piątek, 28 czerwca 2013

O pralce ...


Stokrocia ma się całkiem nieźle, nie ma już gorączki i rozrabia;)
Nie ma kaszlu ani kataru wiec wszystko wskazuje, że choróbsko się wycofało.

Wezwałam dziś mechanika do pralki, bo chyba jednak takie elektrowstrząsy niekontrolowane mnie nie rajcują, a jeszcze przypadkiem Stokrocia dotknie czy coś,  a ona jak tylko wracamy do domu to biegnie do pralki i woła: lobimy planie?
Oczywiście można było się tego spodziewać, że jak pralka zobaczy mechanika to zacznie działać  bez zarzutu i tak się też stało, włączył wtyczkę do gniazdka( bo przecież jak kopała to po odłączałam)   dotyka i nic, włączył pralkę, nalał wody, wyłączył, otwiera, dotyka bęben i nic...
No mówi sama Pani sprawdzi, mnie też nie kopała.
Pooglądał, co się dało i stwierdził ze tylko w sieci może być problem i sprawdzi gniazdko.
I sprawdził.
Uziemienia brak.
Czyli powód "kopania" odnaleziony. Drugie gniazdko nad pralką, stwierdził, ze po prostu muszę się przenieść przewodem do góry i powinno być dobrze.
Ok, ale ja wiedziona jakimś przeczuciem poprosiłam jeszcze o rozmontowanie i sprawdzenie drugiego gniazdka, tak dla spokojności. Ale pan mówi, że to nie możliwe, żeby i w tym gniazdku nie było, takie rzeczy się nie zdarzają, ale się uparłam.
Nie dowierzał, ale i nie znalazł. Sprawdził jeszcze jedno gniazdo w zasięgu przewodu pralki i też nie jest uziemione....
Pocieszające tylko to, że pralka sprawna, ale dołujące to, że nikt nie wie, kiedy który  sprzęt może człowieka kopnąć....



Codziennik....

U nas tak dużo sie dzieje, a ja na nic czasu nie mam ponad to co muszę....
W punktach więc będzie:

Po pierwsze:
Super, że udało sie zebrać pieniądze na operację Justyny. Wiecie to niesamowite.
Nie zdawałm sobie sprawy, ze mamy taką moc.
Przecież i Zaradna i Magbilka zebrały założone kwoty w ciagu zaledwie jednego dnia! To naprawdę nieprawdopodobne!
Wiadomo, że wszytskim potrzebującym nie damy rady pomóc, ale warto wesprzec choćby złotówką co jakiś czas, a wiem, ze niektórzy z czytelników czy piszacych sami potrzebują pomocy, ale do puki nie chodzi o ratowanie życia to nie powiedza o tym, a nawet Ci wspomogli akcję!
Po drugie:
Wczoraj po południu telefon ze żłobka, że Stokrocia ma gorączkę:(
Prace więc porzuciłam wczesniej, na szczęście w przychodni była pani dr którz przyjmuje wszytskie dzieci, które przyjdą przed 18 a nie tylko te, które zostały wczesniej zapisane.
Zapalenia gardła. Antybiotyk. Znowu.



Po trzecie:
Przy tych upałach, które jeszcze kilka dni temu dokuczały prawie wszystkim ( mnie akurat nie bardzo, ja uwielbiam taki skwar) ale Stokroci również dokuczały i widziałam jak sie męczy z ciągle mokrymi włoskami, które przyklejały jej się do głowki co ja bardzo denerwowało. Mama więc zamieniłą sie w salon fryzjerski i kiedy Mała spała ścięła jej jasne loczki.... Na króciutko.
Odrosną, a Stokroci pewnie bedzie o niebo wygodniej.


Po czwarte:
Sad Apelacyjny odrzucił mój pozew o odsetki od ZUS.
Czekamy więc na uzasadnienie wyroku.
Cóż, chyba nawet się tego spodziewałam, choć w głębi serca miałam nadzieje na korzystny wyrok.

Po piąte:
Chyba powinnam jednak o siebie zadbać trochę.
Dziś tata zmierzył mi ciśnienie i nie uwierzyl w wynik, powtórzył wiec raz i drugi i trzeci, ale nie chciało wyjść inaczej... 80/40.... Chyba się starzeję.... No tak zwłaszcza że dwa dni temu przybył mi kolejny rok....

Po szóste:
Jakbym kiedyś jeszcze coś planowała to proszę mi przypomnieć, ze z tym planowaniem to tylko sie człowiek wygłupia...  Tyle planów na weekend. Ech....

I po siódme:
Pralka kopie prądem, wiec jakby ktoś chętny na jakieś elektrodoznania to zapraszam.....
No tak używana byla, ale z początku nie "kopała" więc coś ją musiało u mnie "kopnąć"....
Wiadomo prawo serii: jak sie sypie to wszytsko.




wtorek, 25 czerwca 2013

Pomagamy... i wieści od Madeleine!

Dzis pieniądze dla Justyny zbieramy razem z Madeleine.
Niestety Mag padł lapotop:( nie może być na bieżąco, nad czym strasznie ubolewa.
Prosi tylko wszytskich o karmienie Jednorożca, aby mógl spełnić marzenie Justyny i dał jej nowe płuca!

Zachęcam też do przeczytania listu Justyny.
Wzruszyła mnie historia Justyny, przecież jesteśmy prawie w tym samym wieku.
I ja też mam cała Córeczkę....
Przecież musi się udać, są dawcy z rodziny więc są duże szanse na to, że wszystko sie powiedzie, że jej córcia nie straci mamy, że jej życie nabierze znów barw i...normalności.
Brakuje -tylko i aż- pieniędzy.
Tylko- bo chyba najtrudniej to znaleźć odpowiedniego dawcę, odpowiedni szpital.
I aż, bo kwota jaka jest potrzebna jest naprawde wysoka, ale Justyna ma już ponad połowę potrzebnych środków, czy możemy teraz odpuścić?
1, 2, 5 czy 10 (oczywiście można więcej;) ) złotych to nie majątek, a może naprawde wiele... wiem, że wszyscy mamy swoje potrzeby, swoje problemy i swoje wydatki, ale podzielmy się sercem.
Podobno dobro zawsze do nas wraca....

czwartek, 20 czerwca 2013

O wszystkim czyli o niczym....


Zbieram się do napisania zbieram i zebrać nie mogę.
Po pierwsze to humor nie ten. Po drugie to nic się nie dzieje takiego, żeby zaraz notkę pisać.

Pralkę mam! Ale rewelacja, co?!
A dla mnie rewelacja, bo jak człowiek przez tyle czasu prawie wszystkie ciuszki ręcznie zapitalał i suszył przez tydzień, bo przecież wirówki w rękach brak, to teraz jakby w totolotka wygrał, tak się cieszy! 

O Stokroci trochę będzie bo, wyobraźcie sobie, że ostatnio zaczęła się zaprzyjaźniać z sąsiadką! U sąsiadów zza ściany jest dziewczynka taka ok 9 lat, na dodatek jeszcze ma pieska a to już kombinacja niezwykle kusząca. Nie dalej jak przedwczoraj Mała przesiedziała u sąsiadów ze dwie godziny i nie chciała wrócić do domu-nic dziwnego:dzieścinka, pesiek i nowe ziabawki to, co miała wracać jak w domu nudno, mama tylko a zabawki ciągle te same. Płakała jak ją zabierałam, taka rozpacz była że ho ho! Jakby ktoś z opieki społecznej pod oknem przechodził to musiałabym się tłumaczyć jak nic, taka histeria.
A w sobotę pierwsza poważna próba odpieluchowania (to teraz na blogach
na czasie hi hi) zakończona totalną porażką:(
Bowiem puściłam  Córcię w samych majteczkach i sukience na dwór, jakieś dwie minuty i słyszę:
-Mamo woda!
Gdzie- pytam?
-Tu -i pokazuje na majteczki, no to ja wykład o siusianiu na nocniczek i takie tam bzdety,  przebrałam. Kolejne 10 minut znowu siusiu. Ok założyłam jej majteczki i spodenki myśląc, że jak zmoczy spodenki to powinno jej przeszkadzać. Za chwilę znów spodenki mokre i pytam: 
-Stokrocia, jakie masz spodenki?
-Moke!
-A nie przeszkadzają ci mokre spodenki?
-Nie! -I tyle.
Potrzymałam ją tak z pół godziny myśląc, że jednak w końcu dupina jej zmarznie i jednak zacznie jej to przeszkadzać (upał był), ale nie zamarudziła nic nawet na temat mokrych gatek, więc przebrałam w końcu w pampersa.... 
Nie będzie lekko jak widzę;(
Z innej beczki:
Piaskownicę nabyłam dziś i czekam na dostawę, bo skoro kawałek podwórka mamy a Mała objawiła ostatnio ogromną miłość do przesypywania piasku (mam nadzieję, ze jej kiedyś przejdzie i budowlańcem jakimś nie zostanie) to czemuż by nie? W końcu, kiedy ma się bawić piaskiem jak nie teraz;)?
Mamy też zwierzęta:
P leszczynach rosnących przy granicy działki biega śliczna puszysta wiewiórka, zamierzam na nią zapolować!
Spokojnie, z aparatem....
Latają też całe chmary przebrzydłych komarów! Ale takie ławice, że oczy trzeba przymykać, żeby nie powybijały! 
I ostatnio na drzewo przyleciał ptak, ogromny, wysoko był, ale pewna byłam, że to drapieżnik jakiś, bo taki wielki był, (myślę, ze większy od kury tak dla porównania), to ja myk po aparat do domu i fotografuję sokoła czy innego orła....w końcu nie co dzień drapieżnik tak blisko przylatuje
Tja.... 

No prawda, że wygląda jak sokół?!

 Nawet sie bałam, czy mnie nie zaatakuje;P


 A tu z sokoła zrobił się gołąb....
Chyba, zatem wizyta u okulisty konieczna....



I jeszcze jedno nie wiem czy pisać.... Bo moja waga mnie tak zdołowała ostatnio:(
No taki pieczone kaczki sie uaktywniły;p
Nawet zaraz po urodzeniu Małej ważyłam mniej: (  Kolejny raz wiec podchodzę do próby zrzucenia tego nadmiaru, okaże się czy tym razem wytrwam do końca, a duuuużo mam do zrzucenia:( 
Ogłaszam więc wszem i wobec że w sierpniu pochwale się Wam nową, mniejsza Stokrotką albo …nową luźniejsza szafą... bo przecież trzymam ciągle te za małe ubrania z nadzieją, że kiedyś w nie wejdę...
Więc chyba pora albo zmienić siebie, albo garderobę! 
I to by chyba było na tyle.



...

Jakiś smutny czas na nasz blogowy świat przyszedł.
Nie potrafię sklecić notki, nawet sny jakieś smutne miałam, nie pamiętam co mi się śniło, ale były jakieś przygnębiające i niespokojne.
Myślami jestem i z tymi, którzy smucą sie na wieści z północy jak i z Olimpką, która smuci się po odejściu "Babci" do której nie zdążyła ze zdjeciem...
Śmierć jest nieodłączną cześcią życia, wiemy ale i tak zawsze nam smutno, że kogoś już nie ma po tej stronie...

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Ciągle w biegu...

Kolejny weekend z serii :doba ma za mało godzin!
Sobota rano śniadanko i w drogę do rodziców a w drodze zaplanowane spotkanie z Madeleine!
Szybko było, bo Ally i Daisy ( jak na Stokrocię mówi Mag) spały, jedna w domku, druga w samochodzie wiec miałyśmy tylko kilka minut aby zamienić zdanie.
Jedno Wam powiem: zdjecia kłamią!
Madeleine wcale nie wygląda tak jak na zdjęciach, ona jest tysiąc razy ładniejsza!
Mówie Wam jaka Ona jest śliczna!
I czułam sie z Nią tak swobodnie jakbyśmy znały sie od dawna,  a widziałyśmy się przecież pierwszy raz!
Madeleine jest ciepłą, otwartą i serdeczną osobą:)
Niestety żadna nie wpadła na pomysł, żeby jakiś aparat wyjąć, ale nie było na to czasu, wolałyśmy rozmawiać;) A Stokrocia odjechała z sukienusią i z Misiem, oj jaki ten Miś uroczy! nie puściła go nawet na chwile przez całą drogę;) ale niestety zasypiać z nim nie chce:(
Z pewnością nie jest to nasze ostatnie spotkanie, bo w gruncie rzeczy to nie mamy do siebie tak daleko ( wg wójka Google 21,8 km- Mag, sprawdziłam! ;) )

A pozostała część weekendu to już zupełnie było w biegu, zwłaszcza, że zaspałam:(
Streszczenie wygląda tak:


 Niedzielny poranek:
 Niedzielne popołudnie:

 Niedzielny wieczór:


Jak znajdę jakąś wolną chwilę to zrobię o wszytskim notki.
A może ktoś ma trochę wolnego czasu?
Chętnie odkupię:)

czwartek, 13 czerwca 2013

Znów kulinarnie i znów inspiracje Magdaleny S;)

Żeby nie było, że taka niemota kuuchenna jestem, to dziś dla odmiany coś mi wyszło, kulinarnie rzecz jasna i mimo, że dziś 13 nie wyszedł zając w buraczkach, ani zupa szczawiowa.
Voila Proszę Państwa oto kaczka:



Zjadliwa, żeby nie było!
Nie za słona, nie za kwaśna!
Mmm pycha;)
Jak by ktoś przepis chciał to chetnie sie podziele, zajeło mi to jakieś 10 minut + 2 godziny pieczenia;)
Szczęsliwie tym razem tylko pomysł, a nie przepis zaczerpnęłam od Pani S. ;)

I jeszcze przepis w takim razie:
Kaczka
Olej (kilka łyżek)
Łyżeczka masła
Czosnek (3 ząbki)
Jabłko (3szt)
Żurawina suszona (kilkanaście owoców)
Tymianek
Cząber
Natka pietruszki
Sól
Pieprz
Pół szklanki wody

Kaczke umyć, posolić. W miseczkę wlać troche oleju, wsypać przyprawy, wymieszać i natrzeć nimi kaczke. Powinna tak postać ze dwie godziny. Jabłka pokroić, czosnek obrać, mozna pokroić ale mogą być też całe ząbki.
Łyżeczke masła, czosnek, jabłka i kilka owoców żurawiny wkładamy do srodka kaczki ( ja włożyłam tyle ile sie zmiesciło). Kaczke wkładamy do worka do pieczenia, wsypujemy resztę jabłek i żurawiny (najlepiej żeby nie były na kaczce, bo sie przypieką za mocno). Wlewamy wodę i zamykamyworek.
Piecze sie ok 2 godzin w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.
To była moja pierwsza pieczona kaczka, wiec trochę tak na wyczucie robiłam, bałam się zeby nie była sucha i nie była, skórke mogła by mieć bardzej chrupiącą, ale i tak była ok.
I jeszcze jedno: taka potrawa wcale nie jest droga: kaczka w Tesco 19zł, + przyprawy. Myśle że 25 zł to było wszystko, do kaczki była tylko fasolka z wody. Jadły 3 osoby i została jeszcze jedna porcja.

środa, 12 czerwca 2013

Dziękujemy czyli nie lusiaj! i oryginalny przepis na sos szczawiowy...

Jeszcze raz chciałam Wam bardzo podziękować za wszystkie głosy oddanie na rysunek Daisy;)
A Madeleine szczególnie mocno że tak bardzo się zaangażowała że wywołała takie pospolite ruszenie na swoim blogu!
Nie udało się, ale jak już napisałam wcześniej nie ma to najmniejszego znaczenia, a atmosfera jaka sie wytworzyła w głosowaniu, w komentarzach sprawiła, że nawet nie jest mi żal.
Gratuluję zwycięzcom!

Chciałam nawet dzis nagrać tego mojego małego Szkraba jak mówi Wam wszytskim Dziękuję, ale jak wiadomo dziecko mówi kiedy chce i co chce...
Skończyło sie więc na tym, że kolejny raz podchodzę do Daisy z aparatem,
a ona do mnie z tekstem: nie lusiaj mi picia! 
Dałam sobie spokój, bo cóż będę dziecko stresować;) Wystarczy że ją wczorajszym obiadem zestresowałam... oj muszę koniecznie inspiracje kulinarne zmienić!

Bo z tym obiadem to było tak:
Zaplanowałam sobie pyszny makaron ze szpinakiem, nawet u wójka google podpatrzyłam pare przepisów i zrobiłam odpowiednie zakupy. Pieczołowicie podsmażyłam kawałek kurczaka, wrzuciłam szpinak, podlałam gotowaną wodą, doprawilam, zagęściłam wygladal jak powinen tylko jakiś taki kwaskowaty...
No cóż doprawiłam jeszcze trochę, ugotowałam makaron, nałożyłam ale nie smakował jak szpinak tylko jak szczaw. No dobra przyznaję, kwaśny był taki, ze zjeść sie nie dało!
Aż poszłam poczytać na opakowaniu czy to aby na pewno szpinak był.
Był. Szpinak nie szczaw.
No to o co chodzi i nagle mnie olśniło:
Rano wychodząc w domu nasypałam do czajnika kwasek cytrynowy bo się trochę osad wapniowy zrobił (kwasek rewelacyjnie odkamienia a przy tym nie zostawia zapachu, no i nie jest trujący).
Chyba nic wiecej nie muszę dodawać.
Szpinak podlałam odrobiną wody z czajnika, której niestety zapomniałam wymienić...

Do Magdaleny Samozwaniec może jeszcze trochę mi daleko (kulinarnie oczywiście) ale wszystko wskazuje na to że zmierzam w dobrym kierunku...

wtorek, 11 czerwca 2013

Premiera...


W sobotę byłam na premierze sztuki...
Służbowo, ale i osobiście, po prostu autorka scenariusza pisze bloga, którego bardzo lubię czytać, a i służbowo, bo i drobniutki wkład też w mieliśmy;)
Rosiewicz by pewnie zapytał: "Momenty były" otóż nie było, choć z zależy, z której strony patrzeć...
Od początku:
Wszystko było zaplanowane, co mnie akurat nie często się zdarza.
Premiera miała miejsce w sobotę "za Wisłą" o godz. 22, zajęcia wg planu kończę o 21.30 Więc teoretycznie zdążyć powinnam. W samochodzie czekała sukienka i buty wystarczyło, więc wybiec z uczelni dobiec do samochodu, zabrać rzeczy wsiąść do drugiego samochodu w międzyczasie gdzieś się przebierając... Po czym dojechać do miejsca przedstawienia, rozsiąść się wygodnie i oglądać, proste prawda!?
Teoretycznie...
Zajęcia na szczęście skończyły się kilka minut przed czasem, wybiegłam wiec niemal, auto szczęśliwie nawet nie tak daleko stało, sukienkę i buty w rękę...
I tu główny wątek opowieści muszę przenieść nieco w inne miejsce, bo nie wiem, co było większą premierą: owa "Premiera" czy tez właśnie te buty nieszczęsne...
Oj piękne, naprawdę,  z resztą na zdjęciu można podziwiać owe.
Niebotycznie wysokie i śliczne a  kiedy je pierwszy raz przymierzałam całkiem wygodne były...
No tak, tylko wtedy nie byłam po całym męczącym dniu...
Wracając do wątku głównego, czyli z butami i sukienka w ręce przesiadam się do innego auta i ruszyliśmy.
Jak ktoś widział w sobotę wieczorem w centrum Warszawy auto z rozebraną dziewczyną i próbująca naciągnąć na  siebie w tych mocno ograniczonych warunkach sukienkę to byłam właśnie ja? Jak ktoś te monitoringi uliczne przegląda to miał się, z czego pośmiać?
Ale sukienka to pikuś! Potem były buty, moje śliczne nowe buty... Ta...
Weszły a jakże tylko jakieś takie mało wygodne i upijały dość mocno, ale cóż tam pewnie ze dwie godziny wszystkiego będzie, to wytrzymam...
Z tego całego pospiechu to przecież adres zapomniałam zapisać, ale coś w nawigacje trzeba wpisać.
Belgradzka i jedziemy, a ta durna nawigacja zawróć i zawróć woła!
No porąbało babę chyba myślę sobie...
Tja, ciekawe tylko, która baba głupsza, bo Belgradzka okazała się być Brukselską...
No, ale jak już nawigację przeprosiłam to z małymi przeszkodami (zamknięte drogi), ale dotarliśmy na miejsce.
Problemów z miejscem na parkingu nie będę wspominać, bo i po co....
Byliśmy nawet kilka minut przed czasem, buciki dawały znać o sobie, ale cóż tam, ważne, że ładnie wyglądały....
Usiedliśmy na sali, miejsca dosyć dobre czekamy cierpliwie, sala się wypełnia...
Nad głową słyszę głosy:
-Ty, o czym to będzie?
-A pojęcia nie mam...
Tja... Polak idzie, bo darmo... Nie ważne, na co.
Ja wiedziałam, śledziłam na bieżąco, kibicowałam i nie mogłam się doczekać efektu...
Światła przygasły i zaczął się spektakl.
Byłam pod wrażeniem sztuki aktorskiej występującego.
Ale wrażenia wrażeniami, spektakl spektaklem a buciki zaczęły do mnie wołać i to tak donoście, że aż dziwne, ża na sali nie było ich słychać!
Wołały: zdejmij nas, bo nic nie widzimy! Zdejmij, bo nie damy ci w spokoju pooglądać! -czy jakoś tak...
Próbowałam ich nie słuchać, ale one były strasznie nachalne, upijały, obcierały, ugniatały, uwierały, ba gryzły nawet bym powiedziała... Bo cóż było zrobić, uległam im, choć było ryzyko, że jeśli ulegnę to z sali będę musiała wyjść na boso...
Na szczęście po przedstawieniu wcisnęły się jakoś na nogi, ale jak je zdjęłam w samochodzie i pi.... ułożyłam na fotelu, tak do tej pory krzywo na nie patrzę.
Ale ja się im nie dam, one po prostu nierozchodzone, widać dwie premiery na jeden wieczór to stanowczo za dużo....





Jesteście Wspaniali;)

Kochani, chciałam Wam bardzo podziękować za głosy!

Za każdym razem kiedy wchodzę na bloga Zaradnej i widzę w komentarzach 5 normalnie sie wzruszam.
Naprawde, aż łzy mi się w oczach zakreciły dzis rano.
Dla mnie konkurs juz sie skończył, nie ważne z jakim wynikiem.

Ostatnim czasem na moim blogu było tak mało komentarzy, że byłam pewna że już mnie prawie nikt nie czyta a kiedy widzę tyle głosów... dziekuję, to jest dla mnie w tym wszytskim najważniejsze, że jestescie, ze jest Was tak dużo;)
Ze wstydem przyznam, że niektórych z Was nie znam, ale zrobię wszytsko, żeby poznać...

Chyba mnie to przerosło, gdybym wiedziała że tak będzie nie wysłałabym tego zdjęcia....
Dla mnie to zabawa, owszem o bardzo fajną i wartosciową nagrode, bo bucików Bartka raczej w najbliższym czasie sama Małej nie kupię, ale nie jest to dla mnie aż taka nagroda, aby  w walce o nią oszukiwać w jakikolwiek sposób...
Ba, nawet użycie swojego zupełnie prywatnego imiennego konta czy konta służbowego dla mnie byłoby nadużyciem i chociaż to były by cztery głosy wiecej, to jednak jest nieuczciwe...

Ale z drugiej strony gdybym tego rysunku nie wysłała, nie przekonałabym sie wtedy jak bardzo mnie wspieracie...
Dziękuje:*

To Wy jesteście najważniejsze, nie nagrody, bez Was nie byłoby mnie tutaj :*

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Artystycznie...

Natchnięta ogłoszonym konkurem u Zaradnej Mamy a i zachęcona jak dla mnie wysoką nagrodą od Bartka i ja wydrukowałam stópkę i dałam Stokroci w łapki różne pisaki.
Mała malować lubi, szczególnie po własnych rączkach i ubrankach.... no przesadzam moze trochę bo wszystkie kartki jaki tylko dostaną się w małe rączki też są pokolorowane.
Tym razem miał być pomalowany ślad stópki, ale Mała Artystka jak widać wyszła trochę poza ramy dzieła;)
Ja wiem, że przy pracach starszych Dzieci rysunek mojej niespełna dwudziesto-miesięcznej Stokroci to zwykły bazgrołek, ale coż tam, dobrze choć przez chwile mieć satysfakcje że dzielo jednak powstało i bądź co bądź ma swoje miejsce w Galerii;)
Wszystkie przyjazne nam duszyczki zachęcamy więc do oddania głosu na rysunek nr 5;)




niedziela, 9 czerwca 2013

Bieszczadowania ciąg dalszy: Myczkowce i powrót do domu...



Myczkowce w planie naszej wyprawy pojawiły sie ze względu na zaporę, ale zaraz po wjechaniu do tej miejscowości zachecił nas duzy ogród - Ogród Biblijny.

Pyło już dosyc późno a pogoda była nie najciekawsza, chmury ciezko zwisały i tylko jakimś cudem chyba nie zaczęło padać. Pewnie i pogoda  i późna pora sprawiła, ze w ogrodzie nie było prawie nikogo.

Prawie nikogo ale jednak nie byłyśmy tam same:


Nie bede komentowac zdjec z Ogrodu, po prostu sobie zobaczcie,
Bardzo ładne  miejsce, takie spokojne:









Stokrocia jednak upodobała sobie osiołka i kiedy do niego doszłyśmy to juz nie chciała isć dalej. Próbowała nawet go dosiąść ale w pore udało sie ją stamtąd zabrać:) Jeszcze z bramy wołała: do osioła!

Kiedy dotarłyśmy na zapore z Myczkowcach zaczynało się zciemniać, no i oczywiście nie mogło być inaczej skończyła sie bateria w aparacie....

Zapora w Myczkowcach
Widoki były niezwykłe..

Tylko szybko sie zciemniało

I widok na drugą stronę zapory.

Ranek przed wyjazdem weszłysmy jeszcze do Siekierezady- to chyba najbardziej znana bieszczadzka knajpa. Jakże różna od tych Anielskich widoków z poprzednich moich postów. Tu nie ma co opowidać, tam trzeba wejsć i poczuć to samemu...
Na górze zdjecia- galeria "bieszczadzkich zakapiorów"
Wnętrze dosyć mroczne...

I dianbelskie...

Klimat niepowtarzalny

A tu w oczekiwaniu na jedzenie- przepyszne pierożki ze szpinakem!

A tuż obok Siekierezady jest kapliczka pamięci:


A chwilę później byłyśmy już w drodze powrotnej do domu.
Tuż za Cisną zatrzymałysmy się na chwile przy ruinach cmentarza:




Tu nie było żadnej tabliczki informacyjnej, ot ogrodzenie i mogiły zapomniane, zniszczone...
Jak dużo tu takich miejsc.
Jak trudna jest historia tych terenów.
UPA
Akcja Wisła...


A na koniec coś wesołego.
Owce. W oddali widać było stado owiec, Stokrocia jeszcze owieczki tak "na walsne oczy" nie widziała wiec podjechałyśmy najbliżej jak sie dało. 

Pan pilnujący owiec ( nie wiem czy to baca?) przyniosł nam jedną owieczkę do ogrodzenia.


A tuż obok była taka "chatka" w której wędziły się pachnące serki...
Mmmm pycha!

Drugiego dnia pobytu poznałam pewnego Pana- już wiem co znaczy "bieszczadzki zakapior". Być może gdybym go nie poznałą moje zdanie o tym miejscu było by trochę inne.
W każdym razie zrozumiałam coś, zrozumiałam ten klimat, to podejście do życia, do świata...
Nie wielu ludzi zaprasza nieznajomych do wspólnego ogniska...
Nie wielu ludzi jest tak otwartych dla obcych...
Reszta niech pozostanie milczeniem...


sobota, 8 czerwca 2013

Jak przedszkolaki...

Myślałam, że obrażanie się mija wraz z wiekiem, że to domena dzieci kilku lub co najwyżej kilkunastoletnich. O ja naiwna. Niektórym to nie przechodzi....
Mam koleżankę na roku, która wydawała mi się normalna osoba. Dziś rano ona obrazona, nie odzywa się, ba nawet nie siada obok mnie tylko trzy rzędy dalej... Bo nie przyslalaś mi materiałów, które notabene ja też muszę znaleźć, bo nie odpowiedziałaś mi na smsa, bo nie odzywalaś się cały tydzień.... Hej, o co chodzi? Czy to aby na pewno nie przedszkole? Może ja coś pomyliłam... Tylko patrzeć jak powie: jesteś u pani...

Bieszczadowanie dzień drugi- W drodze do Komańczy...

Kończę opowieść o wycieszcze bieszczadzkiej, choć przyznam że lubię ogladać te zdjęcia i wspominać sobie....
Po odwiedzinach na Stacji Bieszczadzkiej Kolejki  ruszyłyśmy "przed siebie" z zamiarem dotarcia do Komańczy i dalej: Zagórz, Lesko, Myczkowce i Cisna, ale w miejscowości Radoszyce tak zachęcająco wygladała droga na Słowacje że zboczyłyśmy trochę z obranego kursu  i tym sposobem znalazłysmy sie po Słowackiej stronie.



Nie mała to była dla nas atrakcja bo zarówno dla Stokroci jak i dla mnie to był pierwszy "zagraniczny" wypad;P
Jechałyśmy przez mała miejscowość Palota, która bardzo, ale to bardzo mnie zadziwiła.
Czym? A no tym, ze tam czas sie zatrzymał chyba jakieś 50 lat temu bo spotkać tam można kilka armat i czołgów z czerwona gwiazdą radziecką, a pokaźnych rozmiarów "banery" ciągle mówią o roku 1945... na słupach zaś, oprócz bocianów, można spotkać tzw "szczekaczki".... 


Czołg z czerwoną gwiazdą- słowacka miejsowość Palota

Miałyśmy wrócić tą samą drogą na polska stronę, ale wg atlasu była jakaś droga na polska stronę, co prawda w kolorze białym, a nie zółtym czyli "podrzedna" ale uznałysmy że skoro jest wrysowana to jest nadzieja, że bedzie przejezdna....
Otóz proszę Panstwa tym razem owa "biała" droga w atlasie wyglądała tak

Ale co tam, kto nie ryzykuje nie pije szampana;)
Jedziemy!
Droga raz była lepsza raz gorsz, lepsza to ta na zdjeciu, gorsz miejscami była mocno zastanawiająca czy aby napewno nie zawrócić. Jednak gdybysmy zawróciły sporo by nas ominęło...

Kapliczka w polu, jeszcze na Słowacji:

A to juz chyba na polskiej stronie wieś Czeremcha, choć trudno stwierdzic, bo tu żadnego chocby najmniejszego słupka granicznego nie było. Było za to wzgórze, a na nim pozostałości po cmentarzu i cerkwi. 
I tablica...
Takich miejsc tu dużo, napawają człowieka jakimś dziwnych uczuciem żalu i smutku....

Trudno dostrzec na pierwszy rzut oka, że stoją tu krzyże...

Jedynie tablica z informcją o tym miejscu przyciąga uwagę.

Czeremcha



 
Pozostałości po cmentarzu

To pewnie był ktoś ważny, bo tablica dosyc nowa, może fundatorka 


I tylko ten pomnik mówi, że była tu kiedyś Cerkiew...

Dalej już było weselej.
Spotkałyśmy prawdziwy bieszczadzki wóz:


I tylko za tym zakrętem czekała nas niespodzianka, bo okazało się, że jest rzeczka, wcale nie mała tylko most sie zawalił i trzeba przeprawić sie przez bród...
No nie powiem, chwila zawahania była.
Na zdjęciu nie wyglada to tak strasznie jak wygladało w rzeczywistości, ale wierzcie mi z duszą na ramieniu  sie jechało....



Zdjęcie naprawde nie oddaje tego ajk to wyglądało w realu...




A to zdjęcie zrobione przez boczną szybę w momencie przejazdu-
prawda że nie taka mała ta rzeczka...?

Dalej już było łatwiej.
Tuż za rzeką po drodze spotkałyśmy przesliczną kapliczkę:

Trzeba było ise dobrze rozglądać, bo takie perełki są poukrywane...

Prawda, że jest piękna!
Po drodze jeszcze jedna kapliczka, ale zupełnie inna od tej "leśnej"


Zupełnie różna od kapliczki poprzedniej

Na bocznych ścianach zawieszone były Tajemnice Różnańca, w centrum Ołtarzyk

Aż w końcu dojechałyśmy do drogi asfaltowej(!) i miejscowości Jaśliska-  wioska,gdzie zachowała się w znaczym stopniu stara drewniana zabudowa. Założenie typowo urbanistyczne choć Jaśliska już od ponad 70 lat nie mają praw miejscich.

Drewniane domy w Jaśliskach

Nie trzeba być znawcą, aby zauważyć od razu po wjeździe do miasta ze jest tu jakiś zamysł, założenie, porządek...

I dalej ruszyłyśmy w drogę do Komańczy.
Po drodze Galeria z Aniołem, którego juz pokazywałam:


I kozy spotkane ku uciesze Stokroci;)

A w Komańczy przepiękna cerkiew, niestety zdjecia nie zrobiłam.
Skorzystam wiec wyjatkowo ze zdjecia znalezionego w sieci, którego autorem jest  P. Szechyński
Stan na 1 grudnia 2009
Droga w Komańczy i w stronę Zagórza jest w remoncie- coś okropnego! jak ktoś nie musi to odradzam! 
W dodatku miałam wrażenie ze służby na czas trwania długiego weekendu wyłaczyły sygnalizacje świetlną no bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po obu stronach "wahadła" paliło sie czerwone światło?


Na koniec jeszcze widoczek z tej niebezpiecznej remontowanej drogi i na dziś wystarczy już i tak nie sądzę, aby ktokolwiek dobrnął do końca... 
Do opisania zostały jeszcze Myczkowce, Cisna a właciwie Siekierezada i powót do domu;)