czwartek, 26 czerwca 2014

Czy ktoś przygarnie Rudego Anioła?

Facebook wszystko wie, wiecie o tym?
Wie, nawet jak nam się zdaje, że nie wie.  I nawet jak nam się wydaje, że powiedzieliśmy mu jasno, że jak już wie, to niech chociaż tę wiedzę zostawi dla siebie to on i tak wie lepiej i rozgaduje wszem i wobec.
No i rozgadał.
Tak, trudno, przyznaję: mam dziś urodziny, choć wcale nie zamierzałam się tym chwalić, ale skoro już ten nieszczęsny FB powiedział o tym, to może trzeba zrobić z tego użytek?
Mam do Was prośbę, jakby zamiast życzeń (ewentualnie oprócz jak ktoś się jednak na życzenia uprze) wrzucić coś do skarbonki dla Ali- klik po lewej stronie w banerek przekieruje w odpowiednie miejsce.
Wiem,. że to śmiała propozycja z mojej strony, ale wiem też, że nie odmówicie bo macie dobre serduszka!
Ale żeby nie było to będę jeszcze bardziej bezczelna:
Proszę o wpłatę .... i o napisanie w komentarzu, że wsparliście Alę w walce o serduszko (nie ważne jaką kwotą- kwotę wpłacaną można ukryć!!! i dobrze by było żebyście  przy wpłacie jakiś nick i tym samym nickiem podpisać komentarz).
Dlaczego?
A no dlatego, że z tych komentarzy 4 lipca wybiorę jeden( a raczej ślepy los wybierze) którego Autor otrzyma Anioła ze zdjęcia poniżej.
Aniołek jest malowany na płótnie, rudy i piegowaty zostanie wysłany pod wskazany adres.


wtorek, 24 czerwca 2014

Jak nie planować wyjazdu, czyli i bez planu jest cudnie:)

Jeśli chcecie poczytać jak dobrze zaplanować wyjazd weekendowy to poczytajcie u Oli lub u Asi np TU
Olę od lat już podziwiam, nie tylko za super organizację ale i za podejście do wielu spraw.
Ja jestem zupełnym jej przeciwieństwem: nie lubię planować, nie lubię się trzymać sztywno planu, nie lubię być ograniczana terminami czy innymi nałożonymi na siebie harmonogramami.
Wolę robić wszystko spontanicznie, choć być może z tego powodu przegapię to i owo, bo nie na wszystko wystarczyło czasu, lub coś zwyczajnie ominęłam czy zapomniałam. Ale tak nieplanowanego wyjazdu jak ten to chyba nawet ja dawno nie przeżyłam, więc jak ktoś chce wiedzieć jak nie planować  wyjazdu to zapraszam do dalszej części:)
Tydzień z czerwcowym długim weekendem był dla nas wyjątkowo trudny, tak, że nie mieliśmy czasu ani siły zajrzeć gdziekolwiek i czegokolwiek zaplanować, wiedzieliśmy tylko, że nie chcemy siedzieć w domu przez te dni. Zwłaszcza, że lekarz pozwolił mi na wyjazd.
No właśnie tylko żadnych planów nie było...
Po południu usiadłam do komputera sprawdzając prognozę pogody i szukając jakiegoś miejsca, napisałam do Karoliny a ona odpisała: to przyjeżdżajcie do nas.
Ale jak to tak znienacka?
Tak niezapowiedzianie?
Tak.
Więc spakowałam nasze rzeczy i pojechaliśmy.
Bez planu, bez stresu.
Wiem co muszę spakować, wiem ze u nas najważniejsze rzeczy to smok (tak niestety ciągle jeszcze smok) butelka do mleka i mleko (Stokrocia jeszcze nad ranem pije butelkę "mlesia"). Wszystko inne powinno być ale jak czegoś nie będzie to da się przeżyć, bez butli i smoka nie da rady ;-P
Wyjechaliśmy z zamiarem dotarcia na noc do Torunia, bez rezerwacji noclegu, ot tak po prostu na wieczorny spacer po rynku....


W końcu to jedno Listy Marzeń, które udało się spełnić:)
Dotarliśmy późnym wieczorem, spacerowaliśmy jeszcze po 23 i wcale nie byliśmy jedyni z małym dzieckiem, bo były dużo młodsze dzieciaczki w wózkach.
I nocleg w hotelu był w tym, w którym P zamierzał nas zatrzymać, dostawki tylko o tej porze Pan nie mógł zorganizować, ale na tym wielkim łóżku to jeszcze ze dwoje dzieci by się zmieściło:)

Na takich wyjazdach nie trzymamy się zasad, że Mała musi o którejś iść spać czy że nie wolno jej tego czy tamtego- to jest takie nasze święto wiec cieszymy się wszyscy i naginamy zasady:)
Stokrocia jeszcze po północy rzucała się poduszkami a później chlapała w wannie.



Z resztą w takiej wannie, to kto by się nie chlapał;) Ja też skorzystałam z przewidzianych luksusów, w końcu w domu takich nie mam:)

Rano spała do której chciała, nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, jedynie taki aby pod wieczór dotrzeć do Tczewa, wszystko inne miało po prostu być radością.
I było.
Śniadanie w hotelu, leniwe i ..pyszne.
Uwielbiam hotelowe śniadania:)
Leniwy spacer po porannym a raczej południowym już Toruniu, kawa pod parasolem...





Kiedy byłam dzieckiem pamiętam taki wierszyk:
Ecie pecie gdzie jedziecie? Do Torunia kupić kunia....
Stokrocia wzięła sobie wierszyk do serca i dalszą podróż odbywaliśmy już w "stadzie":



I ostatnie spojrzenie na miasto z tarasu widokowego....


Czyż nie prawda, że to jedno z najpiękniejszych miast? 


W dalszej drodze też było leniwie, bo postanowiliśmy zjeżdżać wszędzie gdzie zobaczymy coś ciekawego.
Pierwsza w kolejce stanęła Chełmża.


Śliczny ryneczek, tylko jak to w takich małych miasteczkach bywa nie bardzo jest gdzie przysiąść.






Plaża, przystań, żaglówki.... 


Widok z tarasu restauracji ze zdjęcia poniżej.

Nie warto się jednak kusić na wizytę w tym miejscu, no chyba że wypić kawę na tarasie z uwagi na widoki, ale nie spodziewajcie się rewelacji. My się skusiliśmy z uwagi na to, że Stokrocia była głodna, ale zupa i tak nie bardzo dawała się zjeść, ale miejsce fajnie położone, aż szkoda, że tak podle karmią.

Później minęliśmy tablicę informującą ze dotarliśmy na Kociewie.

Jakby ktoś nie wiedział gdzie to jest i co to za kraina to na mapce wszystko widać;)

I takie oto widoki ukazały się naszym oczom:




Później Gniew.



Zamek


 Hotel, prawda ze całkiem fajnie zrobiony i z daleka wygląda jakby stał tu od wieków? Czyli jednak nowa architektura może pasować do miejsca, nie psując go a dopełniając.

 Widok na Wisłę.

Zdjęcie tablicy jest w dużym rozmiarze wiec można powiększyć i poczytać.


A wczesnym wieczorem dotarliśmy do Tczewa.

A tam czekała na nas Martusia i jej Rodzinka, z którą spędziliśmy radośnie pozostałe dni:)


Następnego dnia był Gdańsk i Sopot na chybcika, ale o tym już w drugiej części bo i tak wątpię czy ktokolwiek dotrwał do końca.
CDN....

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rybka...

Dziś rano Stokroci jeszcze trudniej niż zazwyczaj było sie obudzić. Metody stosowane codziennie tym razem zawodziły i nie chciała nawet oczu otworzyć.
Zadzwoniłam do P i pytam go:
-Co chcesz na śniadanie?
Stokrocia uznała, że pytanie było do niej i nie otwierając nawet oczu powiedziała:
-Lybe. (rybę)


Weekend nam upłynął pod znakiem ryby, wiec cóż się dziwić, że rybne dziecko nam sie zrobiło :-)  

czwartek, 19 czerwca 2014

Komu w drogę....

... temu szczęśliwej podróży.


Z biegiem Wisły:


Pusta droga, to był jednak dobry czas na wyjazd:


I nocujemy w jednym z najpiękniejszych miast:






Do napisania....

wtorek, 17 czerwca 2014

Jak to z pierogami było.... czyli improwizacja i prowizorka:)

Widzę, że po głowie od Was dostałam za te pierogi w środku nocy...;)
A to było tak:
W niedzielę pojechałam z uczelni prosto po Stokrocię do rodziców i stała miska pełna pięknych truskawek! Nie pryskanych, nie nawożonych! Mniam! Uwielbiam truskawki, mogłabym je jeść cały czas, ale czasem człowiekowi chce się też czegoś innego, na przykład pierogów właśnie, a te ze sklepu nijak się mają do tych własnoręcznie ulepionych. Nawet zagadnęłam mamę, czy przypadkiem nie ma ochoty polepić trochę, ale nie miała;-P Siostra też nie miała, więc dostałam truskawki do domu.


O nie, nie miałam wcale zamiaru gotować żadnych pierogów, ale...
Stokrocia zasnęła jak nigdy w ciągu kilku minut, P musiał pojechać a ja zostałam sama z masą sił i zamiarem zajęcia się pracą dyplomową. Usiadłam do komputera, poczytałam dokumenty, do których zbierałam się od kilku tygodni, a których znajomość do dalszego pisania będzie niezbędna (swoją drogą bzdura kompletna- bełkot urzędniczy: wszystko jest jak trzeba, wszystko działa bardzo poprawnie, nic nie trzeba zmieniać, nic nie trzeba poprawiać, jest wręcz idealnie! buhaha koń by się uśmiał, dobrze, że czytać nie potrafi...).
I tak sobie poczytałam, pomyślałam, poszłam spojrzeć na te truskawki, i na godzinę a była północ, i tak sobie myślę, a cóż tam, te kilka pierogów to przecież kilkanaście minut i będą:)
No i się wzięłam.
Zaraz na początku okazało się, że mąki mam zaledwie trochę, no ale, że co?
czy brak mąki przeszkodzi mi w robieniu pierogów, których coraz bardziej mi się chciało?
Mąki pełnoziarnistej mam jeszcze spory zapas, więc użyłam zdrowszej (podobno) wersji z pełnego przemiału, wiadomo, że nie będą tak ślicznie i biało wyglądały, ale miałam nadzieję, że zjeść się dadzą;P
I jeszcze stała jakaś resztka czereśni i nagle zachciało mi się strasznie pierogów z czereśniami jeszcze (chyba nigdy nie jadłam z czereśniami, a na pewno sobie nie przypominam).


A jak się te pestki  cholernie  mocno trzymają!!!! Już po kilku wisienkach, odechciało mi się tych pierogów! ale jednak chcenie od odechcenia było silniejsze!
Skończyłam przed 3! No pewnie, że gdybym wiedziała, że mi tyle zejdzie to bym się nie brała (akurat! to na prawdę było silniejsze ode mnie).

Czyli mój przepis na pierogi wygląda tak:
mąka pszenna
mąka pszenna pełnoziarnista
jajka
sól
woda
truskawki i czereśnie
cukier
butelka ulubionego wina (w tym wypadku ulubionego nie było, ale było lubiane i też się sprawdziło;)
A ilości? Wszystko na oko:)
I było tak:




A wyszło tak:



Czy już wszyscy wiedzą po co wino do pierogów?


poniedziałek, 16 czerwca 2014

O wszystkim po trochu...+Edit

Wizyta u doktorka jeszcze dziś, choć już czuję się świetnie, choć nic nie dolega, a Marysia* lepiła dziś ze mną pierogi do 3 nad ranem, doktorek zgodził się zobaczyć, czy wszystko w porządku.

Śmieszne ale chyba dopiero teraz dojrzałam do skończenia tych studiów: do pisania pracy mam straszny pęd (w końcu, teraz czekam na wskazówki promotora i coś czuję że będzie już z górki). Dotarło też do mnie, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem (a nie przyjmuję żadnej innej opcji pod uwagę) to jeszcze tylko dwa zjazdy, egzaminy i obrona! cieszę się, ze jeden z wykładowców zgodził się na termin zerowy, więc wszystkie zaliczenia nie zbiegną nam się w ostatni zjazd, więc się to dobrze rozłożyło.
Jakoś mam takie przekonanie, że muszę zaliczyć wszystko za pierwszym razem, choć przedmioty zupełnie nie z mojej bajki, a materiału tyle, że od samego patrzenia człowiek wszystko zapomina;)



Edit:
Po wizycie jestem spokojniejsza. Wszystko jest w porządku, serduszko bije, maleństwo sie
rusza, pępowiny w okolicach główki nie widać, łożysko prawidłowe, szyjka też. Nie przemęczać sie, ale wskazań do leżenia tez nie ma.



*imie na dzień dzisiejszy najbardziej prawdopodobna, choć Stokrocia ciągle ma inny pomysł


sobota, 14 czerwca 2014

życie czasem nam daje pstryczka w nos....

Czasem wszystko układa sie wręcz idealnie, wszystko idzie gładko, jest przyjemnie i wesoło, aż tu nagle życie wyskakuje ze swoim planem, niezupełnie zbieżnym z naszym.
Kiedy przeszły mi pierwsze objawy ciąży czułam sie swietnie, żadnych dolegliwości, żadnych niedogodności, wyniki idealne, aż do wczoraj. Po południu zaczęły sie bole brzucha. Kiedy po trzech godzinach nie minęło zadzwoniłam do położnej (piątek po południu to chyba najgorszy czas w jakim takie niespodzianki mogą sie przytrafić)do położnej a nie do lekarza, bo pani M opiekowała się mna i w poprzedniej ciąży, bo poprzednim razem zawsze moglam liczyć na jej pomoc, bo pracuje w szpitalu, bo tym razem tez podjęła sie opieki nade mna, lekarz pod telefonem tez jest, ale w szpitalu juz nie pracuje, zna panią M bo lata razem współpracowali. Położna poleciła albo natychmiast do szpitala, albo natychmiast sie położyć, wziąć No-spe, jeśli mam to tez Luteine i jak nie zacznie przechodzić to i tak do szpitala.
Kiedy się w końcu położyłam, rzeczywiście zaczęło mijać. Bóle sie zmniejszyły, w końcu calkiem ustały, Mała zaczęła leniwie kopać (to jest w ogóle jakieś strasznie leniwe Dziecko pod tym względem).     
Noc była już spokojna, wiec zaryzykowałam podróż na uczelnię (mam tylko jeden wykład, więc zaraz wracam do domu, ale nie bardzo mogłam to odpuścić).
Na razie jest ok, ale już nie jestem taka beztroska, tylko siedzę jak na szpilkach i wyczekuję każdego ruchu....




czwartek, 12 czerwca 2014

Tyle pracy, że nie ma kiedy taczek załadować:)

Mnóstwo tematów ostatnio za mną chodzi, tylko jakoś doba ma za mało godzin.
W dodatku Ola "zakazała" w tym tygodniu narzekać (kto nie czytał niech szybko nadrobi-KLIK) więc o czym tu pisać, he he:)
Pogoda ostatnio nas rozpieszcza więc ciągle gdzieś się włóczymy a to po placach zabaw, a to po parkach, a to po zoo. No i w tym tygodniu w przedszkolu mieliśmy dzień mamy i taty.
Kilka migawek na szybko, już nawet nie obiecuję, że o czymś więcej napiszę, bo po prostu nie wystarcza na nic czasu- a zdecydowanie wolę go spędzić z córcią i Połówką na trawie niż przed komputerem;)









A i jeszcze wczorajszy tekścik Stokroci:

Wieczorem próbują ją nakłonić do pójścia spać, wszystkie metody zawodzą, w końcu jeszcze jest widno więc niby dlaczego miałaby iść spać? Sięgam więc po kolejny sposób, który zawsze działał: kładę się na łóżku i pytam:
-Kto mi przyniesie książeczki do poczytania?
Cisza, Mała udaje że nie słyszy.
-No kto mi przyniesie książeczki?
Dalej udaje, ze to nie do niej.
-Czy ktoś mi przyniesie dwie książeczki? - wolę jak sama sobie wybiera na które ma ochotę, bo wtedy nie ma problemu że ta była nie taka, ale Stokrocia dalej milczy. Uparcie więc powtarzam:
-No kto mi przyniesie książeczki?
-Nikt-zdecydowanie odpowiedziała córcia, a ja padłam;)






PS. Dziękuję za komentarze pod poprzednią notką, postaram się dziś na wszystkie odpowiedzieć. Bardzo mi pomogłyście.

PS. Pamiętacie o serduszku Ali? Tak z serca Was proszę, o złotówkę, o dwie.... klikamy w banerek na górze....

piątek, 6 czerwca 2014

....

Każdego dnia w ostatnich tygodniach zżera mnie strach, strach jak to będzie kiedy pojawi się Maleństwo.Czy ja będę potrafiła być mamą dwójki szkrabów? Nie zrozumcie mnie źle, nie boję się czy sobie poradzę z "ogarnięciem" tego wszystkiego, bo to akurat pewnie jakoś się ułoży.
Boję się czy będę potrafiła być mamą "po równo" dla każdej z Dziewczynek.
Czy będę potrafiła tak się zajmować obiema, aby żadna z nich nie miała poczucia że jest mniej ważna?
Czy będę je kochać tak samo?
Tak, może to się wydaje absurdalne, ale takie właśnie myśli kołaczą mi się po głowie...
Przecież Stokrocia jest tą najbardziej wyczekaną, tą pierwszą, ukochaną, wymarzoną córeczką, czy będę potrafiła Kogoś pokochać równie mocno?
Tak, drugie Dzieciątko też nie jest przypadkiem, też jest wymarzone i wyczekane i ukochane, ale... ale jednak teraz towarzyszą mi inne uczucia i odczucia niż w pierwszej ciąży.
Czy będę potrafiła kochać tak samo?
Czy będę umiała być taką samą mamą  dla nich obu ?
Teraz inaczej patrzę na Stokrocię i na nasze wspólne chwile, bardziej je przeżywam.
Wydaje mi się że nawet mocniej ją przytulam, bo mam wrażenie, ze coś się kończy, że już niedługo wszystko będzie inaczej, że już nie będzie mnie miała na wyłączność... ani ja jej.
Że te chwile już nie wrócą.
Z drugiej strony tłumaczę sobie, że przecież to nie będzie smutne wydarzenie, tylko radosne, tylko jakoś to do mnie nie dociera.
W końcu ja też mam dwie siostry i jakoś nigdy nie odczułam, aby rodzice którąś z nas kochali inaczej, a przyjście najmłodszej siostry pamiętam jako radosne wydarzenie i zupełnie nie pamiętam, że to wydarzenie zabrało nam mamę na ponad trzy miesiące do szpitala.
Może to hormony tak działają, że nie potrafię przyjąć jasnych rzeczowych argumentów?

Mamy i Wielo-Mamy jak to jest?
Czy Wy też miałyście takie myśli?

czwartek, 5 czerwca 2014

Widzieliście NASZĄ ALĘ?!?

Tak, tak to jest Nasza Ala! Tak o niej pisze jej Mama!
Pomogliśmy razem jej małemu serduszku! Prawda, że śliczną mamy Dziewczynkę?!

Może nie pamiętacie jak pomagaliśmy małej Ali, która urodziła się z wadą serduszka?
Tu przypomnienie:  KLIK

Tak dziś o niej pisze jej Mama:

Trzymam ją na kolanach, zasnęła na chwilę, uśmiechając się przez sen. Opowiem Wam jej historię, naszej małej 2-miesięcznej córeczki, która urodziła się tylko z lewą połową serduszka. My daliśmy jej życie, ale to Wy pozwoliliście jej przyjść na świat i żyć z tak poważną wadą. Jest więc i Wasza, ta nasza mała córeczka.


Daliśmy wtedy radę zebrać potrzebną kwotę i Mała mogła przejść operację ratującą życie.
To był początek walki, bo teraz Alę czeka kolejna operacja, na którą znów trzeba zebrać pieniądze.
Wiem, że każdy z nas ma swoje zmartwienia i potrzeby, ale wiem też że każdy z Was ma dobre serce i nigdy jeszcze nie odmówiliście pomocy, wiem, ze i tym razem mogę na Was liczyć.
Zbieramy przez fundację Się Pomaga, możecie wpłacać przez zbiórkę u mnie - banerek po lewej stronie bloga lub KLIK, albo przez jakąkolwiek inną- ważne, aby pieniądze trafiły dla Ali.
Czasu mamy dość dużo, więc wierze ze potrzebne dla Ali pieniądze uda się zebrać!
I pamiętajcie liczy się każda złotówka!
Naprawdę nie ma to znaczenia czy wpłacisz 1 czy 5 czy 50 złotych!
Damy radę!
Bo kto jak nie my!?