mówię do niego od razu, ze mi trzech facetów po podwórku chodzi. Faceci zaś najspokojniej w świecie próbowali zajrzeć w jedne drzwi, później poszli do wiaty, gdzie stoi moje auto, a później poszli za garaż, gdzie stoi mój staruszek samochód, który jest sprawny i świetny, ale stary, sprzedać szkoda, bo za grosze, tak czy inaczej stoi sobie i wygląda i oni tam się pokręcili chwilę po czym zniknęli w ciemnościach.
P cały czas na linii. Wyszłam (na boso) na schody w jednej ręce trzymając telefon a w drugiej drzwi od okna i czekam aż się cienie postaci pojawią w tym miejscu gdzie właśnie furtka kiedyś będzie, bo skoro nie wracają w tę stronę, to albo przeskoczą przez siatkę, albo wyjdą wjazdem, no i się pokazali kierując się jakby nigdy nic do ulicy. Jakby w ogóle mnie nie zauważyli, nie słyszeli w co wątpię. Krzyknęłam do nich "halo" bo tylko to mi do głowy przyszło, zatrzymali się nawet, ale w tym ciemności tylko cienie były widoczne, jeden przysunął się trochę w stronę światła, to jeden z sąsiadów tak mi się zdaje.
-A bo my pani S. to ten samochód chcielibyśmy kupić- powiedział cień podobny do sąsiada. Chyba faktycznie sąsiad, skoro zna moje imię.
-Nie jest na sprzedaż.
-Ale dlaczego?
-Bo nie, jest mi potrzebny.
-Ale do czego?
-No jak do czego? Do jeżdżenia.
-Ale przecież ma pani lepszy.
-Ale on nie jest na sprzedaż.
-A chłopaki to gdzie są?
-Śpią.
-A śpią?
-No tak, śpią.
I poszli sobie...
No kurcze, teraz P będzie miał ze mną urwanie głowy, bo nie dość że będę mu głowę suszyć o tę bramę, to jeszcze pewnie o jakąś lampę oczojebną, co by mi się to żadne wycieczki w nocy po podwórku nie szwendały.
Ja na prawdę do sąsiadów nic nie mam i chciałabym z nimi dobrze żyć, no ale czy to nie jest dziwne, ze przychodzą sobie po ciemku i łażą po podwórku? No niechby nawet do tych budowlańców chcieli przyjść to niech tam sobie przyjdą, ale jak jest u nich ciemno to po co się dobijają? A nawet jak już się podobijali to po co tam leźli do samochodu, za budynki?
Jeden sąsiad jest w porządku, jest ciekawy co i jak robimy to po prostu przychodzi jak jesteśmy, czasem na kawę, czasem na piwo, gadamy, oglądamy i jest ok, a może to ja jestem jakaś dziwna?



* Wczoraj P mnie zapytał:
Ale czego ty się tak naprawdę boisz? I palnęłam mu bez zastanowienia, ale jak się nad tym głębiej rozkminiłam, to to rzeczywiście może być odpowiedź. Otóż jak byłam mała (myślę, ze nie jestem w tym osamotniona, ale pewnie ni w każdym zostawia to jakiś ślad) to u mnie w domu często się dzieci straszyło: babą jagą , południcą,  czarownicą, później czarną wołgą czy innymi strachami (wyobraźnia ludzka jak głupota nie ma granic) itp, pamiętam, że dla mnie to było straszne przeżycie, długo oj bardzo długo nie weszłam sama do pokoju dziadków, gdzie przy suficie wisiała baba jaga na miotle,  a jak chodziłam do szkoły średniej i raz w tygodniu wracałam kiedy od jesieni do wiosny było ciemno to za chiny do domu sama nie wróciłam i musieli po mnie na przystanek wyjeżdżać) myślę, że do dziś zostało we mnie to nieprzyjemne uczucie i choć wiem, że z tych krzaków nie wyskoczy Baba Jaga, to mam poczucie, że jednak coś lub raczej ktoś wyskoczyć może. Dlatego u nas absolutnie dzieci się niczym nie straszy, no chyba tylko tym, że się zabawki do kosza wyrzuci jak tak będą leżeć na środku pokoju, ale dziadek czasami ma takie powiedzonka: nie idź tam, bo cie baba jaga złapie.
Ech temat rzeka....

Może ktoś coś poradzi? +dopisek

Nie mozemy sobie poradzić z podrażniona skórą u Marysi po tej biegunce.
Bepanten nie pomaga, skrobia, rumianek...
Brak mi pomysłów.

Jeśli nie będzie poprawy to pojadę do lekarki i przepisze krem robiony w aptece, ale wolałabym uniknąć wyprawy.

Wzięło i Stokrocię:-(
Od rana narzekała na bol brzuszka. Później przeszło i w nagłe osłabienie niemal z minuty na minutę, zasnęła niemal nieprzytomnie, doszła gorączka, na ibuprofen ledwie dała się przebudzić. U Marysi tez sie tak zaczęło: osłabienie, gorączka a później lepiej nie mówić.
Mam nadzieję, że chociaż przejdzie w miarę łagodnie...

piątek, 13 maja 2016

środa, 11 maja 2016

Wieści codzienne


Powolutku, powolutku zaczynam się odgruzowywać. 
Powiedziałabym nawet, ze widzę światełko w tunelu, ale to jednak zazwyczaj oznacza przejście do innego wymiaru, a mnie się na razie tam nie spieszy.

W przedszkolu dzieciaki znów miały wycieczkę, z każdą kolejną jednak stresuje się coraz mniej, ale jak sobie przypomnę co to było jak jechała pierwszy raz...
Pani dyrektor czuwa nad wszystkim, autobus zawsze mają wyposażony w pasy, poprzednim razem kierowca był sprawdzany przez policję (widziałam) tym razem nie wiem, bo wyjazd był później, musiałam jechać do pracy wiec tylko zobaczyłam autobus, który właśnie podjechał.


Wycieczka się udała, pogoda była idealna, miejsce podobno fantastyczne i opowieściom Stokroci nie było końca (a do tej pory cokolwiek z niej wyciągnąć to była sztuka).
Były konie, kosy, daniele, i nawet krowę doili (jak to Stokrocia ujęła nie żywą, ale prawdziwą).
Przeżycie wielkie, a już na początku czerwca kolejna wycieczka.
Nie mogę wciąż uwierzyć, że moja maleńka córeczka jeździ na wycieczki BEZ MAMY!
Ja na pierwszą wycieczkę (co prawda 2 noclegi były) pojechałam w 6 czy 7 klasie dopiero, ale pamiętam też, ze dla mnie to była wielka próba i płakałam wyjeżdzając, a teraz takie małe przedszkolaki jeżdżą;)
Marysia ma niestety ciągle katar i chyba jednak czeka nas kolejna wizyta u pani doktor, co prawda nie wygląda na to, aby zeszło jej do oskrzeli, ale ile można mieć katar?!

Poza tym nic nowego: dalej pracujemy, wracamy do domu, sadzimy i siejemy kwiatki (konwalie zakwitły, a jak pachną!), a potem zasypiamy w ubraniach na kanapie,
Ot, życie.

poniedziałek, 9 maja 2016

Powrót

Koniec wolnego, pora wracać do pracy.
Jak się odkopię, pooddzwaniam, poodpisuję i powysyłam to wrócę i do bloga.
I poczytam co u was, w końcu!
Pogodę mamy iście majową, też w końcu!
Miłego tygodnia:-)

poniedziałek, 2 maja 2016

Telewizor

Jak tam idzie weekendowanie?
Nasz pierwszy weekend bardzo udany, aczkolwiek Stokrocia złapała katar, dziś kaszle i chyba bez lekarza się nie obejdzie, ale za to zachwycona:
-Ciocia, Wy mieszkacie w prawdziwych górach!
Tak wczoraj mówiła, a drugą Ciocie zaprosiła na urodziny, to nic, że urodziny ma dopiero w październiku;-)
A Marysia...
Wczoraj taka sytuacja:
Zatrzymaliśmy się na obiad, czekaliśmy baaaaardzo długo, więc dzieci się nudziły strasznie. Przy stole obok usiadł Pan, nazwijmy go roboczo telewizor, bo wyglądał jak by zawodowo zajmował się roznoszeniem telewizorów:-) bardziej popularnie, aczkolwiek niezbyt ładnie mówi się "kark".
Pan miał żółty podkoszulek z krótkim rękawem, siedział sam i zamówił sobie 4 kieliszki wódeczki, i tak siedział kulturalnie, myślał i pił. Wiecie, ze nawet mnie tym ujął, zamiast samotnie gdzieś pod sklepem, to elegancko przy stole w zajeździe.
No i Marysia sobie Telewizora upatrzyła i co i raz podchodziła do niego z tymi swoimi wielkimi oczami i uroczym uśmiechem i próbowała nawiązać rozmowę w tym swoim, nieco trudnym jednak, języku;)
Pan zbaraniał na początku, ale Marysia się nie zrażała i przychodziła i gadała, i na ręce chciała koniecznie, ale Pan nie wiedział chyba o co jej chodzi, więc się uśmiechał, bo co miał robić;)
Taka agentka;-)
A co robiliśmy później, to już zupełnie inna historia....