czwartek, 28 stycznia 2016

Smok i rodzinna umać


Marysia nie cierpi obcinania paznokci, drze się wtedy tak, jak bym jej palce co najmniej obcinała, szarpie się, wyrywa i krzyczy wniebogłosy, Ale czasami trzeba i nie ma wyjścia.
Dziś rano nadszedł niestety ten moment, zdenerwowana do granic możliwości wrzeszczy jak oszalała, wołam z sypialni do Stokroci:
-Myszko, czy możesz mi podać smoczka dla Marysi? Leży na stoliczku.
-Mamo, ale to nie jest smoczek, to jest dinozaur, bo nie ma skrzydeł- i przyniosła mi gumowego dinozaura....



Stokrocia bawi się swoimi kucykami i odgrywa przy tym różne sceny, gada jak najęta, opowiada, odpowiada. W pewnym momencie zauważa, że się przysłuchuję i przypatruje i poczuła się w obowiązku, aby się wytłumaczyć:
-Bo konie mają teraz przyjęcie, bo jest rodzinna umać.
-Co to jest rodzinna umać?- dopytuję
- No takie przyjecie, bo tam jest dużo nocnych motyli, czyli maciów.
-Chyba ćmów?!- domyślam się
-No, ćmów.
-To znaczy ciem. -poprawiam


niedziela, 24 stycznia 2016

Co robić?!

Jakoś dziwnie.
Dzieci zasnęły przed 20, P też, a ja siedzę i nie wiem co mam ze sobą zrobić?
Czeka na mnie kilka książek, za rękaw ciągnie ołówek, przydałoby się notkę napisać, a może jednak rzucić to wszystko i.... posprzątać te klocki, na które z pewnością wdepnę idąc w nocy do kuchni?


czwartek, 21 stycznia 2016

Choroba morska....

Żeby zbyt nudne życie nie było tym razem Los nam zesłał rotawirusa.
A raczej to nie los tylko podobno przedszkolne bliźniaki, bo co to tam taki rotawirus, przecież dzieci pampersy noszą to sobie ciocie poradzą. No i wczoraj Marysia zaczęła już w przedszkolu, a dziś nieprzespana noc ze zmianą pościeli i kąpielą matki i córki o w nocy, a od rana również Stokrocia. Ciekawe czy i dorosłą część rodziny wytarmosi.
Tak że pozdrawiamy marudnie znad wielkiej kupy.... prania, żeby nie było.
Ahoj!

środa, 20 stycznia 2016

Wyngiel przywieźli czyli jak ktoś Połówce tonę węgla zapit..... zginęło mu, no.

Zacznę od tego, że ja na wsi, w gospodarstwie się wychowałam, a tam ciężka praca jest na porządku dziennym. Od małego dziecka pomaga się w różnych pracach i wiele prac naprawdę mi nie strasznych.
Zamówiliśmy ekogroszek do pieca. W nowej firmie zamówiliśmy bo nasz dotychczasowy skład węgla ostatnio sprzedał nam jakiejś marnej jakości paliwo. Minus taki że przywiózł, postawił na palecie i trzeba było go wnieść do kotłowni.
Wioskę mamy spokojną (odpukać nich jak najdłużej tak zostanie) paleta cały dzień stała sama bez opieki kilka metrów od ulicy, niezabezpieczona nijak (no bo chyba folii streczowej za zabezpieczenie przez złodziejami uznać nie można?) i jak wróciliśmy z pracy do domu stała dalej w tym samym miejscu. Wieczór jak co dzień: kolacja, zabawa, mycie, przytulanki i spać. Dzieci zasnęły, a P też stwierdził, ze położy się na piętnaście minut bo jakiś taki zmęczony jest  a jak wstanie to pójdzie do tego groszku i do pieca. I zasnął. a ja zamierzałam zająć się porządkami domowymi. ale jak weszłam do kuchni to stwierdziłam, ze już wole do tego węgla iść;-P
No przecież ja nie dam rady?! wolne żarty!  (jak byłam w ciąży ze Stokrocią to chyba ze trzy tony węgla przerzuciłam, oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałam o ciąży).
No i poszłam.
Groszek pakowany w worki po 25kg, Nie powiem, nawet szybko mi poszło i nawet taka przyjemna satysfakcja na końcu. No co proszę mi tu nie psioczyć, że damy węgla nie noszą! Równouprawnienie podobno mamy! Wróciłam do domu, ogarnęłam tą kuchnię a w międzyczasie P się obudził.
Zrobiłam mu kawę (tak nawet tuż przed snem czasem kawę pijemy i niestety zupełnie nam to w spaniu nie przeszkadza) i tak sobie luźno gadamy i w pewnym momencie zaszliśmy na temat tego ekogroszku co to go dziś dostarczyli. P katem oka spojrzał w okno, z którego było widać paletę. Coś go jednak zaintrygowało, zerwał się z kanapy i przykleił się do szyby:
-Ja pierdziele, paletę nam ukradli!
a mnie taki paniczny śmiech ogarnął, że tylko wyksztusiłam:
- Nie, nie ukradli- i nie mogłam opanować śmiechu, aż mi łzy leciały po policzkach. a P dalej próbował mnie przekonać zakładając buty: -No zobacz sama, naprawdę jej tam nie ma!
I pobiegł;)
Na szczęście przekonał się na własne oczy, ze nie ukradli, tylko Krasnoludki wniosły;-P



czwartek, 14 stycznia 2016

o Marysi...

Najmłodsza nasza córuńka jest strasznym łobuziakiem, zupełnie inna od swojej starszej siostry. Taka trzpiotka mała! Nie patrzy gdzie biegnie, byle szybciej, byle coś skubnąć, coś zepsuć, coś chwycić i uciec;)
Jest strasznym nerwusem ( że to niby po mnie ma?1 akurat!) , jak coś jest nie po jej myśli  potrafi płakać, krzyczeć, piszczeć, wierzgać małymi nóżkami, a czasem i rzucić się z płaczem na podłogę.
Jednocześnie jest  wielką pocieszką, uśmiecha się całym małym pyszczkiem, i lubi się tulić i dawać (soczyste, bardzo soczyste) buziaki;)
Najśmieszniej wygląda jak przychodzi do Stokroci i obejmuje ją i tuli, czasem niecierpliwa starsza siostra próbuje się wyrwać z trwającego zbyt długo uścisku, ale wtedy Marysia tym bardziej nie odpuszcza, trzyma jeszcze mocniej i czasem Stokrocia "wlecze ją" za sobą uczepioną do nogi czy u pasa;)
Kot nie ma życia, a zwłaszcza jego "dywanik" kiedy tylko się na nim położy, Marysia natychmiast zrzuca kota a dywanik zabiera i w nogi, ale potrafi się też do kota przytulić, kiedy ten sobie spokojnie śpi. W wózku dla lalek też go już woziła, ale wtedy, kiedy ona sam się tam ukrył, wiec jakby sam się o to prosił.
Miłośniczka moich malunków, lubi je dotykać, głaskać, oglądać,  nosić, a nawet dawać im buziaki.



 Ostatnio najlepszą zabawą jest budowanie z klocków Lego Duplo, bo Marysia pokochała Lego, ale tak strasznie pokochała, że aż się dziwię, że jest w stanie się na nich skupić nawet na kilkanaście minut, składa sobie, rozkłada i nawet się za bardzo nie denerwuje kiedy coś jej  nie wychodzi.




A ostatnio Marysia dodatkowo ma fazę że nikt inny tylko mama...
mama z dzieckiem na biodrze powinna robić wszystko, nawet do łazienki za mama idzie i trzeba na kolana wziąć, Ostatnio nawet w żłobku zostaje z płaczem, choć wcześniej tak nie było, teraz tylko mama, mama, mama.... a ja mam wyrzuty sumienia, że muszę do pracy, że muszę ją zostawić, że kiedy wracamy po całym dniu nieobecności trzeba jakiś obiad zrobić,  jakieś pranie wstawić, że Stokrocia też wymaga naszej, mojej uwagi,  i że choć bardzo bym chciała nie mogę całego tego czasu jej tylko poświęcić...

wtorek, 12 stycznia 2016

Kawałek nieba....

Na informację o Marcelinie wpadłam chyba w niedzielę wieczorem.
Śliczna jest prawda?
Pewnie, ze się popłakałam, pewnie, ze przytuliłam Stokrocię, która pomimo, że już dawno powinna spać, przyszła po piciu/siku/jeść/przytulić/przykryć/ nie mogę zasnąć, pewnie że odprowadzając ją do łózka poszłam przytulić śpiącą Marysię i pewnie, że Michalinka została w mojej głowie.
Wpłaciłam kilka groszy, nie potrafię przejść obojętnie.
Nie pisałam na blogu z prostej przyczyny: jeśli takie wpisy i prośby pojawiają się zbyt często, czytelników zacznie to denerwować i zamiast pomóc po prostu przestaną przychodzić.
W tym roku jeszcze nie było żadnej prośby więc może jeszcze się nie zdenerwujecie.
Z resztą czy widzicie tę roześmianą buźkę ze zdjęcia?
Czy można się na nią denerwować?

 Liczy się naprawdę każdy grosz, każda złotówka... to co, mogę na Was liczyć, prawda?



 
 
Tu możesz wpłacić bezpośrednio: Kawałek nieba

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Ale była impreza!


Ja nie wiem, gdzie ten nasz kot imprezował, ale całą niedzielę odsypiał:


Kurcze, jak jeść to przychodzi, a jak impreza dobra, to nie zawoła!

czwartek, 7 stycznia 2016

Zima

Dziś rano kiedy jechałyśmy do przedszkola Stokrocia skomentowała widok za oknem:
-No w końcu się doczekałam prawdziwej zimy...
Hm hm śniegu mamy jakieś dwa centymetry, za mało na zimowe zabawy.
Za to dom musimy dogrzewać kominkiem i grzejnikami, ot to co jednych cieszy drugim sen z powiek przepędza... ale niechby tam jeszcze trochę popadało...


A jednak  te dwa centymetry wystarczyły:





poniedziałek, 4 stycznia 2016

Angina czyli znów o tej służbie zdrowia

Takie powiedzenie jest:
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Zrób sobie plany na przyszłość...
No i u mnie tak z tym sylwestrem wyszło. Tak bardzo chciałam pojechać, a ile planów miałyśmy i Karola i ja: jakieś zwiedzanie w sylwestra rano, później domowa imprezka w Nowy rok spacer po bałtyckiej plaży....

źródlo: http://bi.gazeta.pl


Mówię Wam, jak mnie wytelepało to szok! W sumie zaczęło się niewinnie we wtorek wieczorem, tak mnie coś zaczęło łamać i siły gdzieś mi odpłynęły, w środę pojechałam do pracy, dzieci zawiozłam do żłobka, ale już nic przełknąć nie mogłam i ledwie żyłam normalnie i z godziny na godzinę było gorzej. Następnego dnia, już po wzięciu antybiotyku przespałam całe popołudnie na podłodze przy kozie- przy kozie bo raz, że było mi strasznie zimno, a dwa, że dzieci przed rozgrzanym piecem chronić musiałam, bo ja byłam nieżywa, a Małe robiły co chciały.
Ale wracając do poranka: trzeba było umówić się na jakaś szybką wizytę u lekarza, ale... no właśnie w przychodni, w której jesteśmy ja i dzieci zawsze jest problem z dostaniem się do lekarza, zwłaszcza w trybie nagłym. U dzieci jak już w końcu się człowiek dodzwoni to nigdy miejsc nie ma w związku z tym chodzimy tylko na szczepienia, a w razie choroby i tak musimy prywatnie, a u dorosłych to w zasadzie szanse żadne, no chyba, że jest się wróżką i uda się przewidzieć, że będzie się chorować za dwa tygodnie to tak- bo na termin wcześniejszy to można się, umówić i czekać, a jak się chce tego samego dnia, to trzeba być rano i stać w kolejce pod drzwiami to wtedy może się uda, żeby się zapisać na dziś. Niestety nie przewidziałam, że chora będę, więc trzeba było szukać lekarza z prywatną praktyką tylko, że miejsca były dopiero na godziny dobrze popołudniowe, a gardło bolało niemiłosiernie. P szukał i umówił mnie do przychodni w sąsiednim mieście- tam termin był na za pół godziny (tyle, żeby akurat dojechać)  tylko taki "problem”, że nie prywatnie, ale na NFZ, czyli trzeba zmienić przychodnię. W tamtym momencie to mi było wszystko jedno byle tylko jakiś antybiotyk dostać, bo wiem, ze bez tego nie przejdzie, ale później to sobie nawet pomyślałam, ze może to i dobra zamiana będzie, jeśli człowiek chory dzwoniąc rano ma szansę na wizytę u lekarza bez wcześniejszego udawania się do wróżki.
A na miejscu kompletne zaskoczenie:
Rejestracja niewielka i trochę ciasno, ale   panie są trzy, wszystkie trzy uśmiechnięte  (w poprzedniej przychodni panie mają wiecznie niezadowolone miny, warczą na człowieka od pierwszego słowa, a jak nie wiesz czegoś i chcesz dopytać do syczą jak żmije jakieś- i wcale nie przesadzam), to wszystkie panie milutkie, mimo że uwijają się jak mrówki wypełniając, wypisując, stukając w klawiaturę. Z uśmiechem wypełniają mi dokumentację przeniesienia się do ich przychodni, wszystko szybko i bez syczenia.  W międzyczasie z gabinetu wypada lekarka. Wypadła to właściwe słowo, "przyleciała" po coś do recepcji i z miejsca polubiłam tę lekarkę: uśmiechnięta i z połowę pacjentów czekających pod różnymi drzwiami znała po imieniu, tu zagadała jak się czuje, tu: co słychać  a uśmiech miała tak słoneczny, że od razu się człowiekowi  humor poprawiał.
W międzyczasie  do przychodni przyszedł pan. Wygląd i zapach pana mówił sam za siebie - pan niemający z pewnością swojego kąta na tym świecie, brudny, w brudnym ubraniu, nieogolony, nieumyty. Rejestracja mała, więc rozmowa nie mogła być tajemnicą.
Pan przyszedł z problemem dermatologicznym, widać musiało mu to bardzo dokuczać, bo z pewnością wiedział, że w przychodni bez ubezpieczenia łatwo nie będzie, a ubezpieczenia nie miał.
I co zrobiły panie w rejestracji?
Po pierwsze wysłuchały i powiedziały, ze niestety, ale bez ubezpieczenia wizyta lekarska na kasę chorych odbyć się nie może, za wizytę musi zapłacić ok 100zł, ale że u nich nie ma dermatologa, podała mu adres najbliższej przychodni, w której dermatolog przyjmuje, po czym kierowniczka rejestracji poprosiła jeszcze pana, aby chwilę zaczekał i poszła do gabinetu lekarza.
Wyszła i powiedziała, że pani doktor pana przyjmie.... Bezpłatnie.
No szok! Takie rzeczy to tylko na filmach....                            
Pani kierownik poprosiła pacjentów, którzy siedzieli na skórzanej kanapie  przy rejestracji, aby zajęli miejsca pod drzwiami gabinetów, a na kanapę, posadziła pana.  No mówię Wam, jaką radość było widać na twarzy tego człowieka! Siedział sobie jak król   i się uśmiechał.
Kiedy już skończył wizytę dostał ponowną instrukcję w rejestracji, żeby leki koniecznie wykupił i do dermatologa koniecznie poszedł. Po wyjściu pana kierowniczka  zdezynfekowała jakimś psikaczem i powycierała kanapę, klamki, gabinet lekarki.
Nie mogłam wyjść z podziwu jak bardzo profesjonalnie się zachowała- nikt panu żadnej uwagi nie zrobił,  nikt nie dał mu odczuć, że jest nieco inny niż pozostali pacjenci.
A ja mam nadzieję, że w końcu  trafiłam do normalnej przychodni.  

                                                                                                                                                                                                                                                                                             

piątek, 1 stycznia 2016

Życzymy i wspominamy rok ubiegły

Jak spędziliście wczorajszy wieczór? Jak czujecie się o rok starsi?
My wczoraj mieliśmy wielkie zamiary doczekać jednak mimo wszystko do północy, razem ze Stokrocią, a Marysia jak zwykle nieco po 20 już spała. P nawet zakupił mały arsenał fajerwerków,  było wiec na co czekać. Po 21 P się położył, bo zaczął go boleć ząb. Czekałyśmy więc same ze Stokrocią, ona oglądając po raz nie wiem który bajkę o Narodzeniu Chrystusa, a ja przeglądając zdjęcia z ostatniego roku, dzięki czemu dziś mogę napisać tą notkę. Ok 22 porozmawiałyśmy przez telefon z Karoliną (to z nimi mieliśmy witać Nowy Rok zanim choróbsko pokrzyżowało nam plany) ale tuż przed 23 Stokrocia już nie miała siły czekać, obudziłyśmy więc P, aby zrobił nam pokaz sztucznych ogni.
Później zamiast Storkoci na półśpiąco siedział ze mną P, aby o północy złożyć sobie życzenia. Pięć minut przed północą, jak codziennie i nie ważne o której się ją spać położy, obudziła się Marysia na mleczko. Północ więc przywitaliśmy w łóżku, we trójkę karmiąc najmłodsze nasze szczęście;) Czy można sobie wyobrazić leprze okoliczności powitania Nowego?
Noc dzisiejsza była jednak ciężka, Marysia budziła się jeszcze chyba ze trzy razy, Stokrocia ze dwa, miałam jakieś straszne i głupie sny i cieszę się ze chociaż pogoda za oknem taka śliczna: Mrozek wszędzie i słonko świeci;) Ze spaceru jednak dzisiaj nici, bo gardło dalej mi dokucza, a Stokrocia ma chrypę i kaszel, wiec jutro trzeba będzie się do jakiegoś lekarza udać. Dziś więc dzień piżamowy, a Was zapraszam do przypomnienia sobie co się działo u nas w roku ubiegłym (przy wielu zdjęciach sama byłam zdziwiona: jak to to było w minionym roku?!) 


Styczeń przywitał nas trudnymi doświadczeniami: najpierw trzęsienie ziemi w najblizszej rodzinie a chwilę później trafiłam z Marysią do szpitala:



Styczeń, luty i marzec ciągnęły się w nieskończoność pod znakiem remontu:


I wyprowadzki;




Ale nie samym remontem człowiek.... w lutym obroniłam dyplom.


Z początkiem wiosny zaczęło być widać możliwości do zamieszkania u siebie w najbliższym czasie:


I tak tuż przed Wielkanocą spędziliśmy u siebie pierwszą noc, choć warunki były mocno budowlane jescze:


Zaraz potem jak się wprowadziliśmy pies, którego odziedziczyliśmy po poprzednich właścicielach domu, a do którego bardzo się zdążyliśmy przyzwyczaić, zginął pod kołami samochodu na własnym podwórku. Niestety zdjęcie jest z grudnia roku ubiegłego, ale nie mogłam odnaleźć zdjęcia z wiosny, gdzie Mały wyglądał znacznie lepiej niż tu.


Później była Wielkanoc:


I wiosna w pełni, i zachwyty wschodami słońca:


I blogowa parapetówka:
to drink z parasolką jakby ktoś miał wątpliwości;-)


I maj i Dzień Matki w przedszkolu:

I bez z własnego ogródka:

I pierwszy etap budowy oczyszczalni czyli najbliższe trzy miesiące wykopów na podwórku:


I gościliśmy naszych blogowych znajomych:



I zachwyty widokiem z okna w kuchni:


I znów wizyta blogowej rodzinki, tyle, że nawet zdjęcia sobie nie zrobiliśmy, ale zaledwie wyjechali na podwórko przyleciało takie oto ptaszysko:

Nawet próbowałam obrócić to w jakąś wróżbę, ale chyba nie dali się przekonać, w każdym razie na razie się nie pochwalili:)

Wymyślanie najlepszych zabaw:

W tym również w chowanego:


I powitanie lata,  czyli mamy "dom z basenem" i należy to oblać;)


Przypomniałam sobie dawne zamiłowania i ubierałam salę weselną dla kuzynki:


Lato w pełni... ech ja ja kocham lato...


Czy u Was gdzieś jeszcze można zobaczyć takie obrazki?
Ale dla mnie to niestety znak, że lato ucieka, jeszcze 2-3 tygodnie....


Odwiedzają nas sąsiedzi, ale tylko ci najbardziej odważni....




A jeden nawet zostaje na stałe:
Kropeczka, ale najczęściej i tak mówimy do niej per Kocie


Jeszcze szybki weekendowy wypad do Szczecina na wymarzoną imprezę: Zlot największych Żaglowców Świata:


Awaria auta, szczęście w nieszczęściu że kilkaset metrów za bramą :



Jesień, nie da się ukryć.
A własny winogron jest najlepszy na świecie;)


Pierwsze urodziny Marysi. Oczywiście zamiast zdmuchnąć świeczkę, to złapała za płomień:


Czwarte urodziny Stokroci:


 Oczywiście zazwyczaj opakowanie przynosi więcej frajdy niż prezent:


Czasem pojawiają się nowi odwiedzający:


Jesienna weekendowa wycieczka w ukochane Bieszczady:


Awaria, już nie pierwsza w tym roku:


Jasełka i odwiedziny świętego Mikołaja w przedszkolu:


Taką choineczkę córcia zrobiła w przedszkolu, jednymi z zajęć dodatkowych jest ceramika:


 Maślane ciasteczka na choinkę:
Stokrocia odmierzała składniki, zagniatała, wykrawała, układała na blasze i oczywiście dekorowała, nieco na bogato, ale co tam:)

Kotkowi choinka oczywiście bardzo się podoba:


Z wizytą w kościele:



Angina tuż przed końcem roku:


A tu już ostatnie godziny, kiedy ze Stokrocią obserwujemy przedwczesne salwy:


Wątpię czy Ktoś wytrwał do końca, ale wsytskim który dotrwali i tym, którzy znudzili się wcześniej
życzymy aby Nowy Rok przyniósł Wam wiele radości i dobra, aby pozwolił spełniać Wasze marzenia, aby obdarzył Was zdrowiem i radością z każdego dnia! 
Wszystkiego najpiękniejszego w 2016 roku od rodzinki Stokrotek!