czwartek, 29 maja 2014

Wielki dzień, a matka ryczy...+DOPISEK

Dziś wielki dzień...
Przedszkolaki z naszego przedszkola idą na wycieczkę.
Pierwsza samodzielna wycieczka Stokroci.
Pada od wczoraj, jest zimno, ale pogody nie da się zamówić...
Za to da się zamówić kontrolę autokaru podobno...
Podobno.
Niestety nie pomyślałam o tym wcześniej i nie zapytałam pani dyrektor czy taką kontrole zgłosili.
Zapytałam dopiero dziś rano.
Nie zgłosili.
Dzieci -maluchy między 2,5 a 5 lat.
Autokar ma być bez pasów bezpieczeństwa:( Tyle wiem.
Późno bo późno, do odjazdu zostało jakieś pół godziny, ale komisariat od przedszkola jest jakieś półtora km, dokładnie 1200m.
Dzwonię, aby poprosić czy sprawdzą. Nie dzwonię na 112 bo to przecież nie alarm, nie chce zajmować linii. Dzwonię na nr komisariatu.
Raz, drugi, piąty...
Udało się za... 12 razem!
Pan owszem dość uprzejmy, ale mówi, że się nie da. Że za późno.
Że może gdyby autokar już stał top może podjechali by teraz. Ale ja nie wiem czy już stoi, bo jak zostawiałam Stokrocię to jeszcze go nie było.
Że teraz, no gdybym była pewna, że stoi to by pan wysłał zespół, ale teraz, bo za chwile to oni jadą na zdarzenie.
Ciekawe co to za zdarzenie, że najpierw mogliby podjechać sprawdzić autokar, a później dopiero na zdarzenie, no ale ja tam się zupełnie na policyjnych procedurach nie znam, to nie wiem.
To pan ma tylko jeden zespół? pytam.
-Tak, tylko nocną zmianę, po 8 to mogę wysłać, bo będzie druga zmiana.
No nic.
Siedzę i ryczę.
Mam tylko nadzieję, ze pan mimo wszystko może jednak podeśle ten patrol...
I że mimo okropnej pogody wszystko będzie dobrze i że szczęśliwe dzieciaki wrócą po południu całe i zdrowe z wycieczki.


Kochane mamy, nie zróbcie tego błędu co ja- za bardzo zaufałam żłobkowi zamiast dopytać o szczegóły.
O przewoźnika, o autokar, o zgłoszenie sprawdzenia stanu pojazdu i kierowcy.
Ja wiem, że często wszyscy są na to wściekli, ale lepiej niech się powściekają wcześniej niż później mają płakać.
Ja wiem, że to nie uchroni przed wszystkim, ale może właśnie dzięki temu uda się jednak uniknąć jakiegoś nieszczęścia.
Może niektórzy uznają mnie za nadopiekuńczą matkę, ale tak się nie czuję.
Tu chodzi o bezpieczeństwo nie tylko Stokroci, ale wszystkich dzieci z naszego przedszkola.
Nie boję się puścić Małej "w świat", jestem pewna, że mimo iż taka jeszcze maleńka to będzie chłonąć  tę wycieczkę całą sobą i że deszcz też jej nie straszny, bo uwielbia (jak tata) wiem, że będzie przeszczęśliwa mogąc się przejechać pociągiem (jadą zwiedzać wąskotorówkę).
Ja się boję drogi tam i z powrotem.
Cieszę się, że kolejny etap w jej życiu właśnie się zaczyna, ale wiem też, że dziś chyba paznokcie poogryzam do kości, choć nigdy tego nie robię, wiem, że będę co kilka minut odświeżać serwisy informacyjne, i modlić się o sms że wrócili bezpiecznie do przedszkola....

DOPISEK:
Jednak nie doceniłam naszego przedszkola i dyrektorki. Kontroli policji co prawda nie bylo, ale podobno pani dyrektor zastrzegła że autokar ma byc z pasami i koniec (o pasy pytałam jakiś tydzień temu, powiedziala ze będzie bez) no ale pady miał. To byla ich pierwsza wycieczka w ogóle. Ciocia (moja ulubiona z resztą) powiedziała że jest pod wrażeniem i że jest bardzo dumna z dzieci, które były bardzo grzeczne. Słuchały sie, szły bez żadnego marudzenia przy gąsienicy, a na przejażdżce pociągiem jak starzy podróżnicy   poustawiały sobie picie i kanapki na półeczkach pod oknami. I że juz wiedzą że to pierwsza, ale nie ostatnia wycieczka.

środa, 28 maja 2014

Nie ufajcie swoim facetom!!!!

źródło obrazu: http://chaos.if.uj.edu.pl



Dziewczyny kochane, nie ufajcie, nie wierzcie swoim facetom!
Sprawdzajcie koniecznie!!!
Zaufacie raz, drugi, piąty ale kiedyś na pewno zaliczy tę wpadkę!
A później się tłumaczy:
Jaaa?!
To nie ja!
Przecież, ze to nie ja.
To na pewno nie moje?!
Nie, no skąd?!
To niemożliwe!

Sprawdzajcie kieszenie przed praniem, kochane kobietki żebyście nie miały takiej oto niespodzianki jak ja wczoraj:


Na zdjęciu ubrania po praniu- w kieszeni była chusteczka....

wtorek, 27 maja 2014

Ranczo u Nikodema- część I

Będzie bardzo długo i zdjęciowo.
I w częściach.

Miejsce do którego się wybraliśmy nazywało się właśnie Ranczo u Nikodema (klik), ale od początku.
Jak już wczoraj wspominałam nie mogliśmy się zdecydować gdzie pojechać bo po pierwsze nie mogło być daleko bo to tylko dwa krótkie dni, po drugie chcieliśmy w jakieś miejsce gdzie nas jeszcze nie było, a po trzecie chcieliśmy żeby główne atrakcje były dla Stokroci.
Wieczorem P podesłał mi dwa linki ale powiedział że on skłaniał by się do tego Rancza, bo przez telefon właściciel wydał mu się takim człowiekiem u którego będzie nam dobrze i że jest pewien że to jest właśnie to. Ja oczywiście musiałam swoje trzy grosze i stwierdziłam,. że może jednak za drogo, że na pewno znajdziemy coś taniej...
Oj Dziewczyny, mówię Wam jest to warte swojej ceny i wcale za drogo nie było i dobrze że się za bardzo nie upierałam  i że jednak wybraliśmy właśnie to miejsce!
Miejscowość Silice, 8 km od Olsztyna- nawigacja nam pokazała 218km, czyli tak ok 3 godziny drogi.
Restauracja.
Jakieś 30 km przed dojechaniem zadzwoniliśmy do Pana z pytaniem czy coś u niego zjeść można, czy mamy zjeść po drodze, bo pora obiadowa się zbliżała, pan powiedział że jeśli nie zamówiliśmy wcześniej to nie zjemy, ale w Olsztynie zjeść można w Restauracji "Przystań" w Olsztynie (na stronie jest napisane, że ze zniżką, ale nie korzystaliśmy). Szukając adresu tej restauracji (bo nie dopytaliśmy Pana) wpadłam na komentarze na temat tej restauracji i niestety bardzo się zasugerowałam.
Na przykład tym, że porcje są małe, wiec zamówiliśmy zupę a na główne  rybę z sałatką i z dodatkami (ziemniakami). Porcje może na duże nie wyglądają, ale dodatków nie tknęliśmy, no dobrze, spróbowaliśmy po jednym ziemniaku, żeby wiedzieć co tracimy;)
A zupa- o zupie też koniecznie trzeba napisać: po pierwsze nie jest to miseczka a miska zupy, a po drugie jakiej zupy! w rosole jest mięso (rzadko się to zdarza) i rosół smakuje jak domowy, a drugą wzięliśmy borowikowa- niebo w gębie dosłownie, chyba w życiu tak dobrej zupy nie jadłam!
Nie da się też nie wspomnieć o miejscu w jakim położona jest ta restauracja- nad samiuśkim jeziorem, a nawet na jeziorze - przez bulaje w podłodze widać chlupiącą wodę, tuż pod oknami są pomosty gdzie cumują żaglówki, skutery i inne wodne pojazdy.




W łazience oczywiście przewijak, jest też drewniany koń na biegunach i generalnie widać, że dzieci tam są mile widziane.
Podsumowując :
Polecam całym sercem: jedzenie pyszne, obsługa dobra, miejsce wspaniałe!
A teraz jedziemy już do pana Nikodema.
Kucyki
Jak się dojeżdża do Silic w oczy rzucają się ciemne konie chodzące nad jeziorem, to właśnie te konie, które widzieliście na zdjęciu, konie pana Nikodema.
Oczywiście wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Na miejscu powitał nas przemiły Pan z brodą i od razu zwrócił się do Stokroci czy chce zobaczyć kucyki.
Dwa razy jej powtarzać nie trzeba- bez wahania podała rączkę Panu (to się u niej nie zdarza, byliśmy w szoku, zazwyczaj do nieznajomych jest raczej nieufna, potrzebuje trochę czasu, żeby się oswoić a panu podała rękę i od razu z nim poszła!)



Jasny konik nazywa się Piotruś, ciemny Gwiazdeczka. Piotruś chętnie, albo i mniej chętnie- czemu w taki upał wcale się nie dziwię ale wozi na swoim grzbiecie dzieci, jest grzeczny i spokojny, Gwiazdeczka lada dzień ma zostać mamą więc na razie ma wolne.
Pan zapytał czy Stokrocia chce pojeździć na koniku, Mała oczywiście ochoczo przytaknęła, więc Pan stwierdził, że trzeba go wykąpać, bo zakurzony bardzo i tak oto powędrowaliśmy wszyscy razem nad jeziorko kąpać kucyka!

Kiedy konie zobaczyły Pana Nikodema wszystkie przybiegły do niego! On co prawda powiedział że przyszły przywitać się z Piotrkiem.... tja.







Piotruś został wykąpany i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną-z tym, że Stokrocia już na kucyku a nie na nogach;)

Jaka była dumna, zwłaszcza kiedy pan dał jej cugle w ręce i utwierdził w przekonaniu, ze oto jedzie sama;)

Odprowadziliśmy kucyka za ogrodzenie żeby sobie odpoczął od atrakcji dziecięcych, ale Piotruś jak tylko poczuł się wolny to wykąpał się po swojemu:






Domek
Poszliśmy wiec zobaczyć swój apartament....
Do dyspozycji mieliśmy połowę domku- ok 60m2 z pewnością tam było.
Sypialnia, salon z wyjściem na taras, łazienka z wanną i osobno wc, przedpokój z szafą i kuchnia.
W łazience pralka, w kuchni lodówka, kuchnia z piekarnikiem i zmywarka i całkiem spory zestaw naczyń: od szklanki poczynając a na naczyniu do zapiekania kończąc!
Luksusy no, zwłaszcza jak ktoś z dziećmi chce przyjechać na dłużej niż dwa dni! W ogrodzie sznurki do suszenia ubrań!
Na tarasie stół, w ogrodzie z jednej strony domku zjeżdżalnia dla dzieci, rowerek i stoliczek, z drugiej hamak, trampolina i huśtawki a także drzewa czyli cień i ciągłe świergotanie ptaków:)





Ja też doceniam takie niby drobiazgi ale jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach:
ilość kontaktów w domku niesamowita- z całą pewnością nie będzie problemu czy podłączyć ładowarkę do telefonu czy laptopa, bo gniazdek wystarczy!
Do tego włączniki światła są na takiej wysokości że nawet Stokrocia nie miała problemu aby dosięgnąć- niby taka pierdółka, a jednak znakomicie usprawnia wieczorne czy nocne życie.
I jeszcze świeże kwiaty w wazonikach! Ogródkowe kolorowe kwiaty... mnie to po prostu ujęło;)
CDN.

A o czym jeszcze będzie?
O basenie
O przejażdżce terenówką
O wycieczce do stawów
O grillowaniu, którego nie było
O wschodzie słońca i śniadaniu na tarasie
O pływaniu żaglówką
I o tym dlaczego tu wrócimy.



O dniu mamy na szybko

Wczoraj Córeczka i P zabrali mnie na obiad.
Laurki nie dostałam, bo w przedszkolu dzień mamy planowany jest razem z dniem taty w czerwcu, w domu z P nie zrobili, a Stokrocia sama to jeszcze nie bardzo się orientuje:)
Tak czy inaczej pojechaliśmy na obiad, Córeczka mnie uściskała, podarowała mi piękny bukiet  i jeszcze coś. I była taka radosna, i przytulaśna. I szczęśliwa jak ja.
A najbardziej rozczuliła mnie w nocy, kiedy przez sen powiedziała:
-Ja ciebie teź mamo...



poniedziałek, 26 maja 2014

Mój pierwszy raz....

... na Mazurach.

Tak, pierwszy raz byłam na Mazurach, jakoś nigdy mnie nie ciągnęło nad jeziora bo ani pływać nie umiem, ani żeglować, ani moczenie wędki w wodzie nie sprawia mi jakiejś frajdy więc jakoś tak wolałam albo morze, bo po plaży można podreptać, ewentualnie jakimś stateczkiem się przepłynąć, albo góry- choć te tez z dołu bardziej wolę oglądać (zwłaszcza Tatry mnie przerażają i podziwiam tych którzy zdobywają szczyty), ale z dołu to dla mnie wystarczające wrażenia:)
Zapowiadał się piękny pogodowo weekend, w dodatku wolny od zajęć więc jak tu siedzieć w domu?!
Szukaliśmy, myśleliśmy w która stronę pojechać, i okolice Kielc rozważaliśmy i Lublina aż w końcu stanęło na Mazurach.  Wiedzieliśmy jedno, że chcemy aby głównie dobrze bawiła się Stokrocia szukaliśmy więc czegoś pod kontem dziecięcych przyjemności, a najchętniej jakiejś agroturystyki z kucykami.
P znalazł ciekawie wyglądające (w internecie)  miejsce i kiedy zadzwonił zapytać o miejsca już wiedział, że to jest właśnie to.
Wiecie że u mnie rzadko o reklamę z linkiem do jakiegoś miejsca  tym razem zrobię wyjątek bo miejsce jest wyjątkowe a właściciel niesamowity.
Mieliśmy jechać w sobotę a wrócić w niedzielę, wiec króciutko, po za tym zazwyczaj nastawiamy się na zwiedzanie wszystkiego co się da w okolicy, tym razem postanowiliśmy nie wystawiać nosa nigdzie i po prostu poleniuchować. I wiecie co? Mimo, że byliśmy tam zaledwie jeden dzień odpoczęłam jak nigdy!
Nie zdążę opisać dziś całego pobytu, bo P z córcią zapraszają mnie na obiad i zaraz muszę wybiegać, ale może w nocy, albo najpóźniej jutro postaram się Wam wszystko pokazać!
Tymczasem kilka migawek co tam się działo:

To moje ulubione zdjęcie:)


Były konie i...kucyki też. .
Będzie też o kąpieli kucyka bo od tego zaczęiśmy nasz pobyt

 Jelenie i daniele biegały sobie beztrosko, ale żeby je uwiecznić na zdjęciu to prawie tak samo trudne jak uchwycić w obiektywie Stokrocię;)

 I płynęłyśmy żaglówką, a jakże! Wiatr nas trochę na początku zrobił w konia, a raczej w trzcinę, ale później było super;)

No i do pławienia się w wodzie było jeszcze jedno miejsce:


A na relację zapraszam jutro:)


I wiecie co? 
Piękny mamy ten kraj. 
A Mazury można pokochać od pierwszego wejrzenia, mimo iż to był zaledwie "początek" bo okolice Olsztyna i do Wielkich Jezior to jeszcze kilkadziesiąt km.
I nawet nie umiejąc pływać można się świetnie bawić:)



piątek, 23 maja 2014

....Leokadia

Siedzimy sobie z P, czytam mu Wasze komentarze z proponowanymi imionami i generalnie rozmawiamy sobie o tych imionach. Zażartowałam sobie:
-A może Leokadia? - i oboje wybuchnelismy śmiechem.
-A może jednak Magda? Madzia...? -proponuję. P mówi:
- No... Może byc Madzia....? Znalem kiedyś taką Madzię....
Na co ja:
-Jak byśmy mieli wybierać z tych co to "nie znałeś", to chyba by nam rzeczywiście ta Leokadia została...
-Ciesz sie że męskiego nie musimy wybierać.....

Kurtyna.

Wybieramy imię?

To jeszcze ciążowo, jak już tak "wypytujecie";)
Bo jeśli chodzi o imię dla chłopca to mamy wybrane, ustalone i już i jakby jednak ogonek przez te pozostałe dwadzieścia tygodniu nagle się pojawił to mamy Jaś będzie i już ale dla dziewczynki nie.
Zupełnie nie.
Bardzo nie.
Jak już pisałam w pierwszej ciąży jakoś sprawnie poszło wyborem bo oboje od początku wiedzieliśmy jak Mała ma mieć na imię. Bezspornie, jednogłośnie, niemal od początku.
A teraz nic, pustka, jakoś żadne imię mi nie podchodzi aż tak, a jak już nawet mi się podoba to zaraz sobie przypominam osoby które znam o tym imieniu i jakoś tak... no niekoniecznie.
I jeszcze jeden szkopuł:
Trzy lata temu dwie osoby musiały się zgodzić na imię, a teraz to już trzy, bo Stokrocia też ma swoje zdanie i to dosyć wyraźne. I od kilku tygodni uparcie powtarza że dzidzi ma się nazywać "Mała i tu swoje imię mówi" i koniec, ewentualnie zgodziła się łaskawie, że jeśli będzie braciszek to może być Jaś.
Ewentualnie.
Więc co, może jakieś imienne propozycje?
Może podsuniecie jakiś pomysł?
Jakie imiona Wam się podobają,  a jakie zupełnie nie?
Jedno wiem na pewno: musi to być imię takie "normalne" tradycyjne, więc wszelkie Izaury, Andżeliki czy inne Fiorelle odpadają....

źródło: http://im.fun.net.pl/w/2/7/27924.jpg



PS.
No i już nie mówię o tym, ze gdyby był chłopak to na blogu byłby Stokrotek, ale jak tu nazwać na potrzeby bloga drugą dziewczynkę?

czwartek, 22 maja 2014

Stokrotek czy Stokrotka? Czyli przynudzanie o ciąży.....+

Coby tradycji stało się zadość to ciężarna o ciąży musi napisać i koniec.

Gdzieś kiedyś usłyszałam takie zdanie, że pierwszą ciąże liczy się w tygodniach a kolejne w miesiącach...
Oj jak ja się z tym zgadzam!
Przy pierwszej ciąży to każdego dnia wyszukiwałam nowych informacji, każdy tydzień ciąży miałam niemal na pamięć wyuczony i wiedziałam co dziecko w którym tygodniu "robi" jak rośnie, ile waży...
A teraz tylko miesiące odliczam, nie mam czasu na szukanie informacji we wszystkich dostępnych publicznie źródłach, a po za tym mnie mam już takiej potrzeby jak wtedy, żeby to wszystko wiedzieć.
No i z tym że każda ciąża może przebiegać inaczej też się zgadzam.

Teraz to ja zupełnie nie czuję ze jestem w ciąży (w pierwszej brałam tabletki podtrzymujące, takie od których serce mało się nie wyrwie) a teraz po za tym, ze brzuch mam już jak piłka i ze chce mi się spać zaraz po powrocie do domu to żadnych innych niedogodności, czasami tylko ból pleców, ale to chyba bardziej od podnoszenia Stokroci niż od ciąży). Co prawda to dopiero połowa, więc lepiej jeszcze nie chwalić.
Ale oczątek był w zasadzie identyczny: wstręt do kawy. Jak wiele z Was nie wyobrażałam sobie rozpoczęcia dnia bez porannego kubka pachnącej kawy, aż któregoś poranka zrobiłam sobie kawę ale nie dało jej się wypić: była strasznie nie smaczna, miała okropny zapach. Zrzuciłam to na nowe opakowanie, ze to pewnie coś z tą kawą jest nie tak, że jakaś taka niedobra się trafiła i już. ale jednocześnie światełko mi się zapaliło.

Jakoś chyba za tydzień miałam też umówioną wizytę u lekarza, powiedziałam o teście i o wątpliwościach, mój organizm nigdy nie działam jak w zegarku więc na powtarzalności  cyklu za bardzo oprzeć się nie można było zrobił mi usg. powiedział, że coś jakby tam było, ale raczej na ciąże mu to nie wygląda, ale jeszcze za wcześnie żeby stwierdzić z cała pewnością  i mam przyjść za dwa tygodnie.
Testu miałam nie robić, ale oczywiście zrobiłam.
Negatywny.
Za te dwa tygodnie zjawiłam się u doktorka z informacja że ani ciąży ani okresu, zrobił kolejne usg i orzekł, że to nie ciąża tylko pęcherzyk zamiast uwolnić jajeczko to się zaczął wypełniać płynem i że musimy to szybko rozpędzić coby się z tego coś nie zrobiło i zapisał hormony (progesteron na szczęście, ale to mądry lekarz jest) na 5 dni i kazał się przygotować na obfite i raczej bolesne dni.
I wybrałam te hormony i dalej nic.
Za to reakcje na zapachy się nasiliły i to nie tylko na kawę, ale na wszystko! Do tego doszły straszne mdłości, a mimo tego waga szybowała w górę. No i doszła straszna ochota na piwo- wiecie że nie mogłam się oprzeć i przez pierwsze miesiące każdego wieczoru musiałam się piwa napić, nie duża, ale trochę musiałam i koniec! próbowałam nawet bezalkoholowe, ale się nie dało.....
W końcu kolejna wizyta pod koniec lutego chyba rozwiała wszelkie wątpliwości i potwierdziła ciążę.
Hormony które doktorek mi zapisał ułatwiły jej zadomowienie się.
Na kolejnych wizytach oprócz mierzenia wymiarów małego człowieczka i słuchania serduszka doktorek próbował ustalić płeć, ale maluch za nic nie chciał pokazać co tam kryje. Za to buźkę pięknie wystawiał do nas:)
Na jednej z wizyt nawet może i by było coś widać ale doktorek awaryjnie musiał skorzystać z innego gabinetu a tam był najstarszy w przychodni ultrasonogram i niestety ale nie bardzo dało się stwierdzić cokolwiek ponad to ze dziecko się porusza a serduszko bije. Nawet doktorek powiedział że widzi coś, ale nie chce mnie wprowadzić w błąd bo sprzęt jest jaki jest.
Powiedział nawet ze to jednak chyba chłopak, co mnie nawet nieco zasmuciło, bo jakoś tak... no kurcze co ja wiem o wychowywaniu chłopaków?! O dziewczynkach to jakoś jednak więcej.
Nie była to dla mnie jakaś tragedia, ale musiałam się przez kilka dni oswajać z myślą, z resztą tak sobie tłumaczyłam, ze przy tej chęci na piwo to nawet dziwne jakby miał nie być chłopak, ha ha;)
No i imię dla chłopca mamy już ustalone (od poprzedniej ciąży) a dla dziewczynki jakoś nic na razie nie mamy (dla Stokroci od początku było wiadomo jakie będzie).
A wczoraj byliśmy cała trójką na usg połówkowym.
Maleństwo dało się podglądać z każdej strony- po za buźką, ciągle trzymało rączki na twarzy jakby się zasłaniało;) Stokrocia na połówkowym usg ziewała sobie- mamy super zdjęcie z ziewającym bobasem w brzuchu! i mamy zdjęcie twarzyczki a tym razem nie dało nam takiej szansy i zdjęcie jest niewyraźne i nie wiele da się zobaczyć na nim. No cóż, widać ze zupełnie inny charakterek się rozwija;)
Za to dało się określić płeć, podobno ponad wszelką wątpliwość ( ja jednak jestem ostrożna, bo już nie raz się zdarzały pomyłki ).
Pan doktorek świetny  i z poczuciem humoru (śmiało mogę polecić gdyby ktoś chciał usg w Warszawie robić) pyta:
-Mówić kto tam jest?
-Mówić, oczywiście.
-Ale na pewno mówić?
-Tak na pewno.
- Jesteście państwo pewni ze mówić?
- Jasne, że tak.
No i powiedział:)


Dziewczynka:-)

wtorek, 20 maja 2014

Koleżanka

Wczoraj tuz przed moim wyjściem z pracy pan przysłał jeszcze w ostatniej chwili dokument, który trzeba było wkleić w nasz druk i wydrukować i dać kierowcy, który raniutko jechał w trasę, ja niestety już nie bardzo miałam jak to zrobić bo musiałam uciekać, ale koleżanka przychodzi godzinę wszędzie i zostaje godzinę dłużej ode mnie, wiec przesłałam jej plik mailem i poszłam z prośbą czy może wydrukować i podać kierowcy. Widziałam, że nie w smak jej było, no ale na prawdę nie mogłam a praca polegała na "kopiuj-wklej-dopisz datę-drukuj) tyle ze ona ten druk miała a ja musiałabym go sobie stworzyć.
Rano przyszłam do pracy i jak zwykle poranna wymiana myśli z szefem (wczoraj kiedy wychodziłam już go nie było) i mówię, ze niestety ale musiałam zostawić część pracy czyli wydrukowanie pisma koleżance D. bo musiałam już wyjść, i że miała przekazać dokument kierowcy, a szef na to:
-No tak leżał wczoraj na twoim biurku to zaniosłem chłopakom, bo się domyśliłem, że mieli zabrać dziś do potwierdzenia.
Ręce mi opadły.... Czujecie: wiedząc, że mnie już nie będzie tego dnia położyła  dokument na moim biurku zamiast dać kierowcy a przecież dobrze wiedziała, że zobaczę go dopiero rano!
Dziś za to wyczekałam chwilę, żeby był obecny i szef i ona i powiedziałam:
-Dziękuję bardzo pani D, że wczoraj wydrukowała pani te dokumenty, gdyby pani tego nie zrobiła, to przecież pojechali by bez tych papierów.


Sobotnia randka część II - Nowa Sucha

Część I KLIK
Kilkanaście km od liwskiego zamku znajduje się bowiem wieś Nowa Sucha a w niej Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego. Tutaj niestety było już nieczynne, ale furtki pootwierane więc weszliśmy do ogrodu. Zaniemówiłam. Dosłownie. Z resztą co Wam będę opowiadać, pooglądajcie zdjęcia, tam jest cudnie: 










Jest duży park, a jak się kończą drzewa jest prześwit na łąkę, a na łące biegają konie, tak po prostu sobie biegają i skubią trawę. Ewentualnie do zdjęć pozują.





Nie wiem czy do tych budynków do środka też można wejść, kilka z nich nawet wyglądało na zamieszkałe. Postanowiliśmy zgodnie, że musimy koniecznie wrócić to z Małą i koniecznie w godzinach otwarcia, bo na pewno warto!

Część I KLIK

Sobotnia randka część I -Liw

Chyba muszę podzielić to na dwie notki bo tyle zdjęć to nie wiem czy się zmieści…

Jak już pisałam w sobotę P zrobił mi niespodziankę i przyjechał do mnie po zajęciach z propozycją wycieczki. Ja wycieczki uwielbiam jak powszechnie wiadomo, zajęcia pierwsze z ostatniej serii więc jeszcze nie ma żadnych prac, żadnej nauki (po za pracą dyplomową, ale ta nie zając więc i tak bym jej w sobotę nie goniła) no i jeszcze celem miał być jakiś zamek to przekonywać za wiele mnie nie musiał ;-)
Jechać mieliśmy na krańce Mazowsza – do wsi Liw, i jechaliśmy z pełną świadomością, że o godzinie 17 w sobotę to nawet w stolicy może być ciężko wejść do jakiegokolwiek muzeum, a co dopiero jakby nie patrzeć we wsi i ze obejrzymy zamek tylko z zewnątrz. 





Jakież było nasze zdziwienie kiedy zastaliśmy drzwi otwarte i powiedziano nam, że oczywiście możemy zobaczyć muzeum i wieżę.
Zamek w Liwie, dawniej mieście królewskim, to Zamek –Zbrojownia, o czym dowiedziałam się będąc dopiero na miejscu, przyznam szczerze, że wcześniej ani o Liwie ani o zamku nie słyszałam. Na miejscu jest dość pokaźna ekspozycja broni jak na zbrojownię przystało, (szpady, miecze, karabiny, strzelby, sztucery…. nie sposób wymienić tego wszystkiego) ale nie tylko. Zobaczyć tam można również przepiękne meble, ryciny i wiele obrazów, między innymi obrazy  Kossaka.

Tego Sztywniaka już widzieliście:

A tutaj zbliżenie na zdobienia.... niesamowite!










I obrazy:




Muzeum oglądaliśmy sami, przyszedł tylko pan i pozapalał nam światło, bo było już wygaszone, na wieżę weszliśmy z innym panem i ten pan już się trochę z nami rozgadał, poopowiadał nam nieco i o zamku i o wieży i o remontach i o ekspozycji dość egzotycznej w porównaniu do tego co widzieliśmy kilka minut wcześniej, niestety ta, zdjęć nie zrobiłam i nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego.
Już w domu poczytałam sobie trochę o tym zamku i o legendzie Żółtej Damy- bo zamek ma swoją Damę, która ponoć do tej pory pojawia się w zamku podczas pełni księżyca...



Okolica zamku jest przepiękna, szkoda że pogoda nie była jeszcze idealna, ale podobno najbardziej niesamowity widok z wieży jest jak rzeka wyleje, bo wtedy jak okiem sięgnąć widać tylko wodę.
No i jeszcze ważne dla zwiedzających z dziećmi- przy kasie można też kupić pamiątki, które pewnie spodobają się najmłodszym, między innymi hełmy rycerskie różnego rodzaju, który chłopiec nie chciałby być rycerzem?!
A konia z rzędem temu, kto zgadnie co jest na tym zdjęciu:



To jest tylko zawieszone na ścianie, bo normalnie to jest tak "luzem", nie jest przytwierdzone do niczego.

Pod zamkiem jest Karczma więc i posiedzieć można i zjeść, my jednak zamiast na jedzenie udaliśmy się do pobliskiej wsi oglądać inne rzeczy KLIK.