środa, 30 grudnia 2015

Rok na żegna kumulacją... pecha, niestety a nie w totka

no i wykrakałam:( koniec roku  to chyba pech za wszytskie czasy, jestem chora- angina, wiec niestety zarażam, a co za tym idzie sylwester pod kołdrą, nie działa pralka, ogrzewanie e domu i gaz w samochodzie. Ciekawe jeszcze jakie niespodzianki będą....

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Jak dobrze, że już po świętach...

Lubię święta, zwłaszcza Boże Narodzenie. To takie chyba najbardziej rodzinne i ciepłe zdjęcia, ale w tym roku...brrr szkoda gadać!
Zepsułam nam Wigilię, tak ja zepsułam, zachowywałam się tak okropnie, że w końcu pokłóciłam się z Połówką! O matko, przecież my się chyba od kilku lat nie sprzeczaliśmy nawet a tu taka kłótnia! i to jaka? i to w taki dzień?! Przepłakałam całe popołudnie zupełnie bez sensu, no ale w końcu się pogodziliśmy. Stokrocia ubrała choinkę- to nic, że wszystkie złote bombki są na jednej gałęzi, a wszystkie koniki są obok siebie! Jakie to ma znaczenie? Wszystko jest warte tej radości, tego niesamowitego szczęścia, które gościło na małej buzi, kiedy rączki zawieszały kolejną ozdobę. A Marysia odnalazła się przy wyjmowaniu bombek z pudełka i podawaniu Stokroci. Ech konia z rzędem temu, kto wymyślił bombki plastikowe! Żadnych strat choinkowych jak do tej pory, a i kota od choinki nikt nie przegania:)





Później zjedliśmy wspólną bardzo skromną kolację i pojechaliśmy każde osobno, jak co roku, do swoich rodziców. To była pierwsza wigilia bez mamy. Dziwnie było. Mamę odwiedziłam tuż przed kolacją, na chwilkę, ale po za potokiem łez w zasadzie nie padło żadne konkretne zdanie.
Kolacja wigilijna u taty też była skromna, a karp, którego nie cierpię (z uwagi i na smak i na ości, które już nie raz próbowały mnie przenieść na tamten świat) w tym roku był tak pyszny, że gdyby nie obawa, że znów ość utknie mi tam gdzie zwykle, to z pewnością bym się połakomiła na cały kawałek a nie tylko na uszczknięcie dla tradycji.  Pierwszy dzień spędziliśmy dopiero od wieczora razem, ale P wrócił nieźle przeziębiony, a ja miałam problemy z kręgosłupem, Cały drugi dzień świąt przełaziliśmy po domu jak cienie, nie mając na nic siły i jedząc w zasadzie głównie tabletki przeciwbólowe i przeciwgrypowe (co oni do tych tabletek dodają, że po świętach człowiek ma kilogram na plusie?!) A w niedzielę planowaliśmy miłe popołudnie w fajnym towarzystwie, ale nasi goście odwołali przyjazd było więc miłe popołudnie u dziadka. A wieczorem znów stres i łzy, bo P pojechał kilkadziesiąt  km, miał wrócić ok 17-18, nie odpowiadał na smsy, nie odbierał telefonu. Odezwał się dopiero grubo po 19, i wszystko oczywiście w porządku, ale co się namartwiłam to moje. No tak już mam, ze się martwię jak gdzieś wyjeżdża, zwłaszcza, że w dni świąteczne wiele jeździ niedzielnych kierowców. Później się okazało, że po prostu zostawił go na ładowarce i nie mógł go usłyszeć.
W nocy Stokrocia przychodziła do nas chyba cztery razy, twierdząc, że ma koszmary efektem czego było to, że obudziliśmy się o 7: 45, a do pracy mamy na 8:00!!! I około 40 minut drogi autem!
Czas przed świętami też był zakręcony. Nie zdziwcie się proszę, jeśli któraś z Was dostanie ode mnie dwie kartki świąteczne, i przepraszam, jeśli któraś nie dostanie w ogóle:(
Zagubiła mi się lista z adresami, co było wysłane a co nie i kilka kartek wysłałam jeszcze dzień przed wigilią. I mam nadzieję, ze w tym wszystkim nie pomyliłam przesyłek, bo oczywiście, jako genialna blondynka najpierw wszystkie elegancko zapakowałam, a dopiero potem pomyślałam, ze koperty muszę na poczcie dopiero zakupić.
Dziś rano powitała mnie jedna wesoła wiadomość, że udało się komuś sprawić tą przesyłeczką radość i już wiem, ze jedna trafiła tam gdzie powinna;-)


środa, 23 grudnia 2015


Efekt naszej wczorajszej nocnej pracy- wszystkie ciasteczka dekorowała Stokrocia ;-)
Życzymy Wam radosnych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia, spędzonych z kochanymi ludźmi, w spokoju i szczęściu.
Niech ten wyjątkowy czas przyniesie Wam wiele uśmiechu i miłości.

wtorek, 22 grudnia 2015

Posprzątane?

Na blogach już tak świątecznie/przedświątecznie, a u nas jeszcze nie.
Wczorajszy dzień spędziłam w domu, jednak stwierdziłam, że trzeba trochę ogarnąć to wszystko i wzięłam dzień urlopu, chociaż jak oznajmiłam P, że jak zdążę, to może okna też umyję to odpowiedział:
-No coś ty?! Zgłupłaś? Okna myć w grudniu?! na wiosnę umyjesz;-)
W sumie miał rację;-) ale za to firanki i zasłonki uszyłam do sypialni.
Zasłoni się i już, he he



Sposób drugi na świąteczne sprzątanie zdecydowanie bardziej mi się podoba:


Zapach świąt jeszcze się u ans nie unosi, ciastka mamy robić dopiero dziś, pierogów nie lepię (jak raz będą kupne, to chyba nic się nie stanie), tata organizuje ryby (już wczoraj karp pływał w domu- brrr ja też tego nie popieram, ale co zrobić jak corocznie ciotka przywozi tacie karpia, i co rok żywego:( no sama go nie ubiję (karpia) ani ciotki tym bardziej).
Ozdoby choinkowe po przeprowadzce (w ubiegłym roku jeszcze choinkę w wynajmowanym mieszkanku ubieraliśmy) zostały już zlokalizowane, drzewko musimy kupić, ale z tym chcemy poczekać do wigilii i dopiero wtedy rodzinnie ubrać choinkę.
ale wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Że już jutro mam wolny dzień od pracy i że od rana będziemy razem całą rodzinką, że będziemy mogli całe jutrzejsze przygotowania robić razem, że nigdzie się nie będziemy spieszyć i na pewno nie będziemy się przejmować jeśli z czymś nie zdążymy na czas, albo jeśli czegoś nam zwyczajnie zabraknie, ważne, że siebie będziemy mieć na wyciągnięcie ręki i w wystarczających ilościach:)

piątek, 18 grudnia 2015

Z codziennika...

Dzieci ktoś nam chyba podmienił! Naprawdę!
Wcześniej mieliśmy dwie super grzeczne dziewczynki, to znaczy takie normalne jak dzieci, a teraz mamy dwie rozwrzeszczane dziewczynki!
Od dwóch dni nie wiem co się stało, ale nie poznaję ich, kiedy tylko przekroczymy próg domu (wczoraj nawet jeszcze w aucie) Stokrocia zaczyna wrzeszczeć w niebogłosy, płakać a nawet bym powiedziała wyć- bo tak to jest dosłownie! Po prostu wchodzi do domu i robi cos takiego buuuuuu ja chcę bajkę! włącz mi bajkę! bo jak nie to będę płakać! buuuu! Buuuuuuuuuu!!!!! i tak bez przerwy przez kilkanaście minut i nawet nie pozwoli sobie nic powiedzieć, tylko płacze, przerywając co najwyżej pytaniem: to włączysz mi w końcu tą bajkę?
Aż się zchełcha, aż już nie ma siły żeby płakać dopiero wtedy da się przekonać do zjedzenia czegokolwiek i zapomina o płakaniu i zaczyna się normalnie bawić czy malować (ostatnio mamy sezon na malowanki, kredki są wszędzie, malowanki też, nawet w łazience jakieś się znajdą).
Marysia za to najpierw się przygląda siostrze z niemałym zainteresowaniem, a później albo idzie do swoich zabaw (np wchodzenie na Stokroci łóżko i odklejanie naklejek ze ściany to jedna z najlepszych zabaw) albo wiesza się u mojej nogi i nawet nie da kolacji przygotować (w zależności od humoru, ale to akurat rozumiem, w końcu cały dzień nas nie widzi więc potrzebuje bliskości). Za to w nocy sie budzi na mleko, do niedawna budziła się raz, przed północą jak w zegarku, zazwyczaj jeszcze wtedy nie śpimy, więc wszystko idzie sprawnie, teraz budzi się dwa razy i to z takim krzykiem, że gdyby sąsiedzi mieszkali za płotem na pewno by usłyszeli! Wrzeszczy wniebogłosy! Jak butelkę wsunę do pysia to wrzeszczy jeszcze bardziej, dopiero za drugim-trzecim wsunięciem wciąga smoka jak jakaś przyssawka i ciągnie butlę do końca, a później, jakby nigdy nic, często nawet nie otwierając oczu, śpi sobie dalej.
W pracy mamy trudny okres (jak zawsze w grudniu), P swoją pracę przynosi do domu, żeby nie siedzieć w biurze, choć wiem, ze w domu mu dużo trudniej, bo ani internetu, ani dokumentów pod reką a czasem trzeba jednak gdzieś zajrzeć. Ale nawet jeśli jest "wyłączony" i zajmuje się pracą to jednak jak jest w domu, to jakoś mi raźniej i jakoś tak normalniej choć spać kładzie się nad ranem a i tak mówi, że nie może się z wszystkim wyrobić na czas.  Ciężko jest, przemęczeni jesteśmy oboje, Wczoraj zasnęłam zaraz po kolacji... podczas czytania Stokroci książki na dobranoc! Budziła mnie chyba z pięć razy a w końcu dała za wygraną i powiedziała: no to choć mnie zaprowadź do łóżka (taki mamy rytuał, po czytaniu zawsze zaprowadzam ją do łóżka, tulę, okrywam i zasypia. I to jedyne co pamiętam, obudził mnie P, kiedy sam kładł się spać a była już prawie 4, wtedy ja zaczęłam "drugą zmianę" wykąpałam się, wstawiłam pranie, zmywanie, ogarnęłam trochę dom. Strasznie mnie męczy takie życie, gdzie nie mamy dla siebie czasu, nie mam czasu posprzątać, zająć się spokojnie dziećmi i pieczeniem pierniczków lub robieniem ozdób na choinkę:( nie wiem czy mamy tak po prostu mają, czy tylko ja się nie potrafię zorganizować z tym wszystkim:(
Jutro sobota, odpoczniemy, będzie lepiej:-)

środa, 16 grudnia 2015

Cały dzień zimno, szaro i ponuro.
I już nie wiem czy bardziej wolę wczorajszy śnieg czy dzisiejszą smutność. Wczoraj to się chociaż dzieci cieszyły.
W ramach rozweselenia minek i domów polecam notkę u Magdy   o ozdobach świątecznych, które stworzyć możecie razem z dziećmi KLIK, ale jak dzieci już/jeszcze nie macie pod ręką to i sami możecie się pobawić;-P

Autko miało być dziś do odbioru, ale niestety, nie potwierdzono:(

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dyspensa

Za chwilę wychodzę na Jasełka w przedszkolu;)
To moje trzecie już Jasełka, z imprez przedszkolnych były jeszcze trzy Dnie Matki i dwa Dni Babci i Dziadka, czyli to już nasza ósma bodajże przedszkolna imprezka i wiecie co dziś odkryłam?
Że na żadnej z nich nie zjadłam ani jednego kawałka ciasta, ciastka ani cukierka! Nic ani jednego! Nie w sensie żeby się obżerać (choć jest czym, bo prawie każde dziecko, to znaczy rodzice, przynoszą blachę ciasta!) ale w sensie, że zawsze nawet nie próbowałam niczego.Dlaczego? Bo zawsze byłam na "diecie". Tylko, że waga jaka była, taka została...
Więc dziś jestem na najprawdziwszej diecie, takiej od dietetyka i wiecie co?
Dziś sobie udzielam dyspensy! O tak! I wiecie co jeszcze? Jestem przekonana że nie zawale tym swojej diety i że  nie przytyję od tego jednego wieczoru nagle 5 kilogramów i jeszcze jedno wiem:  że moja waga jutro znów minimalnie mnie ucieszy;-)
Miłego wieczoru wszystkim;)
Trzymajcie kciuki zwłaszcza za najmłodszą - to jej drugi publiczny występ, ale te najmłodsze dzieciaczki prawie zawsze płaczą....


Wdech-wydech czyli przedświąteczne porządki w portfelu...

Na ubiegły weekend mieliśmy całkiem przyjemny plan: w sobotę wybieramy się na małe zimowe zakupy dla Dziewczynek, później jedziemy na obiad z bardzo sympatyczną parą, notabene poznaną w blogowym świecie, wracamy wieczorem odwiedzając po drodze dziadka, a w niedzielę leniuchujemy do południa, pieczemy ciasteczka, gotujemy obiad, oglądamy bajki i co tam nam jeszcze przyjdzie do głowy. Fajny plan, prawda?
Tylko, że całkiem się rozplanował, poprzestawiał i zrobił czystki przedświąteczne  w kasie, ale wiecie co? Mimo wszystko nie czuję złości, nie jestem zdołowana i żal oczywiście pieniędzy, które mogły być wydane na przyjemniejsze rzeczy, ale mimo wszystko weekend był udany, ale od początku.
Najpierw nic nie zapowiadało takich przygód: dziewczynki pozwoliły nam pospać uwaga: do 8:00!!! co się nie zdarza nigdy, a zwłaszcza nie zdarza się w weekendy. Zjedliśmy leniwie śniadanie i z wolna zaczęliśmy się zbierać do podróży, przed nami ok 220km, w planach zaraz po zakupach obiad wiec do jedzenia nic nie pakowałam, na szczęście wrzuciłam paczkę chrupek do auta, bo dziewczynki za nimi przepadają. I tak sobie jechaliśmy niespiesznie A2, póżniej przegapiliśmy zjazd, ale w sumie to nawet chyba lepiej bo ominęliśmy tym sposobem dwa miasta, ktróe obwodnicy nie mają, póżniej zjechaliśmy z autostrady i czekało nas kilkadziesiąt km droga wojewódzką a później znów na S. Wyskoczyliśmy właśnie na "eskę" i ucieszyliśmy się bardzo, bo nawigacja nam pokazywała, że dojedziemy spóźnienie ale na esce zaraz się poprawiła, ale nasza radość długo nie trwała, bo nie wiem czy ujechaliśmy 10 km jak coś stuknęło, puknęło, straciliśmy możliwość kontroli nad ilością obrotów silnika (tak to wyglądało jakby linka od "gazu" pękła", chwilę później zadymiło się i "zapachniało" wcale nie świętami a spalonym czymś.  Zatrzymaliśmy się wiec na poboczu i obejrzeliśmy "awarię". Czerwony płyn pod autem jasno mówił, że dalej nie pojedziemy (nie wiem czy wiecie czy nie, ale czerwony olej zawsze jest w skrzyni biegów).
Chwila intensywnego myślenia, SMS do znajomych, ze stoimy godzinę drogi od nich i ze dalej tylko na pieszo, a później telefon do Assistance, co by nas zholowali, bo przecież po pierwsze auto z tej szybkiej drogi trzeba zabrać a po drugie sami to moglibyśmy sobie koczować i dumać, ale z dziećmi to już tak średnio zwłaszcza w środku grudnia bez jedzenia i picia. Chwała że ja te chrupki wrzuciłam do auta, bo nie wiem co to by było, gdybym nie miała im jak pysiów zamknąć;)
No i tutaj, mimo nie wesołej naszej sytuacji muszę przyznać, że profesjonalizm firmy, która obsługuje autostrady pod względem pomocy drogowej mnie powaliła. Na lawetę czekaliśmy ok 10 minut, przyjechał uśmiechnięty pan czystym dużym, cieplutkim samochodem, najpierw zainstalował mnie i dzieci w aucie, a później zajął się wciągnięciem naszego psujka, Cała operacja poszła szybko i sprawnie a dziewczynkom najbardziej się podobało, jak pan dociągnął auto do naszej szyby i było charakterystyczne "bum". No cóż, one jeszcze nie rozumieją, że takie bum i takie telepnięcie w aucie to nie jest powód do radości, ale Stokrocia bardzo prosiła, żeby jeszcze raz;).
No i stwierdziłam, ze chyba po tylu latach w końcu jestem prawdziwą blogerką, bo zamiast płakać nad całą sytuacją to wyjęłam telefon i fotkę pstryknęłam;)



Zostaliśmy odwiezieni do warsztatu samochodowego i tu znów szczęście w nieszczęściu że udało nam się dojechać przed 14, bo to sobota i zamykają wcześniej, na szczęście zdążyliśmy, przeczekałyśmy z dziewczynkami w ciepłym biurze, dziewczynki dostały ciastka, ja dostałam propozycję ciepłej kawy bądź herbaty, naprawdę mimo trudnej sytuacji byłam pod wielkim wrażeniem jak miło i ciepło się nami zajmują (tu u  nas nie spotkałam takiego mechanika!)
Nasze auto musiało więc zostać 150 km od domu, zapewne w tej chwili je diagnozują, na razie jeszcze nie mamy informacji co się stało ile potrwa i ile będzie kosztować, niestety wiemy że nie szybko i nie mało. Assistance ma auta do wynajęcia, w naszym przypadku: z 2 dzieci i taką odległością do pokonania i perspektywą kilku dni bez auta (z domu do pracy nie ma innego środka transportu, żaden autobus, pociąg, tramwaj a ni nawet metro nie jeździ. Najłatwiej chyba pociągiem, ale do stacyjki ok 3-4 km.) to w zasadzie było to jedyne rozwiązanie. Nawet nasi znajomi proponowali nam nocleg lub odwiezienie do domu, ale to by nic nie dało, bo do auta do poniedziałku i tak nikt nie zajrzy, a wrócić do domu i później po auto pojechać trzeba.
Wzięliśmy wiec auto zastępcze.
Najlepsza była Stokrocia, kiedy skomentowała Co? Ten stary mamy? - Wyjaśnić trzeba, że auto, które dostaliśmy jest zaledwie czteroletnie, a nasz najnowszy samochód ma sporo więcej niż 10 lat, ale ona miała na myśli coś innego: auto, którym od kilku lat jeżdżę ma kolor srebrny i ona miała na myśli, że dostaliśmy swój stary samochód, a nie ze ten jest stary, niemniej jednak mina pana bezcenna).
A dziś jeszcze zauważyła, że mamy ptaka na masce... no cóż inne marki były dużo droższe, za to mogę polecić to auto jako samochód dla blondynek bo pokazuje na wyświetlaczu na  jakim jest biegu i pokazuje, jeśli bieg należy zmienić;-)
A później już było miło i przyjemnie ( do czasu).
Pojechaliśmy jednak na ten obiad, towarzystwa nam dotrzymałi K i M, było pysznie i miło i nawet nam się wracać nie chciało do domu, a kiedy już wyjechaliśmy w drogę powrotną po kilkunastu kilometrach Stokrocia płakała, że ona chce do wujka i musiałam zadzwonić, aby mogła jeszcze dwa zdania zamienić;)
A dalej K lepiej nie czytaj, bo to niestety nie koniec był naszych przygód, ale nie chcieliśmy Was martwić i już nic nie pisaliśmy. Zarobiliśmy mandat i od cholery punktów karnych i jak sytuacja z autem nas nie załamała tak sytuacja z policją skutecznie popsuła nasze dobre, mimo wszystko, humory.

W sumie, to powiem Wam, że całe szczęście w tym wszystkim, że pomimo awarii przy dość dużej prędkości udało się samochód bezpiecznie zatrzymać, że nic nikomu się nie stało ( ja tam jednak nie ufam takiemu olejowi co to leci po koła). W tym wszystkim dobrze też, że było to w weekend, gdzie nikomu nie spieszyło się bardzo, ruch na drodze był niewielki, że nie mieliśmy też jakiegoś przymusu dojechania gdzieś no i awaria zdarzyła się blisko miasta dawnego wojewódzkiego, wiec auto trafiło do dużego warsztatu (auto nie jest typowe, mały warsztat raczej sobie z tym jednak nie poradzi).
No i w końcu szczęście, że nie przytrafiło nam się to, kiedy kilka tygodni temu jeździliśmy po Bieszczadach. Jednak 150km autostradą to nie to co 500 drogami wojewódzkimi... a pewnie i tak wcześniej czy później by się to zepsuło. No nic, na razie ciągle czekamy na diagnozę co się właściwie stało....

środa, 9 grudnia 2015

O czasie, ciastkach, sprzątaniu i sąsiadach, a może o sprzątaniu na czas u sąsiadów za ciastka?

Co tam u Was?
Wiecie, że dziś już ŚRODA?!?!
Jak ten czas szybko leci, mam wrażenie, że gdzieś ze trzech dni w tygodniu brakuje niedziela, poniedziałek i od razu jest piątek i sobota.
Prezenty już porobione? Porządki też?
U nas oczywiście nawet jeszcze nie zaplanowane, ale wiecie, ze czasem to nawet tak jest lepiej, bo się człowiek bez potrzeby nie stresuje. A jak nawet nie posprzątane będzie to co? Czy z tego powodu jakiś koniec świata nastąpi czy jak? Nawet jeśli z jakimś prezentem nie zdążymy to też mam zawsze w domu i jakieś drobiazgi dla dzieci i jakieś książki, kupione z zamiarem sprezentowania kiedyś komuś. Nie wiem tylko jak to z wigilią będzie w tym roku, bo zawsze jedliśmy u rodziców i w zasadzie przygotowywała ją mama z tatą, w tym roku będzie wszystko zupełnie inaczej. I jeszcze nie wiem jak i gdzie.
Powolutku też znosimy do domu różne świąteczne ozdóbki, a to jakiś reniferek, a to Mikołajek, a to Aniołek. Kalendarz adwentowy też już się skurczył niemal o połowę....
Gdzie ten czas tak się spieszy? no gdzie?
Przyszła mi też do głowy taka myśl, nie wiem tylko czy to dobry pomysł. W sumie chciałam zapytać Was wcześniej i żałuję, że tego nie zrobiłam.
A chodzi mi o moich sąsiadów.
Kiedy mieszkaliśmy w wynajmowanych mieszkaniach to nie było tego problemu- wprowadzaliśmy się i już, sąsiadów widywało się albo i nie, ale oni nie byli zainteresowani rozwijaniem znajomości (nic dziwnego w mieszkaniach na wynajem najemcy zmieniają się czasem szybciej niż dekoracje w sklepach), teraz kiedy przeprowadziliśmy się do swojego domu to sąsiadów będziemy mieć zapewne niezmiennych przez najbliższe dziesiątki lat.
Przy budowie domu jest chyba o tyle łatwiej, że to trwa i w naturalny sposób się tam jest, pracuje, pilnuje budowy, poznaje się sąsiadów, czasem pewnie trzeba coś pożyczyć, czasem poprosić o pomoc. U nas było o tyle inaczej że robiliśmy tylko remont, który trwał ok trzech miesięcy, nie trzeba było pożyczać wody, prądu ani drabiny bo wszystko było na miejscu, w związku z czym nie było jak tych sąsiadów poznać. W Wielkanoc odwiedził nas syn jednego z sąsiadów i od tej pory jakoś tam się nawet dogadujemy- a to on pożyczy nam syna z traktorem a to my jemu budowlańców, a to sąsiadka na kawę wpadnie (choć nie często niestety). Z drugą sąsiadką znamy się z widzenia, kiedyś na spacerze dwa zdania wymieniłyśmy i tyle. Z lewej strony sąsiadów nie znam zupełnie (nie ułatwia też fakt że mieszkają on nas jakieś 200m, ale czuć jakby byli tuż za płotem;-(
Do rzeczy kobieto, bo cenny czas czytelników marnujesz!
Więc pomysł mi do głowy przyszedł taki, że może gdyby tak upiec ciasteczka świąteczne i spakować je ładnie i odwiedzić tych najbliższych sąsiadów?
Co Wy o tym myślicie? Czy to wypada? W amerykańskich filmach to jest tak łatwo: bierze sie blachę ciasta i maszeruje całą rodziną, ale tu jednak nie jest Ameryka, tylko mała polska wieś położona na skraju województwa.



PS. Jak ten czas naprawdę szybko biegnie. Dokładnie rok temu, mniej więcej o tej porze staliśmy się właścicielami naszego domku.... khm khm... no dobra "prawie" właścicielami..

PS. Madziu dziękuję za śliczne słodkości, Marysia chciała zjeść rurkę z kremem;-)

piątek, 4 grudnia 2015

Z Codziennika

Żyjemy.
Fotelik kupiliśmy Starszej. Zabawkę do wanny Młodszej ( jakaś sprawiedliwość musi być na tym świecie, co nie).
Wiosnę mamy za oknem (no co? jutro zamierzam kwiatki sadzić. Że późno? To się z rana wezmę!)
Co po za tym?
Małe noski zakatarzone, obydwa. Duże przemęczone.
 Zasypiamy oboje gdzie przysiądziemy jak już dziewczynki zasną. A później nagle pobudka ok 2 w nocy, zdjąć garnitury, wziąć kąpiel. Zdarzyło Wam się kiedyś zasnąć pod prysznicem?
I jutro w końcu trochę odpoczynku, pewnie dzieci jak zwykle bez budzenia wstaną o 6,..
Ale wiecie co Wam powiem? Nie wyobrażam sobie życia bez Nich! Jest cudnie!

wtorek, 1 grudnia 2015

Lepiej;)

Dziś nieco lepiej, to było chyba takie typowe jesienne pogorszenie nastroju.
Dziś nawet chwilami do okien zagląda słońce!
To będzie dobry dzień, musi być dobry.
P dziś w drodze, mam nadzieje, że wróci wieczorem, niestety jeśli coś pójdzie nie po jego myśli będzie musiał zostać na noc.
Nie lubię, oj nie lubię.
Herbatę w Biedronie odkryłam "Inspirowana białym winem" znacie? W smaku nawet ok, ale zapach jaki ma wprost cudowny!
Zwłaszcza jak ktoś tak lubi wino,tak jak ja! jest jeszcze inspirowana czerwonym winem, ale już nie było, więc nie mogę się wypowiedzieć.
Właśnie przeczytałam, że słodkości u Madzi w biegu wygrałam, no powiedzcie same, przecież to musi być dobry dzień!

A i jeszcze podróżującym mamom (nie tylko podróżującym, ale u nas  w podróży genialnie się sprawdzają)  chciałam polecić płyty z bajkami do słuchania. Stokrocia zasłuchuje się w nich bardzo, Marysia woli piosenki, a kiedy jest część mówiona trochę protestuje, ale nie bardzo. Wpadłam na nie kiedyś przypadkiem na stacji benzynowej, nie pamiętam nawet której sieci, kupiłam jedną "na próbę" teraz wyszukuję kolejnych, ale chyba już wszystkie tytuły wykupiłam.
Trochę byłam zaskoczona bo np u Małej Syrenki pod wodą są komputery i studio nagrań, ale ogólnie bajki są bardzo zajmujące, piosenki melodyjne i myślę że takie "drobne" nieścisłości można wybaczyć.
Droga do przedszkola zajmuje nam ponad pół godziny, taka bajka jest w sam raz, a i w dłuższych podróżach tylko wymieniamy płyty. Znam już te bajki i piosenki niemal na pamięć, Stokrocia też śpiewa razem z płytą, naprawdę bardzo, ale to bardzo polecam.
Nie przyjęła się tylko jedna bajka "Alicja w Krainie Czarów", nie i już, Stokrocia nie chce jej nawet do końca wysłuchać, wiec gdyby ktoś miał ochotę na Alicję to chętnie oddamy.


poniedziałek, 30 listopada 2015

Z codziennika....

Co tu napisać? Nudy. Znaczy wróć,
Nudy nie bo Stokrocia zagorączkowała w sobotę. Ot tak, po prostu.
Z piątku na sobotę sprzątałam, do czwartej rano, nawet blat kuchenny zakonserwowałam, ale już w sobotę wieczorem nikt by nie wpadł na to, że jakieś sprzątanie było.
Chyba trzeba przeczekać. No przecież nie nakażę małoletnim nie wychodzić ze swojego pokoju, zabawkom też nie nakażę. Wiem, że to co teraz mnie denerwuje (czytaj klocki, książki i inne konie znajdowane w najmniej oczekiwanych miejscach, brudne ubrania stacjonujące  głównie w naszym łóżku, ewentualnie pod, nie wiadomo czemu akurat w naszym, choć do łazienki mają bliżej? dziesiątki kartek zamalowanych, zapisanych, zakolorowanych WSZĘDZIE, i kredki, na których można nieźle się przejechać- ja wiem, że kiedyś za tym zatęsknię, dlatego już mnie to tak nie drażni, czasem ponarzekam, czasem westchnę sobie, może nawet nazbyt głośno, ale sprzątam, odkładam, układam, po raz dziesiąty, setny, a czasem po prostu pozwalam leżeć i już.
I taką sobie mieliśmy leniwą niedzielę, z rysowaniem, z oglądaniem bajki, z nic nierobieniem.
Kalendarz adwentowy tylko zrobiłam.
I kasztany pieczone.
I pasztet z kasztanami.
I rybę zapiekaną w sosie kurkowym.
I z połowę zdjęć  posortowałam.
I nic więcej.
A dziś mam jakiś jesienny dołek.
Burza rano była, z wiatrem i błyskawicami.
A teraz tak mi jakoś bezgranicznie smutno, nie wiedzieć czemu....

piątek, 27 listopada 2015

Tylko nie mówcie P...

Dziś późnym wieczorem naszła mnie nieodparta chęć pomalowania czegoś, namalowania znaczy, P zasnął na kanapie w garniturze, dzieciaki też spały, kuchnię ogarnęłam jako tako reszta bałaganu została, ale musiałam, no musiałam wyjąć farby. I tak sobie maluję, maluję, myślę nie wiadomo o czym, relaksuję się, a z czasem oczy zaczęły mi się przymykać i stwierdziłam, że pora chyba jednak iść spać. Po północy już było grubo, odstawiłam sztalugę, poszłam opłukać pędzle i taka już byłam na wpół śpiąca, ledwo byłam w stanie oczy utrzymać otwarte.
Wyniosłam farby na szafę (niestety trzeba chować wysoko bo obie Małe wykazują niezwykłe chęci malowania).
Wracam i oczy przecieram: kurde co jest?! cała podłoga w czerwone kropki, no dobra nie cała tylko ścieżka do łazienki! W tę i z powrotem!
Zamarłam: podłoga jest z desek, jasna i na niej krwisto czerwone wydeptane kropki, ba kropy nawet, z  farby OLEJNEJ!
Jak ja się szybko obudziłam z tego półsnu, to mówię Wam!
Widocznie przy malowaniu musiała mi farba kapnąć, i pięknie ją rozniosłam pod kapciem po całej podłodze!
W takim tempie to ja dawno nie sprzątałam! Złapałam terpentynę i dalej latać ze szmatą! Udało się je wszystkie wytrzeć, terpentyna tłusta to mam nadzieję, że szkody podłodze nie narobiła. W każdym razie śladu nie ma.
I tak się skończyły moje nocne zapędy malarskie, chyba jednak muszę sobie odpuścić do czasu, aż będę miała gdzie się przenieść ze swoimi szpargałami.
A dziś w planach wielkie sprzątanie, bo w końcu mamy ostatni kawałek podłogi gotowy, i przedpokój wychodzi w końcu z salonu na swoje miejsce;) ale bałagan w związku z tym  zrobił się niemożliwy:(  może ktoś chętny do pomocy?

środa, 25 listopada 2015

O zwierzeniach, minionej nocy, chwaleniu się.....

Klarka (kto nie czyta Klarki, to pora nadrobić!) przywołuje nas (blogerów) tu do porządku, a jak to tak takiego Guru nie posłuchać?!

"Co to za nowa moda taka żeby na blogach nie było zwierzeń, opowieści o minionej nocy, chwalenia się dzieckami, chwalenia się schudnięciem, żalenia się zgrubnięciem, podziwiania mamusi, potępiania teściowej i pokazywania kwiatków i kotków."

Z czego tu się zwierzyć, jak Wy już prawie wszystko o mnie wiecie?
Wiecie ile mam dzieci, z kim sypiam, ile schudłam, żadnych tajemnic normalnie! No to wyznam Wam w tajemnicy że... nie lubię brukselki;-)
Miniona noc była... bardzo intensywna. Dziecko młodsze zasnęło w aucie podczas drogi, obudzona była w tak złym humorze, jak matka kiedy staje na wadze i znów efekt nie zadowalający, dziecko nic w domu zrobić nie pozwoliło tylko o wszystko płakało, mranczało i marudziło. Po ubraniu w piżamę nagle się ożywiło i zbojkotowało konieczność spania, położona płakała, schodziła z łóżka i bawiła się jakby nigdy nic, ewentualnie stała pod drzwiami i nawoływała (a trzeba Wam wiedzieć, że już od mniej więcej dwóch tygodni panienka śpi w łóżku, nie w takim kojcowatym tylko w takim normalnym, więc wychodzenie to żadna trudnosć. Spadła tylko raz, ale na poduszki, które jeszcze na razie leżą sobie na podłodze, ale chyba lada dzień będzie można się z nimi pożegnać, bo panna nie uprawia przez sen sportów ekstremalnych). Po niewiadomoktórej próbie położenia jej spać, po wyłączeniu lampki,. szczelnym zasłonięciu okien, aby nie widziała powodów do wyjścia padła w końcu. A godzina była coś ok 22.30. Matka z ojcem też padli w ubraniach wykończeni i otoczeni błogim bałaganem, że jakby tak jakaś opieka przez okno zajrzała to ojojojoj! drzwi do domu nie zamknięcie, światła porozświecane, się panie powodzi a PGE się cieszy i kasiore liczy!
Błogi sen wykończonych ok 3 przerwał płacz córki starszej, która mało entuzjastycznie przyjęła brak świecącego konika w pokoju co oznajmiła na całe gardło, budząc tym nie tylko rodzicieli ale także siostrę młodszą, cudem uśniętą zaledwie cztery godziny temu... Na szczęście starszej włączenie lampki, a młodszej butla mleka sen przywróciły i rodzice mogli spokojnie wstać i zrobić to czego poprzedniego wieczoru im się nie udało, czyli... posprzątać, wykąpać się, zabejcować listwy, przejrzeć allegro....
No to by było o nocy, a co myśleliście, Klarka tyle tematów zapodała, że epopeja z tego wyjdzie jak nic!
Czym tu się pochwalić? Wszak wiadomo wszem i wobec, że dzieci nasze są najładniejsze i najmądrzejsze, zdjęć nie umieszczam, wiec musicie mi wierzyć na słowo ;-P
Ale mają też charakterek, zwłaszcza młodsza wczoraj pokazała, ze swoje zdanie ma i koniec. W przedszkolu/żłobku był fotograf, ale Marysia zdjęcia zrobić sobie nie dała! Nie i już. Panie się nagimnastykowały, zaprosiły nawet siostrę starszą, aby małej było raźniej, jednak zdjęcia i tak nie udało się zrobić... 
Czy się chwalić czy pożalić? Łatwiej mi jednak grubnąć niż chudnąć, waga spada w takim tempie, że płakać się chce, ale z drugiej strony jednak spada, więc chyba chwalić się mimo wszystko trzeba!
Teściowej jako takiej nie posiadam, wiec niestety najlepszy temat do notek odpada. A skoro teściowej nie ma  to chwalenie się mamusią nie przyniesie oczekiwanego efektu.
No i zbliżamy się do końca, jeśli ktokolwiek doczytał do tego momentu, to podziwiam szczerze, musi mnie na prawdę bardzo lubić;-)
Kwiatki to u mnie temat pustynia, bo zawsze zapominam podlać. A o kotach to mogłabym dużo, musimy jakiś sposób wymyśleć, żeby jednak tak tłumnie się u nas nie stołowały, bo jak już ten nasz zje kolację, to przychodzi jego matka, później przychodzi kot bury, później przychodzi kolejny kot trzykolorowy, później śliczna ruda kotka, której się boi cała  kocia reszta, a czasem w środku nocy przychodzi jeszcze kot czarny i dojada po pozostałych.
Ostatnio byłam z tatą w sklepie i do koszyka zapakowałam kocie żarcie, tata mnie pyta:
- A co to jest?
- No jedzenie dla kota.
-Dla kota? Zgłupiałaś!? a myszy?


poniedziałek, 23 listopada 2015

Za szybko...

Znów kilka dni minęło.
Co się wydarzyło?
Wizyta dzieciaków w teatrze była udana. W weekend byliśmy z P w kinie (och jak to miło wyjść sobie razem wieczorem), mamy też za sobą bezsenną noc najmłodszej i matki rzecz jasna, bo o 2 postanowiła się obudzić i bawić, nie dała się położyć, zasnęła dopiero przed 6 rano! Aby o 8 być już na nogach!
No i jeszcze Stokrocia nam dorasta nieubłaganie. Wiem, może to brzmieć nieco absurdalnie, ale wyobraźcie sobie, że dostała od kolegi z przedszkola prezent. Oczywiście że to tylko zabawka, zabawa, że jeszcze jakieś 10 lat, zanim taki pierścionek będzie dla niej coś znaczył, ale z drugiej strony każdego dnia dociera do mnie jak szybko płynie czas, i że to już nie jest maleńka dzidzia tylko dziewczynka, która zaczyna mieć swoje zdanie, swoich przyjaciół i zaczyna podejmować swoje własne decyzje. 
I dumna  z niej jestem, ale jednocześnie tak bardzo mi żal, że to wszystko dzieje się tak szybko.
Za szybko.





A teraz coś z innej beczki:
Kiedy nie mam możliwości pisania, to tyle myśli, tyle pomysłów na notki, tyle chciałabym napisać, a kiedy siadam w końcu do komputera to tak sobie myślę, czy w ogóle to pisanie to ma jeszcze sens?  Kiedy zaczynałam pisać to blogowanie wyglądało zupełnie inaczej, blogerki były takie jakieś bardziej prawdziwe, bardziej naturalne, a teraz to się tak pozmieniało. Tylko ilość wejść, popularność, wygląd strony,  a ja tęsknię do tamtego blogowania i tak myślę, że skoro nie pobiegłam i ja za tymi trendami to może pora się zupełnie odłączyć? Nie żebym miała coś przeciwko, jeśli ktoś w taki sposób sobie pisze, każdy może sobie pisać, co chce i jak chce- nic mi do tego,  po prostu przestaję czytać i już.
Ale z drugiej strony zaraz myślę o wielu osobach, które zostały w tym blogowaniu tak jak ja, które nie gonią za "modą", za statystykami i wtedy jednak nie wyobrażam sobie, ze miałabym te kilka lat pisania i te osoby ot tak porzucić. 
Ale chyba jednak zbliża się pora, aby uporządkować co nieco, choćby linki do blogów, które czytam. Niektóre od wielu miesięcy już nie mają nowej notki, kilka z nich zostało usuniętych, do niektórych -przyznaję już od dawna nie zaglądam, a inne choć czytam to jakoś nie mam kiedy dorzucić do listy, tak więc w wolnej chwili z linkami muszę zrobić porządek.

Tu prośba do osób, które do mnie zaglądają a nie ujawniają się nigdy,  oraz do tych, które komentarze zostawiają bardzo rzadko -jeśli macie blogi zostawcie swoje adresy (czy to w mailu stokrociablog@gmail.com, czy w komentarzu), abym mogła i ja do Was zajrzeć. 

środa, 18 listopada 2015

Zaskakujący poranek

Obudziłam się o 5:20 ze snu o jakimś sztormie strasznym na jakimś morzu ciemnym, serio, nie wiem skąd u mnie taki sen, może z powodu, że wieczorem czytałam, że jakiś orkan się do nas zbliża czy coś, ale żeby aż tak?! Nic to, podśpiewuję sobie od rana "10 w skali Beauforta.." Oszaleje jak mi zaraz nie przejdzie. Ale nie o tym miało być.
Ostatnio prawie codziennie zjadamy na śniadanie owsiankę, a wczoraj wieczorem zapomniałam namoczyć płatków, wiec jak tak rano wstałam to mi przyszła taka myśl, żeby dziś wyjątkowo zrobić inne śniadanie, np. jajecznicę ze świeżą bułeczką... hmm;) Do sklepu kilka minut, autem obrócę zanim reszta się obudzi. Kulturalnie zaczekałam do 6, choć pewna byłam, że skoro sklep przy drodze wojewódzkiej i w sumie o tej porze raczej uczęszczanej to przecież na pewno czynny będzie. Pojechałam, a tu Zonk! Sklep zamknięty na cztery spusty, ciemno. Nic to, jak już wyjechałam to trzeba by gdzieś pojechać, następny sklep ok 6 km, ale w przeciwną stronę, a do miasta ok 10 km no, ale jednak rozsądek mi podpowiedział (gdzie byłeś rozsądku, kiedy wpadłam na genialny pomysł pojechania rano po to pieczywo?!) źeby jednak ruszyć do miasta, bo pewniej, ze coś otwartego o tej porze się znajdzie. No i znalazło się, sklep PSS Społem. Ucieszyłam się bardzo, w miasteczku, w którym mieszkałyśmy jeszcze rok temu było kilka sklepów Społem, były czyściutkie, bardzo dobrze wyposażone, miały dobrą wędlinę i zawsze świeże warzywa. Kolejny Zonk, ten sklep  tylko troszeczkę przypominał tamte. Wpadłam nawet na szatański pomysł, ze skoro już tu jestem to poszaleję z tym śniadaniem i kupię majonez Kielecki do jajek i tu znów niemiłe zaskoczenie: nie ma! Różne inne, chyba z pięć rodzajów, ale Kieleckiego ani widu ani słychu, jakby ktoś nie wiedział, to Kielecki jest produkowany przez PSS Społem Kielce. No cóż. Jajek też nie mieli, bo akurat sie skończyły, a z ciemnego pieczywa tylko bułka żytnia i sojowa, cokolwiek by to było. No kupiłam, co miałam zrobić. Mimo ze cała wycieczka zajęła mi m prawie pół godziny to towarzystwo w domu jeszcze spało.
A propos wycieczka, bo w sumie to o tym miało być: dziś grupa Stokroci jedzie (pewnie już pojechała właśnie) do teatru. Pytałam wczoraj czy mamy być jakoś wcześniej,  bo zazwyczaj w dzień wycieczki trochę wcześniej robią śniadanie, ale ciocia powiedziała, ze nie. Tak, jak co dzień, a jadą dopiero po śniadaniu, więc my niespiesznie jechałyśmy i dopiero się zestresowałam, kiedy podjechałam pod przedszkole, a tam autobus już czeka! Na dodatek rozszalała się ulewa, a że nasze auto duże, a autobus zastawił pół bramy to musiałyśmy zapylać w tym deszczu z ulicy! 
Biegiem wrzuciłam Stokrocię na salę, bo, mimo iż śniadanie w domu zjadła, to marudziła, ze nie zdąży i że będzie na pewno głodna;-) Jednak chyba śniadanie z kolegami smakuje nieco inaczej;)
Kiedy wracałam do auta spotkało mnie największe zaskoczenie tego poranka: otóż obok autobusu stał radiowóz i sprawdzali autokar i kierowcę (nie wiem tylko, czemu siedząc z samochodzie, ale może nie powinnam się czepiać szczegółów?). 

A wczoraj Stokrocia zaskoczyła mnie swoim rysunkiem wykonanym w przedszkolu, nawet chyba nie trzeba mówić co przedstawia, prawda ze od razu widać:
Niestety na odwrocie jest też rysunek i też malowany flamastrami i niestety  trochę przebija.




PS. Koleżanki dietujące na blogu zamkniętym jest post mega energetyzujący! Przeczytajcie koniecznie!

niedziela, 15 listopada 2015

No to nas poniosło....

Poniosło nas, tym razem dosłownie. 
Nie wiem czy pisałam o tym ostatnio, ale takie miałam jedno maleńkie marzenie na tę jesień: odwiedzić Bieszczady ubrane w kolory jesieni. I tak sobie marzyłam i marzyłam i jakoś tak nie było sposobności. Zawsze coś, zawsze coś. Pod koniec października jeszcze było całkiem zielono, ale wybory. My dziwni jesteśmy, bo czego jak czego ale wyborów nie wyobrażamy sobie odpuścić ( i tak nic to nie dało, ale to już inna sprawa), a to później 1 listopada, no wiadomo, że nie pojedziemy.
A jak już nadszedł ten weekend, kiedy to i czas jakoś nam się znalazł i kolory już były w pełni to znów się okazało, ze dziewczynki zasmarkane.
No ale na szczęście miał się kto nimi zaopiekować, a my ciemną nocą wyruszyliśmy w drogę. 
Szkoda, że te Bieszczady są tak daleko! 7-8 godzin drogi, a czasu mieliśmy nie wiele, bo w zasadzie od piątku po pracy do niedzieli, bo w poniedziałek rano do pracy. Ruszyliśmy więc w piątkowy wieczór. Mgła była przeokropna, ale za to fajne mgliste zdjęcia po drodze udało się zrobić;-)



 Do Leska, gdzie zanocowaliśmy dotarliśmy na 3 nad ranem. Na sobotę plan mieliśmy dość ciekawy, bo zamierzaliśmy odwiedzić schronisko "Chatka Puchatka" na Połoninie Wetlińskiej.
Pogoda była nie najgorsza, kiedy się szło to całkiem gorąco (ja kurtkę i polar niosłam w plecaku, a szłam z krótkim rękawem, a przypominam, że to listopad).
Szczegóły marszu pominę, ale było pięknie! A na górze to mało głowy nie urwało. i Kilka osób szło z małymi dziećmi i takimi jak Stokrotka i dużo mniejszymi niż Marysia.
Mam nadzieję, że wiosną wrócimy tu z dziećmi, i że przed wiosną wrócimy tu jeszcze sami.
A teraz zostawiam Was ze zdjęciami, komentować jeszcze będę, ale raczej krótko:

Na zdjęciu poniżej cel naszej wyprawy: Połonina Wetlińska wraz z Chatką Puchatka. Na zdjeciu następnym to ten punkcik w czerwonym okręgu.



 Poniżej na zdjęciu Caryńska. Być może to będzie następny nasz cel...? Kto wie...


No i ruszamy!


 Na zdjęciu poniżej jak dla mnie najtrudniejszy odcinek drogi, mimo, że do celu już niedaleko, to szlak jest pochylony pod dosyć dużym kątem i idzie się nie dość że pod górę to jeszcze na nienaturalnie wykręconych w bok kostkach, nie wiem jak to lepiej opisać, ale było bardzo męcząco.




No i Chatka Puchatka w całej okazałości;-)
Najlepsze były napisy w środku: Schronisko pracuje bez prądu, nie pytać o lodówkę.
I przypomniałam sobie, że jakiś czas temu trafiłam przypadkiem na posta jakiejś dziewczyny, która opisywała swoją wyprawę na połoniny i była wielce oburzona jak to możliwe ze w XXI wieku w tym właśnie schronisku nie ma prądu, wygodnych łózek i o zgrozo: porządnej toalety! A no nie ma, a jak będzie to ja przestanę kochać te Bieszczady;-) 
Mam nadzieję, że jednak nie wszystko na tym świecie da się skomercjalizować i ucywilizować;-)











 A na grani taki sobie oto zestawik stał. A poniżej rozgrywała się sesja zdjęciowa;-P
Czego to się nie robi dla dobrych zdjęć, prawda;)



W drodze powrotnej za to trzeba było uważać, żeby się zbytnio nie pobrykać;-P


I jeszcze na koniec dnia dojechaliśmy na zaporę w Solinie i wiecie co, ja byłam przerażona stanem wody. Już wcześniej zauważyliśmy, że te rwące potoki, które mijaliśmy w tym roku zamieniły się w cieniutkie strumyczki, w niektórych miejscach wręcz w błotnistą maź zaledwie. A jezioro Solińskie też zmniejszyło swoją powierzchnię, nie udało się tego uchwycić na zdjęciu (kręta droga, nie było się gdzie zatrzymać, ale żaglówka stojąca na suchym dnie kilkanaście metrów od wyróżniającego się brzegu mówiła sama za siebie. Bardzo smutny widok, susza w tym roku nie oszczędziła chyba niczego.



No i tuż przed wyjazdem spacer i kolacja w Sanoku. Przepiękny ryneczek! Ale pusty, prawie zupełnie. Ten Pan na zdjęciu poniżej to Beksiński, patrzy sobie na to śliczne miasto, ale mało rozmowny był. Niestety w późny sobotni wieczór nie da rady obejrzeć jego obrazów. 
Kolację zaś zjedliśmy w Karczmie, która reklamowała się już wiele km wcześniej jako karmiąca jedzeniem regionalnym. Byliśmy jedynymi gośćmi w tamtej chwili, wystrój ciepły obsługa miła, jedzenie dobre, ale tak po prostu dobre, żadna rewelacja, żadne zaskoczenie. Ot po prostu zwyczajnie dobre.





No i jeszcze ostatnie spojrzenie na rynek. I hop w drogę powrotną, wszak znów szmat drogi przed nami.



 No i na udokumentowanie pozostałej części podróży nie mam już nic, bo jakoś nikt nie pomyślał, żeby zrobić zdjęcia, z resztą było tyle rzeczy do przegadania, a czasu nie wiele. Kiedy już wybraliśmy trasę, którą będziemy się poruszać przypomniałam sobie, ze w jednym z miast mieszka pewna Blogerka... i czytelniczka od bardzo dawna i napisałam do niej, mimo później pory, i choć w jej mieście byliśmy dobrze po 23 to kawę razem wypiliśmy;-)
Już w tym roku nie mam żadnych marzeń, to znaczy mam, zawsze trzeba mieć, ale to było takie jedno największe: Bieszczady jesienią.
A tu jeszcze udało nam się zatańczyć na połoninie....
Ech.....



Do posłuchania....

A o Bieszczadach było kiedyś TU i TU i jeszcze TU

Z codziennika....


Kilka dni mnie tu nie było, a już nie wiem jak zacząć pisać. Po prostu te dni były tak wypełnione najróżniejszymi zdarzeniami, że zastanawiam się o czym napisać i od czego zacząć.Pewnie muszę w kilku częściach, bo przez tak długi post to nikt nie przebrnie, wszak w napięciu trzymać nie potrafię jak Klarka, Nikki czy inna Christie.
No to do dzieła, najpierw napiszę co u nas. a w wolnej chwili napiszę o wycieczce i innych sprawach;-)
Marysieńka znów złapała infekcję i znów oskrzela niestety, bierze antybiotyk i nawet tym razem udaje się go podawać bez większych ceregieli, nie żeby zaraz chętnie brała, ale cały proces trwa ok 2- 3 minut a nie 15;-) Tym samym siedzimy w domu i... no właśnie i kolejny raz to powiem: tęsknimy do pracy. Wierzcie mi, lepiej jest dla nas wszystkich jak te kilka godzin dziennie spędzamy osobno. Stokrocia od rana bawi się w przedszkole, nazwała więc swoje konie imionami kolegów i koleżanek z przedszkola i odgrywa różne scenki (a ile się wtedy można o przedszkolu dowiedzieć! ) Marysia przez pierwsze dwa dni była tak marudna, że niczym się zabawić nie chciała tylko mama i mama. A ja próbowałam jakoś zapanować nad nimi, nad bałaganem i nad obiadem i niestety nie powiem, żebym była zachwycona efektami. Po całym dniu tej nierównej walki dziewczynki były umęczone i mną i sobą, bałagan królował wszędzie, bo jak podniosłam jedną rzecz to jakimś dziwnym sposobem w tym miejscu pojawiały się dwie nowe, obiad jedynie jakoś wychodził na czas i na smak, ale za to znaleźć go można wszędzie, bo Marysia nie pozwala się karmić, tylko za wszelką cenę je sama. Ceną tego jest oczywiście mokre ubranie, stół, podłoga, mama oraz najedzony kot.
Kiedy więc P wracał z pracy dom wyglądał mimo wszystko jak po przejściu tajfunu, dzieci pełne energii ( z przedszkola/żłobka jednak wracają mocno zmęczone) najchętniej weszły by nam na głowy, a ja byłam sfrustrowana, że "siedziałam" w domu i NIC nie zrobiłam, i cały wieczór chodziłam jak bomba tykająca, bo po prostu taka sytuacja mnie okropnie wykańcza.
Jakimś cudem kiedy wszystko jest normalnie czyli rano żłobek/przedszkole/praca, wieczorem dom/spanie dzieci/wieczór dla dorosłych to jakoś i bałagan jest mniejszy i pranie na czas, i wszyscy są jakoś bardziej zadowoleni.
Od jutra więc powinno być znów normalnie....
A następna notka będzie o wycieczce, którą w międzyczasie udało nam się odbyć, i mnóstwo zdjęć będzie bo to cudowne miejsce!

Dopisek:
Któregoś dnia postanowiłam sobie, że porządek ma by i już, i kiedy wieczorem po kolacji wzięłam mop, aby umyć podłogę po raz czwarty czy piąty, a wszędzie i tak walały się kredki, konie, zamalowane kartki, puzzle i ubrania nie mówiąc już o resztkach marysinego obiadu powiedziałam do P, że ja to pieprze, mam dość i posprzątam to wszystko dopiero jak dziewczynki dorosną!
P przyznał mi rację, tak że z tego miejsca ostrzegam gości, którzy zamierzają kiedyś gościć w naszych skromnych progach, coby zaskoczeni nie byli.
A dziś odpuściłam sobie wszytsko, Marysia chodzi cały dzień w piżamie, w ogóle dzieciaki robia co chcą a ja piszę notki. Ogarnę jak zasną, albo i nie....

wtorek, 10 listopada 2015

w skrócie


Czasu brak.
Internetu brak.
Opisywać jest co.
Antybiotyk też jest  znowu:-(
Waga stoi w miejscu jak zaklęta.
Jak się ogarne, to coś skrobnę, ale ciężko.

wtorek, 3 listopada 2015

Czarny poniedziałek

Czasem zdarza się taki dzień że od początku do końca wszystko idzie nie tak, też czasem tak macie?
U nas był wczoraj czarny poniedziałek.
Zaczęło się już od rana, miałam załatwić pewną sprawę powiedzmy w urzędzie, umówiona byłam na 9,  myślałam, ze godzinka to będzie wszystko a zeszło się dwie plus dojazdy to w domu byłam na 12!  Musiałam przyjść do pracy choćby na dwie godziny ale zanim się ogarnęłam to w przedszkolu byłyśmy na 14 (czy w waszych przedszkolach też sie tak da? i obiad zostawiły ciocie dla dziewczynek i w ogóle żaden problem, że na 14 - hmm rano napisałam sms, ze będziemy na 11, później zadzwoniłam, że raczej na 13 a w końcu dojechałyśmy na 14 i naprawdę żadnego problemu nie było). W pracy zrobiłam co swoje i pojechałam po dziewczynki i okazało się,  że Marysi oczka bardzo ropieją, a z kolei Stokrocia narzeka na ból brzuszka.
Wiec pędzimy w do domu, ale  z tym pędzimy też okazało się tak nie do końca, bo Stokrocia zaczęła wymiotować, niestety nie zdążyła zawołać, żeby się zatrzymać więc mieliśmy w samochodzie małą katastrofę od oparcia fotela zaczynając, poprzez torebkę na podłodze, Stokroci kurtkę, spodnie, w domu się okazało, że wszystko nawet skarpetki miała mokre, a na foteliku w którym siedziała kończąc. No i pytanie co teraz zrobić? Choć tak naprawdę odpowiedź była tylko jedna, powycierać jej buzię i jechać do domu. Zostało nam ok pół godziny drogi, ale co przecież nie wrócę do przedszkola bo tak naprawdę to przez przebraniem jej trzeba ją wykąpać, ubrania na zmianę nawet miałam tylko co z tego. Po drodze zagadywałam Stokrocię, żeby mi przypadkiem z tego wszystkiego nie zasnęła, Marysi podrzucałam chrupki, bo płakała nie widząc zainteresowania ze strony Storkroci, ale w końcu jakoś dotarłyśmy.
Zaraz po przekroczeniu progu nalałam wody do wanny, ale jak weszła Stokrocia, to Marysia przecież też nie odpuści, nawet przez chwilę pomyślałam naiwnie, że to nawet dobrze, bo będę miała chwilę na ogarnięcie tego wszystkiego. Ha ha ha! Jakaś głupawka je w tej wannie złapała, zwłaszcza Marysię, nachlapały jak kaczki jakieś! bez kajaka do łazienki nie wchodź! I znów matka naiwnie pomyślała, że może jak się tak wyszalały, to chociaż spać szybko pójdą... oj naiwna, naiwna!
Stokrocia wypiła mięte, Marysia na pół z kotem opędzlowała parówkę i ani myślą spać. W końcu jakimś cudem udało się ułożyć Marysię, a kilkanaście minut później Stokrocię. Po zaledwie kilku chwilach Stokrocia znów pobiegła wymiotować, a chwilę później Marysia dała koncert.
Stokrocia jednak poszła do łóżka i zasnęła niebawem, ale Marysia za nic do łózka nie chciała, a każda próba położenia jej na jakimkolwiek łóżku kończyła się ogromnym płaczem. Chodziła zatem do 22.30! Nawet trudno się na nią złościć, bo bawiła się przednio i rozśmieszała nas do łez, bo otóż drodzy Państwo nasza Marysia odważyła się w końcu sama chodzić! Na razie tak 5-6 kroków i siada, nie czuje się jeszcze wystarczająco pewnie, ale jak już się odważyła to już tylko kwestia dni jak zacznie biegać zupełnie bez strachu.
Tak czy siak dopiero jak zasnęła mogliśmy się wziąć za pranie brudnych ubrań i czyszczenie samochodu. Kiedy brałam prysznic przed snem była 3! Kiedy gasiłam światło w sypialni była 3.30.
Pół godziny później przybiegła Stokrocia, z eona już się wyspała,  a na moją prośbę, żeby się jeszcze położyła wszak noc ciemna dookoła odpowiedziała,  że ona sobie tutaj poczeka na dzień. Dałam jej koc i chyba czekała, nie wiem bo ja poszłam spać a ona zapaliła sobie lampkę i siedziała chyba.
A o 6 obudziła mnie, żebym jej pomogła się ubrać.
Oczy mi sie zamykają, od kawy się odzwyczaiłam, po za tym i tak na mnie nie działała.
Ledwo siedzę przy biurku i myślę, czy aby dziś będzie lepiej...?
Moja Babcia dawniej mawiała: "poniedziałek jaki cały tydzień taki"...
Oby nie!

piątek, 30 października 2015

o jajkach?

Stokrocia zasnęła w samochodzie, kiedy wracałyśmy z przedszkola, przyszłyśmy do domu, a jej zimno, niewyspana, płacząca, rozebrać się nie chce, marudzi, zawodzi,  trzyma się mojej nogi. Umowę miałyśmy, że jak zostanie bez marudzenia z dziadkiem na godzinkę, bo ja muszę wpaść do urzędu, to po moim powrocie dostanie jajko niespodziankę (wiem nie pedagogicznie i nie zdrowo, ale od czasu do czasu i takie rzeczy się zdarzają). A ona dalej płacze, i nie daje się przekonać, żeby chociaż to płakanie porzucić. Przypominam jej o tej umowie, ale mówi, że nie chce zostać i koniec. No to pytam:
-A jak ja bym ci to jajko teraz dała...?
-A to ja już bym była całkiem pocieszona!- odpowiada ocierając łzy rękawem i diametralnie zmieniając wyraz twarzy ze bezgranicznie smutnego na ogromne radosny.
-Ale trochę zmodyfikujemy naszą umowę- otworzysz to jajo dopiero jak ja wyjdę z domu, Ok? -szybko się zabezpieczam na wypadek, gdyby po natychmiastowym otwarciu i zjedzeniu jajka coś jej się jednak odmieniło.
-No dobra- zgadza się, ale po chwili dodaje:
-Mamo, ale ty nie jesteś ciekawa co tam jest w środku?

czwartek, 29 października 2015

Bilans

Dziś jedziemy na bilans roczniaka i szczepienie, niestety prawie miesiąc po czasie ale najpierw był jeden antybiotyk, potem drugi a później trzeba odczekać.
Już słyszę te westchnienia naszej "ulubionej" pani doktor i widzę te spojrzenia...
Brrr
Nawet udało mi się o 8 dodzwonić! cud jakiś! Niestety tylko na szczepienie, chciałam się umówić też ze Stokrocią bo zaczęła brzydko kaszleć, ale niestety miejsc na dzisiaj nie ma:(
Waga w miejscu, a nawet do góry, trzeba zweryfikować składniki na talerzu...

Edit:
Nawet za bardzo się nie krzywili, nie mieli czasu, albo coś źle poumawiali albo jakaś obsuwka musiała być bo zazwyczaj to jest co najwyżej dwoje jednocześnie, a dziś był moment gdzie było łącznie chyba z siedmioro, w tym jedno ok miesiąca, drugie z pół roku może, moja Marysia, jakiś 8, dwoje ok 13 latków i dwoje takich na oko ok 15, i się okazało, że nie potrafię liczyć do siedmiu.
Tak więc niezły chaos był i tylko pielęgniarka przy szczepieniu zapytała czemu tak późno.
Wszystko jest dobrze, troszkę płakała, no wiadomo, ale nie było tragedii. Zanim odwiozłam ją z powrotem do żłobka to zasnęła.

środa, 28 października 2015

O mgle albo o pamięci

Znów zapomniałam zrobić zdjęcie mglistego poranka...
Lubię mgłę, oczywiście pod warunkiem, ze nie trzeba nigdzie jechać samochodem, ale siedzieć w ciepłym domu i patrzeć przez okno jak mgliste fale wiszą nad ziemią, jak unoszą się to nad łąką, to okrywają drzewa, to gdzieś plączą się miedzy krzewami lubię bardzo.
A czasem w takiej mgle pod sam dom przyjdzie sarna, albo nawet całe stadko.
Ale ostatnio o wielu rzeczach zapominam, zrobienie zdjęcia to pikuś. Jak ostatnio schowałam gdzieś aparat to przez dwa miesiące nie mogłam go znaleźć. O kluczach to już lepiej nie wspominać, bo tak już mam, że każdego dnia kładę je w innym miejscu i rano jest wielka afera pt. "Czy ktoś widział  moje kluczyki od samochodu?!" no jakoś tak samo wychodzi, może musimy sobie kupić jakieś wieszaczki na klucze, tyle teraz tego, ale jeszcze przedpokój mamy w stanie surowym, to szkoda na razie cokolwiek kupować, bo a nuż koncepcja się zmieni aboco. Ostatnio na przykład zapomniałam z samochodu pampersów dla Małej, i musieliśmy całym zestawem spacerować ze trzysta metrów do auta. Nie wiem czy to starość czy zmęczenie?
A wracając do mgły, to poranki mamy ślicznie jesiennie zamglone, za to w dzień świeci słońce i aż by się chciało pospacerować po lesie, tylko że jak świeci to my w pracy/przedszkolu/żłobku, a jak wracamy to noc ciemna:(
Oby do wiosny, albo chociaż do soboty!

piątek, 23 października 2015

Po drugiej wizycie u dietetyczki


W tym tygodniu byłam na drugiej z kolei wizycie u dietetyczki.
W sumie to rozmowa była całkiem przyjemna, pomimo że do osiągnięcia wymarzonej wagi zostało jeszcze baaaardzo dużo.
Znów obadała mnie tym urządzeniem, co to wylicza z czego się składamy.
Wróciłam w świetnym nastroju i do dziś mnie ten dobry humor nie opuszcza: prawie 4,5 kg mniej! W 3 tygodnie- dla mnie rewelacja! Pewnie gdybym się bardziej przyłożyła do komponowania posiłków, liczenia kalorii i odmierzania porcji to mogłoby być lepiej, ale zwyczajnie nie mam na to czasu i robię to po prostu na wyczucie. Aż trudno uwierzyć ze w moim wypadku te 4 kg to nie jest duża zmiana, ale dla mnie to jakbym pozbyła się nie wiadomo jakiego balastu, który mi ciążył!
To z całą pewnością zmiana na lepsze!
I na lżejsze i na mniejsze też;)
Więc w tym świetnym humorze życzę Wam udanego i przyjemnego weekendu;)

środa, 21 października 2015

Co koty i dzieci robią w nocy?


                                                                              źródło

Ktoś mi dziecko popsuł! Normalnie nie wiem jakaś aktualizacja się wgrała czy co?!
Do tej pory było idealnie wręcz:
Wracałyśmy ze żłobka, dziewczynki jadły kolację, bawiłyśmy się trochę, później kąpiel, butla mleka i do łóżka, odkładana zasypiała w kilka minut  i była to godzina 20-20.30 najpóźniej o 21 już spały. I to była sielanka, bo można było jeszcze coś w domu ogarnąć i książkę poczytać i poprzeglądać aukcje w internecie (szukamy jeszcze całej masy rzeczy ) i pogadać przy winku...
A od kilku dni Marysia, bo o niej mowa ma alergię na spanie! Odnoszona do łóżeczka uderza w ryk, ale to taki że sąsiedzi chyba by słyszeli, gdyby ciut bliżej mieszkali! Próbowaliśmy ją "przetrzymać" ale niestety nie działa, nawet po kilku minutach uspokaja się, próbuje się ułożyć do snu, kręci  wierci, siada, wstaje i znowu w ryk! Utulanie też nie skutkuje, bo pannie ewidentnie  przeszkadza pozycja horyzontalna i tylko w pionowej się uspokaja.
Próbowaliśmy wchodzić, utulać, ukołysać i odkładać do łóżeczka- nie działa.
Ukołysać na rękach- nie da się, bo i tak próbuje się podnieść, a jak nie może to płacze.
Wczoraj próbowałam ją nawet położyć razem ze Stokrocią- niestety ten mały trzpiotek ucieka z łóżka nie bacząc po kim akurat wyłazi. A zmęczona taka, ze oczy ledwie otwarte jest w stanie utrzymać, wiec marudna i tylko na ręce chce.
Wczoraj jak po 21 ciągle nie spała, tylko ryczała domagając się wyjścia z łóżeczka dałam w końcu za wygraną i przyniosłam malucha do salonu, popłakała trochę i zeszła z kolan, zabawiła się czymś na podłodze i mowy o spaniu nie było. Wtedy do drzwi zaczął dobijać się kot i P go wpuścił do domu.
No i Mała oszalała:) oczywiście zaraz zaczęła gonić za kotem (cięgle na czterech) ale dotyka go bardzo delikatnie, nie ciągnie, wiec i to za bardzo nie ucieka, tylko boi się pisku a i Stokrocia i Marysia piszczeć potrafią, wtedy Kropeczka zwiewa gdzie pieprz rośnie;)
P pokazał jej że może kotkowi dać makaron z obiadu (którego notabene nie chciała wcześniej absolutnie jeść) i jak załapała tą nową atrakcję to nie było zmiłuj- kot zjadał makaroniki z małych paluszków (chyba dwa razy skubnął też paluszek, choć naprawdę trzeba przyznać, że bardzo delikatnie zabierał jedzenie z małych łapeczek) i zupka została zjedzona do spółki z kotem!
Jednak nie był to dobry pomysł, oj nie był. 22 a dziecko nie miało najmniejszego zamiaru iść spać!
Pierwsza zasnęłam ja, na kanapie czytając książkę, choć książka rewelacyjna to jednak zmęczenie wzięło górę.
P wziął wiec Marysię do sypialni, razem z kolejną porcją mleka w butelce (ona ma zakodowane, ze po mleku idzie się spać i choćby to były dwa łyczki to mleko musi być) i poszedł ją uspać, ale to ona uspała jego;) mleka nie tknęła, z łóżka zeszła i poszła chyba się bawić, nie wiem bo ja też spałam.ok 23 obudziły mnie małe raczki miziające mnie po twarzy i cichutkie: mama, mama.
Zjadła mleko i bez szemrania dała się odłożyć do łóżeczka i po chwili już spała.
A dziś rano wstała wraz z dzwonkiem budzika o 6 i możecie sobie wyobrazić w jakim humorze była:(
Mam nadzieję, że jednak wrócimy do starych zwyczajów, bo długo tak nie pociągniemy, w domu znów bałagan, my nie wyspani, nie wyrozmawiani, już nie mówię o innych sprawach....


wtorek, 20 października 2015

Kucykowe urodziny;)

Kucykowe  Stado znów się powiększyło, a to znak że Stokroci przybył kolejny rok!
Dzień miała pełny wrażeń: najpierw zaniemówiła jak zobaczyła tort, na którym jak żywy stał jej ulubiony kucyk, którego prawie całego zjadła i wieczorem "oddała" ;-P
I przy rozpakowaniu prezentu też zaniemówiła, dosłownie!
Ech, gdybyśmy my dorośli potrafili się tak cieszyć! Jaki wtedy świat byłby piękny!


środa, 14 października 2015

Kiedy sekundy dłużą się jak godziny... czyli jak w horrorze!

Ech mówię Wam, jak się ma dzieci, to żaden dzień do nudnych nie należy.                                                                         A dziś to już weszliśmy na jakiś najwyższy stopień przeżyć ekstremalnych i z całą pewnością przypłaconych zwiększeniem liczby siwych włosów na naszych spokojnych dotąd czuprynach.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie… jak zawsze z resztą.

Od czasu do czasu po pracy, zamiast do domu zabieramy się cała rodzinką do restauracji, żeby zamiast siedzieć w garach posiedzieć trochę ze sobą, na luzie, pozwolić sobie przynieść obiad i móc po nim nie zmywać, nie przejmować się niczym tylko delektować się wspólną chwilą.
Nie daleko mamy takie miejsce, do którego dziewczynki bardzo lubią przyjeżdżać, bo jest dosyć duży kącik przygotowany dla dzieci, są aż trzy wielkie wiklinowe kosze- kufry,  wypełnione po brzegi zabawkami (na które ja się strasznie wkurzam bo najgorsze co może być to zabawki zepsute/nie działające wrr a takich jest tu co najmniej połowa) ale dziewczynkom za bardzo to nie przeszkadza, kosze jednak zaraz po wejściu otwieram i  odsuwam od ściany, żeby wieko wyłożyło się nieco do tyłu i przypadkiem nie opadło, kiedy któraś z dziewczynek będzie tam niuchać. Jest  też stoliczek z krzesełkami, plastikowa zastawa dziecięca, koń i słoń na biegunach, coś dla większych i dla małych się znajdzie a po za tym jedzenie też jest zjadliwe. Sale są trzy, ale na bieżące usługi gastronomiczne wykorzystywana jest jedna, dość przestronna, a dwie pozostałe są na imprezy. Dziś zajechałam na parking i pech chciał, że kilkanaście minut wcześniej zajechał też autobus z wycieczką, tłok był więc duży, hałas i harmider, kolejka do baru, gdzie zamawia się jedzenie, no ale gdybym zarządziła opuszczenie lokalu to z całą pewnością Stokrocia wszczęła by alarm co najmniej bombowy, bo ona to miejsce po prostu uwielbia.
Zawsze siadamy w tym samym miejscu, przy stolika najbliżej kącika z zabawkami który jest 2 może 3 metry dalej , żeby mieć dzieci na oku, i tak było też tym razem.
Zamówiłam więc dziewczynkom zupy,  i oddelegowałam je do zabawek. Marysia szalała na małym koniu na biegunach, Stokrocia penetrowała kosze z zabawkami.
Tłum się trochę przerzedził, zostało zajętych tylko kilka stolików, przy jednym kilku cudzoziemców grało w karty, przy innym siedziało dwóch młodych chłopaków,  jeszcze inny zajmowała jakaś para. Zupy „przyszły”, Stokrocia zajęła się rosołem, zjadła trochę i znów pobiegła się bawić, Marysia zjadała pomidorową, ale że mamy fazę samodzielnej nauki posługiwania się łyżką i widelcem to po skończeniu nadawała się tylko do przebrania (a podłoga do umycia). Wzięłam więc Marysię na przewijak, a łazienki są na poziomie piwnicy, a P został przy stole, a Stokrocia bawiła się w kąciku. Ona dobrze zna to miejsce i raczej nie ma w zwyczaj nigdzie się oddalać sama, jeśli już to raczej ciągnie ze sobą mnie lub tatę. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy wracam z tej toalety i nie widzę Stokroci. Pytam P gdzie ona jest, a on że no przecież się bawi.
W kąciku jej nie było.
Nie było jej nigdzie. P twierdzi, że  to nie możliwe, jeszcze kilka sekund temu przyszła skubnąć ze stołu jedzenie, jest musi być. Szukamy, wołamy ale jej na prawdę nie ma! Schodzimy do toalet, choć nie może tu być, bo przecież bym ją widziała, kiedy stąd wychodziłam. Na zewnątrz jest już ciemno, więc na pewno nie wyszła, bo ostatnio ma czas bania się ciemności, ale z drugiej strony przecież wejście i taras jest oświetlone, a na zewnątrz są zjeżdżalnie i huśtawki. Wybiegamy na dwór, nawołujemy ale dalej cisza. Nie ma jej.
Biegnę z Marysią na rękach do  baru, później do kuchni, pytam czy tu nie weszła, zna te dziewczyny, zna ten lokal, może tu się zakręciła, ale tam też nic nie widzieli, nie było jej, nie ma! Nikt nie widział! Panika mnie już ogarnia, P biega na zewnątrz, szuka po ogrodzie, na parkingu, może poszła do samochodu, ale ciągle nic, nie ma jej nigdzie. Biegam po pustych salach, gdzie jakaś dziewczyna ustawia krzesła, pytam czy nie widziała dziewczynki. Nie widziała. Nikt nic nie widział. Biegnę na drugą salę, wołam, nie ma jej. Nikt nie widział, żeby gdzieś wchodziła. Po prostu przepadła!  Pytam siedzących przy stole chłopaków, czy nie zauważyli jej, czy nie wychodziła. Nie widzieli. Wołamy ją już wszędzie, ale nigdzie się nie odzywa. Spanikowana wciskam Marysię w ramiona P i sama biegnę na zewnątrz, biegnę na parking do samochodu, biegnę po ogrodzie, na plac zabaw, wołam, krzyczę, cisza. Zastanawiam się przez chwilę czy biec do stacji benzynowej, która kilkadziesiąt metrów dalej, ale rezygnuję, wiem, ze tam by nie poszła. Milion myśli, gula w gardle, łzy cisnące się do oczu, które jednak nie chcą wypłynąć, tylko gryzą od środka. Nie ma jej! Nie ma jej nigdzie.!
P krzyczy do mnie przez drzwi, żebym jednak powiadomiła policję.
Wbiegam do restauracji, chwytam telefon i wybiegam na zewnątrz, nawołując już Stokroci jak wariatka. Ci dwaj chłopcy wstali od stołu i proponują że pójdą na zewnątrz jej poszukać.
Wybieram w telefonie 997, długo cisza, a ja panikuję coraz bardziej. W końcu jest sygnał. Jeden. Potem drugi i widzę przez drzwi jak P mi macha i woła, że jest!!!
Kamień z serca. Ręce rozdygotane, rozłączam telefon, zanim zdążył ktoś odebrać. Wbiegam do sali i tulę Stokrocię, całą i zdrową. I łzy nadal pieką w oczy nie chcąc wypłynąć, a ręce dygoczą jeszcze bardziej. Tulę obie dziewczynki na podłodze.

Okazało się, że Stokrocia bawiła się z nami w chowanego( o czym oczywiście nie mieliśmy pojęcia). Schowała się za jeden z kufrów, i słyszała jak ją wołamy, ale skoro się schowała, to przecież nie mogła się odezwać. W końcu jak się ktoś bawi w chowanego, to należy się dobrze schować i nie odzywać pod żadnym pozorem.
Siedziała więc cichutko. I byłaby się jeszcze pewnie nie znalazła, tylko chyba zaciekawiona hałasem na zewnątrz wystawiła zza kufra głowę, żeby zobaczyć co się dzieje i P ją zauważył! I nawet jak ją zawołał, to milczała i schowała się z powrotem.

Dziewczyny to straszne uczucie! Nikomu nie życzę, żeby przeżywał coś podobnego. Tysiące myśli, również tych najgorszych i ta paraliżująca bezsilność!
Niemoc obezwładniająca i strach, który nie pozwala logicznie myśleć. Jak z najgorszego koszmaru!
Oby nigdy więcej nic podobnego nam się nie przytrafiło ( i Wam również).

A dziś kolejny stres, bo przedszkolaki pojechały na wycieczkę do ZOO.