poniedziałek, 25 lutego 2013

Skojarzenia;)

A aktualności: siedzimy w domu bo Stokrocia choruje- poszłyśmy w sobotę do lekarza z czymś innym a wyszłyśmy z zapaleniem oskrzeli i antybiotykiem:(
Ja próbuje pracować przy laptopie, Stokrocia bawi sie obok co chwilę wymylślając coś innego, a to książka wyladuje mi na kolanach, a to jakąs kaczka po glowie dostanę, a to co kilka minut "buj buj" na misiu, generalnie cały czas coś się dzieje. Cisza w pokoju, słychać tylko ciche stukanie w klawiaturę i co chwilę głos Stokroci. Usiadła na krzesełku, rozłożyła sobie książeczki i opowiada mniej wiecej tak:
TO KOT, MIAM, PICISI TASIO TAK, TAK! TO PEŚ, AŁ AŁ, PEŚ, O MISIO! MISIA AM. ( W wolnym tłumaczeniu: To kot, kot woła miau - pisi tasio to nie mam pojecia co znaczy. To pies, pies woła hau hau, to jest pies. O miś, miś je albo misiu jedz.)
Tak to mniej więcej wyglada czyli pół na pół można zrozumieć. Zaczęłam sie nawet bardziej przysłuchiwać bo momolog zdawał sie być całkiem ciekawy aż w pewnej chwili uslyszalam:
TO MAPA, A TO... MAMA MAPY:


 Tłumaczyć chyba nie trzeba;) 

piątek, 22 lutego 2013

O sukcesie wiśniówką oblanym... owłosionych jajkach i takie tam;)


Ech, co to był za dzień....
Długi dzień, wiec notka też długa.
Wczoraj jak wyszłam z domu kilka minut po 7 to wróciłam po 21 tak padnięta, jak Stokrocia, którą wzniosłam śpiącą na górę i nawet się nie obudziła, kiedy ją przebierałam.
Mnie nie miał, kto wnieść, ani tym bardziej rozebrać, więc musiałam zebrać resztkę sił i wnieść się sama.
Bo wczoraj Drodzy Państwo mieliśmy swój mały sukces, znaczy firma miała.
Podpisaliśmy pierwszą umowę w nowej branży, znaczy nie pierwszą w ogóle, ale pierwszą tego typy, czyli taką prawie przetargową. No nie powiem duma mnie rozpiera.
Rano, więc jak tylko przyszłam do pracy łyk kawy i biegiem do samochodu i w drogę na podpisanie umowy- niestety jak to w takie dni bywa najpierw zaspałam, wiec wyjazd się trochę opóźnił a później korek ( na autostradzie tego to jeszcze nie grali, ale była jakaś zwężka wiec korek szybko się utworzył) po drodze wiec telefon do Pani, że jednak się spóźnimy.
Na miejscu jeszcze rzut oka, co jest do zrobienia, ale wygląda na to, że współpraca powinna się układać bardzo dobrze, pani zupełnie normalna ( a z doświadczenia wiem, że to niestety nie zawsze tak jest, ale inna branża wiec może tu są normalniejsi ludzie, hi hi).
Umowa podpisana, (można bić brawo), więc nie pozostawało nic innego jak w jakiś sposób ten sukces "uczcić", a ze godzina była wczesno poranna po szef postanowił, że zjemy jakieś śniadanie na mieście.
I tu się zacznie historia śniadania w jednej z warszawskich restauracji, dla wrażliwych nie polecam, a zwłaszcza do czytania przy jedzeniu, bo może się to skończyć brakiem apetytu.
W wersji łagodniejszej, dla bardziej wrażliwych może się skończyć czymś więcej.
Wrażliwców wiec proszę o nie czytanie dalej;)

Nie wiem czy tylko w Warszawie, ale pewnie w innych miastach też jest ten problem, bo jeśli ktoś próbował kiedyś zjeść śniadanie na mieście to pewnie wie, ze o tej porze to raczej tylko w hotelach śniadanie podają i prawie wszystko jest otwarte najwcześniej od 11.
Było tuż przed 10.
Podjechaliśmy pod lokal o nazwie "M...." ( nie będzie reklamy ani antyreklamy, więc "M..." musi wystarczyć i od razu mówię, ze nie jest to ten z hamburgerami;) a zwyczajna restauracja, nie jest to też lokal zupełnie nieznany, bo ja w nim byłam ze dwa trzy a i szef mówił, ze czasami tu bywa, restauracja taka trochę z wystroju - jak się później okazało nie tylko- z czasów PRL, całkiem ładnie, szatnia, kelner w czarnych fartuchu, na stołach (żywe) tulipany, wygląda naprawdę przyzwoicie. Na drzwiach oczywiście nie ma godzin otwarcia, ale na szybie wielki napis śniadania, więc wywnioskowaliśmy, że może jednak o tej porze jeść dają, a na śniadanie to wiadomo nic się nie da wymyśleć jajecznica i już.
W karcie jajecznicy brak, ale omlety są wiec jaja chyba mają.
Podchodzi dziewczyna, żeby przyjąć zamówienie. Młodziutka, całkiem ładna.
Zamówienie niezbyt skomplikowane:
-Dwie kawy parzone i dwie jajecznice- tylko szef prosi -żeby trochę większe z 4 jaj.
A kelnerka na to, że:
-Wchodzą trzy.
-Ale to z czterech się nie da?
-No trzy wchodzą.
Popatrzyliśmy na siebie trochę zdziwieni, bo co to za różnica jak gość chce większa porcję no, ale trudno. Widocznie tak mają i już.
Po chwili przychodzi Kelner ( taki kelner prawie jak prawdziwy- bo ja mam taki swój ulubiony typ kelnerów, który to zawsze wie, kiedy podejść, nie narzuca się ale jednocześnie jest zawsze wtedy kiedy trzeba, do tego widać ze lubi pracować z ludźmi i nie stwarza wrażenia jakby był tu za kare a gości nie traktuje jak natrętów).
Kelner przyniósł kawę i pyta:
-Ta jajecznica to na maśle, boczku czy szynce?
-Na boczku najlepiej, i wie pan, co naprawdę się nie da większej porcji z czterech jaj?
-Nie no da się, nie ma żadnego problemu.-Popatrzył trochę zdziwiony pytaniem
-Pani mówiła, ze się nie da, bo jest z trzech...
-To żaden problem, będzie z czterech.
Ufff... Ale to był początek problemów a nie koniec.
Wzięłam filiżankę do ręki i mówię, ze kawa miała być przecież parzona...
Skinienie na pana kelnera.
-Wie Pan, co bo kawa to miała być parzona, a jest z ekspresu.
-No tak, zakochana...... Już zabieram, zaraz zaparzę.
-Nie Pan zostawi, z ekspresu też dobra.
-Nie nie zabiorę, ja też jeszcze dzisiaj kawy nie piłem.
Kelner przyniósł kawę parzoną tym razem a za chwilę słychać: Oleńka pozwól no tu, kawa parzona miała być a nie z ekspresu. Choć teraz wypij, co nawarzyłaś;)
Po kilku minutkach przychodzi jajecznica, to znaczy nie sama tylko z kelnerem.
Pachnąca, mniam.
I tylko jest problem, w z jajecznicy wystaje włos.
Ups...
Przywołanie kelnera.
-Bo wie pan, my naprawdę nie chcemy być upierdliwi, ale sam pan zobaczy.- Kelner ogląda talerz i po chwili mówi:
-Bardzo Państwa przepraszam, zaraz zrobimy nową czy może Państwo rezygnują z zamówienia?
-Nie no proszę zrobić nową, jak już przyszliśmy to chcielibyśmy zjeść...
Pan Kelner zabrał obie nietknięte jajecznice, a ze w lokalu byliśmy tylko my, więc rozmowę z kuchni  było słychać doskonale.
-Marysiu, dwie nowe jajecznice jajecznice poproszę!
-Ale jak to? O co chodzi.
-No zobacz sama, tu jest włos?
-A, jaki włos, to nie jest włos! To jest z boczku, to nie jest żaden włos!- Krzyk z kuchni był coraz głośniejszy jakby pani chciała żebyśmy ponad wszelką wątpliwość usłyszeli. Nawet pokazała się w drzwiach: drobna kobiecinka na oko ok 60 lat, pewnie pracuje w tym lokalu od samego początku wiec może i nawyki z tamtych czasów zostały ( absolutnie nie mam nic do tamtych czasów ani nawyków, po prostu wtedy było inaczej- a jak można u Klarki poczytać czasem- ale świat się zmienia, czasy się zmieniły a jeśli kucharka nie przyjmuje tych zmian to może pora zmienić kucharkę?) Aż przez moment miałam wrazenie, ze za moment kobieta wyjdzie zabierze talerze, machnie scierką przed nosem i powie: jak się nie podoba to proszę poszukać innego lokalu! Ale tylko spojrzenie wymowne rzuciła.
-Marysiu, proszę nie dyskutuj, przygotuj nowe jajecznice.
Po chwili Kelner przyszedł z dwoma kieliszkami wiśniówki i mówi:
-Przepraszam  jeszcze raz, sami Państwo słyszeli to nie jest włos, kucharka twierdzi, że to z boczku, niestety kucharkę mamy niereformowalną, zaraz będzie nowa jajecznica a tymczasem proszę z przeprosinami kieliszeczek wiśnióweczki.
Dziwnie tak kieliszek do śniadania, ale wspólnie doszliśmy do wniosku ze w sumie to kieliszek oblewający umowę wiec jak go nie wypić;)
Kelner przyniósł nowa jajecznicę (na 100% była nowa) no a na talerzu co?
Oczywiście włos.
Ale już Kelnra nie wzywaliśmy, nieplanowana zawartość znalazła się na boku talerza.
Przychodzi kelner zebrać naczynia i jeszcze raz z przeprosinami i pyta czy tym razem było dobrze.
-No wie Pan tak nie do końca- i pokazujemy talerz.
Ręce mu opadły, dosłownie, ale mówi:
-Sami Państwo słyszeli, do tej kobiety nic nie dociera, mówi się tysiąc razy a ona i tak uważa ze ona wie najlepiej, ale jest tu szefowa, zaraz ja poproszę.
-Nie proszę szefowej nie wołać, zjedliśmy zaraz pójdziemy i nie będziemy robić więcej kłopotów.
-Ale bardzo proszę jej powiedzieć, bo ona przecież nie uwierzy jak jej mówię jak jest!
I pobiegł po szefową.
Przyszła dość elegancka pani.
-Słucham Państwa
-Bo widzi Pani, w jajecznicy był włos, ale to już druga jajecznica, bo w pierwszej też był włos.
Kobieta spurpurowiała.
-Najmocniej Państwa przepraszam, no naprawdę jest mi wstyd. Może, może mogę coś zaproponować?
Może jakiś deser? Mamy pyszną szarlotkę. Najmocniej przepraszam jeszcze raz, żeby coś takiego.
 -Eryk, podaj Państwu dwie szarlotki- rozkazała niemal i odeszła zabierając talerze do kuchni. Tym razem jednak nikt w kuchni nie krzyczał.
Kelner tylko się uśmiechnął zza baru.
Szarlotki były rzeczywiście bardzo dobre i bez włosów, co najważniejsze, a kelnerowi mimo wszystko dostał się spory napiwek, choć zapewne po takich przygodach na nic nie liczył.
Tak oto zakończyło się oblewanie naszej pierwszej umowy;) w sumie jednak pozytywnie, nie mam żadnego urazu ani do tego miejsca, a poranek mimo wszystko uważam za udany.

A potem to już było wszystko w biegu- zabrać śpiące dziecko ze żłobka, zatankować, a i tak nie zdążyłam do Urzędu, później dziecko do babci, ja do lekarza,   później jeszcze do ubezpieczyciela, bo OC się skończyło i zanim się przywlekłyśmy do domu to było już po 21...
A dziś zamiast pracować to pisze o tym wszystkim.....
Miłego dnia Kochani;)


wtorek, 19 lutego 2013

Do pracy!

A teraz pora brać sie do pracy, bo jedna reką pisałam posty, drugą odbierałam telefony...
Wiem, wiem i mam z tego powodu trochę wyrzutów sumienia ale już sie zabieram za to co powinnam!

Zima u nas wróciła! U was też?
Straszne!
Ja już miałam nadzieje, że wyśnieżyło się już i teraz będzie co raz lepiej a tu taka zadymka że hej!  A ślisko! Mam już dosyć i tęsknie patrzę za okno czy jakas zieleń się jednak nie przebija....
Wiosno gdzie jestes?
A ja jutro muszę kilka Urzędów odwiedzić, a w czwartek jeszcze dalsza podróż.... aż nie chce mi sie mysleć o tym. A o tych Urzędach to też czasem można by notki napisać, i wcale nie mam tu na myśli żadnych zusów;) a tak w ogóle to jeszcze mam zaleglą notkę o zus...
Ech nadrobię to kiedyś, nadrobię;)
W zamkniętej części też się coś pojawiło.

Krzyżtopór....

Kilkanaście km od naszej głównej drogi stoi zamek a właściwie pałac Krzysztopór.
Zapewne przez te fortyfikacje powszechnie mówi się ze to zamek.
Zakochałam sie po prostu w tej ruinie!
A bo ja kocham takie ruiny, nie wiem czy wiecie.
Uwielbiam po prostu i wszystko jedno czy wchodzę do świetnie zachowanego pałacu/zamku/dworu z odrestaurowanymi wnętrzami gdzie wszytsko wygląda tak jakby jeszcze wczoraj ktoś w tym wszystkim  mieszkał, czy też wchodzę na zgliszcza, gdzie z ziemi wyłazi ledwie zarys jakiegoś fundamentu a po scianach pozostało ledwie kilka kamieni... bez znaczenia kiedy wchodzę do takiego miejsca czuje sie zupełnie inaczej, czuję tę obecność historii i jej duchów... mam taką siwadomość że kilkaset lat temu po tym dziedzińcu przechadzała sie jakaś ksieżna, że dziło się tu normalne życie tamtych czasów..... to dla mnie zawsze takie magiczne....
Ale do rzeczy, pałac w czasach świetności musiał być piękny, choć tak naprawde ponoć nigdy nie został ukończony, a jego fundator zmar nagle rok po ukończeniu budowy.
Na terenie palacu toczą sie prace remontowe a są podobno plany odbudowy całego kompleksu.
Nie udało nam sie obejsć całego pałacu a to z powodu zimna bo delikatnie mówiąc "wiało jak  w kieleckim".
Stokrocia zaraz wiecie co do "pasia" a i Stokrotka buty miała raczej do chodzenia po ruinach nieprzystosowane.
Kilka zdjeć udało nam sie jednak zrobić, ale nijak nie oddają tego co zobaczyłyśmy tam na miejscu.



















poniedziałek, 18 lutego 2013

Spontanicznie...czyli Stokrotki podróżniczki;)

Ech brakowało mi trochę tej spontaniczności;)
Kiedy Stokroci jeszcze nie było na świecie takie pomysły zdarzały sie bardzo często, pojawienie się Małej wprowadziło troche zmian, bo wiadomo nie jest to już takie proste ze wrzucam do torby jakis ciuch i jadę przed siebie;) ale nie jste to niemożliwe, po prostu pakowanie zamianst 10 minut trwa godzinę, trzeba znaleźć nocleg gdzieś gdzie są jako takie warunki dla dziecka czyli albo kawałek jakiegoś łóżeczka, albo jakaś dostawka, trzeba w pokoju mieć czajnik i najlepiej blisko do jakiegoś sklepu, bo nigdy nie wiadomo co może być nagle potrzebne.
No dobrze koniec wywodu a teraz do rzeczy.
Mama nadzieje, że wraz z nadejściem cieplejszych dni spontaniczność Stokrotek równeiż zwiąkszy swoją aktywność i chyb ajuż sie zaczęło, bo w ten weekend spontanicznie zupełnie odwiedziłyśmy kilka ciekawych miejsc. A w drodze udało nam sie też spotkaż z blogową Myską, o czym poprzednia notka;)

Najdalszym punktem naszej drogi był Rzeszów;)
Miasto chyba trochę zapomniane, i takie szare sie wydaje w pierwszej chwili. Władze misata chyba nie są za bardzo zainteresowane jego promocją albo nie bardzo mają pomysł na promowanie miasta, a szkoda, bo miasto naprawde interesujące. Na stronach urzędowych są co prawda informacje o zabytkach ale jakoś mało zachęcające. A już nie mówie co sie wyszukuje na forach po wpisaniu hasła o ciekawych miejscach w Rzeszowie....
Nasz pobyt był krótki i nie nastawiony na zwiedzanie,  po za tym pora roku mało atrakcyjna na chodzenie z niespełna półtorarocznym dzieckiem po mieście, więc wiele zobaczyć nie zdołałyśmy ale co nieco udało nam się sfotografować, jednak jak się już gdzieś jest to się człowiek za czymś ciekawym rozgląda .

Rynek w Rzeszowie jest prześliczny, o tej porze roku i dnia był jednak trochę wyludniony ale pewnie w środku lata tętni życiem. Takie naprawde urokliwe miejsce z klimatem.

Ratusz


Rynek

W głębi widać ciekawą restaurację, napis nie do odczytania raczej z tej odległości ale szyld głosi:
ŻYCIE JEST PIĘKNE
SETA I GALARETA
Nic dodać nic ująć;)

Jest tu tez Muzeum Dobranocek do którego miałyśmy sie nawet wybrać  ale w końcu się nie udało, bo Stokrocia spaa znacznie dłużej niż zwykle;)



Muzeum Dobranocek oraz Teatr Maska
Pomnik Mickiewicza

Dom Sztuki

Klasztor O. Bernardynów

Pomnik Walk Rewolucyjnych - w wyszukiwarkach chyba najczęściej odnajdywany jako ciekawe miejsce Rzeszowa, jednak pod zupełnie inną nazwą;)


Kilka widoczków 


na miasto

z okien
 hotelu, w którym zanocowałyśmy


A tego nie znajdziecie w żadnym przewodniku turystycznym;)
Ten pałac to...ZUS 
Wybaczcie ale nie mogłam się powstrzymać;)





A w drodze powrotnej zachaczyłyśmy o Zamek Krzysztopór w Ujeździe, ale to zupełnie osobny temat;)

Spotkanie....

W piątkowy poranek weekend zapowiadał się jeszcze odrobinę nudnawo: miałyśmy siedzieć w domu, do Maluszka pojechać za wsześnie, do Babci też jechać nie chciałyśmy, niech sie nowym, ba pierwszym wnusiem, nacieszy w spokoju;)
I szast prast jak to Stokrotka: postanowiła! a to że postanowiła to jeszcze nic, pojechała!
Tuż przed wyjazdem mail z nadzieją, że Ktoś odczyta, bo nr telefonu nie miałam, a już nie było czasu na inne działania, a jakby z lekka zboczyć z trasy to można by kawę w miłym towarzystwie wypić;D
Z nadzieją, że Ktoś jednak przeczyta i odpisze ruszłyśmy w drogę.
Przeczytała, odpisała, znalazła czas, przyjechała, choć to kilkadziesiąt km i znów życie blogowe przeniosło się odrobinkę do świata realnego.

Poznałam Ją bez problemu kiedy tylko pojawiła się w wejściu, a właściwie pojawili bo nie była sama;)
Jest dokładnie taka jak o sobie pisze;)
Kochana Myska;)
Czasu nie miałyśmy dużo, Stokrocia marudzila trochę, była spiąca straszliwie ale jak mogłam nie zabrać jej na takie spotkanie?! Rozmawiać  przy takim małym marudzacym Brzdącu nie było łatwo, to też dyskusja bardzo głęboka nie była, ale cieszę sie że mogłam Ją poznać i choć dwa zdania zamienić;)
Ciocia Myska od razu spodobała się Stokroci, a kiedy wstałam żeby sie pożegnać Mała wyciągnęla do Myski ręce i nie bardzo chciała z nich zejść.
Aparat oczywiście miałam w torebce ale kto miał głowę do robienia zdjeć?!
Dopiero przy pożegnaniu, kiedy Stokrocia wtuliła sie w ramiona Myski pomyślałam zeby jakieś zdjecie pstryknąć, ale niestety nie wpałdam na pomysł, zeby zrobić to aparatem, w zwiazku z czym jakością nie grzeszy;) ale ważne co na nim jest a nie ile ma piikseli;)
Mam nadzieję, ze Myska mi za do zdjęcie głowy nie urwie;)

Proszę Państwa oto dwie Kruszynki:


piątek, 15 lutego 2013

Prezent Walentynkowy;)

O moich walentynkach nic nie będzie, bo i nie ma o czym pisać;)
Za to bedzie o innym prezencie...

Zdąrzyłam zanąć kiedy przez sen usłyszałam jakiś telefon, znaczy mój telefon, na pół przytomna patrze w ekran jak głupia i nie bardzo wiem o co chodzi. już po 23, dzwoni mąż siostry.
Szukałam w głowie jakiegoś zaczepienia ale zupełna pustka, dopiero po rozmowie "odzyskałam pamięć".

No już po wszystkim, już jest! 3950! Prawie 60cm bez 1! Wszystko w porządku. Ale mi prezent zrobiła na walentynki....
I chyba się rozpłakał;) nie mały tylko szczęśliwy tata;)

środa, 13 lutego 2013

Uzasadnienie...

ZUS....
Nie mam dziś siły i ochoty na pisanie o tym, ale pewnie jutro notka będzie.
Sąd napisał uzasadnienie.
Myska miałaś rację, przyznali się.

wtorek, 12 lutego 2013

Aktualności...

Co tu pisać? Ciężko jest.
Wyzwanie troche odwracało moje myśli od codziennosci, ale niestety Wyzwanie sie skończyło więc pora wracać do szarości dnia codziennego.
Dziś będzie krótko, bo muszę się sama ze sobą jakos uporać i wziąć w garść.
Ma ktoś jakiś pomysł?


Nie tylko u mnie jest ciężko....


Stokrocia zdrowa na szczeście, w weekend jeszcze pare fotek zimowych zrobiłyśmy wiec niech już ta zima sobie idzie...
W weekend mnie poniosło i wykonałam "górnolotne" freski na ścianie pokoju;)
Ale mina Stokroci bezcenna! Była po prostu zachwycona;)
Miałam nawet zrobić psikusa wszytskim którzy pytali o moje prace i umieścić zdjęcie najnowszego "dzieła" ;)
Dziękuje za wszytskie komentarze, odpowiem w wolnej chwili.

I jeszcze nowych słówek ciąg dalszy.
KALY- okulary
NOŚ- słoń
TASIA- ptaszek
MAJA-pszczółka
NATA-Natalia
MITO- Mikołaj
ATO- auto

niedziela, 10 lutego 2013

Dzień 7: PRZED SNEM

Z pewnościa nie będę oryginalna z interpretacja dzisiejszego dnia...
Oto ona: bo przed snem czesto przenoszę sie w inny świat.
Choć na chwilę....





Chciałabym Bardzo podziękować Uli za to Wyzwanie. Naprawde super zabawa!
I bardzo chciałąbym podziękowac wszytskim, którzy mnie odwiedzali, wszystkim, którzy zostawili komentarze oraz wszystkim, któzy czasem tutaj wrócą...
Dziękuje;)

sobota, 9 lutego 2013

Dzień 6: PASKI


Temat na dzisiejsze Wyzwanie to kolejny temat który spedzał mi sen z powiek niemal;)
Tylko o ile pomarańczowy wokół siebie znalazłam tak paski jakoś mnie nie otaczają.
Mam co prawa Klarkowy kubeczek  paski ale ile mozna te same paski fotografować.

Postanowiłam wiec poszukać natchnienia w zapisanych zdjęciach.
I znalazłam, paski jak ta la la....
Ludowe;)










Ci którzy czytają mnie już jakis czas to pewnie wiedzą co to za paski;)

piątek, 8 lutego 2013

Dzień 5: MIŁOŚĆ

A dziś temat rzeka...
Miłość...
Ja może poprzestane w takim razie na tej miłości pewnej, stabilnej, która zazwyczaj nie wywinie człowiekowi jakiegoś niespodziewanego numeru.
Miłość do dziecka, bo ta z czasem dojrzewa, zmienia sie ale ciągle jest bezgraniczna, cierpliwa, nie zazdrości, nie pamięta złego....
I pasja, coś co kochamy robić, oglądać, dotykać, coś co kochamy bez wzgledu na to jak nam wychodzi, coś, w czym sie zatracamy, zapominamy o wszystkim, coś co żyje w naszym sercu, czasem moze przydrzemnie na chwilkę gdzieś w jego kącie, ale ciągle jest żywe, czekające cierpliwie...

Dziś więc moje dwie miłości:


Luty cd...

Kto powiedział że lubi luty?!?!?!
Ja na pewno nie!
Dzis uzupełnienie wczorajszego tematu.
Kiedy robiłam wczorajsze zdjecie było szaro, brudno, a śnieg dopiero zaczynał sypać.
Dziś rano jest go pełno wszędzie. Jest biało, puszyście i malowniczo.
I ślisko.
W drodze z domu do auta czyli mniej wiecej 10 m złamałam oba obcasy...


czwartek, 7 lutego 2013

Dzień 4: LUTY JEST...

Luty jest... szary, zimny, brzydki i dla mnie zazwyczaj nieszczęśliwy....
Najchętniej wstawiłabym tu po prostu szary kolor, szary jak lutowe niebo i lutowe myśli...
Albo zdjecie poduszki, żeby przspac cały ten okropny miesiąc....
Nie mam poduszki pod reką więc na zdjeciu Luty to brudny topniejący i sypiący śnieg, rośliny, które śpią jeszcze i nie muszą na tę szarość patrzeć...


Przerażające....

Dziś atrykuł na Onecie mnie zszokował. Filmik jest okropny, lepiej go nie ogladać.
Nie rozumiem, jak sie nie nadaje do opieki nad dziećmi to po co sie pcha?!? Przecież chyba nikt jej do tej pracy nie zmuszał!
Po prostu zabiłabym te babę!
Jak słowo daje zrobiłanbym krzywde komuś kto tak by traktował moje dziecko!

środa, 6 lutego 2013

Dzień trzeci: POMARAŃCZOWY

Dzisiejszy temat w pierwszej chwili wzbudził we mnie panikę, bo jak to ORANGE?!?!
Przecież ja nie mam NIC pomarańczowego, a owoce pomarańczy też nie są moimi ulubionymi...
Tja....
Począwszy od tego ze telefon mam w Pomarańczowej sieci...
Uczelnia na której studiowałam i dalej zamierzam ma kolor wiodący/firmowy Pomarańczowy...
Sciany w moim pokoju są... zgadnie ktoś jakiego koloru? Tak oczywiście, że Pomarańczowe...
Dywan też w odcieniach Pomarańczy  z dodatkami brązu....
A ulubiony Miś Stokroci? Też oczywiscie pomarańczowy.....
Mogłabym co najmniej jeszcze kilka Pomarańczowych rzeczy w moim otoczeniu wyliczyć...
A w pierwszej chwili koro wydawał mi się obcy....

A moja interpretacja dzisiejszego tematu jest taka:





wtorek, 5 lutego 2013

Dzień drugi: ZABAWA

Dzisiejszy dzień Wyzwania to dla mnie dopiero wyzwanie:(
A niby takie proste.....
O początku wiedziałam, ze ten temat będzie dla mnie najrudniejszy.....
Tak wiec przedstawiam różne sposoby na Stokrotkową zabawę;)




poniedziałek, 4 lutego 2013

Dzień pierwszy: COŚ NOWEGO

Kiedy zobaczyłam lutowe tematy na Wyzwanie u Uli byłam przerażona. Pustka to jedyne co miałam w głowie, w poprzednim miesiącu chociaż dwa czy trzy dni widziałam od razu co chcę pokazac, teraz nic.
Nawet zastanawiałam sie czy  brać udział ale to w końcu Wyzwanie, prawda;)
Aż do dziś.
Dziś pierwszy dzień wyzwania i rano już wiedziałam co to ma być.
Choc jeszcze wczoraj próbowałam uchwycić na zdjeciu moje nowe piękne buciki;) tak to było by banalne, wiem, w dodatku buty nie chciały zapozować, no nie chciały wspólpracować i już, na zdjeciach były takie bezduszne jakieś.... i całe szczęście, bo jeszcze bym je faktycznie wrzuciła;) a tak to na wiosenne spacery bedą w sam raz do pokazania;)

Dzisiejszy temat to coś nowego.
Przedstawiam Wam zatem mój świeżutki, pachnący nowością, odebrany w sobotę Dyplom:





Jednocześnie chciałam też  się pochwalic że od soboty znów jestem nową, oficjalną studentką;)
Teraz to dopiero będzie;)


Poniedziałek....

Znów poniedziałek, nastawienie niestety odrobine inne niz w piątek, ale pracuje nad poprawą.
Weekend jak zwykle minął zbyt szybko.
W sobotę był pełen pozytywnych zdarzeń, a wczoraj troszke mielismy gorszy dzień, ale już jest dobrze.
Nowy tydzień, nowe wyzwania, nowe nadzieje...

Dziś początek nowego Wyzwania u Uli.
Za udział w poprzednim nie zdążryłam podziękować, ale końcówka była cieżka, choroba Stokroci odwróciła wszystko do góry nogami i ostatnie dwa zdjecia wstawiała na bloga Joasia;) Mam nadzieję, ze tym razem bedzie lepiej.
Fotograf ze mnie żaden, ale zabawa była rewelacyjna wiec chyba stanie się to stałym punktem na blogu.
I ile nowych osób sie poznaje...
Zazwyczaj z zazdrosią patrzę na zdjęcia pozostałych uczestników, ale mam nadzieje że z czasem i moje zdjecia nabiorą odrobiny duszy...
Tematy:



Tymczasem wracam do pracy, a notka ze zdjeciem bedzie wieczorem;)

piątek, 1 lutego 2013

Pozytywnie....

Dziś rano deszcz, chmury i kałuże do kolan nie nastrajały zbyt optymistycznie....
Poczytałam co u Was, nawet nie miałam siły komentować, aż w pewnej chwili  dostałam jakiegoś powera;)
Jestem wesoła jak skowronek, nawet patrzą na mnie podejrzliwie z czego ja sie tak ciesze;)
Mam głowę pełną pomysłów, aż normalnie mi żal że już koniec dnia i tygodnia;)
Mam nadzieje, że w poniedziałek wrócę z takim samym nastawieniem;)
Tymczasem życzę wszystkim miłego weekendowania:)

Dziś zupełnie dzieciowo...


I przyszła znów pora na post dzieciowy;)
O Stokroci znaczy, innych dzieci na razie na horyzoncie nie widać, choć nie przeczę, że bardzo bym chciała.
Ale puki, co miało być o tym, które już mam.
Stokrocia zaskakuje mnie każdego dnia czasem to jest nowe słówko, czasem to jest nowa umiejętność, a czasem to jest nowy dąs.
Tak Mała zaczęła mieć swoje "widzimisię" i np. od kilku dni nie chce ubierać niczego, co trzeba wkładać przez głowę, choć do tej pory z ubieraniem żadnych problemów nie było.
Nagle też przed wyjściem nie ma ochoty ubrać kurtki czy czapki....
Wczoraj rano przed wyjściem do żłobka jeszcze bawiła się kotem (takim drewnianym nie powiadamiać towarzystwa od zwierząt) i proszę: załóż kurteczkę idziemy ajci, jedziemy samochodem do żłobka i takie tam różne jej gadam, a ona albo udaje, że w ogóle nie słyszy, albo mówi NIE ewentualnie NIESIE (nie chce) i już.
No to założyłam kurtkę, torbę na ramie i mówię: kochanie ja idę, na pewno chcesz zostać tu sama?
Wstała i dała się ubrać. Bez słowa;)
Taka jest kapryśna ostatnio. Aż się boje pomyśleć, co to będzie, przecież ona ma dopiero 15 miesięcy!
A kiedy pojechałam po nią do żłobka, wybiegła jak zawsze uśmiechnięta z okrzykiem MAMI i na szczęście w żłobku z ubieraniem problemu nie ma, ubiera się chętnie i grzecznie.
Przyszła też mama po Zosię ( o matko mówię Wam to jest dopiero chimerka- ma ze 3 latka, ale wychodzenie zajmuje im ok 20-30 minut. Zosia najpierw ucieka, później nie chce się ubrać, później chce koniecznie zabrać do domu jakieś zabawki, a czasem położy się na podłodze i płacze, bije rękami i kopie podłogę, albo sobie leży i już- nie codziennie, ale zdarzyło się i tak, a buzia Aniołka;) hi hi)
Zosia dziś scen żadnych nie robiła, choć nie wiem, bo my wyszłyśmy a one jeszcze nie zaczęły się ubierać.
Ale do rzeczy.
I tak sobie ubieram Stokrocię, zawsze wtedy pytam, co robiła? - Jeszcze oczywiście nie odpowiada, ale pytam czy śpiewała? Czy tańczyła? Czy rysowała i czasem nawet zdarzy się usłyszeć TAK, i dzisiaj tak mi przyszło do głowy i mówię do Małej: Zobacz tam jest Zosia, powiedz Zosia Ona: JOSIA. To idąc za ciosem jak tak dobrze idzie a powiedz Basia: BAZIA, a Kasia? KASIA.
A mojego imienia nie chce wymawiać mówi wtedy MAMA lub MAMISIA;)
Za to swoje wymawia rewelacyjnie już od dawna, a nawet czasami odmienia;)
A wieczorkiem bawiła się na podłodze tablicą do rysowania, czyli nieustanne PIŚ PIŚ, co chwila słychać MISIA, KOTA, MUUU, ( czyli narysować misia, kota, krowę) a w pewnej chwili przyszła do mnie i mówi: OPA (chcę na kolana) i pokazuje  na komódkę i mówi IŚ, MAMA IŚ. W ogóle nie kumam, o co jej chodzi, pytam:  gdzie chcesz iść? ( że niby IŚ to może iść?) słyszę: NIE, więc  pytam dalej: co ci dać kochanie? Na komódce leży kilka kartek, składana książeczka. Podaje książeczkę, ale znów słyszę NIE, Szukamy dalej: jest jeszcze domek "zimowy” z lampeczka podaje i znów NIE, IŚ SIOOSIA. Patrzę na komódkę jeszcze raz, rzeczywiście jest tam jeszcze mała malowanka ze zwierzętami leśnymi. Podaje i w końcu słyszę śmiech i TAK!
I oglądamy na pierwszej stronie: IŚ! (lis)Lis LIŚ!
I jeszcze jedna sytuacyjka.
Jak Mała nie chce się ubierać to staram się zagadać ją czymś, zająć na chwile jej uwagę i któregoś dnia, przy porannym ubieraniu odpytuje o odgłosy zwierząt: kot, krowa, pies itp., ale jak mi się zwierzęta skończyły to trzeba było zacząć od nowa i pytam Stokrocię: a jak wola kotek? A ona ze złością MUUUU!
Nie pytałam więcej;)

A załączam tego kota, co to się nim Stokrocia lubi bawić, żeby nie było.