poniedziałek, 30 listopada 2015

Z codziennika....

Co tu napisać? Nudy. Znaczy wróć,
Nudy nie bo Stokrocia zagorączkowała w sobotę. Ot tak, po prostu.
Z piątku na sobotę sprzątałam, do czwartej rano, nawet blat kuchenny zakonserwowałam, ale już w sobotę wieczorem nikt by nie wpadł na to, że jakieś sprzątanie było.
Chyba trzeba przeczekać. No przecież nie nakażę małoletnim nie wychodzić ze swojego pokoju, zabawkom też nie nakażę. Wiem, że to co teraz mnie denerwuje (czytaj klocki, książki i inne konie znajdowane w najmniej oczekiwanych miejscach, brudne ubrania stacjonujące  głównie w naszym łóżku, ewentualnie pod, nie wiadomo czemu akurat w naszym, choć do łazienki mają bliżej? dziesiątki kartek zamalowanych, zapisanych, zakolorowanych WSZĘDZIE, i kredki, na których można nieźle się przejechać- ja wiem, że kiedyś za tym zatęsknię, dlatego już mnie to tak nie drażni, czasem ponarzekam, czasem westchnę sobie, może nawet nazbyt głośno, ale sprzątam, odkładam, układam, po raz dziesiąty, setny, a czasem po prostu pozwalam leżeć i już.
I taką sobie mieliśmy leniwą niedzielę, z rysowaniem, z oglądaniem bajki, z nic nierobieniem.
Kalendarz adwentowy tylko zrobiłam.
I kasztany pieczone.
I pasztet z kasztanami.
I rybę zapiekaną w sosie kurkowym.
I z połowę zdjęć  posortowałam.
I nic więcej.
A dziś mam jakiś jesienny dołek.
Burza rano była, z wiatrem i błyskawicami.
A teraz tak mi jakoś bezgranicznie smutno, nie wiedzieć czemu....

piątek, 27 listopada 2015

Tylko nie mówcie P...

Dziś późnym wieczorem naszła mnie nieodparta chęć pomalowania czegoś, namalowania znaczy, P zasnął na kanapie w garniturze, dzieciaki też spały, kuchnię ogarnęłam jako tako reszta bałaganu została, ale musiałam, no musiałam wyjąć farby. I tak sobie maluję, maluję, myślę nie wiadomo o czym, relaksuję się, a z czasem oczy zaczęły mi się przymykać i stwierdziłam, że pora chyba jednak iść spać. Po północy już było grubo, odstawiłam sztalugę, poszłam opłukać pędzle i taka już byłam na wpół śpiąca, ledwo byłam w stanie oczy utrzymać otwarte.
Wyniosłam farby na szafę (niestety trzeba chować wysoko bo obie Małe wykazują niezwykłe chęci malowania).
Wracam i oczy przecieram: kurde co jest?! cała podłoga w czerwone kropki, no dobra nie cała tylko ścieżka do łazienki! W tę i z powrotem!
Zamarłam: podłoga jest z desek, jasna i na niej krwisto czerwone wydeptane kropki, ba kropy nawet, z  farby OLEJNEJ!
Jak ja się szybko obudziłam z tego półsnu, to mówię Wam!
Widocznie przy malowaniu musiała mi farba kapnąć, i pięknie ją rozniosłam pod kapciem po całej podłodze!
W takim tempie to ja dawno nie sprzątałam! Złapałam terpentynę i dalej latać ze szmatą! Udało się je wszystkie wytrzeć, terpentyna tłusta to mam nadzieję, że szkody podłodze nie narobiła. W każdym razie śladu nie ma.
I tak się skończyły moje nocne zapędy malarskie, chyba jednak muszę sobie odpuścić do czasu, aż będę miała gdzie się przenieść ze swoimi szpargałami.
A dziś w planach wielkie sprzątanie, bo w końcu mamy ostatni kawałek podłogi gotowy, i przedpokój wychodzi w końcu z salonu na swoje miejsce;) ale bałagan w związku z tym  zrobił się niemożliwy:(  może ktoś chętny do pomocy?

środa, 25 listopada 2015

O zwierzeniach, minionej nocy, chwaleniu się.....

Klarka (kto nie czyta Klarki, to pora nadrobić!) przywołuje nas (blogerów) tu do porządku, a jak to tak takiego Guru nie posłuchać?!

"Co to za nowa moda taka żeby na blogach nie było zwierzeń, opowieści o minionej nocy, chwalenia się dzieckami, chwalenia się schudnięciem, żalenia się zgrubnięciem, podziwiania mamusi, potępiania teściowej i pokazywania kwiatków i kotków."

Z czego tu się zwierzyć, jak Wy już prawie wszystko o mnie wiecie?
Wiecie ile mam dzieci, z kim sypiam, ile schudłam, żadnych tajemnic normalnie! No to wyznam Wam w tajemnicy że... nie lubię brukselki;-)
Miniona noc była... bardzo intensywna. Dziecko młodsze zasnęło w aucie podczas drogi, obudzona była w tak złym humorze, jak matka kiedy staje na wadze i znów efekt nie zadowalający, dziecko nic w domu zrobić nie pozwoliło tylko o wszystko płakało, mranczało i marudziło. Po ubraniu w piżamę nagle się ożywiło i zbojkotowało konieczność spania, położona płakała, schodziła z łóżka i bawiła się jakby nigdy nic, ewentualnie stała pod drzwiami i nawoływała (a trzeba Wam wiedzieć, że już od mniej więcej dwóch tygodni panienka śpi w łóżku, nie w takim kojcowatym tylko w takim normalnym, więc wychodzenie to żadna trudnosć. Spadła tylko raz, ale na poduszki, które jeszcze na razie leżą sobie na podłodze, ale chyba lada dzień będzie można się z nimi pożegnać, bo panna nie uprawia przez sen sportów ekstremalnych). Po niewiadomoktórej próbie położenia jej spać, po wyłączeniu lampki,. szczelnym zasłonięciu okien, aby nie widziała powodów do wyjścia padła w końcu. A godzina była coś ok 22.30. Matka z ojcem też padli w ubraniach wykończeni i otoczeni błogim bałaganem, że jakby tak jakaś opieka przez okno zajrzała to ojojojoj! drzwi do domu nie zamknięcie, światła porozświecane, się panie powodzi a PGE się cieszy i kasiore liczy!
Błogi sen wykończonych ok 3 przerwał płacz córki starszej, która mało entuzjastycznie przyjęła brak świecącego konika w pokoju co oznajmiła na całe gardło, budząc tym nie tylko rodzicieli ale także siostrę młodszą, cudem uśniętą zaledwie cztery godziny temu... Na szczęście starszej włączenie lampki, a młodszej butla mleka sen przywróciły i rodzice mogli spokojnie wstać i zrobić to czego poprzedniego wieczoru im się nie udało, czyli... posprzątać, wykąpać się, zabejcować listwy, przejrzeć allegro....
No to by było o nocy, a co myśleliście, Klarka tyle tematów zapodała, że epopeja z tego wyjdzie jak nic!
Czym tu się pochwalić? Wszak wiadomo wszem i wobec, że dzieci nasze są najładniejsze i najmądrzejsze, zdjęć nie umieszczam, wiec musicie mi wierzyć na słowo ;-P
Ale mają też charakterek, zwłaszcza młodsza wczoraj pokazała, ze swoje zdanie ma i koniec. W przedszkolu/żłobku był fotograf, ale Marysia zdjęcia zrobić sobie nie dała! Nie i już. Panie się nagimnastykowały, zaprosiły nawet siostrę starszą, aby małej było raźniej, jednak zdjęcia i tak nie udało się zrobić... 
Czy się chwalić czy pożalić? Łatwiej mi jednak grubnąć niż chudnąć, waga spada w takim tempie, że płakać się chce, ale z drugiej strony jednak spada, więc chyba chwalić się mimo wszystko trzeba!
Teściowej jako takiej nie posiadam, wiec niestety najlepszy temat do notek odpada. A skoro teściowej nie ma  to chwalenie się mamusią nie przyniesie oczekiwanego efektu.
No i zbliżamy się do końca, jeśli ktokolwiek doczytał do tego momentu, to podziwiam szczerze, musi mnie na prawdę bardzo lubić;-)
Kwiatki to u mnie temat pustynia, bo zawsze zapominam podlać. A o kotach to mogłabym dużo, musimy jakiś sposób wymyśleć, żeby jednak tak tłumnie się u nas nie stołowały, bo jak już ten nasz zje kolację, to przychodzi jego matka, później przychodzi kot bury, później przychodzi kolejny kot trzykolorowy, później śliczna ruda kotka, której się boi cała  kocia reszta, a czasem w środku nocy przychodzi jeszcze kot czarny i dojada po pozostałych.
Ostatnio byłam z tatą w sklepie i do koszyka zapakowałam kocie żarcie, tata mnie pyta:
- A co to jest?
- No jedzenie dla kota.
-Dla kota? Zgłupiałaś!? a myszy?


poniedziałek, 23 listopada 2015

Za szybko...

Znów kilka dni minęło.
Co się wydarzyło?
Wizyta dzieciaków w teatrze była udana. W weekend byliśmy z P w kinie (och jak to miło wyjść sobie razem wieczorem), mamy też za sobą bezsenną noc najmłodszej i matki rzecz jasna, bo o 2 postanowiła się obudzić i bawić, nie dała się położyć, zasnęła dopiero przed 6 rano! Aby o 8 być już na nogach!
No i jeszcze Stokrocia nam dorasta nieubłaganie. Wiem, może to brzmieć nieco absurdalnie, ale wyobraźcie sobie, że dostała od kolegi z przedszkola prezent. Oczywiście że to tylko zabawka, zabawa, że jeszcze jakieś 10 lat, zanim taki pierścionek będzie dla niej coś znaczył, ale z drugiej strony każdego dnia dociera do mnie jak szybko płynie czas, i że to już nie jest maleńka dzidzia tylko dziewczynka, która zaczyna mieć swoje zdanie, swoich przyjaciół i zaczyna podejmować swoje własne decyzje. 
I dumna  z niej jestem, ale jednocześnie tak bardzo mi żal, że to wszystko dzieje się tak szybko.
Za szybko.





A teraz coś z innej beczki:
Kiedy nie mam możliwości pisania, to tyle myśli, tyle pomysłów na notki, tyle chciałabym napisać, a kiedy siadam w końcu do komputera to tak sobie myślę, czy w ogóle to pisanie to ma jeszcze sens?  Kiedy zaczynałam pisać to blogowanie wyglądało zupełnie inaczej, blogerki były takie jakieś bardziej prawdziwe, bardziej naturalne, a teraz to się tak pozmieniało. Tylko ilość wejść, popularność, wygląd strony,  a ja tęsknię do tamtego blogowania i tak myślę, że skoro nie pobiegłam i ja za tymi trendami to może pora się zupełnie odłączyć? Nie żebym miała coś przeciwko, jeśli ktoś w taki sposób sobie pisze, każdy może sobie pisać, co chce i jak chce- nic mi do tego,  po prostu przestaję czytać i już.
Ale z drugiej strony zaraz myślę o wielu osobach, które zostały w tym blogowaniu tak jak ja, które nie gonią za "modą", za statystykami i wtedy jednak nie wyobrażam sobie, ze miałabym te kilka lat pisania i te osoby ot tak porzucić. 
Ale chyba jednak zbliża się pora, aby uporządkować co nieco, choćby linki do blogów, które czytam. Niektóre od wielu miesięcy już nie mają nowej notki, kilka z nich zostało usuniętych, do niektórych -przyznaję już od dawna nie zaglądam, a inne choć czytam to jakoś nie mam kiedy dorzucić do listy, tak więc w wolnej chwili z linkami muszę zrobić porządek.

Tu prośba do osób, które do mnie zaglądają a nie ujawniają się nigdy,  oraz do tych, które komentarze zostawiają bardzo rzadko -jeśli macie blogi zostawcie swoje adresy (czy to w mailu stokrociablog@gmail.com, czy w komentarzu), abym mogła i ja do Was zajrzeć. 

środa, 18 listopada 2015

Zaskakujący poranek

Obudziłam się o 5:20 ze snu o jakimś sztormie strasznym na jakimś morzu ciemnym, serio, nie wiem skąd u mnie taki sen, może z powodu, że wieczorem czytałam, że jakiś orkan się do nas zbliża czy coś, ale żeby aż tak?! Nic to, podśpiewuję sobie od rana "10 w skali Beauforta.." Oszaleje jak mi zaraz nie przejdzie. Ale nie o tym miało być.
Ostatnio prawie codziennie zjadamy na śniadanie owsiankę, a wczoraj wieczorem zapomniałam namoczyć płatków, wiec jak tak rano wstałam to mi przyszła taka myśl, żeby dziś wyjątkowo zrobić inne śniadanie, np. jajecznicę ze świeżą bułeczką... hmm;) Do sklepu kilka minut, autem obrócę zanim reszta się obudzi. Kulturalnie zaczekałam do 6, choć pewna byłam, że skoro sklep przy drodze wojewódzkiej i w sumie o tej porze raczej uczęszczanej to przecież na pewno czynny będzie. Pojechałam, a tu Zonk! Sklep zamknięty na cztery spusty, ciemno. Nic to, jak już wyjechałam to trzeba by gdzieś pojechać, następny sklep ok 6 km, ale w przeciwną stronę, a do miasta ok 10 km no, ale jednak rozsądek mi podpowiedział (gdzie byłeś rozsądku, kiedy wpadłam na genialny pomysł pojechania rano po to pieczywo?!) źeby jednak ruszyć do miasta, bo pewniej, ze coś otwartego o tej porze się znajdzie. No i znalazło się, sklep PSS Społem. Ucieszyłam się bardzo, w miasteczku, w którym mieszkałyśmy jeszcze rok temu było kilka sklepów Społem, były czyściutkie, bardzo dobrze wyposażone, miały dobrą wędlinę i zawsze świeże warzywa. Kolejny Zonk, ten sklep  tylko troszeczkę przypominał tamte. Wpadłam nawet na szatański pomysł, ze skoro już tu jestem to poszaleję z tym śniadaniem i kupię majonez Kielecki do jajek i tu znów niemiłe zaskoczenie: nie ma! Różne inne, chyba z pięć rodzajów, ale Kieleckiego ani widu ani słychu, jakby ktoś nie wiedział, to Kielecki jest produkowany przez PSS Społem Kielce. No cóż. Jajek też nie mieli, bo akurat sie skończyły, a z ciemnego pieczywa tylko bułka żytnia i sojowa, cokolwiek by to było. No kupiłam, co miałam zrobić. Mimo ze cała wycieczka zajęła mi m prawie pół godziny to towarzystwo w domu jeszcze spało.
A propos wycieczka, bo w sumie to o tym miało być: dziś grupa Stokroci jedzie (pewnie już pojechała właśnie) do teatru. Pytałam wczoraj czy mamy być jakoś wcześniej,  bo zazwyczaj w dzień wycieczki trochę wcześniej robią śniadanie, ale ciocia powiedziała, ze nie. Tak, jak co dzień, a jadą dopiero po śniadaniu, więc my niespiesznie jechałyśmy i dopiero się zestresowałam, kiedy podjechałam pod przedszkole, a tam autobus już czeka! Na dodatek rozszalała się ulewa, a że nasze auto duże, a autobus zastawił pół bramy to musiałyśmy zapylać w tym deszczu z ulicy! 
Biegiem wrzuciłam Stokrocię na salę, bo, mimo iż śniadanie w domu zjadła, to marudziła, ze nie zdąży i że będzie na pewno głodna;-) Jednak chyba śniadanie z kolegami smakuje nieco inaczej;)
Kiedy wracałam do auta spotkało mnie największe zaskoczenie tego poranka: otóż obok autobusu stał radiowóz i sprawdzali autokar i kierowcę (nie wiem tylko, czemu siedząc z samochodzie, ale może nie powinnam się czepiać szczegółów?). 

A wczoraj Stokrocia zaskoczyła mnie swoim rysunkiem wykonanym w przedszkolu, nawet chyba nie trzeba mówić co przedstawia, prawda ze od razu widać:
Niestety na odwrocie jest też rysunek i też malowany flamastrami i niestety  trochę przebija.




PS. Koleżanki dietujące na blogu zamkniętym jest post mega energetyzujący! Przeczytajcie koniecznie!

niedziela, 15 listopada 2015

No to nas poniosło....

Poniosło nas, tym razem dosłownie. 
Nie wiem czy pisałam o tym ostatnio, ale takie miałam jedno maleńkie marzenie na tę jesień: odwiedzić Bieszczady ubrane w kolory jesieni. I tak sobie marzyłam i marzyłam i jakoś tak nie było sposobności. Zawsze coś, zawsze coś. Pod koniec października jeszcze było całkiem zielono, ale wybory. My dziwni jesteśmy, bo czego jak czego ale wyborów nie wyobrażamy sobie odpuścić ( i tak nic to nie dało, ale to już inna sprawa), a to później 1 listopada, no wiadomo, że nie pojedziemy.
A jak już nadszedł ten weekend, kiedy to i czas jakoś nam się znalazł i kolory już były w pełni to znów się okazało, ze dziewczynki zasmarkane.
No ale na szczęście miał się kto nimi zaopiekować, a my ciemną nocą wyruszyliśmy w drogę. 
Szkoda, że te Bieszczady są tak daleko! 7-8 godzin drogi, a czasu mieliśmy nie wiele, bo w zasadzie od piątku po pracy do niedzieli, bo w poniedziałek rano do pracy. Ruszyliśmy więc w piątkowy wieczór. Mgła była przeokropna, ale za to fajne mgliste zdjęcia po drodze udało się zrobić;-)



 Do Leska, gdzie zanocowaliśmy dotarliśmy na 3 nad ranem. Na sobotę plan mieliśmy dość ciekawy, bo zamierzaliśmy odwiedzić schronisko "Chatka Puchatka" na Połoninie Wetlińskiej.
Pogoda była nie najgorsza, kiedy się szło to całkiem gorąco (ja kurtkę i polar niosłam w plecaku, a szłam z krótkim rękawem, a przypominam, że to listopad).
Szczegóły marszu pominę, ale było pięknie! A na górze to mało głowy nie urwało. i Kilka osób szło z małymi dziećmi i takimi jak Stokrotka i dużo mniejszymi niż Marysia.
Mam nadzieję, że wiosną wrócimy tu z dziećmi, i że przed wiosną wrócimy tu jeszcze sami.
A teraz zostawiam Was ze zdjęciami, komentować jeszcze będę, ale raczej krótko:

Na zdjęciu poniżej cel naszej wyprawy: Połonina Wetlińska wraz z Chatką Puchatka. Na zdjeciu następnym to ten punkcik w czerwonym okręgu.



 Poniżej na zdjęciu Caryńska. Być może to będzie następny nasz cel...? Kto wie...


No i ruszamy!


 Na zdjęciu poniżej jak dla mnie najtrudniejszy odcinek drogi, mimo, że do celu już niedaleko, to szlak jest pochylony pod dosyć dużym kątem i idzie się nie dość że pod górę to jeszcze na nienaturalnie wykręconych w bok kostkach, nie wiem jak to lepiej opisać, ale było bardzo męcząco.




No i Chatka Puchatka w całej okazałości;-)
Najlepsze były napisy w środku: Schronisko pracuje bez prądu, nie pytać o lodówkę.
I przypomniałam sobie, że jakiś czas temu trafiłam przypadkiem na posta jakiejś dziewczyny, która opisywała swoją wyprawę na połoniny i była wielce oburzona jak to możliwe ze w XXI wieku w tym właśnie schronisku nie ma prądu, wygodnych łózek i o zgrozo: porządnej toalety! A no nie ma, a jak będzie to ja przestanę kochać te Bieszczady;-) 
Mam nadzieję, że jednak nie wszystko na tym świecie da się skomercjalizować i ucywilizować;-)











 A na grani taki sobie oto zestawik stał. A poniżej rozgrywała się sesja zdjęciowa;-P
Czego to się nie robi dla dobrych zdjęć, prawda;)



W drodze powrotnej za to trzeba było uważać, żeby się zbytnio nie pobrykać;-P


I jeszcze na koniec dnia dojechaliśmy na zaporę w Solinie i wiecie co, ja byłam przerażona stanem wody. Już wcześniej zauważyliśmy, że te rwące potoki, które mijaliśmy w tym roku zamieniły się w cieniutkie strumyczki, w niektórych miejscach wręcz w błotnistą maź zaledwie. A jezioro Solińskie też zmniejszyło swoją powierzchnię, nie udało się tego uchwycić na zdjęciu (kręta droga, nie było się gdzie zatrzymać, ale żaglówka stojąca na suchym dnie kilkanaście metrów od wyróżniającego się brzegu mówiła sama za siebie. Bardzo smutny widok, susza w tym roku nie oszczędziła chyba niczego.



No i tuż przed wyjazdem spacer i kolacja w Sanoku. Przepiękny ryneczek! Ale pusty, prawie zupełnie. Ten Pan na zdjęciu poniżej to Beksiński, patrzy sobie na to śliczne miasto, ale mało rozmowny był. Niestety w późny sobotni wieczór nie da rady obejrzeć jego obrazów. 
Kolację zaś zjedliśmy w Karczmie, która reklamowała się już wiele km wcześniej jako karmiąca jedzeniem regionalnym. Byliśmy jedynymi gośćmi w tamtej chwili, wystrój ciepły obsługa miła, jedzenie dobre, ale tak po prostu dobre, żadna rewelacja, żadne zaskoczenie. Ot po prostu zwyczajnie dobre.





No i jeszcze ostatnie spojrzenie na rynek. I hop w drogę powrotną, wszak znów szmat drogi przed nami.



 No i na udokumentowanie pozostałej części podróży nie mam już nic, bo jakoś nikt nie pomyślał, żeby zrobić zdjęcia, z resztą było tyle rzeczy do przegadania, a czasu nie wiele. Kiedy już wybraliśmy trasę, którą będziemy się poruszać przypomniałam sobie, ze w jednym z miast mieszka pewna Blogerka... i czytelniczka od bardzo dawna i napisałam do niej, mimo później pory, i choć w jej mieście byliśmy dobrze po 23 to kawę razem wypiliśmy;-)
Już w tym roku nie mam żadnych marzeń, to znaczy mam, zawsze trzeba mieć, ale to było takie jedno największe: Bieszczady jesienią.
A tu jeszcze udało nam się zatańczyć na połoninie....
Ech.....



Do posłuchania....

A o Bieszczadach było kiedyś TU i TU i jeszcze TU

Z codziennika....


Kilka dni mnie tu nie było, a już nie wiem jak zacząć pisać. Po prostu te dni były tak wypełnione najróżniejszymi zdarzeniami, że zastanawiam się o czym napisać i od czego zacząć.Pewnie muszę w kilku częściach, bo przez tak długi post to nikt nie przebrnie, wszak w napięciu trzymać nie potrafię jak Klarka, Nikki czy inna Christie.
No to do dzieła, najpierw napiszę co u nas. a w wolnej chwili napiszę o wycieczce i innych sprawach;-)
Marysieńka znów złapała infekcję i znów oskrzela niestety, bierze antybiotyk i nawet tym razem udaje się go podawać bez większych ceregieli, nie żeby zaraz chętnie brała, ale cały proces trwa ok 2- 3 minut a nie 15;-) Tym samym siedzimy w domu i... no właśnie i kolejny raz to powiem: tęsknimy do pracy. Wierzcie mi, lepiej jest dla nas wszystkich jak te kilka godzin dziennie spędzamy osobno. Stokrocia od rana bawi się w przedszkole, nazwała więc swoje konie imionami kolegów i koleżanek z przedszkola i odgrywa różne scenki (a ile się wtedy można o przedszkolu dowiedzieć! ) Marysia przez pierwsze dwa dni była tak marudna, że niczym się zabawić nie chciała tylko mama i mama. A ja próbowałam jakoś zapanować nad nimi, nad bałaganem i nad obiadem i niestety nie powiem, żebym była zachwycona efektami. Po całym dniu tej nierównej walki dziewczynki były umęczone i mną i sobą, bałagan królował wszędzie, bo jak podniosłam jedną rzecz to jakimś dziwnym sposobem w tym miejscu pojawiały się dwie nowe, obiad jedynie jakoś wychodził na czas i na smak, ale za to znaleźć go można wszędzie, bo Marysia nie pozwala się karmić, tylko za wszelką cenę je sama. Ceną tego jest oczywiście mokre ubranie, stół, podłoga, mama oraz najedzony kot.
Kiedy więc P wracał z pracy dom wyglądał mimo wszystko jak po przejściu tajfunu, dzieci pełne energii ( z przedszkola/żłobka jednak wracają mocno zmęczone) najchętniej weszły by nam na głowy, a ja byłam sfrustrowana, że "siedziałam" w domu i NIC nie zrobiłam, i cały wieczór chodziłam jak bomba tykająca, bo po prostu taka sytuacja mnie okropnie wykańcza.
Jakimś cudem kiedy wszystko jest normalnie czyli rano żłobek/przedszkole/praca, wieczorem dom/spanie dzieci/wieczór dla dorosłych to jakoś i bałagan jest mniejszy i pranie na czas, i wszyscy są jakoś bardziej zadowoleni.
Od jutra więc powinno być znów normalnie....
A następna notka będzie o wycieczce, którą w międzyczasie udało nam się odbyć, i mnóstwo zdjęć będzie bo to cudowne miejsce!

Dopisek:
Któregoś dnia postanowiłam sobie, że porządek ma by i już, i kiedy wieczorem po kolacji wzięłam mop, aby umyć podłogę po raz czwarty czy piąty, a wszędzie i tak walały się kredki, konie, zamalowane kartki, puzzle i ubrania nie mówiąc już o resztkach marysinego obiadu powiedziałam do P, że ja to pieprze, mam dość i posprzątam to wszystko dopiero jak dziewczynki dorosną!
P przyznał mi rację, tak że z tego miejsca ostrzegam gości, którzy zamierzają kiedyś gościć w naszych skromnych progach, coby zaskoczeni nie byli.
A dziś odpuściłam sobie wszytsko, Marysia chodzi cały dzień w piżamie, w ogóle dzieciaki robia co chcą a ja piszę notki. Ogarnę jak zasną, albo i nie....

wtorek, 10 listopada 2015

w skrócie


Czasu brak.
Internetu brak.
Opisywać jest co.
Antybiotyk też jest  znowu:-(
Waga stoi w miejscu jak zaklęta.
Jak się ogarne, to coś skrobnę, ale ciężko.

wtorek, 3 listopada 2015

Czarny poniedziałek

Czasem zdarza się taki dzień że od początku do końca wszystko idzie nie tak, też czasem tak macie?
U nas był wczoraj czarny poniedziałek.
Zaczęło się już od rana, miałam załatwić pewną sprawę powiedzmy w urzędzie, umówiona byłam na 9,  myślałam, ze godzinka to będzie wszystko a zeszło się dwie plus dojazdy to w domu byłam na 12!  Musiałam przyjść do pracy choćby na dwie godziny ale zanim się ogarnęłam to w przedszkolu byłyśmy na 14 (czy w waszych przedszkolach też sie tak da? i obiad zostawiły ciocie dla dziewczynek i w ogóle żaden problem, że na 14 - hmm rano napisałam sms, ze będziemy na 11, później zadzwoniłam, że raczej na 13 a w końcu dojechałyśmy na 14 i naprawdę żadnego problemu nie było). W pracy zrobiłam co swoje i pojechałam po dziewczynki i okazało się,  że Marysi oczka bardzo ropieją, a z kolei Stokrocia narzeka na ból brzuszka.
Wiec pędzimy w do domu, ale  z tym pędzimy też okazało się tak nie do końca, bo Stokrocia zaczęła wymiotować, niestety nie zdążyła zawołać, żeby się zatrzymać więc mieliśmy w samochodzie małą katastrofę od oparcia fotela zaczynając, poprzez torebkę na podłodze, Stokroci kurtkę, spodnie, w domu się okazało, że wszystko nawet skarpetki miała mokre, a na foteliku w którym siedziała kończąc. No i pytanie co teraz zrobić? Choć tak naprawdę odpowiedź była tylko jedna, powycierać jej buzię i jechać do domu. Zostało nam ok pół godziny drogi, ale co przecież nie wrócę do przedszkola bo tak naprawdę to przez przebraniem jej trzeba ją wykąpać, ubrania na zmianę nawet miałam tylko co z tego. Po drodze zagadywałam Stokrocię, żeby mi przypadkiem z tego wszystkiego nie zasnęła, Marysi podrzucałam chrupki, bo płakała nie widząc zainteresowania ze strony Storkroci, ale w końcu jakoś dotarłyśmy.
Zaraz po przekroczeniu progu nalałam wody do wanny, ale jak weszła Stokrocia, to Marysia przecież też nie odpuści, nawet przez chwilę pomyślałam naiwnie, że to nawet dobrze, bo będę miała chwilę na ogarnięcie tego wszystkiego. Ha ha ha! Jakaś głupawka je w tej wannie złapała, zwłaszcza Marysię, nachlapały jak kaczki jakieś! bez kajaka do łazienki nie wchodź! I znów matka naiwnie pomyślała, że może jak się tak wyszalały, to chociaż spać szybko pójdą... oj naiwna, naiwna!
Stokrocia wypiła mięte, Marysia na pół z kotem opędzlowała parówkę i ani myślą spać. W końcu jakimś cudem udało się ułożyć Marysię, a kilkanaście minut później Stokrocię. Po zaledwie kilku chwilach Stokrocia znów pobiegła wymiotować, a chwilę później Marysia dała koncert.
Stokrocia jednak poszła do łóżka i zasnęła niebawem, ale Marysia za nic do łózka nie chciała, a każda próba położenia jej na jakimkolwiek łóżku kończyła się ogromnym płaczem. Chodziła zatem do 22.30! Nawet trudno się na nią złościć, bo bawiła się przednio i rozśmieszała nas do łez, bo otóż drodzy Państwo nasza Marysia odważyła się w końcu sama chodzić! Na razie tak 5-6 kroków i siada, nie czuje się jeszcze wystarczająco pewnie, ale jak już się odważyła to już tylko kwestia dni jak zacznie biegać zupełnie bez strachu.
Tak czy siak dopiero jak zasnęła mogliśmy się wziąć za pranie brudnych ubrań i czyszczenie samochodu. Kiedy brałam prysznic przed snem była 3! Kiedy gasiłam światło w sypialni była 3.30.
Pół godziny później przybiegła Stokrocia, z eona już się wyspała,  a na moją prośbę, żeby się jeszcze położyła wszak noc ciemna dookoła odpowiedziała,  że ona sobie tutaj poczeka na dzień. Dałam jej koc i chyba czekała, nie wiem bo ja poszłam spać a ona zapaliła sobie lampkę i siedziała chyba.
A o 6 obudziła mnie, żebym jej pomogła się ubrać.
Oczy mi sie zamykają, od kawy się odzwyczaiłam, po za tym i tak na mnie nie działała.
Ledwo siedzę przy biurku i myślę, czy aby dziś będzie lepiej...?
Moja Babcia dawniej mawiała: "poniedziałek jaki cały tydzień taki"...
Oby nie!