czwartek, 28 listopada 2013

:)

Dzwoni zszokowany mąż do pracy swojej żony blondynki:
- Kochanie, nie uwierzysz co się stało! Twoja mama, a moja teściowa, weszła na drzewo, a gałąź na której stała się złamała i ona zginęła!
Na to blondynka:
- Niemożliwe, a pod drzewem szukaliście?

wtorek, 26 listopada 2013

Porady dekoratorskie...

Jak szybko i tanio ożywić mieszkanie?
Zostawić dziecko z farbami na kilka minut ....
Efekt najprawdopodobniej przerośnie Wasze oczekiwania:)



Moje dziecko nie miało w dostępu do farb- te na szczęście trzymam wysoko poza zasięgiem małych rączek, ale nieopacznie zostawiłam na biurko lakier do paznokci.
Nowy image zyskało biurko i komputer i oczywiście ubranie... dobrze ze do ekranu nie sięgnęła.

poniedziałek, 25 listopada 2013

O pogodzie czyli o niczym właściwie...

Witamy w ten chłodny dzień:)
Czy Was już zasypało? U nas słoneczko świeci od rana, ale jest zimne, ostre powietrze choć słońce nie kryje się nawet na chwilę. 
To w oknie od południa bo w oknie od północy od rana widać nadciągające ciemne chmury. 
Wczoraj kiedy wracałyśmy do domu na A2 minęłyśmy kilka pługów śnieżnych, aż by się chciało powiedzieć: chociaż raz zima nie zaskoczyła drogowców, bo odśnieżyli zanim jeszcze śnieg spadł;)
Ok, tyle o pogodzie.
Co u nas. Byłyśmy z Małą na kontroli: wszystko już jest teoretycznie dobrze, teoretycznie płuca i oskrzela czyste, gardło też, a praktycznie ma jeszcze trochę kataru, czasem zakaszle i od kilku dni ma problemy z brzuszkiem. Podobno to reakcja na antybiotyk. 
Mam nadzieje, że tak właśnie jest i że wkrótce wszystko wróci do normy.
No i czekam niecierpliwie na wyniki zaliczeń. 
Oby do przodu;)

sobota, 23 listopada 2013

Atmosfera jest ciężka.
Nad przygotowaniem prezentacji siedziałam dziś do 4. Odpuściłam tym sposobem pozostale przedmioty, ale wygląda na to że panie postawią na swoim...

czwartek, 21 listopada 2013

Za młodzi na sen, za starzy na... studia.

Chyba się starzeję.
Chyba pora zakończyć studia.
Jak najszybciej. Ja już jestem zdecydowanie za stara!
Po co mnie to, się pytam?
No może i potrzebne, jak się tak głębiej zastanowić ale co się człowiek nadenerwuje to jego.
Mamy bardzo "elitarną" specjalizację -kilkuosobowa grupa.
Ma to plusy i minusy, wiadomo. Nieobecność jednej osoby nie umknie nikomu, ale obecność  też jest niewątpliwie zauważalna.
Ale do rzeczy kobieto, bo czas czytelnika cenny jest!
Podstawą sporej części zaliczeń są prezentacje tematu czasem jednoosobowe, czasem grupowe w zależności od zakresu materiału i pracy.
Ostatnio dla naszej trzyosobowej grupki przygotowałam taką prezentację- wyszło bardzo dobrze, prezentacja wywoływała co chwilę burzliwa dyskusję na sali, nikt nie zasnął, nawet profesor, wpis do indeksu najwyższych lotów więc chyba ok.
Na zajęcia weekendowe prezentację mają przygotować pozostałe dwie osoby, wspólnie, bo materiał obszerny aczkolwiek 25- 30 slajdów/minut to max. Na poprzednie zajęcia przyniosły prezentację do korekty.  Ponad 70 slajdów, bo wszystko przecież ważne.
Ok, rozumiem: korekta, profesorka popatrzyła, oczywiście większość uznała za zupełnie zbędne, ale to jeszcze etap omawiania,  więc wszystko dozwolone.
Zbliża się termin zaliczenia. Prezentację podzielili sobie na dwie części pierwszą część miała robić Kasia a drugą Marysia. Nie dostałam prezentacji więc usiadłam nocą i z materiałów przygotowanych przez grupę na korektę utworzyłam prezentację na ok 30 slajdów. Powyrzucałam to, co nie wiązało się z tematem, to co było zbędne, niektóre rzeczy połączyłam ze sobą, niektóre dodałam ale wyszło chyba całkiem przejrzyście i przystępnie. Nie myślcie że się chwalę, ja po prostu na pierwszym stopniu miałam ten przedmiot w dużo szerszym zakresie, zaliczenie miałam na 4 ale teraz zamarzyło mi się stypendium więc chciałam zaliczyć te zajęcia na więcej.
Wysłałam dziś koleżankom z grupy.
Zadzwoniłam do jednej rano, że zrobiłam, żeby sobie zobaczyła, żeby się do tego odniosła, może coś poprawiła.
Druga do mnie sama zadzwoniła, że mi przesłała, ale że znalazła jeszcze coś tam i coś tam i że próbowała okroić i że wszystko jest ważne i że połączyła  już wszystko w całość ( w sensie ze obie części) i że może jak ja świeżym okiem spojrzę i coś przytnę to będzie ok.
Spojrzałam i ręce mi opadły.
67 stron.
To co miało być usunięte dalej jest, ba nawet jest poszerzone o zdjęcia!!! i dodatkowe opisy!!!!
A punktem kulminacyjnym był mail od Kaśki:
"trochę "ściągnęłam" z twojej prezentacji do mojej ale, ponieważ umówiłyśmy się, że to ja prezentuję to będę upierać się przy swojej wersji.
Teraz to już wszystko mi opadło...

I co ja mam zrobić?
Przecież nie będę się kopać z koniem, tak?
Przecież jedna trzecia tych slajdów nie ma związku w ogóle z tematem!
No tak ale przecież jak mam mówić o chmurach to czemu nie napisać o samolotach, wszak w chmurach latają a jakie zjdęcia można wstawić!
Tylko co ma piernik do wiatraka?!!!?
Wrrrr
Za stara jestem na studia, za stara....

środa, 20 listopada 2013

O zdrowiu i o spotkaniu.

Za długo zdrowiem się nie nacieszyłyśmy:
Zapalenie gardła, antybiotyk – to Mała.
Ja z kolei znów mam nawrót uporczywego kaszlu.
Bywa. Jesień. Okropnie nie lubię jesieni.
A teraz może o czymś bardziej przyjemnym. Weekend za to mieliśmy bardzo interesujący i radosny. Może tez trochę przyczynił się do chorób, a może tylko przyspieszył uwidocznienie się objawów.
Otóż sobotni wieczór spędziliśmy u blogowej Koleżanki- Martusi i jej rodziny. Dziewczynki szybko się dogadały, mimo obaw, że jedynaczki nie będą potrafiły dzielić się zabawkami.
Mamy też znalazły wspólny język, i czuły się jakby się znały od lat. Nasi Panowie mieli trochę trudniej, bo my znamy się doskonale z blogów, z maili, z smsów a oni widzieli się tak zupełnie pierwszy raz, ale było całkiem dobrze.
Szkoda że mieszkamy od siebie kilka godzin drogi, ale jestem pewna, ze nie było to nasze ostatnie spotkanie.
No i miasto w którym dziewczyny mieszkają bardzo mnie zaintrygowało, na pewno wiosną się tam wybierzemy.
To tyle na dziś, wracam do nauki.

Kolejny weekend zamierzam spędzić na uczelni. Zaliczeń ciąg dalszy więc nie będzie kolorowo.

sobota, 16 listopada 2013

Matka nieidealna, czyli jak nie odzwyczajać dziecka od smoka...

Zastanawiam się pisać czy nie, ale w końcu nie jestem przecież lukrowaną mamuśką, a czasami to taka blondynka ze mnie wychodzi, że ho ho!
Bo idealna to z pewnością nie jestem, a nawet nie chciałabym być idealna, bo co to za życie z takim ideałemJ
 Wiele błędów popełniam, mam nadzieję, że nie są to jakieś błędy ogromne, ale dopiero się uczę być mamą, wszak to pierwsza próba dopiero.
Tyle tytułem wstępu.

źródło: www.dzieciowo.pl

Będzie więc o mojej głupocie, bo chyba inaczej tego nazwać nie można…
Stokrocia już w szpitalu dzień po narodzinach zaprzyjaźniła się ze smokiem. Dziś ponad dwuletnia dziewczynka ciągle nie potrafi się z nim rozstać, zwłaszcza przy zasypianiu- butla mleka, potem smok i ręka mamy, bez tego ani rusz.
No i „wspaniałomyślna” – czytaj lekkomyślna- matka zasugerowała się opinią otoczenia, które przecież wie najlepiej, że dziecko w tym wieku to już powinno smoka porzucić.
No ale jak mam jej zabrać ukochanego mońka?  Toż jest on z nią od pierwszego dnia niemal wiec jak mam jej go tak po prostu z dnia na dzień odebrać?!
No i poszperałam, poczytałam, zapytałam też wujka Google i wpadłam na genialny pomysł z przycinaniem smoka. Nie wiem czy o tym słyszeliście.
Bo jest taki sposób żeby dziecko odzwyczaić od smoka, ale nie robić tego drastycznie- przestrzegam i nie polecam korzystania z tej metody!
Polega ona na tym, że najpierw w smoku robi się dziurkę. Małą, dziecko zazwyczaj się wtedy trochę denerwuje no ale można mu to jakoś wytłumaczyć, ze np. ma ząbki wiec przegryzło… Później w zależności od reakcji dziecka sukcesywnie przycina się coraz bardziej, aż dziecko nie ma już czego ssać….
Tyle teoria.
W praktyce było też całkiem nieźle… do pewnego momentu.
Pierwszy dzień Mała była zaskoczona dziurką, ale przyjęła to że ma ostre ząbki i smoczek przegryzła. Nawet się tym chwaliła: ziobać jakie mam ośtle ziąbki! Przy zasypianiu był chwilowy bunt, ale poszło. Kolejne dni i kolejne milimetry…
Mała zrobiła się nerwowa, zwłaszcza w żłobku. Nie chciała zasypiać, budziła się z płaczem Rzucała tym dziurawym smokiem- w domu rzucanie nie zdarzyło się ani raz, ale relacje cioci ze żłobka były przerażające. Kilka dni to trwało.
W końcu wróciłyśmy do smoka. Całego. Nowego.
Jest spokojniejsza, ale nie wypuszcza go z buzi nawet podczas snu. W żłobku ciągle ma kłopoty z zasypianiem. W domu mamy na nią sposób, ale nawet kiedy przez sen wypadnie jej „monio” to płacze, szuka i uspokaja się dopiero jak smok znajdzie się w buzi.
Mam nadzieje, ze nie zrobiłam jej tym krzywdy.
No cóż, daleko mi do ideału, ale nie mogę sobie wybaczyć jaka głupia byłam, żeby dwuletniemu dziecku na siłę tego smoka zabierać.  Teraz zaczekam, aż sama podejmie taką decyzję, że już go nie chce, nie potrzebuje, ze jest na niego „zbyt dorosła”, ale nie będę jej do tego zmuszać.



czwartek, 14 listopada 2013

Patriotyzm a polityka...

Nie chcę generalizować, ale chyba naszemu społeczeństwu pomieszały się trochę pojęcia patriotyzmu z polityką.
To, że uczę dziecko wierszyka, że jest Polakiem nie znaczy, że podoba mi się system polityczny, sposób rządzenia czy postępowanie tych czy owych będących u władzy. To czy mi się podoba czy nie to nie jest kwestia patriotyzmu, ba z patriotyzmem niewiele ma wspólnego.

Na wielu blogach czytałam, że "ja się z tym krajem nie identyfikuję, nie czuje się Polakiem, nie jestem z tego dumny". Przykre to, ale ja myślę, ze nie wynika to z tego ze tak naprawdę sądzi jedna czy druga osoba, tylko z tego ze pomyliły jej się pojęcia: nie jest tak ze nie jest dumna z tego ze jest Polakiem tylko nie jest dumna z rządu, nie identyfikuje się nie z tym krajem, ale z ta polityką.
Poprawcie mnie oczywiście, jeśli nie mam racji.
Nie potrafimy obchodzić naszego najważniejszego święta narodowego.
Nie potrafimy.
  
Wiecie, bardzo przykro mi było, kiedy 11 listopada mój tata po porannej mszy ( zapewne za Ojczyznę) i po świątecznym bądź, co bądź obiedzie przebrał się w robocze ubranie i poszedł na pole.
Tato, -mówię- ale dziś jest święto!
Tak, ale państwowe tylko.
Ale jak TYLKO –zaoponowałam- przecież w tych wszystkich wojnach i powstaniach właśnie o to się bili żebyś ty dziś mógł świętować….
Mój tata, który sam mnie uczył kiedyś wierszyka Kto ty jesteś…?
Który od zawsze  bochen chleba zaczynał, a dzień kończył znakiem krzyża….
Nie, nie tylko tata nie świętował, większość ludzi na naszej wiosce uznała, że jest to świetny wolny dzień na pracę w polu czy w podwórku.
  
Nie jestem zachwycona tym co się w kraju dzieje, nie podoba mi się wiele rzeczy, sami pamiętacie że trzy lata temu urząd państwowy odmówił mi na okres ciąży środków do życia wiec mam na co się złościć, ale czy to znaczy że mam za to nienawidzić tego kraju? Obrazić się na kraj? Że powinnam nie identyfikować się z nim? Przecież to nie kraj tylko politycy takie przepisy wprowadzili, a co ma polityka do patriotyzmu? Dziś rządzi ten, za rok, miesiąc, tydzień będzie ktoś inny, to co dziś to nie mój kraj bo u władzy jest ta opcja a za rok nagle go pokocham bo rządzić będzie kto inny?
Złość na polityków nie może się równać złości na kraj, na pochodzenie.
Polska to nie tylko to co się dzieje na Wiejskiej.
Polska to cmentarz na którym pochowani są Twoi bliscy, to miejscowość z której pochodzisz, to Twoje miasto, Twoja szkoła, praca, Twoi przyjaciele, Twoja rodzina.
Tego właśnie chciałabym nauczyć swoje dziecko: że stąd pochodzi, tu są jej korzenie, tu jest jej historia, nie zawsze idealna, ale własna.
Nie wiadomo gdzie życie ja rzuci i w jakim zakątku świata będzie mieszkać ale chciałabym aby w jej sercu zawsze było miejsce dla tego skrawka ziemi i historii.


11 listopada 1918 roku po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość. 
W 1937 roku 11 listopada ustanowiono świętem narodowym. 
Od roku 1939 do 1989 r obchodzenie tego święta było zakazane.

A dziś mając wolny kraj, nie potrafimy tego dnia uszanować i po prostu świętować z kotylionem na piersi, flagą narodową w oknie i tradycyjną polską gęsią na stole...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wyznanie dwulatki...



Dziś Dzień Nieodległości.
Od lat moim marzeniem jest zobaczenie na własne oczy Placu Marszałka Piłsudskiego gdzie przy Grobie Nieznanego Żołnierza odbywa się uroczysta zmiana warty honorowej z udziałem wojsk wszystkich rodzajów.
Tłumy jakie z pewnością tam będą skutecznie mnie odstraszają, ale przecież Polska to nie tylko huczne obchody w miejscach wielkiej rangi, czasem może warto odwiedzić jakiś inny zakątek, inne miejsce, pamięci, pomnik, lub choćby pomyśleć, przypomnieć sobie...
Dla mnie to ważny dzień.
Mam nadzieję, że będę umiała nauczyć Stokrocię miłości do tego kraju, chciałabym aby kiedyś potrafiła być dumna z tego kim jest i skąd pochodzi kiedyś dla mojego dziecka też będzie to ważny dzień, że to miejsce, ten kraj będzie potrafiła kochać mimo że nie jest przecież idealny...

Nie dodam nic więcej, za każdym razem kiedy mówimy ten wierszyk, łzy mi się do oczu cisną.

wtorek, 5 listopada 2013

O nudnej-cudnej codzienności....

A teraz o codzienności skoro ze wspomnieniami już się uporałam.
Zdrowieję, jest całkiem nieźle nawet pomyślałam ze po co mi en antybiotyk jeszcze przez cztery dni, ale spoko spoko, nie odstawię;) to tylko taka myśl, którą natychmiast przegoniłam bo skoro już się truję to jednak trzeba wytruć do końca to dziadostwo żeby przypadkiem nie ożyło!
Kaszel mi jeszcze trochę dokucza, zwłaszcza w nocy ale idzie przeżyć.
Świąteczny weekend spędziłyśmy częściowo u moich rodziców, częściowo z Połówką, choć jeszcze kilka dni temu wydawało mi się to niemożliwe.
A wraz z początkiem tygodnia znów praca, żłobek, dom... czyli codzienność.
Nuda rzec by się chciało choć z taką dwójką przy boku to człowiek nigdy się nie nudzi;)
Młoda sypie tekstami jak z rękawa, ostatnio jej ulubioną zabawą jest skakanie po kanapie! ewentualnie po moim brzuchu.... i robienie "namiotu" z czego się da: pościel, ręcznik, kocyk zakłada na głowę i woła: jeśtem w śwoim namiociki, ścieś zie mną? ścieś do mojego namiociku? choć! ziobać jaki fany!
A któregoś ranka zabiła mnie tekstem, ale to trzeba od początku....
Bo Stokrocia bardzo lubi krasnoludki: książki, opowieści, i powtarza często: Klaśnoludki siom na świecie! Jakiś czas temu Dziadek uczył jej piosenki "Kiedyś o Jezu...".
W drodze do żłobka mijamy kościół, i przy tym kościele mówimy sobie modliwę do Aniołka Stróża, którą ona bardzo lubi. A później przypomniała jej się piosenka, której ją Dziadek uczył i musiałam śpiewać.
I chyba jej się wszystko razem wymieszało bo kiedy skończyłam Stokrocia stwierdziła z pełną powagą:
Wieś, Pan o Jezus chodził kiedyś po świecie. Tak jak Krasnoludki.
;-D




Jak zawsze spóźniona, czyli o wspomnienia z nad grobów...

Nie mogę nadążyć ostatnio nad tym moim życiem, ale chciałam o tym napisać, bo skoro to pamiętnik to dla mnie ważne;)
Kiedyś, jako dziecko nie lubiłam 1 listopada, głównie za to ze na cmentarzu taka rewia mody, nawet jak śniegu nie było to babki futra wyciągały i froterowały pomniki przepychając się gdzie tłoczniej chyba żeby jak najwięcej ludzi je podziwiało;P  no co taka prawa, na cmentarz zawsze trzeba było nowe buty chociaż założyć jak się nowej kurtki nie miało, u was tak nie było?
Szczęściarze...
Ale teraz odnoszę wrażenie, że tak nie jest, albo że mniej, że ludzie jednak idą z innych względów, być może dlatego że futra się przejadły, a nowe buty człowiek kupuje kilka razy w roku?
Wszystko jest inaczej.
Pamiętacie jeszcze znicze bez "daszków" kiedy po prostu były to szklane pojemniczki wypełnione woskiem ( tak woskiem a nie stearyną) które paliły się tylko jeśli nie padało, a jeśli padało to w najlepszym razie gasły a czasem pękały zalewając pomniki?
Pamiętam jak któregoś roku ksiądz przeciskając się przez ciasne przestrzenie miedzy grobami zatrzymał się przed nowo święconym pomnikiem a za chwilę kilka osób rzuciło się żeby ugasić mu sutannę, która zaczęła się palić od takiego właśnie znicza....
I nie do pomyślenia było pójście po zmroku na cmentarz, żeby nie zakłócać spokoju tam leżącym....

W tym roku naprawdę nie widziałam tej rewii, nie było futer, było jakby spokojniej a ludzie jakby w końcu  przyszli na groby a nie na spotkanie towarzyskie.



Kiedyś, kilka lat temu śnił mi się grób, to znaczy pomnik na naszym cmentarzu. Taki stary, charakterystyczny z takimi kulami po bokach. Śniło mi się dokładne miejsce, litery, zdjęcia na nim umieszczone. Odszukałam to miejsce dokładnie takie jak mi się przyśniło. Dokładnie te same pęknięcia na pomniku, te same litery, te same zdjęcia. Nie mam pojęcia kim są ludzie, którzy tam spoczywają, nazwisko nic mi nie mówi. Jak jestem sama na cmentarzu to idę tam czasem zmówić modlitwę.
Zazwyczaj ten grób był zaniedbany, czasem palił się jakiś znicz, w tym roku kilka osób przy nim stało.
Może trzeba było podejść, zapytać?
A kiedy byłyśmy z Małą i mamą po zmroku nie odważyłam się tam pójść...