Czy jak się składa skargę na urząd, placówkę publiczną czy administracyjną to też się jest skarżyptą? Czy to tylko w przedszkolu obowiązywało? Jak zwał tak zwał, machina ruszyła.
Jeszcze na stare lata się awanturnicą okażę....
Jakiś czas temu pisałam o wizycie u pediatry, która jednak odmówiła przyjęcia młodej bo stan nie zagrażał życiu.
KLIK.
Z płaczem wyszłam wtedy z przychodni, ale postanowiłam, że tym razem złożę na lekarkę skargę, choć oczywiście zdawałam sobie sprawę, ze z tej skargi nic nie wyniknie.
Tak sobie tylko tłumaczę, ze jednej skargi nic nie wyniknie, ale po trzech, pięciu, dziesięciu to już może zwrócą uwagę, ze nie wszystko jest jak trzeba, a akurat ta pani doktor nie pierwszy raz odsyła dzieci z kwitkiem. Ja też nie jednokrotnie o niej pisałam.
Zadzwoniłam też do Rzecznika Praw Pacjenta, który powiedział mi jaka jest procedura i zachęcił do złożenia zażalenia. Wydawało się, ze był naprawdę oburzony tym jak pani dr w publicznej placówce potraktowała nas. I powiedział też, że jeśli przychodnia w odpowiedzi przeprosi mnie, napisze, ze spróbują zrobić wszystko, żeby takie sytuacje więcej nie miały miejsca, to żebym przyjęła przeprosiny i odpuściła, ale jeśli zarząd przychodni uzna to za głupstwo, to żebym złożyła zażalenie do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, bo to tak nie może być.
Zażalenie napisałam i złożyłam w zarządzie przychodni.
Odpowiedź nadeszła zadziwiająco szybko bo chyba z tydzień później. Otóż zarząd zwrócił się do pediatry o wyjaśnienia i te wyjaśnienia przesłał mi. Nie chciałabym tego pisma wam tu przedstawiać, ale gdyby któraś chciała się zapoznać to zapraszam na maila.
Pani doktor odpowiedziała z taką bezczelnością że po prostu z każdym słowem jej wyjaśnień coraz szerzej otwierałam oczy ze zdumienia. Absolutnie zrobiła wszystko jak należy, dziecko które widziała w przychodni nie wymagało natychmiastowej pomocy, a tak w ogóle to sama gorączka nie jest wskazaniem do wizyty lekarskiej. Mnie się widocznie nie chciało przyjechać po południu i stąd cała afera.
Wiecie co, najpierw zaczęłam się śmiać (to taki śmiech z bezsilności), później się popłakałam, bo jak w ogóle tak można, a później przez kilka dni nie wiedziałam co z tym zrobić.
Odpisałam* w końcu na tę, pożal się Boże odpowiedź pani doktor, odpowiedź wysłałam do przychodni, a kserokopię wszystkiego wraz z moją odpowiedzią wysłałam do Rzecznika Praw Pacjenta i do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.
RPP odpisało mi podając szereg podstaw prawnych na jakie mogę się powołać, czyli w zasadzie pouczyło mnie o sposobie i możliwościach w postępowaniu. Napisali również że jeśli chodzi o etykę zawodową, a na tę właśnie w swoim zażaleniu się skarżę, to decydującym i jedynym wyznacznikiem jest sumienie danego lekarza. Czyli wiadomo co to oznacza.
Na jutro mam Wezwanie na przesłuchanie w Okręgowej Izbie Lekarskiej.
Nie robię sobie żadnych nadziei, że pani doktor dostanie chociażby jakiekolwiek upomnienie.
Przecież wiemy wszyscy, że w OIL pracują lekarze. I że oni nie po to tam siedzą, żeby bronić pacjentów tylko lekarzy właśnie.
Spodziewam się więc, że jutro pozamiatają sobie mną podłogę i przeczołgają po wszystkich schodach w budynku i udowodnią mi ponad wszelką wątpliwość, że ja jestem przewrażliwiona matka, a pani doktor, jaśnie oświecona, ZAWSZE ma rację.
* W mojej odpowiedzi do Zarządu przychodni na odpowiedź pani doktor (wiem, ze nie po polsku napisałam, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi) napisałam, że skoro medycyna poszła tak daleko i gorączka i inne wymienione przez panią doktor objawy nie są wskazaniem do wizyty lekarskiej to może Przychodnia powinna zorganizować jakieś kursy dla (głupich) niedoinformowanych, nieświadomych postępu medycznego rodziców, żeby nie przychodzili do przychodni z takimi głupstwami i nie zajmowali cennego czasu lekarzy.