środa, 30 marca 2016

Słownik Marysi

A w święta Marysia miała jakiś skok rozwojowy i nauczyła się sporo słówek.
Kiedy Stokrocia była Mała to często robiłam takie podsumowania kiedy zaczęła chodzić, co umie mówić itp przy Marysi jakoś tak rzadko się składa, wiec ku potomności napiszę co już jest w jej słowniczku.
Mama, tata to wiadomo, ale po za tym:
Aja - Ania
Lulia, Lula- Julia
picie- pić
tan-włączyć radio
opa- wejść, zejść, wziąć na ręce
koka- kotek
kok-kot
koj- koń
am, ama- jeść
ta- tak
nie- nie
ato- auto, wózek, rower, traktor, generalnie wszystko co na kołach
moje- moje
baja- bajka
alo- telefon
pa- papa
nionio- smoczek
oko- oko
dać- daj
tuta, czasem tutaj- tutaj
cici- wołanie na kota
tam- tam
lala- lalka
mo- krowa
mau- miałczenie kota
me- koza
be- owca
bi- pszczoła
ał ał- pies
poba- kompać
buła- bułka
kić kić- zając
uu uu - sowa
ko ko- kura
kaka- kaczka
ka ka ka ka - kwa kwa
mlala- mleko
jajo- jajko
bam- spadło, przewróciłam się
oje- ojej


Tak, że już śmiało można się z nią porozumieć;)



wtorek, 29 marca 2016

Poświątecznie.... + fotka;)

Jak Wam minęły święta?
Nam w sumie fajnie rodzinnie, choć w poniedziałek wieczorem bardzo się cieszyłam, że już we wtorek rano trzeba isć do pracy. No i troche w całych tych świętach smutno mi było, że spedzam je bez mamy, ale chyba pora się do tego przyzwyczaić, to już drugie takie święta, ale od początku:
W piątek zaraz po przedszkolu/żłobku wyruszyliśmy do mojego taty, aby wspólnie przygotować pisanki do koszyczka, a ze koszyczek miał być jeden wspólny, to postanowiłyśmy zrobić go i poświecić u dziadka (he he myślę, ze jakbyśmy zrobili u siebie to Dziadek by miał wątpliwości czy aby to na pewno święcone, a Dziadek jest bardziej kościółkowy i bez święconego świąt by na pewno nie przeżył i dla pewności pewnie i tak by sam swój koszyczek przygotował).
Jajka pomalowałam, Stokrocia niestety zasnęła i nie dała się obudzić (zaczęło ją coś rozkładać) dopiero rano mogła się "wymalować" bo tak bardzo czekała na to malowanie pisanek;)
Marysia oczywiście udział chciała brać jak najbardziej czynny, więc z dziadkiem też pomalowali kilka. Rano ułożyłyśmy wszystko w koszyku i ruszyłyśmy ze Stokrocią kilka domów dalej do święcenia. Jak to się wszystko zmieniło, W (około)moim wieku nie było ze święceniem nikogo- a kiedyś razem chodziliśmy, ile było żartów w oczekiwaniu na księdza, ile było wygłupów po drodze, zmawiania się chłopaków na poniedziałek- a teraz albo dzieciaki tak do ok 15 lat (z których prawie nikogo nie znam) albo panie w wieku mojej mamy czy babci, ale wspominki dawnych czasów były: mama kolegi zdradziła jak to kolega kiedyś przyniósł koszyczek, i zapomniał który jego i musiał czekać, aż wszyscy zabiorą, a to jak kiedyś któraś z pań przyszła jak ksiądz właśnie wychodził, a ja sobie właśnie uświadomiłam że w naszym koszyczku nie ma Baranka, zapomniałam włożyć...
W drodze powrotnej złapał nas deszcz, ale blisko było to nie zdążył nas zmoczyć.
Reszta soboty upłynęła nam w domu na zabawie z dziećmi i na sprzątaniu (oczywiście zgodnie z założeniem okien nawet nie zamierzałam dotykać) P nawet udało się doprowadzić do porządku ogródek, ale wieczorem padliśmy jak borsuki jakieś:)
Niedziela znów u Dziadka: śniadanie, kościół, później obiad u siostry i do domu. Spać poszliśmy chyba o czwartej nad ranem bo zrobiliśmy sobie wieczór filmowy ( polecam ogromnie film: "Chce się żyć" już dawno miałam obejrzeć, ale dopiero jakoś teraz się złożyło, niesamowity, tylko trzeba mieć pod ręką chusteczki). Za to w Poniedziałek....
Ech w Poniedziałek Dziewczynki postanowiły powitać dzień o 6:30 (he he w sobotę to by jeszcze była 5:30) wesołe jak skowronki, a my niecałe trzy godziny wcześniej się położyliśmy.... oj ciężki to był ranek, a dziewczynki wcale nam nie pomagały.
Jak się Starsza zorientowała, że oto nadszedł ten upragniony Lany Poniedziałek to chodziła wszędzie z jajkową sikawką, a ze kropić za bardzo nie miała kogo, no to skropiła doszczętnie Marysię, a ta wcale jakoś specjalnie nie protestowała. Już w porze śniadania zabawki były wszędzie do tego ubrania, jakie tylko Marysia zdołała wyciągnąć mimo zamkniętych szafek, tudzież z kosza na bieliznę. Oczywiście co znalazła od razu ubierała na siebie tak więc miała chyba ze trzy pary skarpet, Stokroci dwie spódniczki, swoją sukienkę i chyba dwie bluzki....
Przy śniadaniu nie wiem jakim sposobem, bo już dano świetnie sobie radzi z kubkiem czy szklanką nawet, wylała na stół swoje picie i odkryła świetną zabawę jak się rączka rozchlapuje wodę, no i się zaczęło. Wołała picia, po czym upiła łyk i resztę chlap na stół/podłogę/krzesło co akurat było w zasięgu i tak kilkanaście razy! No przecież nie można było dziecku odmówić pić, ale upilnować przed wylaniem się nie dało!
Na podwórku zamiast biegać to bęc tyłek na trawę i kamienie do buzi, no bo przecież nic lepszego od kamieni nie ma! I na schody- tyle, że do góry umie a do dołu tylko na pyszczek! A Starsza z łopatką dalej trawę, ledwo co wzeszła i się zazieleniła, wykopywać!  Ewentualnie kota nosić, albo kwiatki ( o litości dwa zaledwie zakwitły) zrywać, dla mamy oczywiście. Powrót do domu z krzykiem, dlaczego tak krótko i że jeszcze nie.
Do tego tysiąc razy Mama, a dlaczego...? Mama, a po co...?  Mama a ona mi zabiera...! Mama, a ona nie chce....!  Mama, a poczytasz mi...? Mama, powiedz jej...! A z drugiej strony: Picie! Picie! Ama! Aja! Tan! Tan! Nionia! Picie! Mama! Koka! Picie! Nie! Chyba z pięć razy trzeba było małego szkodnika przebierać, bo picie lądowało na ubraniu, nie mówię już o tym ile razy trzeba było odbierać kubek i wycierać stół/krzesło/podłogę. W dodatku mały szkrab kilka dni temu opanował wchodzenie na krzesło, wiec trzeba było bardzo uważać, bo kilka sekund zajmuje jej wdrapanie się, a później kilka następnych sekund i jest na stole! I niestety wczoraj notorycznie z tych umiejętności korzystała!
Wierzcie mi, ok 17 marzyłam, że już jutro rano one jadą do żłobka/przedszkola a ja do pracy bo choć kocham te małe łobuzy nad życie to wczoraj po prostu dały nam nieźle do wiwatu!
Padły same bez protestów, Stokrocia nawet nie doczekawszy się codziennego rytuału czytania książki, zasnęła na kanapie. Ja padłam zaraz za nimi, jedynie P wytrwał i zdołał ogarnąć jako tako pobojowisko...
Tak więc w sumie cieszę się, że dziś mamy już normalny dzień, że dziewczynki spożytkują część energii w przedszkolu, że obiadu dziś nie trzeba gotować, bo zostało jeszcze co nieco, że dziś będzie dzień jak zwykle: zabawa, kolacja, kąpiel, książka i spać....

A oto i mały przebieraniec we własnej osobie:


Od dołu: to w paski to body, wyżej Stokroci góra od piżamy, turkusowa to Marysi sukienka, dalej Ani podkoszulek i własne prawidłowo założone body, pod spodem najprawdopodobniej na rajstopy założone ze dwie pary skarpet, może też jakieś spodnie;-)


sobota, 26 marca 2016

Wielkanocnie





Życzymy Wszystkim Świąt rodzinnych, spędzonych wśród najbliższych osób z uśmiechem na ustach i miłością w sercu, życzymy zdrowia, nie tylko od święta, i pogody, nie tylko tej za oknem.
Niech to będą wspaniałe święta!




PS. Warsztaty w przedszkolu były super, rzeczywiście coś wspólnie robiłyśmy.
PS. Stokrocia teraz tak dla odmiany pokasłuje, więc zdrowia życzymy szczególnie, również sobie.
PS. Ksiądz dziś przy świeceniu zachęcał chłopców do obrania drogi kapłańskiej:
      -Patrzcie chłopcy jaka świetna praca: przyjechać, poświęcić tylko i już. Na pamięć się uczyć nic nie trzeba, wszystko się z książki czyta, zachęcam, zobaczcie sami jaka to super robota!

;-)

czwartek, 24 marca 2016

Z codziennika...

Wyjaśniając do poprzedniej notki, oczywiście ani mi w głowie rozstawać się z Połówką! faktycznie zebrałam swoje rzeczy i uwolniłam sporą część mieszkania i wyniosłam je do starej obórki czy innej szopy, a raczej tego co powstało po jej remoncie czyli mojej pracowni. Na razie nie miałam jeszcze okazji w niej nic a nic popracować, ale rzeczywiście mam nadzieję, że będzie to taka moja odskocznia od świata.
A z innych wieści codziennych:
dziś mamy w przedszkolu Warsztaty wielkanocne, cokolwiek to będzie. Nie byłam nigdy na czymś takim, bo w ubiegłym roku Stokrocia była w tym czasie chora, ale podobno było super. Zobaczymy. Nie bardzo wiem nawet czego się spodziewać, jakoś słowo warsztaty kojarzy mi się z tym, że coś powinniśmy robić: kleić, malować, wycinać, no nie wiem coś wielkanocnego, tymczasem króliczki, baranki i inne kurczaczki postawili wczoraj na wystawce, a dziś Stokrocia recytowała mi jakiś wierszyk i śpiewała piosenkę, doprawdy nie bardzo wiem czego się spodziewać.
W ubiegły weekend zaliczyłyśmy ze Stokrocią urodziny koleżanki (poprzednie dwa zaproszenia nie zostały użyte z uwagi na chorobę Marysi, ale to inna historia). Było bardzo miło, Urodziny były w domu, trzy mamy zostały na wspólną kawkę i ploteczki z mamą Jubilatki, żeby było śmieszniej to wszystkie trzy nosimy to samo imię;) Dzieciaki się wybawiły- zakładałam, ze 2-3 godzinki posiedzimy, a zeszło się 5 i nie wiadomo kiedy to zleciało.
Tak, że pierwsze koty za płoty.
Aaaa właśnie koty. Jakby ktoś chciał ładngo kotka to mamy chwilowo do wyboru do koloru. Nasza panienka Kropeczka sprowadziła sobie niezły harem: czarny cały, czarny pod krawatem, rude chyba ze dwa, biały z rudym ogonem, bury jak z obrazka, no ma w czym wybierać dziewczyna! aż z tego wszystkiego obrożę zgubiła... Oj szybko trzeba do weterynarza!

wtorek, 22 marca 2016

Złe wieści lepsze od dobrych

Zauważyłam, że ludzie chyba lubią bardziej złe wiadomości od dobrych.
Nie wiem czy to tylko Polacy, czy może wszyscy tak mają. Dlaczego tak myślę?
Z prostego powodu: po pierwsze wiadomości, informacje i praca zawierają głównie złe informacje i to się sprzedaje i to ludzie chcą wiedzieć, tym się żywią. Jak dla mnie chore, ale ja już nie raz mówiłam, że ja dziwna jestem. Telewizora od dawna nie mam, a informacje czytam głownie z internetu, sama wybieram  i nie muszę czytać i oglądać tego co mi ktoś wciska na siłę.
Ale nie o tym miało być tylko o własnym podwórku, bo tu też zauważyłam, ze i moi czytelnicy chyba bardziej wolą złe informacje. Napisze coś wesołego, pochwale się czymś- wejść dużo, a skomentuje zaledwie kilka osób, jak coś gorszego typu auto się zepsuło, czy ktoś się rozchorował to komentarzy jakoś więcej się robi. A już na blogu zamkniętym najlepiej to widać.
Ale nic to, przeżyję.
Nawet jak całkiem komentarze znikną to ja i tak częściej będę pisała o radościach niż smutkach i koniec;-) bo tak wolę, bo wolę się dzielić dobrymi rzeczami, pewnie, że czasem trzeba się wyżalić, wypłakać...
No to dziś się z Wami podzielę z pozoru smutną informacją.
No bo w końcu się stało.
Otóż w sobotę spakowałam część swoich rzeczy i wyprowadziłam się z domu naszego wspólnego. Pół sypialni z domu ubyło i część salonu i nawet nie wiedziałam, że mam aż tyle rzeczy.
Na razie nie mam kiedy tego poukładać choćby, bo jak wracamy z pracy/żłobka/przedszkola to noc ciemna za chwilę się robi i tylko: jeść/pić/bawić/mama ona mi to zabiera/mama/tata/mamaaaaa/picie/sisi/ja nie chce spać/ja nie chce piżamy/nie chce tej książki/ja chce jeszcze jedną książkę/a paciorek/a buziaka/a nie tak mnie przytuliłaś łeeeee/ wiec nie ma co się dziwić, że wszystko stoi,że tak brzydko powiem, na kupie .
Tak że wiecie jak ktoś chętny na nową parapetówkę to zapraszam....

poniedziałek, 21 marca 2016

Jestem

Dziś Marysia, po prawie tygodniu nieobecności wróciła do żłobka.
Odzyskałam tym samym dostęp do świata i jestem.
Zaległości w czytaniu i pisaniu mam ogromne, bo w domu dziecko niczego nie pozwalało ruszyć i cały czas dokładnie wypełniało swoją obecnością. Oj, mam już dosyć tego chorowania, odporności chyba za grosz u Marysi już nie ma, ale coś poważniejszego w tym celu można jej podać dopiero jak skończy dwa lata, wiec na razie można tylko mieć nadzieję, że choróbska choć trochę odpuszczą.
Wiosna jakoś ma trudności, żeby zawitać u nas na dobre, lezie lezie i doleźć nie może. Bociany co prawda już doleciały (trza się mieć teraz na baczności, bo to nie wiadomo co takie bociany z tej Afryki przyniosły i podrzucić mogą, albo coś), sadzone w grudniu kwiatki (no co, naprawdę wcześniej się nie dało) nie zakwitną już w tym roku -niestety marzenie o fioletowym widoku z okna będzie trzeba przełożyć na przyszły rok, za to dobrze by było wyjść do ogródka i coś pograbić i pokopać, ale nie ma jak i kiedy.
Okien nawet nie planuję myć na święta, bo i tak wiem, ze nie zdążę tego zrobić, a  brudnymi oknami święta i tak się odbędą, czy to się komu podoba czy nie.
Wczoraj z palmą się wybrałyśmy razem ze Stokrocią do kościoła, ale chociaż chyba zaledwie 3 minuty się spóźniłyśmy, bo nie było gdzie zaparkować, to ksiądz już z kropidłem przeleciał, i palmę mamy w efekcie nie poświęconą, żebyśmy tak chociaż ze święconką zdążyły na kropienie;-P
No to na dziś tyle, trzymajcie proszę kciuki, żeby znów się do Marysi żaden wirus nie przyplątał, dość już mam tego chorowania, i udanego tygodnia dla wszystkich;-)

poniedziałek, 14 marca 2016

Nie chce mi się pisać...

Choć tematów całe mnóstwo jakoś blog mnie ostatnio parzy.
Nawet jak już w końcu otworzę stronę bloggera to siedzę, wgapiam się w "pustą kartkę" i zamykam.
No jakoś mi nie po drodze.
Może to jakaś zimowa chandra, albo coś.
Nawet na zamkniętym nie chce mi się pisać notek, choć dużo znów się zmieniło, ale jakoś teoria P mnie zdołowała, bo się sprawdziła niemal co do joty i naprawdę straciłam serce do bloga.
Mam nadzieję, że to minie, że niebawem znów zatęsknię.
Dziś rano nad głową przeleciał mi klucz jakichś ptaków, chyba gęsi.
To chyba dobry znak;)





PS. a tak jeszcze będąc w temacie niewiadomych (żeby nie napisać niezidentyfikowanych) obiektów latających, to ostatnio wracałam z dziewczynkami do domu i już był taki półmrok, kiedy nagle coś przefrunęło mi przed przednią szybą, dosłownie chyba o kilka centymetrów uniknęło zderzenia z moim autem, była to chwila zauważyłam tylko, że to coś było duże i białe, tak na moje oko to gęś albo kaczka jakaś, chociaż one aż tak wysoko nie przelatują zazwyczaj, no mógł być bocian, one w półmroku latać nie potrafią, więc mógł być tak nisko uciekając przed czymś, ale te jeszcze nie przyleciały do nas, tak czy inaczej ptaszysko szczęśliwie nie zderzyło się z moją szybą, a ja zdążyłam krzyknąć tylko: o matko! Stokrocia widziałaś?! Ale Stokrocia powiedziała, że nie widziała, opowiedziałam jej, że właśnie coś białego przefrunęło nam przed samochodem, na co ona z przejęciem zapytała:
-Ale to chyba nie był biały koń?!

niedziela, 6 marca 2016

W domu!

Po pobudce o 6 rano celem ukłucia dziecięcia, co by materiał do badań koniecznych zdobyć, po otrzymaniu w okolicach południa wyników tegoż właśnie badania, pozwolono nam iść do domu.
Uff...
A w domu... wysprzątane, wypachnione, wyprane, wyukłdane  i... kwiaty wszędzie!
Wszędzie! Żółte i czerwone tulipany! W salonie, w jadalni, w sypialni, w pokoju dziewczynek a nawet ogromny bukiet stoi przed lustrem w łazience!
Kocham, po prostu kocham moją Połówkę!


piątek, 4 marca 2016

...

...każdy dzień pobytu tutaj uczy mnie jeszcze bardziej doceniać to co jest, to co mam, uczy pokory i wdzięczności
...los bywa okrutny, bywa też bardzo dobry...
...mam możliwość być z Małą tutaj, to znaczy, że mam kogoś kto, w tym czasie zaopiekuje się Starszą...
...moje dziecko biega, piszczy, wchodzi pod lóżko, prowadzi mnie bezustannie na świetlice, wyciąga zabawkę po zabawce... to znaczy, że rozwija sie prawidłowo...
...moje dziecko ma zapalenie oskrzeli... to znaczy, że je dość szybko wyleczą... 

wtorek, 1 marca 2016

Znów o tej służbie zdrowia czyli tym razem "teoria spiskowa"


No i wczoraj po kontrolnym badaniu Marysia dostała skierowanie do szpitala, tak więc od wczoraj leżymy na oddziale dziecięcym. Leków nie zmieniono, antybiotyk ma ten sam, doustnie, inhalacje ma z tego samego leku, jedynie co dostała dodatkowo to inhalacje z soli i syrop wykrztuśny, no i nosek jej udrażniają specjalistycznym sprzętem.  Wygląda wiec na to, że mogłyśmy spokojnie doleczyć się w domu i że skierowanie do szpitala trochę na wyrost.
A teraz „teoria spiskowa”.
Nie miałam czasu napisać, że przepisałam dzieci do tej samej przychodni, do której ja się przeniosłam (klik dla przypomnienia), bo jak kolejny raz jak mi się w końcu udało dodzwonić do naszej starej przychodni i jak zwykle miejsc do lekarza nie było, zadzwoniłam do swojej nowej przychodni i okazało się, ze oczywiście że nas przyjmą i jeszcze sobie godzinę możemy wybrać. No i zabrałam dzieci i pojechałyśmy. W nowej przychodni jest dwóch lekarzy, nie wybierałam sobie tylko czekałam którego mi przydzielą, bo żadne nazwisko nic mi nie mówiło. Trafiłyśmy do Pani, w wieku ok. mojej mamy, może ciut młodsza, bardzo miła, nie mogła uwierzyć ze w przychodni ktoś może powiedzieć że z chorym dzieckiem nie ma już miejsc na wizytę. Generalnie wizyta ok., pani doktor wydaje się w porządku, przeprowadziła dogłębny wywiad, po podanych lekach dzieci wyzdrowiały i ok.
Na następną wizytę przywiozłam ze starej przychodni Kartę Szczepień, a pani doktor była jakaś taka nieprzyjazna, no ale ok może po prostu dzień miała zły. To była wizyta kiedy Marysi zaczynało się coś dziać, ale osłuchowo nic nie usłyszała, kazała obserwować. Na następnej wizycie znów była mało przyjemna, zapisała antybiotyk i w ogóle zaskoczona była, że trzy dni wcześniej byłyśmy a ona żadnych leków nie dała, a wczoraj to ani nie chciała słyszeć, że może jeszcze w domu się poleczymy, tylko do szpitala, bo ona odpowiedzialności za dziecko brać nie będzie, jej zdaniem leczenie nie przynosi skutku, osłuchowo jest źle, zapalenie oskrzeli, może nawet płuc, w ogóle to ona nie słyszy bo dziecko płacze podczas osłuchiwania, a w ogóle o jeszcze nie zna dziecka, nie zna rodziców, bo jesteśmy tu nowe i nie będzie ryzykować, bo ona nie zna warunków, i niech przebada lekarz na izbie i zdecyduje czy szpital czy się nie kwalifikuje, bo ona odpowiedzialności nie bierze.  Nie brałam w ogóle opcji szpitala pod uwagę jadąc na wizytę, zwłaszcza po tym jak w weekend Marysia szalała, jak wcinała obiad czy jak Stokroci zwędza zabawki i ucieka,  ale po pierwszym szoku wszystko sobie poukładałam, P urwał się z pracy, żeby pomóc mi spakować dziewczyny i ruszyłyśmy.
W szpitalu pani doktor osłuchała Marysię i zgodnie ze skierowaniem przyjęła ją na oddział. Wieczorem były już wyniki badań- nie są złe, powiedziała pani doktor, cechy infekcji są, CRP podwyższone 7 krotnie, co podobno nie oznacza jakiejś strasznej infekcji, po prostu infekcję. Leczenie Klacidem 4 dni to zbyt krótko, żeby mówić o braku działania leku, dlatego antybiotyku nie zmieniają, na razie nie ma też potrzeby podawania czegoś dożylnie, za to należy włączyć wykrztuśny, bo  gotowa jest do oczyszczania dróg oddechowych. Osłuchowo zapalenie oskrzeli, bez cech zapalenia płuc, jak to dziś na obchodzie ujęła ordynator: po prostu musimy ją dopieścić.
No, a gdzie ta „teoria spiskowa”? P uważa, że sobie to wmawiam, ale ja  mam nieodparte wrażenie, że z poprzedniej przychodni zadzwonili do nowej, żeby opowiedzieć jak to niesłusznie napisałam skargę na ich lekarkę (klik 1, klik 2klik 3).

No bo jak inaczej wytłumaczyć zachowanie pani doktor na pierwszej wizycie a na wizytach nastepnych? No i wczorajsze skierowanie do szpitala, zwłaszcza, ze to jest raczej kobieta z doświadczeniem? Nie zrozumcie mnie źle, nie mam jej za złe, że skierowała Marysie do szpitala, bo z cała pewnością co najwyżej pomogą jej przejść przez tą chorobę szybciej, ale o ten wielkiej ostrożności, w tym wypadku chyba naprawdę nie do końca uzasadnionej i jak to będzie w przyszłości? Wiadomo, ze nawet jeśli zadzwonili, aby uprzedzić o matce wariatce, to ci z przychodni mi tego nie powiedzą więc siłą rzeczy przychodnia znać będzie tylko wersje jednej strony….