niedziela, 27 listopada 2011

Wracam do siebie chyba...

W ubiegłym tygodniu byłam u gina.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku, kochać się tylko jeszcze nie mogę przez pare dni;( buu
ale powiem Wam w tajemnicy że już i tak sie trochę pokochaliśmy, tak troszke tylko;)
Ale ja nie o tym.

Spotkałam się też ze swoją położną z porodu, Asią.
I pytam jej się:
-A przy nastepnym dziecku to jak się tnie?
-W tym samym miejscu, wycina się bliznę która jest.
-Kurde, a nie można by jakiegoś suwaka wstawić?

sobota, 26 listopada 2011

Humorowo...dla Oli.

Przegladałam rano lokalną prasę i tak mi się w oczy rzuciło to, co przepisałam poniżej.
I jakoś tak mi się o Oli pomyślało, więc Olu, to tak na panienski dla Ciebie:

Z PAMIĘTNIKA ŻONATEGO MĘŻCZYZNY

PONIEDZIAŁEK 07.06.

Żyję. Wciąż żyję. Mój lekarz mówi, że to cud. Wczoraj pokłóciłem się z żoną. Smęciła mi i smęciła to jej powiedziałem w końcu:
- Gadaj sobie do woli. Mnie to i tak lewym uchem wpada, a prawym wypada.
Dziś lekarz założył mi opatrunek na prawe ucho, a żona powiedziała, że mi już teraz nic nie wypadnie. Do lekarza ze mną poszła cholera jedna. Przy okazji tego ucha o niestrawności mojej żeśmy gadali i lekarz mnie pyta:
- A zgagę Pan ma?
No to mu mówię:
- A co nie widać?
Tylko po cholerę się na nią patrzyłem? Tym razem unik się nie udał i dodatkowo szycie brwi miałem.

SOBOTA 12.06

Szczerość jest przereklamowana. Z babami nie ma co szczerze w ogóle gadać. Wczoraj mojej żonie przyszło na jakieś czułości. Leżymy sobie, a ona do mnie z tekstem:
- Ty w ogóle nie jesteś o mnie zazdrosny!
- Jestem....
- Ciekawe, a co byś pomyślał, jakbyś się dowiedział, że cię zdradziłam z twoim najlepszym przyjacielem?!
- Że jesteś lesbijką...
Brew nie zdążyła się zagoić. Miałem drugie szycie i o dwa szwy więcej.
Do trzech razy sztuka?

PONIEDZIAŁEK 28.06.

Facet to nie powinien okazywać swojej radości. Byłem na imprezie z kolegami. Impreza jak impreza. Trochę popiliśmy, rozochocony wróciłem do domu. Trochę nawalony i radosny. Chciałem się podzielić tą radością więc klepię starą w dupsko z uśmiechem i wołam:
- Ty jesteś następna grubasku ...
Nie zdążyłem dokończyć zdania, a ze szpitala dopiero dziś mnie wypisali.

SOBOTA 03.07.

W poniedziałek idę do dentysty zobaczyć, czy implant jedynki mi się będzie trzymał. A wszystko przez te perwersje. Że też ludziom takie durnoty do głowy przychodzą. Wracam zjebany z pracy, żryć się chce, wchodzę do chałupy, a moja stara stoi w drzwiach sypialni, oparta o futrynę, cała w lateksie i kręci pejczem.
To się pytam:
- Co na obiad Batmanie?!!
Obiadu nie było, a przynajmniej ja nie miałem, obudziłem się dopiero dziś po śniadaniu.

CZWARTEK 08.07.

Czas to ma destrukcyjny wpływ na moją osobę. Dziś dostałem w ryj za spóźniający się zegar. Czy to do cholery moja wina była, że się spóźnił? Wchodzę do domu, a żona mi od drzwi smęci:
- Wiesz, dziś jak przechodziłam w przedpokoju to zegar spadł tuż za mną.
- Zawsze się spóźniał - odpowiedziałem szybko.
Kurde, za szybko. A niby czas to pieniądz. Mnie to kosztowało pięć stów za remont górnej trójki.

PIĄTEK 16.07.

Czy wszystkie kobiety mają kompleksy na tle cycków? Wczoraj kupiłem parę płyt DVD. Mieliśmy z kumplami wieczorem pooglądać u Zenka.
Żona się pyta po cholerę kupiłem płyty skoro DVD nie mam? No to ja się zapytałem po cholerę kupuje staniki? Ta brew to mi się chyba nie zagoi.

WTOREK 20.07.

Ja to kobiet nigdy nie zrozumiem. Na przeprosiny za te staniki kupiłem żonie kwiaty. Wchodzę do domu. Całuję ją w policzek z uśmiechem. Wręczam kwiaty, a ta drze się na mnie:
- Tak, Tak! Teraz może będę nogi rozkładać przez tydzień??? Co???!!!
Na to ją pytam grzecznie:
- A dlaczego? To wazonów już nie mamy??
No i za kwiaty dostałem po ryju. Teraz wiem czemu faceci nie kupują żonom kwiatów. Mają kurde rację.

Siedem lat oczekiwania....

Wczoraj przyszła na świat mała Tatianka.
Tatianka jest długo wyczekiwanym dzieciątkiem swoich rodziców.
Przez siedem lat usilnie starali się aby pojawiła się na świecie.
W końcu po tylu latach, po kilku nieudanych podejściach do in-vitro, po litrach wybranych zastrzyków i kilogramach połkniętych tabletek, wczoraj pojawiła się na swiecie.
Jest mała, waży poniżej 2500kg, ale jest silna i jesteśmy wszyscy dobrej myśli.
Razem przeżywałyśmy nasze ciąże rózniące się tylko o 6 tygodni, choć były one zupełnie inne.
Moja w zasadzie bez problemowa.
Ta druga od początku na lekach, zastrzykach i w łożku.
Ale sie udało.

wtorek, 22 listopada 2011

Porodowo 3

To juz ponad miesiąc najwyższy czas o tym napisać;)

Kiedy na wyciagnięcie ręki dzialy sie takie "dramatyczne cuda" przejeta tym wszystkim nawet nie zauważyłam kiedy skurcze zaczeły być odczuwalne. Dopiero, kiedy już było po wszystkim na sali operacyjnej  i położna wróciła do salki obok wypełniać dokumenty, zorientowałam się, że taka młoda dziewczyna w niebieskim  kitlu dziwnie mi sie przygląda. Owa dziewczyna to była chyba jakaś stażystka anestazjolog, bo później kiedy już byłam na stole to pani "znieczulajaca właściwa" pokazywała jej co i jak i opowiadała co robi, a ona stała przy mojeje lewej dłoni i obserwowala w trakcie zabiegu monitory. A przyglądala mi się dziwnie chyba dlatego, że kiedy te skurcze zaczeły być odczuwalne to oddychałam, tak wiecie porodowo, nie chodziłam do szkoły rodzenia więc nie wiem skad mi się to wzieło, moze stąd, że koleżanka kiedyś powiedziała mi: pamiętaj o oddychaniu to bardzo pomaga przy skurczach, i jakoś tak samo przyszlo to oddychanie. I prawda pomaga bardzo w zmniejszniu tych bóli.
Kroplówka spłynęła, salę posprzątano, dokumenty wypełniono więc Pani Asia przyszla do mnie.
Leżałam na tym stole już ponad trzy godziny i przyznam szczerze, że najwiekszym moim marzeniem w tamtym momencie było pójście do łazienki;) na co Asia zupełnie się nie zgodziła. Powiedziała, że musi założyc mi cewnik. Bałam sie tego, bo nie bardzo wiedziałam czy to nie boli i w ogole to po co mi to? Asia powiedziała że jest to konieczne z uwagi choćby na to leżenie 24 godziny po operacji, a po za tym, że jest to bardzo ważne dla obkurczania się macicy.
I rzeczywiscie tak jak powiedziala zrobiła to bardzo szybko i bezboleśnie, nawet nie wiedziałam kiedy. Nie ma sie więc czego bać i potwierdzam, że ze względu na to leżenie nie wyobrażam sobie jak moglabym być bez tego ustrojstwa.
Zejście ze stołu z tym "kabelkiem", po tych trzech godzinach leżenia w bezruchu i z moim ogromnym brzuchem bylo znacznie gorsze niż wejście...
I zaprowadziły mnie na blok...
Usiadłam na stole, pod nogi podsunięto mi jakiś stołeczek, przyszła Pani anestazjolog i wytłumaczyła mi na czym polega znieczulenie, pokazała jak mam się schylić i w którym miejscu bedzie wkłucie no i oczywiscie, powiedziała, że nie wolno się poruszyć.
Po chwili poczułam delikatne ukłucie na kręgosłupie i w tym momencie lewa reka i lewa noga samoistnie mocno drgnęła.
A teraz przypomnijcie sobie mój straszny sen  ciążowy i spróbujcie sobie wyobrazić jakie miałam myśli w tamtym momencie. Przecież miły być komplikacje już przy znieczuleniu, no i są.
Myślałąm, że zemdleję, ale anestazjolog uspokajała, że trafiła w jakiś nerw, że jest w porządku i że jeszcze raz będzie się wkłuwać w to samo miejsce. Tym razem poszło już dobrze, a całe to wkłucie naprawde nie boli bardziej niż zwykły zastrzyk.
Po wkłuciu usłyszałam, że mam sie natychmiast położyć, bo za chwile będzie to już niemożliwe. Z pomocą obecnych Stokrotka ułożyła się na stole.
Od tego momentu wszystko toczyło się już błyskawicznie:
Zaraz postawili mi parawan, chyba  żebym nie podgladała  co mi robią;) hi hi.
Tylko zamaskowane twarze lekarzy zza tego parawanu było widać, po prawej stronie przy głowie miałam anestazjolog, która coś do mnie mówiła prawie bez przerwy, po lewej panienke, co to przyglądała mi się wcześniej, rękę nie wiem kiedy przypięli mi do tego śmiesznego wypustka od stołu, co chwile czułam jak zaciska mi się na ręku ciśnieniomierz.
Kiedy lekarze za parwanem pochylili się nade mną pomyślałam sobie, że jeszcze niech mnie nie kroją, bo przecież ja wszystko czuje;), ale wydawało mi się tylko, bo nic nie czułam, tylko takie dziwne mrowienie.  
W pewnym momencie poczulam jak mi jest strasznie niedobrze, przerażona byłam, że jak zacznę wymiotować to się udusze tak na płasko i mówie do pani anestazjolog że mnie mdli, na co ona zapytała te panne, co przy aparaturze stała, o ciśnienie i coś jej kazała podać, przeszło natychmiast.
Chwilę później anestazjolog podała mi maske z tlenem i kazała oddychać, żeby dotlenić dzieciątko.
Po chwili usłyszałam:
-Jeszcze chwila, proszę ostatni wdech tlenu, mocno.
i:
-Mamy ją.
Zobaczyłam maleństwo zza tego parawanu, taka maleńka, bardzo niebieska i zaczęła natychmiast krzyczeć jak szalona. Lekarz oddał ją w ręce Asi, a ona podsunęła mi Maleństwo do ucałowania, a dokładniej maleńką śliczną stópkę;)
W tym momencie było mi już wszystko jedno co ze mną robią, strasznie fajne uczucie taki bezgraniczny spokój i szczęście i nic już nie było ważne, tylko ona. Przerażona byłam trochę kolorem skóry mojego dziecięcia, bo taka bardzo niebieska była, ale kiedy słyszałam jak płacze to wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Dostała 9,9 punktów APGAR, za ten kolor skóry właśnie) Po chwili usłyszałam wagę i długość maleństwa. Asia przyniosła mi Stokrocię jeszcze raz na chwilę do przytulenia i odniosła na salę noworodków.
A ja byłam ciągle na stole, ale za cholere nie pamiętam co mi tam wtedy robili, pewnie zszywali i takie tam, ale nic z tego nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam dopiero moment kiedy ze stołu przenosili mnie na łóżko a później odwieżli mnie gdzieś, nie wiem gdzie, bo widziałam tylko przesuwajacy sie sufit nad głową, ale to pewnie jakaś pooperacyna sala była. Na brzuch położono mi lód ale jeszcze nic nie czułam. Później pani Asia przyniosła mi telefon i poszła zrobić Stokroci zdjecie, żebym choć w taki sposób mogła ją mieć przy sobie;)

I będzie jeszcze poporodowo, ale już krótko;)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zdjęcie miesiąca...

A teraz proszę Państwa ogromna prośba:
Zdjecie córci naszej blogowej koleżanki bierze udział w konkursie na zdjecie miesiąca.
Na razie jest na piątym miejscu.
No chyba nie pozwolimy, żeby Anielcia nie wygrała?!

Link do bloga mamy:
http://panna-izabelle.blog.onet.pl/
Link do zdjęcia konkursowego:
http://emaluszki.pl/galleriesPoll

Żeby oddać głos trzeba sie zarejestrować, ale to trwa naprawde chwilkę;)

Będzie długo... o położnych, pediatrach, łańcuszku od smoczka i kilogramach

Miało być o kilogramach, no to będzie, ale później.
Ale najpierw o Stokroci.
Dobrze, że jednak poszłam wtedy na tę wizytę z Małą, po czuję się spokojniej no i widzę poprawę, już w nosku jej tak nie świszcze i kaszelek ma bardzo rzadko. I nie marudzi, a się bawi, śmieje i próbuje dzióbek do mówienia układać;)
Dziś  rano z godzinkę leżała na leżaczku i uśmiechała się do szeleszczącej książeczki i próbowała ją dotknąć, patrzyła też z ogromnym zainteresowaniem w okno, a mama mogła w tym czasie ubrać się i umalować, znieść rzeczy do samochodu, przygotować mleko dla Małej, a nawet zjeść śniadanie.

Co do pediatrów, a właściwie służby zdrowia.
Nie mieszkam tu od zawsze, a od kilku zaledwie lat. Nie byłam tu nigdy u lekarza, więc nie znam ani żadnych lekarzy, ani nawet przychodni, ale kierując się opiniami znajomych jak również opiniami w internecie wybrałam dla Stokroci przychodnię.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Stokrocię zgłosiłam do przychodni telefonicznie, nie musiałam nigdzie iść i nic podpisywać. Drugie pozytywne zaskoczenie, to to, że jeszcze tego samego dnia oddzwoniła do mnie położna, żeby umówić się na pierwszą wizytę do małej. No i na tym jak na razie koniec pozytywów.
Na wizytę położna a i owszem przyszła, ale za cholerę nie mam pojęcia jak się owa Pani nazywa, przedstawiła się tak szybko, że nie zapamiętałam, byłam pewna, że w tych dokumentach, które przeglądała i uzupełniała zostawi mi jakąś wizytówkę, albo, że chociaż podpis jakiś będzie, ale niestety nie.
Po za tym wydawała się chyba kompetentna, powypełniała dokumenty (a było tego, że ho ho) no i ... Padło nieśmiałe pytanie: bo ona powinna na tych wizyt pięć przyjechać, ale czasami to mamy się godzą podpisać te cztery wizyty od razu... Czujecie?! Za nasze pieniądze, które płacimy na służbę zdrowia, i jeszcze narzekają?!- Żeby nie było, nie tyczy się to wszystkich, a tylko tych nieuczciwych, bo wiem, że tacy naprawdę są. Podpisałam te cztery razy, po co mi po takiej położnej, która tak do swojej pracy podchodzi. Ale umówiłam się z nią mimo wszystko, że gdybym miała jakieś pytania czy gdyby coś się działo to mam dzwonić a ona przyjedzie. Dobre i to, ale mam nadzieję, że korzystać nie będę musiała. 
A może wszyscy tak robią a ja się czepiam bez sensu?
Następnego dnia była wizyta pediatry. Pani dr okazałą się być bardzo miłą osobą i z dobrym podejściem do dzieci. Dopytałam ja od razu czy pracuje też prywatnie, czy przyjeżdża na wizyty, bo czasem może być potrzeba wizyty bez kolejki, "na już" albo do domu. Otrzymałam wizytówkę. No i OK. Do wizyty pani dr zastrzeżeń nie mam. Później się okazało, ze to taka miejscowa "sława", znaczy ze wszyscy ja chwalą, jako lekarza, więc cieszyłam się ze mogę mieć Stokrocię pod taka opieka a chociażby i odpłatnie, to przecież warto.
Ale jak wiecie w piątek sytuacja z Małą byłą taka, ze ja potrzebowałam wizyty na już, tak żeby niekoniecznie stać z tak małym dzieckiem w poczekalni pełnej ludzi, wiec dzwonię do pani dr. 
Odrzuciła połączenie, myślę sobie pewnie nie może, zadzwoniłam za pół godziny, za godzinę to samo. Zadzwoniłam ok 12. Odebrała i poinformowała mnie, ze właśnie kończy dyżur w przychodni i już nas nie przyjmie, a później też nie może i w sobotę tez nie, czyli proszę przyjść w poniedziałek.
No cholera, zamurowało mnie. Podziękowałam i tyle. 
No i nie wiem czy taka "sława"co to nie ma czasu dla dzieci to jednak dla mojego dziecka dobra będzie.
I zaczęłam szukać po forach jakiegoś lekarza. Znalazłam, zadzwoniłam. Bez problemu się umówiłam.
I tylko opinie na temat tej lekarki są różne, ale wiadomo ile ludzi tyle opinii, wiec zobaczymy.
Na razie pani dr wywarła na mnie pozytywne wrażenie.
Obejrzała Małą z każdej strony, osłuchała. I usłyszała szmer w serduszku. Ani w szpitalu, ani poprzednia pani dr nic o szmerach nie mówiła wiec się trochę zmartwiłam, chociaż pani dr powiedziała, żeby się na razie nie przejmować, bo prawdopodobnie do trzeciego miesiąca  szmer ustąpi, że za dwa miesiące na sprawdzenie i jeśli szmery będą to wtedy zrobimy usg serduszka, ale na razie mamy czekać.
No i czekamy.
I nie wiem jak to z tym pediatra będzie, ludzi u tej pani dr było sporo wiec może jednak też jest dobra?

Branie syropków to dopiero historia. 
Stokrocia znacznie szybciej wypluwa leki niż ja jej podaje. Ale jak przyśnie podczas picia mleczka to daje się oszukać;) 

Wczoraj hitem zabawy był łańcuszek od smoczka, który wczoraj doczepiłam jej pierwszy raz. Ogromną frajdę sprawiało małym rączkom plątanie paluszków w plastikowy niezbadany jeszcze obiekt. Tylko nie mogła zrozumieć, czemu ciągle ten smok jej ucieka z buzi, więc co jakiś czas zabawę psuł grymas niezadowolenia na malutkiej twarzyczce;)

No to teraz o kilogramach.

Trochę dołka złapałam, bo w żadne prawie ubrania ciągle nie wchodzę. Przejrzałam wczoraj szafę, ciążowe ubrania odwiesiłam i ku mojej wielkiej rozpaczy niewiele jest rzeczy, w które się wbiję;(
A dziś czarę goryczy przelały kozaki na szpilce, które na łydce się nie dosuną, żeby nie wiem, co;(
Cóż się dziwić: w czasie ciąży Stokrotka przytyła 23 kg- sama się zdziwiłam, że tak mało, bo mi się wydawało, że z pięćdziesiąt chyba. ;)
Na razie ubyło mi 12, ale że przed ciążą nie ważyłam tyle, ile bym chciała, to do zrzucenia mam teraz 26. Dużo, wiem. 21 też mnie zadowoli, ale nie mniej.
Tak, więc, drogie koleżanki wypowiadam wojnę moim kilogramom przed i po ciążowym.
Musze to zrobić publicznie, bo będzie mnie to, mam nadzieję, motywować.
Kiedyś Połówka wypatrzył gdzieś "dietę cud" i nam kupił. Trochę sceptycznie się odnosiłam do niej, zmodyfikowałam ją trochę pod siebie i okazało się, że naprawdę była rewelacyjna i prawie nie mecząca- największą dla mnie męczarnią było nie jedzenie po 18 i nie jedzenie w restauracjach. Ale działała super. A jak widać efekty to naprawdę się człowiek motywuje. Zrzuciłam wtedy 13 kg, ale nie pamiętam, w jakim czasie. W każdym razie zmiana była baaardzo widoczna. Zamierzam wrócić do tej diety i zobaczymy czy i tym razem efekty tez będą takie spektakularne;)

I jeszcze poruszę temat pasa poporodowego.
Pytałam położną, kiedy była u nas na wizycie, od kiedy ja ( po cc)  taki pas mogę nosić i czy w ogóle nosić?
Odpowiedziała, że jeśli brzuch nie będzie mnie bolał to mogę nosić już, i że stopniowo zwiększać czas noszenia, jak nie bedzie bolalo to chodzic jak najwiecej.
I już miałam założyć go prawie, kiedy zadzwoniła pani Asia- położna, która byłą przy porodzie. Pytała, co u nas, a ja zapytałam, co ona o tym pasie myśli czy już mogę. Na co ona, że nie, że w żadnym wypadku, bo sobie krzywdę zrobię i że na zrzucenie brzuszka po ciążowego to nie pas jest dobry a tylko ćwiczenia, głównie brzuszki, bo pas powoduje, że mięśnie się rozleniwiają, a ćwiczenia sprawia  że będą sprężyste, że brzuch naturalnie się "wchłonie" i jednocześnie pozostanie w dobrym stanie.
Ja chyba jednak bardziej ufam Pani Asi, dlatego, puki, co, robię brzuszki.

sobota, 19 listopada 2011

Humorowo...

Pewien rozwiedziony facet, szczęśliwy, że po 15 latach kończy się jego comiesięczny obowiązek płacenia alimentów, powiedział do swojej córki :
- Dziecko drogie, weź ten czek i wręcz go swojej matce. Powiedz jej, że to jest ostatni czek jaki ode mnie dostanie w swoim życiu. Proszę Cię też, żebyś potem do mnie przyszła i opisała mi wyraz jej twarzy i reakcję...
Dziewczyna wzięła czek i pojechała do matki, po jakimś czasie wróciła...
- I co!? Jak zareagowała? - niecierpliwił się mężczyzna.
- Kazała Ci powiedzieć, że nie jesteś moim ojcem...

piątek, 18 listopada 2011

Po wizycie

Po wizycie:
Jest ok, mały katar, ale nie ma zmian w oskrzelach.
Dostałyśmy syropki i będzie OK.
Szczepionka wygląda tak jak powinna.

Ale na ten temat pediatrów chciałabym napisac wiecej i jesli tylko znajde czas to uzupełnie notkę.

Kaktus...

Z innej beczki:
Stokrocia śpi a ja robie porzadki.
I na oknie znów zauważyłąm mojego kaktuska, któremu ewidentnie coś jest.
Czy ktoraś z zawsze pomocnych koleżanek zna sie może na kaktusach?
Może jest jakaś miłośniczka bo pomocy potrzebuje, a własciwie moje kaktuski.
Nie wiem co im sie dzieje, a bardzo mi na nich zależy, znaczy żeby sie miały dobrze, aone są jakies ususzone i mają jasne plamy;(
Wrzucam zdjecie może ktoś wie co to może być?

Wizyta

O 19 mamy wizytę u pediatry.
Mam nadzieję, że jednak trochę przesadzam i że to nic poważnego.

A noc przespała super. Zasnęła o pólnony, obudzila się o 5.30, zjadła i spała do 9.

czwartek, 17 listopada 2011

Noc...

Chyba dziś czeka nas ciężka noc.
Stokrocia od południa jest bardzo niespokojna, przysypia tylko na kilka kilkanaście minut, glośno płacze i tylko mamine ręce pomagają na jakis czas się uspokoić.
Najpierw myślałam, że może to jakieś przeziębienie czy wirus może, podgody nie najlepsze ostatnio, a Stokrocia bywa na dworze codziennie choćby na chwilkę, ale przypomnialam sobie, że w szpitalu jeszcze neonatolog mówiła, ze po pierwszej szczepionce dzieci do trzeciego miesiąca mogą mieć jakieś dolegliwości z tym związane, no i przy kapieli okazało sie, że rzeczywiście rączka Stokroci w miejscu szczepionki jest zaczerwieniona i lekko opuchnięta, i pewnie to z tego powodu jest taka marudna i placzliwa, ale chyba dla swietego spokoju wybierzemy się jutro do pediatry, żeby Małą dla pewności osłuchała.

O leżaczku, wstręcie do leżenia na brzuszku i nie-laktacji...

Przybieglam tylko powiedzieć, że obie Stokrotki są, czują sie dobrze i tylko czasu mają jakoś ciągle za mało. Ciekawe czemu?

Stokrocia rośnie, jest ciągle bardzo grzeczna, ale ostatnio przestala lubić leżenie na brzuszku, a nie dobra matka nie daje za wygraną i meczy biedne dziecko, które niestety placze wtedy jak oszalałe;(
serducho mi sie kroi, ale przecież to dla jej dobra na brzuszku musi troszke poćwiczyć.

W weekend znów byłyśmy u Dziadków i trochę odpoczęłyśmy sobie. Miałyśmy też troche gości, Stokrocia ma więc nowy reczniczek, nowy kocyk i kilka par śpioszków;) Dostała też trochę "pieniążków" zakupiłam więc Stokroci leżaczek i już sie nie mogę doczekać kiedy przesyłka dotrze.

A z takich mniej fajnych spraw:
Niestety mam problem z laktacją i Storkocia właściwie pije już tylko Bebiko. Ja karmie ją już tylko raz w ciagu dnia i raz w nocy, ale nie najada sie nawet na trzy godziny i o butle płacze wcześniej.
Troche mnie to zdołowało, nie pomogły żadne sposoby: bawarki, herbatki ziołowe, piwo karmelowe, plakalam i ja i Mała- ja z bezsilności a Mala z nerw i głodu, ale cóż widocznie nie dane mi być matka karmiącą czy jak to tam leciało. I tak bardzo się ciesze, że chociaż te cztery tygodnie mogłam ja karmic piersią i że moglam poznac jakie to jest cudowne uczucie. Butla to juz jednak nie to...

A nastepnym razem napiszę o kilogramach które zostały i którym zamierzam wypowiedziec wojnę;)

czwartek, 10 listopada 2011

Porodowo cd.

Leżałam sobie na tym stole, wykres KTG rzeczywiscie był "zróznicowany".
W kroplówce podano mi sól.
Po odpowiedzi na kilka pytań i podpisaniu zgody na operacje, usłyszałam polecenie doktora żeby wezwać anestazjologa.
I nagle zadzwonił telefon, a że byłam tuż obok więc słyszałam rozmowę. Właśnie karetka przywiozła dziewczynę z krwotokiem. Zamieszanie sie zrobiło straszne.
Wszyscy biegali, ktoś dzwonił że mają zorganizować  krew grupy AB+.
Słyszałam, że tej dziewczynie odkleja się łożysko, że jest zagrożenie życia.
I że jakiś problem z tą krwią ale już jedzie.
Że trzeba chwile zaczekać na wyniki badań.
W całym tym zamiesznaniu przyszla do mnie pani Asia.
-Musimy operować inną pacjentke, niestety jest poważne zagrożenie życia jej i dziecka.-powiedziała.
-Tak wiem, słyszałam.
Dostalam kolejną kroplówke z solą.
Chwilę później z informacją, że najpierw bedą ratować przywiezioną pacjentkę, odwiedził mnie również lekarz.
A później słyszałam pytania zadawane tej dziewczynie.
I telefon z wynikami tych badań.
I hasło, że mogą operować.
I nagle taka cisza.
Wszyscy na sali operacyjnej.
Tylko jakies pojedyncze słowa, głosy.
Kilka minut później było slychać płacz dziecka.
Mnie też łzy płynęly po policzkach.
Udało się.
Objęłam swój ogromny brzuch i powiedzialam Stokroci, że za chwilę my też bedziemy już razem.
A właściwie osobno...

wtorek, 8 listopada 2011

Sen ciążowy

Jeszcze w czasie ciązy pytaląm Was, czy miałyście jakieś straszne sny w ciąży i pocieszałyscie mnie ze to normalne i że takie sny nic nie znacza, że to tylko nerwy, strach przed porodem, przed nieznanym.
Dzis mogę to potwierdzić z całą pewnością, że tak właśnie jest.

Chciałąbym Wam opisac ten sen, który tak mnie zdołował wtedy, płakałam po nim całą niedzielę,  do nikogo sie nie odzywałam tylko przed oczami miałam ciagle ten sen, musze go opisać, bo to wazne równiez dla opisu porodu.

Więc pierwsze plany na cc były na sobotę, nie ma znaczenia którą, ważne, ze tydzień przed tym własnie wyznaczonym dniem miałam ten okropny sen.

Ciężarne koleżanki uprasza się o pominięcie fragmentu opisu snu, a przeczytanie tylko ostatniego akapitu;)

Śniło mi się, ze byłam na jakiejś imprezie, jakieś imieniny czy coś takiego.
I była tam taka dziewczyna, ona bylą niepełnosprawna i podobno miała dar przepowiadania przyszłości i wszyscy obecni na tej imprezie byli o tym zupełnie przekonani i odnosili sie do niej z ogromnym szacunkiem.
I ona podeszła do mnie i powiedziała ze musi mi coś powiedzieć, bo uważa, że powinnam to wiedziec zeby ten czas wykorzystać.
Bałam sie okropnie co mi powie, a ona mówi:
-Chyba wiesz co chce ci powiedzieć, przykro mie ale niestety ale nie przeżyjesz tego porodu.
-Ale czemu? Co się stanie?-dopytywałam
-Będą powikłania juz przy znieczuleniu, nie uda sie ciebie uratować.
-A dziecko?-musialąm wiedzieć
-Też nie, za późno bedzie, nie uda sie.
-To ja przecież wcale nie musze mieć tego cc, mogę urodzic naturalnie.-próbowałam
-Niestety to nic nie zmieni, Zameczycie sie wtedy obie, a lekarze nic nie bedą mogli zrobic, żeby wam pomóc. Nie ma na to sposobu, tak po prostu ma być.

Obudziłam się z płaczem i nie moglam sobie z tym snem poradzić, był taki realny, okropny.
Ale jak widać jesteśmy tu obie ze Stokrocią więc jak widać takie sny naprawde nic nie znaczą, choć potrafią skutecznie popsuć humor, a nawet napędzić porządnego stracha.

sobota, 5 listopada 2011

Porodowo po raz pierwszy;)

 Biłam sie trochę z myślami pisać o porodzie czy nie.
No bo to jednak takie osobiste.
Ale przecież Wy też jestescie moje osobiste koleżanki;)
Troche to jednak tak jakby cos niesamowicie wlasnego, osobistego pokazywać światu.
Pozwólcie wiec, że gdybym się z tym bardzo źle czuła, to usunę te notki na temat porodu.
Bo będzie o wszystkim i bardzo osobiście.
Bo albo opisać wszystko, albo nic.
Tak pamiętnikowo, bo chciałabym kiedyś móc tu wrócić, przeczytać przypomnieć sobie wszystko, bo czas tak szybko biegnie,  a bloga traktuje chyba trochę jak pamiętnik

Ale że mam troche ograniczone możliwości internetowo- czasowe to pojawi się to w kilku częściach.

No więc, część pierwsza bedzie opisem podróży do szpitala.

Przyjście na świat Stokroci wspominam bardzo dobrze.
 Dzieciątko moje przyszło na świat przez planowane cesarskie cięcie, dlatego mniej sie stresowałam, do szpitala jechałam,chyba nawet można powiedzieć,  że wyluzowana.

Umówione byłyśmy w szpitalu na konkretna datę i godzinę.
Położna zaleciła abym rano porobiła troche zakazanych do tej pory rzeczy, co by akcję troche sprowokować, no więc od rana robiłam wszytko co w ciąży było mi zakazane czyli najpierw bardzo ciepła kąpiel w wannie a później ... . 
W każdym razie zalecenia wykonane wiec się troche ogarnęłam i w samochód.
Tak tak, nie myslcie sobie że ktoś mnie wiózł, oczywiście, że sama pojechałam. Czułam sie dobrze, nic sie nie działo. Postanowiłam, że w razie gdyby cokolwiek zaczęło się dziać to się po prostu zatrzymam i zadzwonię na pogotowie, ale miałam nadzieję, że tak czy inaczej dwie godziny drogi to spokojnie dam rade dojechać bez niespodzianek.
Nawet w miarę rozluźniona byłam, jakoś tak już podchodziłam, że co ma być to i tak będzie, chciałam mieć już Małą obok siebie a poród za sobą.
Z resztą co by nie mówić chyba już nie miałam innego wyjścia;)
No i tak sobie jechałam sluchając ulubionego radia, jakaś taka dziwnie wesoła i spokojna.
Pojechałam jeszcze po drodze do ulubionego kosciółka, znaczy po drodze to zupełnie nie było, ale tak sobie zaplanowałam, że koniecznie chce tam pojechać, a później już prosto do szpitala.
Nawet całkiem fajnie sie jechało, na drogach dziwnie luźno było, może pora taka. Ale przed samym miastem do którego się udawałam... korek.
No i ups.
Bo umówiona godzina się zbliża, a ja jeszcze muszę zostawic samochód i jechać do koleżanki, no bo przecież jak powiem, że sama samochodem przyjechałam tyle kilometrów to położna sie przewróci;)
Ze 40 min w korku stałam, ale w końcu i tak okazało się ze byłam przed czasem, zostawiłam auto, wsiadłam do koleżanki samochodu i pojechałysmy na izbę przyjęć.
Przebrałam się i poszłam na oddział.
Koleżanka zabrała moje ubrania i pojechała.
Kiedy juz tam trafiłam, byłam trochę przerażona, bo trafiłam prosto na sale operacyjną.
Pierwszy raz widziałam tę salę tak "na żywo" wiec trochę tak nieswojo mi się zrobiło.
Zielone płytki na ścianach, śmiesznie wąski stół, jakaś aparatura i sławna lampa nad stołem - tyle zapamiętałam.
Obok sali operacyjnej było takie pomieszczenie przejsciowe trochę, z dwóch stron tego pomieszczenia były wejscia na salę, byłu tam dwa biurka i regały z jakimiś dokumentami - jak sie później domysłiłam w tym pomieszczeniu uzupełniało się dokumentacje medyczną;)
Z tego pomieszczenia też były drzwi do innej, małej sali na której stał też śmieszny stół, taki wysoki z podpórkami na stopy, obok był stoliczek i w zasadzie nic więcej. Do tej salki właśnie mnie przyprowadzono i kazano wdrapać się na ten smieszny stół. Wysoki był bardzo, nie wiem jak nizsze dziewczyny dają radę na niego wejsć, bo mnie sprawiało to kłopot a do najniższych nie należę. Wlazłam tam jakoś, z tego stołu widać było przez okno na prost lapme nad stołem operacyjnym, pomyślałam sobie, ze fajnie, ze zaraz ja tam pójdę bo chyba bym zemdlała, gdyby za tą ścianą była jakaś operacja i ja przez to okno bym patrzyła;)
Oj wtedy nie wiedzilam jeszcze, że jednak będzie....
Ale wróćmy do tego drugiego stołu, na który puki co wdrapala się Stokrotka.
Położna, nazwijmy ją Asia, bo się będzie tu jeszcze pojawiać, zamotała mi na brzuch pasy od KTG i po chwili mówi do mnie radośnie:
-Pani ma skurcze.
-Nie, no jakie skurcze?
-No normalne, akcja porodowa się rozpoczęła.
-Ale ja nic nie czuje.
-Ale zobaczy pani na wydruk, te wszystkie wahnięcia to są skurcze...
Myślę, że zbladłam, ale nie jestem pewna bo lustra tam nie było;)

Ciąg dalszy będzie nie wiem kiedy, bo ten fragment pisałam cztery dni i z Małą na kolanach przy cycu...

Myk na boczek;)

No muszę zapisać, bo mi umknie.
Stokrocia jest bardzo silną dziewczynką, leżąc na brzuszku kręci sobie głowką na prawo i lewo jakby nigdy nic, dźwiga ją do góry bardzo mocno, nawet kiedy leży swoim brzuszkiem na moim brzuchu, to wiekszość czasu nie przytula się, a unosi główke do góry.
A przedwczoraj moja Mala Stokrocia zrobiła jeden mały myk i z pozycji na pleckach przybrała pozycje na boczku!
Spryciula mała.
A ona ma dopiero 17 dni...

Ciocia Dobra Rada albo raczej Wiem Lepiej...

Wróciłyśmy.
I od razu przybiegłam sie wypłakać.Ale może od początku.
Mała Stokrocia jest urocza, jak na razie (bardzo proszę w tym miejscu odpukać w niemalowane drewno albo w co tam macie pod ręką- kurcze chyba jakaś przesądna sie zrobiłam ostatnio) jest bardzo grzeczna, w nocy zazwyczaj budzi sie co 3 godziny,  zjada i zasypia, dwie noce mielismy tylko takie męczace: kiedy nie spała do czwartej nad ranem i jedną, kiedy do jedzenia budziła się co godzinę. Płacze tylko kiedy jest głodna.
A dziś tylko wróciłam do domu spotkałam zanjomą. Pani w wieku mniej wiecej moich rodziców. Przed wyjazdem też z nią rozmawiałam, a mówiłam wtedy, ze dietę mam mocno ograniczoną i że stopniowo mam wprowadzac nowe produkty i że wlaśnie zjadłam plasterek żóltego sera. No i dziś sie spotkałyśmy, kilka minut rozmawiałyśmy, Stokrocia była głodna, bo juz mijały trzy godziny od ostatniego cycolenia i tak sobie zapłakała przez moment, po czym wciagnęła smoczek do buzi i dalej sie rozgladała ciekawie.
No i tu się zaczęło:
Owa Pani mówi:
-A co dzisiaj jadłaś?
Więc, nie przeczuwając niczego mówie że to co zawsze, a ona na to do mnie:
-Tak to wszytstko przez ten ser, zobacz jak jej szkodzisz, ja rozmwiałam ze swoja córka (ona ma trzy letniego synka) sera to nie powinnaś jeść, zobacz jak ją brzuszek boli, zobacz jak nóżki sobie kurczy, jak cierpi i płakała przed chwilą.
Mówię jej na spokojnie, że płakala bo jest głodna, bo czas karmienia sie zbliża, że brzuszek jej nie boli bo sie uśmiecha i próbuje rozgladac, a ona na to:
-Ale zobacz, ona pryknęla, na pewno ją boli, szkodzisz jej bardzo tym serem. I w ogóle to nie powinnaś jeszcze nic do diety wprowadzać.
Mówię Wam, ręce mi opadły, wkurzylam sie bardzo, bo gdyby Małęj naprawde cos było, to ja rozumiem, ze chce doradzić, ale żeby na siłę wciskac swój punkt widzenia jako jedyny i niepodważalny.
A dodam, ze Stokrocia jak na razie ser akceptuje, nie było żadnych rewelacji senno-pieluszkowych. Nic zupełnie nic, żadnego plakania, żadnego bólu brzuszka, ulewania sie czy innego koloru kupki. Oczywiście nie zjadam przeciez tego sera duzo, zjadam po plasterku, dwóch i nie codziennie, bo zjadłam dwa razy.
Ale i tak jak weszłam do domu to sie popłakałam.

wtorek, 1 listopada 2011

Dziura w sieci...

Przybiegłyśmy na chwilę wytłumaczyc swoja nieobecność na blogu:
Wyjechałyśmy ze Stokrocia na weekend do Dziadków, ale tutaj jest jakaś dziura internetowa i mamy okropne problemy z siecią, w nocy jeszcze cokolwiek można zrobić ale w dzień ciągle mam komunikat o błędzie w połaczeniu. Tak że, poza internetem, wszystko u nas w porządku;)
Jak sie uda to coś zamieścimy, a jak nie to napiszemy dopiero po powrocie;)