czwartek, 29 stycznia 2015

matrix

normalnie nie wiem jak sie nazywam
wokół mam kartony
z przodu kartony
z tyłu kartony
po bokach tez kartony
na 19 ma być samochód po kartony
a ja z pakowaniem w lesie
wyprowadzamy się.... nie jeszcze nie do domu, na razie do... stodoły
te kartony znaczy się
chyba wejdę do tego ostatniego, zakleję się od środka i przeczekam, jak już będzie koniec robot to przecież i mnie rozpakują
ciao, bez odbioru:-(
 

niedziela, 25 stycznia 2015

Nie taki diabeł straszny...

O szpitalu będzie jeszcze.
Kiedy tydzień temu w nocy Marysia miała te napady płaczu, duszności i wymiotów i kiedy już widzieliśmy, że nie ma wyjścia i trzeba jednak pojechać do szpitala pojawił się kolejny dylemat: do którego szpitala? I do tamtego momentu byłam pewna, że skierowanie jest wypisywane po prostu do szpitala, bez określania konkretnej placówki. A jednak nie (pierwszy raz byłam w szpitalu, jako dorosła, po za pobytami na oddziale położniczym, na który jechałam zawsze bez skierowania, więc nie miałam pojęcia jak to jest).
Skierowanie mieliśmy do dwóch szpitali (od lekarza z przychodni, i drugie awaryjne od naszej zaufanej pani doktor, jeden szpital "lepszy" od drugiego.
Jeden mały, w moim rodzinnym miasteczku, opinię ma nie najlepszą. Osobiście znam dziewczynę, która ledwie kilka tygodni temu wypisała na żądanie własne dziecko z tego oddziału.
Drugi duży, nowy, często udający "Leśną Górę" w serialu TVP2, ale to w tym szpitalu kilka lat temu pacjent nie mogąc się doprosić o pomoc wezwał karetkę do szpitala...
No naprawdę, wybór wspaniały.
Wybraliśmy jednak szpital mały, z prozaicznego powodu- tutaj mam blisko rodzinę, tutaj miał kto zostać ze Stokrocią a ja w razie czego miałam do niej ok 10 minut drogi.
Nie taki diabeł straszny jak się okazało.
Mimo, że na izbie przyjęć było puściutko zanim nas przyjęli czekaliśmy trochę ponad godzinę.
Na oddziale Małą osłuchano, zlecono badania i założono wkłucie. Zaraz też oczyszczono nosek i podano antybiotyk dożylnie. Ulga w oddychaniu widoczna była natychmiast. Po pierwszej dawce leku Mała spała i spała.
Antybiotyk dobrano chyba idealnie, bo poprawa była widoczna niemal z godziny na godzinę.
Oddział nie jest duży, 22 łóżka. Sale są jedno i dwu osobowe, to znaczy dwa łóżka i dwa małe łóżeczka to jest najwięcej w sali. Niektóre sale mają umywalki, niektóre wanienki (my byłyśmy najpierw w takiej z umywalką, więc dla dzieci starszych, a później przeniesiono nas do takiej z wanienką). Jedyną niedogodnością były łazienki- dwie na cały oddział, ale tez nie było tak strasznie (nie wiem, co prawda, co by było, gdyby połowa pacjentów miała jelitówkę).
Pielęgniarki uśmiechnięte i pomocne, nigdy z niczym nie było problemu. Lekarze w zasadzie też w porządku, po za panią ordynator, która bywa bardzo nie miła dla rodziców- widziałam ją "w akcji", mnie na szczęście ominęło. Trzeciego dnia tylko wydala dla naszej sali bezwzględny zakaz odwiedzin, co do końca pobytu (niestety, albo i stety) respektowano.
Jedzenie wyglądało na paskudne i podobno tak też smakowało. Mnie, jako matce niekarmiącej nie przysługiwało, można było sobie wykupić wyżywienie szpitalne (10 zł/dzień), ale nie skorzystałam z tej wątpliwej przyjemności. No i jak dla mnie robi się jasne, czemu to jedzenie nie może być dobre, bo jak zrobić dobre jedzenie za taką stawkę i jeszcze na tym zarobić?
Sale były czyste, naprawdę. Pościel mocno zużyta, często dziurawa i widać, że "ze starości" się po prostu rozpada. Ściany w kolorze trudnym do określenia, gładkie ze sławetną lamperią. W drzwiach kiedyś były jakieś malunki kolorowe, teraz zostało z nich mniej bądź więcej kolorowych plamek. Jedynie mały fragment ściany na korytarzu pomalowany w jakieś grzybki i pszczółki.
Za pobyt w szpitalu z dzieckiem trzeba zapłacić. W naszym wypadku to było 24 zł dziennie. Miałam swoje łóżko, możliwość korzystania z lodówki i czajnika w kuchni, z łazienki.
Można by dyskutować czy słusznie, bo przecież matka będąc z dzieckiem odciąża personel (wiadomo trzeba nakarmić co trzy godziny, przewinąć, przebrać, wykąpać).
Nie wiem, ja się cieszę, że miałam możliwość być ze swoim dzieckiem, że miałam swoje łóżko, a nie musiałam koczować na krześle, że warunki były naprawdę niezłe, no a oczywiście najbardziej się cieszę, że potrafili Malej tak szybko i skutecznie pomóc.
Należałam do zdecydowanej mniejszości matek nienarzekających.
Bo jak to tyle pieniędzy?! Za co?! Za "takie warunki". Bo łóżko skrzypi i niewygodne, bo pościel stara (no fakt kołdry były "skawalone" nie wiem jak to inaczej określić, ale były), bo w sali za zimno/za gorąco, bo bez wyżywienia, bo jedzenie nie dobre, bo łazienka na korytarzu, bo w łazience okno otwarte, bo papieru toaletowego nie ma, bo o 6 przyłażą mierzyć temperaturę, bo sala jednoosobowa i nie ma się, do kogo odezwać, bo sala dwuosobowa i nie ma prywatności, bo nie można chodzić do innych sal, bo kazali ograniczyć odwiedziny do minimum, bo.... Oj można by tak wyliczać w nieskończoność.
Widziałam się też ze znajomą, która wypisała dziecko na żądanie te kilka tygodni wcześniej.
Dziecko dwuletnie, trafiło również z zapaleniem płuc. Po kilku dniach pobytu wypisała syna. Dlaczego?
Bo się nie znają, a w sali było gorąco nie do wytrzymania.
 

środa, 21 stycznia 2015

4 miesiące

Moje czteromiesięczne Słońce;-)
Cały czas ćwiczymy, na boczki, na brzuszek i z brzuska na plecki też już się udaje;-)

Szpitalny odpoczynek

Jejuśku jestem taka wykończona tym szpitalem, że jeszcze trochę a mnie położą na jakiś oddział.
Psychiatryczny najpewniej.
Wiecie, że ja naiwnie myślałam, że w takim szpitalu jak już dziecko podleczą to można trochę odpocząć. No co? Pierwszy raz jestem, to skąd mogłam wiedzieć.
Marysieńce lepiej i jest niebywale spokojna.
Wczoraj pół dnia przegugała, przeturlala się i przeuśmiechała do wszystkich. Odstawili jej już większość inhalacji (zostaly tylko 2 z soli i 2 z Pulmicortu), antybiotyk dostaje dożylnie i w zasadzie to po za przewijaniem, karmieniem i guganiem nic więcej do roboty nie ma.
No nic tylko odpoczywać, skoro już tu być musimy, a jakoś nie idzie. Wczoraj byłam tak zmęczona, że padłam w trakcie pisania smsa do P, nie bardzo pamiętam jak karmiłam Małą w nocy (ale karmiłam, bo butelka stała do umycia, a chyba sama się nie nakarmiła?) no i rano pielęgniarka nie mogła mnie dobudzić, kiedy przyszła zrobić Małej zastrzyk (nie musiała by, ale zabrałam Małą na swoje łóżko, i nie mogła jej dosięgnąć).
A dziś jeszcze niemal cały oddział śpi, choć już 7:40.
W większości sal jeszcze światła pogaszone, tylko pojedyncze głosy dzieci słychać.
Rozpylili tu coś, czy jak?
Miłego dnia dla wszystkich;-)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Szpitalne wieści

Co usiądę, żeby napisać to albo M się obudzi, albo z inhalacją przyjdą, albo z zastrzykiem, termometrem, a jak akurat nikt nie przychodzi to internet traci zasięg.
Jest już dobrze. Dziś osłuchowo było dobrze, jeśli poprawa będzie następować w takim tempie jak do tej pory może na koniec tygodnia uda się wyjść do domu.
Marysia jest bardzo dzielna, ale myślę, że jeszcze z jeden dzień i na jasny fartuch będzie reagować płaczem. Nie straszne jej nebulizacje, nie płacze, w nocy nawet się nie budzi więc się inhalujemy na śpiąco, pulsonometr też znosi bez płaczu, ale już się nie uśmiecha do pielęgniarek tak, jak to było na początku.
Najgorsze jest oczyszczanie noska, po tym ciężko ją uspokoić i jeszcze długo później marudzi.
Dziś miała RTG, jutro będzie wiadomo co dalej.
Odstawiono jej też jeden lek wziewny.
Ja mam łóżko w sali z nią (bo niektórzy dopytywali czy mam gdzie spać), większość sal jest przystosowana do pobytu matek z dziećmi, ale łazienki są dwie na cały oddział.  Oddział piękny nie jest, ale nie można też powiedzieć, że jest jakoś bardzo źle: ciasno i biednie: obrzeże z szafek poodpadało, pościel ma dziury, w łazienkach ani mydła ani papieru, ale czysto jest, a to najważniejsze.
Stokrocia za to radosna, bo z dziadkiem to ma dopiero labę! Nie dość że dostaje słodycze (WRRRR!!!!) to jeszcze ogląda bajki ile chce. No cóż jakoś trzeba jej wynagrodzić i zająć ten czas.

sobota, 17 stycznia 2015

Jednak szpital + edit

Jesteśmy w szpitalu. Osłuchowo źle:-(
Czekamy na badania.

Wczoraj przez cały dzień było świetnie: M się bawiła, śmiała, gugała, przekręcała się na brzuszek (a bo nawet nie było się kiedy pochwalić, że panienka nabyła umiejętność decydowania czy chce leżeć na brzuszku czy na pleckach, choć trochę tak połowicznie bo z brzuszka na plecki jeszcze nie wychodzi). Generalnie było naprawdę dużo lepiej.
Wieczorem podałam jej drugą dawkę antybiotyku, odczekałąm trochę, podałam mleko, zasnęła. Kiedy się obudziła dalej nic nie wskazywało na żaden kryzys, śmiała się w głos, oglądała grzechotki, aż w pewnym momencie zaczęła panicznie płakać, nie mogłam jej uspokoić. W nosku, w gardziołku  i w płucach słychać było jak jej furczy, biedactw nie mogło ani oddychać, ani odkasłać.  Po kilkudziesięciu minutach w końcu przestała płakać i zasnęła i tak co kilka minut budziła się z płaczem to przysypiała na chwilę. Zasnęła na dłużej ok 23, o 4 znów pobudka z krzykiem. Cóż postanowiliśmy, że nie ma co dłużej czekać. Spakowaliśmy panny i pojechaliśmy.
I chyba nie obyłoby się bez szpitala. M była w złym stanie: osłuchowo nie ciekawie, tętno bardzo wysokie, saturacja mała. Oczyszczono jej drogi oddechowe, podano dożylnie leki, pobrano krew i wymazy do badań.  Teraz śpi, oddycha spokojnie i swobodnie. Zjada mleko i nie wymiotuje.
Jak mnie nie pogonią  z komputerem, to będę pisać na bieżąco.

czwartek, 15 stycznia 2015

czekamy na poprawę

Dziś Marysia znów zwróciła zaraz po podaniu antybiotyku. Po kontroli okazało się, że jest znacznie gorzej. Mamy skierowanie do szpitala. Ostatnia nadzieja w antybiotyku, który dziś nam przepisała pani doktor. Jest szansa, bo nie zwróciła tym razem, a to już połowa sukcesu. Za chwile odbieram też lek robiony, czekamy do jutra i jeśli poprawa nie będzie widoczna idziemy do szpitala.

Wieści c.d.

Dalej chorujemy:(
Mała nie dostała zastrzyków, a tylko zmianę antybiotyku. Cieżko jest, bo mimo iż teraz lek jest słodki i truskawkowy, to Mała za nic nie chce go brać. Na szczęście można go mieszać z mlekiem i to jest jedyny sposób na podanie, problem w tym, że w nocy przez sen wypije i jest ok, ale w dzień trzeba się nieźle nakombinować, żeby wypiła te klika łyczków, a i tak zdarza się że najdalej dwie godziny później wymiotuje:(
Jeśli nam się uda (czytaj jeśli w przychodni łaskawie jutro odbiora telefon i jeśli bedzie miejsce) to pójdziemy na kontrolne badanie, bo w końcu już nie wiem, czy ten antybiotyk działa, czy też nie wchłania się dostatecznie dużo, aby zaczął zwalczać chorobę, bo poprawa jest bardzo mała.
Z dobrych wiadomości działa nam już CO! instalacja wod-kan też jest już położona jak należy bierzemy się wiec za podłogi, czeka nas jeszcze wymiana instalacji elektrycznej, trochę burzenia, troche wstawiania, zrobienie jako-tako łazienki i kuchni... nie będę wyliczac, bo od tego bardzo mi się humor psuje;-)
Stokrocia miała dziś w przedszkolu bal karnawałowy, ale z uwagi na brak czasu i nadmiar innych zajęć nie zdążyłam jej przygotować stroju, a że zeszłoroczny pasował;-) większosć dziewczynej było księżniczkami albo wróżkami, a ona była Czerwonym Kapturkiem. Był nawet Wilk pośród Batmanów i Spidermanów:)

PS. Ma ktoś trochę czasu w nadmiarze? Chętnie odkupię!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Wieści

Nie łatwy tydzień przed nami: Marysia ma zapalenie oskrzeli i płuc, nie przyjmuje antybiotyku, po południu mamy wizyte u pediatry, pewnie musimy wziąć domięśniowo:-(
Remont sie dzieje, ale teraz wszystko zostanie na głowie P, bo z chora maleńka nie będę mogła ani tam pojechać, ani nic załatwić.
Oby do końca stycznia...

środa, 7 stycznia 2015

Przyszła koza... no właśnie nie przyszła

Brr zimno!
-12
Biedna koza nie wyrabia:-(
Centralne jest na etapie zakończenia prac w kotłowni i rozpoczęcia w domu.
Druga koza utknęła w drodze, najpierw w Krakowie, teraz w centrali w centrum kraju.
Wszystkie okna pomalowane mrozem...

Dopisek: dziś też koza nie dojedzie, dopiero jutro...podobno...
plus taki że dziś za oknem na plusie

poniedziałek, 5 stycznia 2015

O domu

Przez najbliższe tygodnie będę pewnie monotematyczna, ale w tej chwili cały nasz świat toczy się tylko wokół jednego i na nic innego czasu nie zostaje- czyli wokół domu. Blog na ten czas z pewnością nie zamieni się w blog budowlany ani wnętrzarski i pewnie nawet nie będzie postów z tego, jak się próbujemy urządzic bo po pierwsze kogo to interesuje, a po drugie teraz próbujemy na razie doprowadzić dom do stanu używalności, a na to żeby wyglądał tak jak sobie wymarzyliśmy to pewnie potrzeba co najmniej kilku lat, no chyba że w Totka wygramy, to szybciej;-P
Jak już wiecie kupiliśmy niewielki stary domek. Owszem wyglądał całkiem nieźle, najlepiej ze wszystkich niezliczonych, które oglądaliśmy. Wiecie, kiedy zaczyna się szukać to na poczatku z wielkim entuzjazmem przegląda się ogłoszenia, później z wielkim entuzjazmem jedzie się na oglądanie pierwszej, drugiej, piątej nieruchomości, przy następnej jest coraz większe rozczarowanie, bo często to tylko zdjęcia są swietnie zrobione, po kilkunastu  ma się juz dosyć przeglądania ogłoszeń i oglądania chałup, a z czasem na oglądanie jedzie się raczej ze strachem w oczach co tym razem nam pokażą i ma się już dosyć wszystkiego, a to dopiero początek, bo jeszcze trzeba zorganizować pieniądze, bo trezba przejsć przez negocjacje z właścicielami, a ci bywają bardzo różni, no i jeszcze jak w naszym przypadku można trafić na marne biuro nieruchomości, przez które cała tranzakcja moze opóźnić się o kilka miesięcy (tak, tak wszystko mogło dojść do skutku we wrześniu, jeszcze przed porodem, ale przez agenta biura nieruchomości... ech, szkoda gadać).
Tak czy inaczej w końcu się udało.
Dom na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem dobrze, nawet myśleliśmy, że wystarczy niewielki nakład pracy, żeby można było zamieszkać. Oj my naiwni! Na początku założyliśmy, że zrobimy tylko ogrzewanie, łazienkę i kuchnię a pokoje się tylko odmaluje i zamieszkamy i powoli będziemy sobie szykować po swojemu. Wiadomo dom stary, więc do wymiany sa okna, dach, ogrzewania nie było wcale, tylko mała koza, ale dach jeszcze trochę wytrzyma, okna nieszczelne, ale są, da się żyć.
Jasne.
Na początku okazało się, że zlew i umywalka nawet są, ale nie są podłączone do kanalizacji.
Później kolejna niespodzianka, bo woda co prawda jest, ale po za tym, że jest w kranie to leje się również ze ściany, w dodatku zawory nie trzymają.
Podłogi zakryto w dwóch pomieszczeniach jakimś gumoleum czy innym lenteksem, ale na wsi tak się robiło od kiedy weszły te wynalazki do obiegu. No tak, tylko że jak woda ze ściany się lała to podłoga w tym pomieszczeniu całkiem sie rozpadła, w drugim też nie nadaje się do użytku, szczęśliwie ocalała chociaż część legarów.
Przez okna wiatr porusza firankami, moze latem by nam to szczególnie nie przeszkadzało, ale zimą to jednak trochę mało komfortowe jest.
Tak więc zamiast małego remontu musimy wykonać niemal remont generalny. I to wszystko w środku zimy, z dwójką małych dzieci przy nodze, 60 km od obecnego miejsca zamieszkania, na głębokiej wsi (żeby nie napisać zabitej dechami, bo to jednak mało elegancko tak powiedzieć o swoim, wybranym przez siebie dobrowolnie, miejscu do życia), w obcej gminie, wśród obcych ludzi i z ograniczonym bądź co bądź budżetem, który właśnie w ubiegłym tygodniu przekroczyliśmy i mając na to niewiele czasu, bo najpóźniej 31 stycznia musimy opuścić mury starego mieszkania.
I tak i P i ja każdą wolną chwilę staramy się spędzić Tam, a jak nie Tam, to rozmyślając, projektując, czytając, doszkalając się, kupując, przegladając a w przerwach starajac sie od tego wszystkiego nie zgłupieć. W dodatku w zasadzie od 24 wszystko jest wyłączone z życia aż do 7 stycznia: urzędy, sklepy, fachowcy, większość albo nie pracuje, albo pracuje na pół gwizdka.
Ale damy radę, bo kto jak nie my:-)
Nie piszę tego wszystkiego, żeby ponarzekać, bo mimo wszystkich wad dom i tak jest spełnieniem naszych marzeń, a to co zrobimy teraz to już będzie gotowe i po naszemu, albo chociaż zgodnie ze sztuką budowlaną.
Bardzo będę się cieszyć jeśli przetrwacie z nami ten czas, w którym zapewne na swojego i Wasze blogi bede zaglądać mniej, mniej będę pisać i mniej będę komentować, o ile w ogóle, ale.... na początku lutego wirtualna parapetówka;-)




czwartek, 1 stycznia 2015

2014 w pigułce

 No i oczywiście nie zdążyłam!
Chciałam wczoraj złożyć Wam życzenia, niestety nie dało się,  ale jako że Nowy Rok dopiero się zaczyna, to myślę, że dziś jest jak najbardziej odpowiedni dzień na składanie życzeń.

Życzę Wam więc Kochani, aby Nowy Rok był oczywiście w miarę zdrowy, bo to jednak bardzo ważne.  Życzę Wam też, aby przyniósł Wam dużo marzeń i abyście mieli odwagę je spełniać,  abyście potrafili cieszyć się każdym dniem i nie pozwolili umknąć choćby najmniejszej chwili życia, bo tych najpiękniejszych nie zaplanujecie, one przyjdą same, a  zazwyczaj przychodzą znienacka.

A teraz krótkie podsumowanie minionego roku:

To był dla nas rok niezwykły, to z całą pewnością.
Zamknęłam za sobą pewien rozdział w życiu, przeprowadziliśmy się, urodziłam drugie dziecko, skończyłam studia, choć obrona pracy jeszcze przede mną, odważyłam się pokazać "światu" co kocham, a w końcu roku udało nam się spełnić nasze największe marzenie i znaleźć swój upragniony własny kąt.
Były też i gorsze chwile, i te całkiem złe też, ale o tych ni chcę pamiętać.
To był dobry rok.
Wierzę, że ten który nadchodzi również przyniesie nam wiele dobrego.
Postanowień jak zwykle nie mam, ale mam nowe Marzenia i jak tylko czas pozwoli podsumuję i uzupełnię Listę Marzeń, które spełniły się w nieprawdopodobnej ilości, choć spisując je nie miałam określonego czasu w jakich się mają zrealizować, a nawet nie śmiałabym myśleć, że te najważniejsze zrealizują się tak szybko.

Poniżej jeszcze fotograficzne podsumowanie minionego roku.
Większość ze zdjęć było już na blogu, zaczęłam sobie przeglądać, wspominać i nie mogę uwierzyć wprost że naprawdę aż tyle się działo.
Gdyby ktoś chciał powspominać z nami to proszę bardzo: Rok 2014 w pigułce:)

Poznań 1 stycznia

Poznań

Jasna Góra
 
Niesamowite wyróżnienie
 
Przeprowadzka
 

Wiosna! Tu będą rosły warzywa

Odwiedziny Tusiowej Rodzinki

Muzeum w Otrębusach

Tusiowy spacer po Parku Frascatti

Stokrocia już wie, że będzie mieć Siostrzyczkę

Majówka

Zamek w Liwie

Mazurski weekend

O ho ho, przechyły i przechyły....

ZOO

Toruń

Toruń cd

A w Toruniu kupilimy po kuniu

No dobra nie pamiętam, ale miasteczko było urokliwe spotkane w drodze między Toruniem, a Tczewem

Spacer z Martusią 
 


Rejs  
 

6 miesięczny Brzuszek;-)

Tczewskie mosty

Tczewski ryneczek

Spacer nad Wisłą w Tczewie
 
Spotkanie z Klarką!
 
 




Na krakowskim rynku




Bydgoszcz 

Bydgoszcz cd
 

 
 
Niebawem się zobaczymy
 

Marysieńka
 

Prawdziwy Przedszkolak
 
Mała duża dziewczynka
 

Siostrzyczki
 
Pierwszy toast we WŁASNYM!!!

Pies został z nami. Pierwszy wieczór po otrzymaniu kluczy i te proszące oczyska.... Wabi się Mały:)
 

Jasełka

Przyjaciółki
 
Nasz dom

Zima w grudniu! A to zaskoczenie, nie mogłam się oprzeć....
 

Dziękuję Wam za ten Rok, za to że byliście  nami w tych dobrych i w tych gorszych momentach.
Mam nadzieję, że ten, który się właśnie rozpoczyna również spędzimy na wspólnych blogowych "ploteczkach".