Wczoraj byłam w okolicach rodzinnego domu i spotkałam się z dawną koleżanką.
Pracowałyśmy kiedyś razem, mówiłyśmy sobie różne rzeczy, których nie mówi się wszystkim, poza pracą też czasem gdzieś razem wychodziłyśmy na "ploteczki", ale kiedy się wyprowadziłam kontakt jest raczej nijaki- raz w roku na imieniny życzenia, wszelkie próby wyjścia razem na kawę zazwyczaj spełzają na niczym, bo zawsze któraś z nas ma ważniejsze sprawy. W każdym razie w końcu udało nam się spotkać.
Hanka jest taka trochę dziwn a dziewczyną, - ma 34 lata, jest sama, to znaczy bez faceta, którego ciągle poszukuje i ciągle nie może znaleźć. Pracuje (ciągle tam gdzie razem pracowałyśmy) w miejscu, którego nie cierpi, za pieniądze, które na życie tak średnio wystarczają i odkąd tylko ją znam pracą zamierza zmienić. Ma licencjata z jakiejś rachunkowości czy czegoś takiego, ale pracuje fizycznie, bo pracy w księgowości bez przecież doświadczenia w tym wieku raczej nie dostanie. Ale szuka. I tak sobie narzeka na to swoje życie. Nawet nie jest brzydka, zadbana, pracowita, zabawna. Tylko jakoś po prostu jej nie wychodzi.
Ani praca, ani facet.
Jak znacie jakieś dowcipy o "starych pannach" to ona właśnie dokładnie taka jest: zrzędliwa i marudna. A nawet powiedziałabym, że trochę mecząca. Tylko papilotów na co dzień nie nosi.
Najważniejszym celem w jej życiu jest chyba znalezienie sobie faceta.
Nie, żeby facetów mało na świecie było, ale wszyscy są nie tacy jak powinni. Każdemu czegopś brakuje.
Poznała kiedyś takiego Pawła, młodszy od niej o dwa lata. No w samych superlatywach opowiadała, chłopak wykształcony, z dobrą pracą, z mieszkaniem własnym i samochodem, w miarę przystojny, spotykali się ze dwa miesiące, ale doszła do wniosku, że on jednak młodszy od niej, więc... Co ludzie powiedzą?
Później był Kamil. Ten z kolei starszy o rok. Pracy nie miał, bo z mamusią mieszkał, a mamusia dobrze zarabiała,i synek pracować nie musiał, to nie pracował. Przyjeżdżał do niej, kiedy miał ochotę, jak się umówili to czasem przyjechał, a czasem plany mu się nagle zmieniały i wystawiał ją do wiatru. Na wesele poszedł z koleżanką, bo Hanki zapomniał zaprosić. I często zdarzało mu się po wódce za kółkiem siadać.
Odpuściła sobie- co akurat w tym wypadku zrozumiałe, ale z taka tęsknotą opowiada o nim... A jak czasem napisze albo zadzwoni do niej to w siódmym niebie dziewczyna i robi sobie nadzieje, choć sama nie wiem, na co.
Później poznała Adama. Mężczyzna poważny, o osiem lat starszy od niej. Mieszkał też całkiem niedaleko, miał dom po rodzicach i kilka ha ziemi. Chyba poważnie o niej myślał, wydawało się, że świetnie się rozumieli, byli razem ponad pół roku. Zabierał ją na kolacje do Łodzi, do teatru do Warszawy, na tygodniowy urlop na mazury... Ale Hanka stwierdziła, że za stary jednak dla niej, bo osiem lat, bo... Co ludzie powiedzą?
A Krzysztofem była krótko, bo może z miesiąc się spotykali, nawet jej się podobał, w tym samym wieku byli, on w mieście mieszkał, a ona do miasta zawsze chciała. Ale nie mogła być z nim dłużej, bo był tylko dwa centymetry od niej wyższy. No i jak to będzie wyglądać?! A jak zechce buty na obcasie przy nim założyć to co? Przyznam że jeszcze jej w butach na obcasie nie widziałam, ale co ja tam, wiem. W każdym razie za niski i co ludzie ma takiego powiedzą?
Tomek też nie był dobrym kandydatem na wspólna drogę życiowa, pomimo że jej się podobał, że nie miał wad typu: za młody/za stary to jednak miał znacznie większą wadę: nie miał prawa jazdy. No, więc jak ona się będzie spotykać z chłopakiem, który do niej autobusem przyjeżdża? No przecież jak to wygląda?! I co ludzie powiedzą?
Kiedy poznała Karola to dzwoniła do mnie chybacodziennie, wszystkie smsy od niego skrzętnie zapisywała w notesie (!) taka zakochana była. Myślałam, że może to będzie to. W końcu chłopak w sam raz: ułożony, praca, mieszkanie, samochód, wiek odpowiedni. Przystojny no i ona zakochana jak nigdy. Ale na trzecim spotkaniu się skończyło, bo chcąc być wobec niej uczciwy powiedział jej, że od 6 lat jest po rozwodzie, że nie mieli dzieci, że rozstali się z żoną po pół roku małżeństwa.
No i jak ona może być z rozwodnikiem?!
No, wtedy to dopiero ludzie powiedzą...
I tak sobie Hanka dalej szuka tego jednego, jedynego.
Czasem to mi jej nawet szkoda. Przecież każdy ma jakieś wady, przecież ona też ideałem nie jest.
A może jest? Nie wiem, nie znam sie.
Na koniec spotkania okazało się że w niedziele ma w swoim "miasteczku" (tak na prawdę to taka duża wioska, gmina a nie miasteczko) jest impreza, jakieś Dożynki czy coś w tym rodzaju.
Więc mówię, że w niedzielę będę u rodziców i chętnie na te imprezę przyjadę, ja lubię takie imprezki po prostu.
A ona na to, że się nie wybiera. Zdziwiłam się, bo wiem, że też lubi, znaczy kiedyś lubiła, no wiec pytam : tak blisko, dużo znajomych, a ty się nie wybierasz?
A ona do mnie: no coś ty, przecież tam wszyscy mnie znają, zaraz będą komentować jak byłam ubrana, jak umalowana, z kim rozmawiałam...
Ręce mi opadły.
A ja się wybieram i napiszę Wam później, jak było i ……co ludzie mówili;)