poniedziałek, 31 marca 2014

piątek, 28 marca 2014

...

Nie ma mnie tu, chwilowa niechęć do blogowiska:(
Przejdzie, zawsze przechodzi.

Dzieje się u nas cały czas, nie mamy wytchnienia:
Po miesiącach poszukiwania jutro w końcu się przeprowadzamy!
Przeprowadzamy to duże słowo: przeprowadzamy się do pustych ścian, nie ma to jak wystrój minimalistyczny;(
Mamy też żłobkowe problemy ze Stokrocią i próbuję znaleźć jakiś złoty środek, a przede wszystkim znaleźć powód.
Ostatnie dni w pracy dały mi trochę w kość. Kolejne zapowiadają się podobnie.
Pisanie pracy leży i kwiczy, tak jak i praca zaliczeniowa z prawa unijnego i prezentacja:( i siły nie mam wziąć się za to, a czas leci nieubłaganie.

Optymistycznie nie było, ale ostatnimi czasy taki właśnie mam nastrój;(
Przejdzie, wiem, że kiedyś w końcu przejdzie...




A teraz trzeba tylko w to uwierzyć;)



poniedziałek, 24 marca 2014

Dobra wiadomość!

Jesteście niesamowici! Kolejny raz pokazaliście jak ogromne macie serca! Czy wiecie już, że udało się żebrać 100% potrzebnej kwoty na operację małego serduszka rozkosznej Ali?! Tak, udało się! Jesteście wielcy, bo to możliwe było tylko dzięki Wam! Dziękuję, że pomimo tylu codziennych spraw i własnych problemów znaleźliście czas i ochotę, aby podzielić się sercem i pieniędzmi. Przede wszystkim sercem, bo cóż to nawet mieć pieniądze- jeśli nie masz serca to nie pomożesz. A Wy macie ogromne serca! Dziękuję!
   

środa, 19 marca 2014

O wiośnie, pomaganiu i planach...

Po pierwsze to cały czas pomagamy dwom słodkim dziewczynkom o tym samym imieniu: ALA.
Kliknięcie na zdjęcia z lewej strony bloga przenosi na stronę fundacji, gdzie można pomóc.

Po drugie u Oli dziś o klikaniu, które też pomaga (daje również korzyści dla klikających, więc nie klikacie całkiem bezinteresownie)- jednym z partnerów jest nasza ulubiona Fundacja Siępomaga przez którą właśnie pomagamy od kilku już miesięcy. Ola dokładnie opisuje co i jak, dla mnie najważniejsze z wszystkiego, że taki klik powoduje wpłatę jakiegoś grosika na konto fundacji. Wiadomo grosz do grosza- im nas więcej tym lepiej.

A po trzecie to napiszę co u nas;)
Ta wiosna to chyba naprawdę idzie wiecie? Że co?  Że zimno, wieje i pada? No tak, prawda wieje, pada i zimno, ale już ja słychać! Ok 4 obudził mnie dziś koncert jakiegoś ptaszka najprawdopodobniej był to kos, no świrgolił pod oknem jak jakiś Pavarotti. Przez kilka pierwszych minut słuchałam jak zahipnotyzowana, ba obudziłam nawet P, żeby sobie posłuchał (wolę nie myśleć jakie myśli mu wtedy po głowie chodziły, ale nic mi nie zrobił;P) Po tych kilku minutach zachwytu zaczynało mnie męczyć, a po kilkunastu następnych naciągałam poduszkę na głowę, żeby móc się jeszcze na chwilę zdrzemnąć.
Ot, babie nie dogodzisz;P

A wczorajszy wieczór spędziliśmy na podbojach "wielkiego świata", czyli byliśmy w pizzerii. Ale podbój zakończył się totalną porażką i chyba w końcu muszę się wziąć i zrealizować pomysł, który już od kilkunastu miesięcy za mną chodzi...

Jest taka mała dziewczynka....

Alicja  Przyszła na świat w Klinice Uniwersyteckiej w Munster w dniu 11.03.2014r. o godz. 21: 14 z wagą 3550 i 51 cm no i 4 cm włosków :)
Prawda, że jest prześliczna?

Dlaczego o niej piszę? 
Bo ta słodka istotka potrzebuje naszej pomocy, mojej i Twojej i Twojej też. Tak wiem, że nie musisz pomagać, ale możesz bo wierzę, że masz dobre serce, a walczymy o to, żeby Alusia tez miała dobre serce- dobre, czyli sprawne, bo urodziła się z wadą, którą można wyleczyć operacyjnie, niestety jak to zwykle bywa nie w naszym kraju i nie bez pieniędzy.
Liczy się każda złotówka, naprawdę.
Na stworzenie osobnej skarbonki jest już za późno, pomagać więc możemy przez stronę KLIK!
Można dokonać wpłaty anonimowej, nie trzeba zakładać konta na żadnym profilu, wystarczy kliknąć na stronie: Siępomaga i kliknąć czerwony przycisk: Wesprzyj- wybierasz kwotę i imię lub profil anonimowy i zostajesz przekierowany na stronę wybranego banku, nic bardziej prostego.

Prawie wszystkie macie dzieci i wiecie jak to jest, kiedy się oczekuje na dzieciątko, liczy się dni, tygodnie i wierzy się całym sercem ze wszystko będzie dobrze. A kiedy się okazuje ze jednak coś jest nie tak świat się wali... Na szczęście w niektórych przypadkach da się pomóc.
Da się, tylko potrzeba pieniędzy.
Tylko pieniędzy i aż pieniędzy. 
Niewiele już brakuje, damy radę co nie?! 

Warto zajrzeć na stronę Aby małe serduszko bić nie przestało i przeczytać co piszą Rodzice Ali.

"Za sto lat nikt nie będzie pamiętał, ile miałeś pieniędzy, jakim jeździłeś samochodem ani jak piękny był Twój dom, ale za sto lat świat może się okazać lepszym miejscem, dlatego, że zmieniłeś los, choć jednego dziecka. Tym dzieckiem może być nasza maleńka córeczka Ala."

poniedziałek, 17 marca 2014

O weekendzie, kotlecisku i szarlotce:)

Moja babcia mawiała: kto w piątek się śmieje ten w niedziele płacze.
Coś w tym jest, po miłym i radosnym wieczorze piątkowym nadeszła zimna i płaczliwa sobota, a w niedzielę to już było apogeum:(
W dodatku za oknem zimno, deszczowo i wietrznie, po wiosennej pogodzie z piątku pozostało ledwie wspomnienie, więc i wyjść się nie chciało. Siedzieliśmy więc w domu czytając książeczki i bawiąc się w różne zabawy (np w karmienie kucyków wyimaginowanym siankiem).
Najbardziej niezwykła była jednak chwila kiedy P wziął do reki moją gazetkę (taką typowo babską) i kartkował, a Stokrocia podeszła do niego i odebrała mu mówiąc: nie citaj, to jest mamy! i mi przyniosła, a ode mnie wzięła tygodnik polityczny i zaniosła P;) Chwilę później ja z P leżeliśmy z gazetami w rekach na kanapie, a Stokrocia ułożyła się na dywanie ze swoimi książeczkami citając je, oczywiście głośno i chyba tak ze dwadzieścia minut mogliśmy się wszyscy zatopić, każdy w swojej lekturze;)
Nie powiem, strasznie przyjemne uczucie:)
Ale nie samym czytaniem człowiek żyje, był też więc obiad (tak, tak Karolinko, kotlety, a jakże:P).
Nie miałam nawet siły wymyślać czegoś bardziej wyszukanego, choć początkowo proponowałam jakieś sosy i takie tam, ale P sprowadził mnie na ziemię, więc padło na zwykłego schaboszczaka.
Usmażyłam trzy kotlety, przyniosłam na stół, ukroiłam z najcieńszego kilkanaście kawałeczków dla Stokroci a ona w płacz:
-Ja nie ściem takiego kotleta?!  Ja chcem tego!- i pokazała palcem na największego  kotleta ze wszystkich (a rzeczywiście był nadzwyczaj wielki, z kością, nie wiem, ale ze 400gr chyba ważył! w każdym razie większy był, od tej małej twarzyczki;) Z resztą zobaczcie sami:



Najpierw chciała jeść całego, ale nie dawał się utrzymać na widelcu;) później stwierdziła, że chyba lepiej będzie jeść jak nasi pradziadowie z jaskiń czyli po prostu kawał mięcha w łapę, ale też było ciężko;)



Aż w końcu kazała sobie kroić na kawałeczki i smarować masłem (to jest fanatyczka masła)


 i zjadła chyba z połowę tego ogromniastego kotleta. Nie do wiary, jak taka mała dziewczynka dała rade takiemu kotleciskowi?!

A na koniec wieczoru przytrafiła nam się niezwykła niespodzianka. Otóż wieczorem zastukali do nas sąsiedzi z góry i przynieśli cały talerz szarlotki!
Dziwne to o tyle, że mieszkają nad nami już z pół roku, ale nigdy nie rozmawialiśmy nawet, tylko dzień dobry i tyle. Na nasze oko to grupa studentów, bo kilka razy w tygodniu na górze dzieją się dość głośne imprezki, a co się działo latem;P  byłoby na kilka postów;)
Podobno ciasto jest ot tak sobie;)
A my chyba poczęstujemy ich ciastem pożegnalnym, bo wygląda na to, że nasze dni w tamtym miejscu dobiegają końca, ale ciiichooo-sza, żeby nie zapeszyć;)


PS. Dorzuciłam kilka fotek do notki o placu zabaw:)

piątek, 14 marca 2014

O wiośnie, placu zabaw i zlocie czarownic...

Wiosna, ach to Ty!

Miała być notka o rozpoczęciu sezonu podwórkowo-placo-zabawowego:P ale mój telefon się zbiesił, i ostatnie zdjęcia, jakie chce udostępnić to te z walentynek, a te z wczorajszej wycieczki są, ale zgrać ich na nic nie chce:(
Odkryliśmy wczoraj plac zabaw w pobliskim miasteczku, znaczy odkrycie polegało na odwiedzeniu i wypróbowaniu bo o istnieniu tegoż wiedziałam znacznie wcześniej.
Plac jest ogromny, położony w pięknym parku ze starodrzewiem. Sam park jest prześliczny.
Kiedyś, kilka lat temu, kiedy sama mieszkałam w tym mieście park był zaniedbany, i raczej nie zachecał do spacerów, zwłaszcza kiedy zapadł zmrok a jak powszechnie wiadomo park prawie zawsze prowadzi do dworca kolejowego bądź autobusowego.
Park przebudowano. Przepiękne drzewa odpowiednio podświetlono- są przepiękne!
Ścieżki do spacerowania, dla rowerów, ławeczki, fontanny, w drugiej części parku woda: stawy, rzeczka.
Jest pięknie. I zadbano też o najmłodszych.
Jest super duży plac zabaw! I najmniejsi znajdą coś dla siebie i nastoletni też się nie będą nudzić.
Można się bujać, huśtać, kręcić, wspinać, wdrapywać, skakać, grac w piłkarzyki czy ping-ponga.
Zdjęcia będą, jeśli się telefon zdecyduje je oddać.
I na pewno będziemy tam częściej gościć, jest super, mimo iż sama wolę kameralne placyki.

No i obiecane zdjęcia dorzucam- pora była dość późna, zaraz zaczął zapadać zmrok, więc nie są najlepszej jakości.








A teraz w drogę, na spotkanie z niesamowitymi dziewczynami, czyli ZLOT BLOGOWYCH CZAROWNIC w Warszawie;)
Miłego popiątku;)

środa, 12 marca 2014

O wizycie u OIL.

Śpieszę donieść jak było.
A było zadziwiająco miło.
Nie było wycierania podłogi ( i całe szczęście bo jakieś przemeblowania tam mają, to nieźle by mnie wysmarowali) i i schodów też sporo. Na szczęście udało mi się w miarę szybko znaleźć miejsce parkingowe, wykupiłam bilet na ponad półtorej godziny, z myślą, że pewnie dłużej niż 30 minut tam nie spędzę i poszłam trochę zdenerwowana, ale co tam, jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć i B.
Wiele razy przechodziłam obok tego budynku (bliskie okolice mojej szkoły) ale jakoś zawsze wydawał mi się taki surowy i niedostępny, a dziś po otwarciu drzwi miłe zaskoczenie: jasna, przyjemna recepcja i miła uśmiechnięta pani za biurkiem. Pokazała mi drogę do wskazanego pokoju i popędziłam. Kiedy znalazłam pokój kolejna mila pani poprosiła, żebym usiadła i zaczekała, bo poprzednie przesłuchanie jeszcze trwa.
Ha przygotowana byłam na taką ewentualność, wyciszyłam więc telefony, wyjęłam książkę i zamiast się niepotrzebnie stresować to odpłynęłam w lekturze.
Po kilku minutach zostałam wezwana.
Pokój Pani doktor prowadzącej przesłuchanie bardzo surowo wyposażony: tylko biurko, dwa krzesła, na biurku telefon, akta spraw i Kodeks Etyki Lekarskiej. Nic więcej.
Pani doktor- dojrzała, żeby nie powiedzieć starsza, kobieta, pediatra, wstała zza biurka, podeszła do mnie podała mi rękę i się przedstawiła.
Wmurowało mnie!
Po tym geście Pani doktor zniknęły wszelkie nerwy, stresy czy złe myśli, po  prostu już wiedziałam, że jesteśmy tu na równych prawach.
Kilkanaście minut zajęło Pani doktor ponowne zapoznanie się z dokumentacją i zaczęła się rozmowa. Spokojna, rzeczowa rozmowa.
Co, kto, kiedy, dlaczego, w jakiej sytuacji, po co.  Analiza po kolei każdego punktu z mojego zażalenia jak i z odpowiedzi pani doktor, która odesłała nas wtedy z kwitkiem. Okazało się, że postępowanie pani doktor od strony formalnej jest bez zarzutu- wskazała inny termin i lekarza który nas przyjmie czyli zachowała się tak jak trzeba. Można tylko się "przyczepić" do jej dobrej woli czyli mogła przyjąć, ale nie musiała.
Dobra wola, zrozumienie, dobre serce, empatia takie słowa padały ale nic po za tym nie można dodać. Jednak z uwagi na to, iż nie było to pojedyncze zachowanie pani doktor z naszej przychodni (nie pojedyncze- bo mnie nie pierwszy raz odesłała z kwitkiem, a nie dlatego, że są inne skargi, bo o innych skargach nic nie wiem) to Pani doktor postanowiła, że jednak wezwie panią pediatrę z naszej przychodni na rozmowę, mimo iż z punktu widzenia formalnego wszystko jest jak należy.
Nawet jeśli nie ma się do czego formalnie do czego przypiąć, to myślę, że samo wezwanie zuchwałej pani doktor na dywanik do Rzecznika sprawi, że spojrzy ona inaczej na pacjentów i zobaczy, że jednak nie jest istotą boską i nietykalną.
Wyszłam więc z nadzieją, że pani Rzecznik dotrzyma słowa i wezwie naszą pediatrę na rozmowę, a to będzie oznaczać milowy krok naprzód.
No dobrze, nie wyszłam, tylko wybiegłam, bo od 10 minut miałam nie opłacony parking, więc w tamtym momencie to największą nadzieję miałam na to, że jeszcze mi samochodu nie odholowali.

poniedziałek, 10 marca 2014

Skarżypyta....

Czy jak się składa skargę na urząd, placówkę publiczną czy administracyjną to też się jest skarżyptą? Czy to tylko w przedszkolu obowiązywało? Jak zwał tak zwał, machina ruszyła.
Jeszcze na stare lata się awanturnicą okażę....

Jakiś czas temu pisałam o wizycie u pediatry, która jednak odmówiła przyjęcia młodej bo stan nie zagrażał życiu. KLIK.
Z płaczem wyszłam wtedy z przychodni, ale postanowiłam, że tym razem złożę na lekarkę skargę, choć oczywiście zdawałam sobie sprawę, ze z tej skargi nic nie wyniknie.
Tak sobie tylko tłumaczę, ze  jednej skargi nic nie wyniknie, ale po trzech, pięciu, dziesięciu to już może zwrócą uwagę, ze nie wszystko jest jak trzeba, a akurat ta pani doktor nie pierwszy raz odsyła dzieci z kwitkiem. Ja też nie jednokrotnie o niej pisałam.
Zadzwoniłam też do Rzecznika Praw Pacjenta, który powiedział mi jaka jest procedura i zachęcił do złożenia zażalenia. Wydawało się, ze był naprawdę oburzony tym jak pani dr w publicznej placówce potraktowała nas. I powiedział też, że jeśli przychodnia w odpowiedzi przeprosi mnie, napisze, ze spróbują zrobić wszystko, żeby takie sytuacje więcej nie miały miejsca, to żebym przyjęła przeprosiny i odpuściła, ale jeśli zarząd przychodni uzna to za głupstwo, to żebym złożyła zażalenie do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, bo to tak nie może być.
 Zażalenie napisałam i złożyłam w zarządzie przychodni.
Odpowiedź nadeszła zadziwiająco szybko bo chyba z tydzień później. Otóż zarząd zwrócił się do pediatry o wyjaśnienia i te wyjaśnienia przesłał mi. Nie chciałabym tego pisma wam tu przedstawiać, ale gdyby któraś chciała się zapoznać to zapraszam na maila.
Pani doktor odpowiedziała z taką bezczelnością że po prostu z każdym słowem jej wyjaśnień coraz szerzej otwierałam oczy ze zdumienia. Absolutnie zrobiła wszystko jak należy, dziecko które widziała w przychodni nie wymagało natychmiastowej pomocy, a tak w ogóle to sama gorączka nie jest wskazaniem do wizyty lekarskiej. Mnie się widocznie nie chciało przyjechać po południu i stąd cała afera.
Wiecie co, najpierw zaczęłam się śmiać (to taki śmiech z bezsilności), później się popłakałam, bo jak w ogóle tak można, a później przez kilka dni nie wiedziałam co z tym zrobić.
Odpisałam* w końcu na tę, pożal się Boże odpowiedź pani doktor, odpowiedź wysłałam do przychodni, a kserokopię wszystkiego wraz z moją odpowiedzią wysłałam do Rzecznika Praw Pacjenta i do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.
RPP odpisało mi podając szereg podstaw prawnych na jakie mogę się powołać, czyli w zasadzie pouczyło mnie o sposobie i możliwościach w postępowaniu. Napisali również że jeśli chodzi o etykę zawodową, a na tę właśnie w swoim zażaleniu się skarżę, to decydującym i jedynym wyznacznikiem jest sumienie danego lekarza. Czyli wiadomo co to oznacza.
Na jutro mam Wezwanie na przesłuchanie w Okręgowej Izbie Lekarskiej.
Nie robię sobie żadnych nadziei, że pani doktor dostanie chociażby jakiekolwiek upomnienie.
Przecież wiemy wszyscy, że w OIL pracują lekarze. I że oni nie po to tam siedzą, żeby bronić pacjentów tylko lekarzy właśnie.
Spodziewam się więc, że jutro pozamiatają sobie mną podłogę i przeczołgają po wszystkich schodach w budynku i udowodnią mi ponad wszelką wątpliwość, że ja jestem przewrażliwiona matka, a pani doktor, jaśnie oświecona, ZAWSZE ma rację.





* W mojej odpowiedzi do Zarządu przychodni  na odpowiedź pani doktor (wiem, ze nie po polsku napisałam, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi)  napisałam, że skoro medycyna poszła tak daleko i gorączka i inne wymienione przez panią doktor objawy nie są wskazaniem do wizyty lekarskiej to może Przychodnia powinna zorganizować jakieś kursy dla (głupich) niedoinformowanych, nieświadomych postępu medycznego rodziców, żeby nie przychodzili do przychodni z takimi głupstwami i nie zajmowali cennego czasu lekarzy.

poniedziałek, 3 marca 2014

Kto o mnie dba...


Ależ ciężki weekend za nami:(
Zaczęło się od czwartkowo-piątkowej nieprzespanej nocy. 
Stokrocia postawiła nas na nogi,dwa razy zmiana pościeli, piżam i zostałyśmy w piątek w domu: ona bledziutka, co wzięła do buzi zaraz leciało, od południa dostała jeszcze gorączki. Ja już od kilku dni źle się czuję, a w piątek i sobotę leżałam plackiem, razem ze Stokrocią.
Połówka zajmował się wszystkim, ale i tak większość czasu obie przespałyśmy, nie podnosząc nawet tyłków z kanapy. 
Przywiózł nawet świeże, chrupiące bułeczki na śniadanko, ale żadna z nas się nie skusiła, dopiero w niedzielę zmusiłam się do wstania i ruszenia czterech liter i zjedzenia czegokolwiek. 
Dobrze nie jest, ale odrobinę lepiej niż było.

A poniżej Stokrocia, zajmująca się ledwie dyszącą matką. Z taką opieką to chorowanie może być naprawdę przyjemne: