czwartek, 29 września 2011

Akcja "serek" zakończona

           Dziś rano otrzymałam telefon od Pani z jednej z naszych polskich firm mleczarskich  (a nawet firmy mieszczącej się blisko mojej miejscowości) Pani się przedstawiła i powiedziała, że nie jest producentem tego serka, ale otrzymała zgłoszenie reklamacji produktu ponieważ ten towar przechodzi przez ich magazyny w związku, z czym sprawa ich też dotyczy i że ona się sprawą będzie zajmować. Dodam tylko, że zdjęcia produktu, paragonu i opakowania wysłałam w mailu do Biedronki.
Powiedziała, że sprawa została zgłoszona do producenta, którym jest firma niemiecka.
Zapewniła, że im jako firmie magazynującej również zależy na sprawdzeniu, w czym jest problem i w jego usunięciu, bo to źle świadczyć może również o ich firmie.
Proponowała też, że może zgłosić się do mnie przedstawiciel ich firmy celem dokończenia reklamacji, ale stwierdziłam, że szkoda czasu i mojego i tegoż przedstawiciela, żeby za  niespełna złotówkę jechał do mnie, ważne, aby problem zgłosili i aby sprawdzili, co było powodem i usunęli przyczynę.

Nie wiem, ale ja chyba czuje się usatysfakcjonowana takim przebiegiem sprawy.
I przyznam szczerze, że nie przypuszczałam nawet, że taka duża firma jak Biedronka zajmie się tak drobnym problemem i jestem bardzo mile zaskoczona.
Dalej będę robić tam zakupy w takim razie i, jeśli kiedyś coś jeszcze będzie nie takie jak trzeba, to z pewnością zgłoszę reklamację - i nie mam tu na myśli tylko tej jednej sieci - bo naprawdę warto o tym mówić.
W końcu jak my, klienci, im nie powiemy, to kto?

Co do braku producenta na opakowaniu ( jest tylko napisane, dla kogo wyprodukowano) na zapytanie do Izby Handlowej otrzymałam odpowiedź:
Odpowiadając na Pani zapytanie, informujemy, że podmiotem odpowiedzialnym za produkt jest wskazany na opakowaniu przedsiębiorca dla którego wyprodukowano środek spożywczy. Takie oznakowanie jest prawidłowe i musi zawierać pełną nazwę firmy lub imię i nazwisko oraz adres.

środa, 28 września 2011

A plaża ciągle tylko w marzeniach....

Nie będzie chyba jednak tej plaży ze snów...
A już była tak blisko, niemal w zasiegu ręki.
Za to dzis na obiad flądre sobie zafundowałam, a co.
Już mi prawie tym morzem pachniało i zmiana planów....
Ale zobaczymy, ciagle marzę, do porodu teoretycznie jeszcze prawie cztery tygodnie więc może jednak sie uda.
Na razie musi mi wystarczyć morska ryba nad wielkopolskim jeziorkiem...


Coś do pośmiania...

Na werandzie siedzą sobie w bujanych fotelach dziadek z babcią. Nagle babcia wali dziadka w łeb tak, że ten spada z werandy prosto w krzaki. Dziadek, wyczołgując się, pyta ze zdumieniem:
- A to za co było?
- A za to, że masz małego ptaszka!
Dziadek wgramolił się na werandę, usiadł w swoim fotelu bujanym, i po chwili nagle: łup! - babcię w głowę. Tym razem ona ląduje w krzakach.
- A to za co?! - pyta babcia.
- A za to, że wiesz, że są w różnych rozmiarach.

wtorek, 27 września 2011

Serkowy cd.

Miałam odpowiedzieć w komentarzach na Wasze komentarze ale stwoerdzilam, ze chyba jednak na ten temat będe pisac w postach.
Napisałam na razie do sanepidu, do inspekcji handlowej i do federacji konsumentów- bez podawania szczegółow o jaki sklep i firmę chodzi.
Napisałam też do Biedronki.
I wiecie co? Biedronka mi odpisała prosząc o dane produktu i sklepu.
Zobaczymy czy cos bedzie dalej czy na tym zakończą kontakt ze mną.
Jeśli odpuszcza to ja nie odpuszczę, oczywiscie że nie chodzi to te kilka groszy, ale ja też mam małą siostrzenice, która sama sobie jogurty otwiera.
Chyba jakaś "waleczna" zrobiłam ostatnio, ale chyba trzeba walczyc o swoje prawa.

Plesń w serku- co zrobić poradźcie?

Cholera, dziewczyny, co zrobić z zapleśniałym serkiem? Znaczy deserkiem.
Właśnie jem śniadanko i czytam sobie Wasze blogi, aż tu nagle niespodzianka.
Kupiłam wczoraj czteropak takiego deserki-serka nie wiem jak to nazwać, nie chcę przytaczać popularnie używanej nazwy, bo byłoby jasne, nazywa się to deser mleczny z orzechami, takie cos jak budyń śmietankowy i czekoladowy, ( kto ma dzieci to pewnie wie, o co mi chodzi), wczoraj zjadłam dwa pudełeczka (one małe są) a dziś na śniadanko właśnie się zabierałam za drugi i tu niespodzianka: pleśń w środku!  Opakowanie było raczej szczelnie zamknięte, wiec to musiało powstać z winy producenta.
Data ważności jest do grudnia. Mało tego właśnie zauważyłam ze nie jest poda producent!!!! A tylko, dla kogo wyprodukowano! No to to już chyba przesada.
 I co z tym zrobić? Czy iść z reklamacja do sklepu? Czy cos takiego mi uznają? Czy jeśli powiedzą żebym się wypchała to iść z tym do jakiegoś sanepidu?
Nie żebym się czepiała, ale to są desery dla dzieci, a jak taki brzdąc kilkuletni, kto sam sobie taki serek otworzy i nie zauważy i zje?! A jak się pochoruje?!
Co zrobić?

Innym razem bedzie o dolegliwościach....

Dolegliwości ciążowe zostawimy na później, nie uciekną, nie znikną niestety, wiec mogę o nich  napisać później.
Dziś ta szybko napiszę o wizycie w szpitalu. 
W obcym mieście, w którym chwilowo przebywam.
Jednak ta nasza służba zdrowia nie wygląda tak źle w każdym miejscu. Wiedziałam, że będę musiała kilka dni spędzić z dala od domu (niestety ciągle z dala od morza; -(   ) i wyjeżdżając sprawdziłam przezornie jak wygląda tamtejsza opieka zdrowotna głownie szpitalna. Na stronach szpitala wyglądała całkiem nieźle, szpital jest specjalistyczny, na stronach ma wszystkie podstawowe informacje zamieszczone, bardzo pozytywnie go odebrałam i ze spokojnym sercem wyjechałam wierząc ze w razie, czego otrzymam profesjonalną opiekę. W roztargnieniu nie wzięłam niestety dokumentów, o które teraz wszyscy pytają zanim zaczną cokolwiek robić, nie, nie kartę ciąży z kartą się nie rozstaję, ale taki magiczny dokumencik RMUA;)
No i stało się, sytuacja była trudna, niby nic się nie stało, ale martwiłam się o dzidzi i dla własnego spokoju musiałam odwiedzić tamtejszy szpital.
Słabe oznakowanie drogi do szpitala- dopiero, kiedy się do niego zbliżałam pojawiły się tabliczki informacyjne.
Oczywiście miejscowi wiedza, ale jak maja trafić przyjezdni? Może po prostu nie przyjeżdżać?
Szpital dość stary, ale ładnie utrzymany i w pięknej okolicy, lasy takie jak w Leśnej Górze;)
Tylko w środku też trochę słabo oznakowany. Chyba większym stresem dla mnie była sama ta wizyta niż jej powód. Od okienka do okienka aż wreszcie się dopytałam gdzie mam pójść. Odsyłali mnie trzy razy aż w końcu trafiłam na Położniczą Izbę Przyjęć. 
A tam przemiła Pani doktor dopytała, co i jak i posłuchałyśmy bicia serduszka. Biło głośno i miarowo. Pani doktor powiedziała ze na ta chwile nie ma powodów do obaw, z maleństwem nic się nie dzieje, ale może mnie zostawić na oddziale na obserwacji, jeśli Bede się czułą pewniej i jeśli obawiam się o małą. Nie zostałyśmy, bo jeśli wszystko jest jak należy to, po co. Ale co się strachu najadłam. Tylko ze później to słuchanie serduszka strasznie mnie uspokoiło.... I dzisiejsza noc przespałam calutką, tak dokładnie zasilam z mokrymi włosami i w szlafroku i obudziłam się rano. Nawet przekręcanie na bok mnie nie budziło;)
A wracając do służby zdrowia:
Odsyłali mnie po całym szpitalu, ale to było chyba było zrozumiałe i nie odczułam tego tak jakby chcieli się mnie pozbyć a raczej tak, ze chcą mi pomóc, tyko nie bardzo wiedzieli, co ze mną zrobić, bo gdyby cos się działo (bóle, skurcze)  to wiadomo a tak...  
I w żadnym z tych "okienek" nikt nie zapytał o magiczny dokument RMUA, czyli najpierw pomoc a później papirologia.  I chyba tak powinno być. 
Chyba odzyskuje wiarę, że jednak nasza służbę zdrowia można uzdrowić. Wiadomo nie cud i nie wszytko na raz, ale może jednak się da;)

niedziela, 25 września 2011

Biegam jeszcze....

Zabiegana trochę jestem ostatnio, dopinam rózne sprawy na oststni guzik, bo wiem, ze od niektórych rzeczy za chwilę zrobię sobie dłuższa przerwę.
W następnej notce znów trochę ponarzekam na dolegliwosci ciażowe, no chyba że w miedzyczasie trafi się coś ciekawszego;) A;e to co mi "dolega" ostatnio muszę po prostu opisać....
Czytanie Waszych blogów też nadrobię, teraz zajmuje mnie coś innego....

czwartek, 22 września 2011

Nic nowego...

Dziękuję wszystkim, którzy zabrali głos pod wczorajszą notką.
Odpowiedź napisałam w komentarzach.
Głupio mi że taka durna byłam, ale było minęło i mam nadzieję, że już nie wróci.

Ze spraw bieżących:

Spakowałam własnie torbę do szpitala i wtachałąm ją sobie do bagażnika autka. Trudno pojeździ ze mną trochę ale wolę mieć pewnosć, że w razie czego mam wszystko przy sobie. Jeszcze tylko kilka rzeczy muszę dokupić i dorzucić ( wkładki, jeszcze jeden biustonosz i pampersy), ale myślę, że jestem, jakby co, gotowa na pójście na oddział.
No skoro Mała już miesiac temu pokazała, że to ona rzadzii i ze w kazdej chwili moze zechcieć sie pojawić to chyba nie mam na co czekać....

I Połówka taki biedny, bezseksowy... tuli sie a mnie jest niewygodnie ciągle, i zgaga dokucza i te kościska "spojeniowe" bolą i generalnie to nic nie mogę a on taki niedopieszczony...
Cholera jak mi brakuje... no wiecie czego;)

środa, 21 września 2011

Z "czarnych wspomnień"- pierwsza osobna impreza...

Postanowiłam znów napisać coś o byłym mężu, a właściwie to o pierwszej osobnej imprezie.
Zawsze, kiedy mam z nim jakieś kłopoty to mam chęć z Wami podzielić się swoimi przeżyciami z dawnych czasów.
No wiec się dzielę.
Mam tyko nadzieję ze wkrótce skończą się i kłopoty i powody do pisania o byłym.
Ale dziś jeszcze napiszę i pewnie jeszcze kilka razy, tak że wybaczcie.
Utrzymywaliśmy z byłym po rozstaniu, powiedziałbym, przyjazne stosunki.
Wyprowadziłam się, wtedy już nie było kłótni, wzajemnych żalów, ot po prostu trzeba żyć dalej. Przecież nie ma sensu trzymać kogoś przy sobie na siłę, tylko, dlatego, że tak wypada albo, dlatego, że tyle lat byliśmy razem. Uważałam wtedy, że te wspólnie spędzone lata (bądź co bądź były też dobre) zobowiązują nas do tego, aby rozstać się w miarę kulturalnie a nawet może pozostać w koleżeńskich stosunkach. Jakiś czas się udawało na stałe niestety nie wyszło.
Ale do rzeczy.
W sierpniu moja siostra wychodziła za mąż. Mieszkaliśmy już wtedy z mężem osobno od pół roku, ale ja sama a on już z nową panną. O rozwodzie jeszcze nie mówiliśmy, ba nawet chyba jeszcze nie było takich myśli tak na poważnie”(zmieniło się to dopiero po wyżej wspomnianym weselu) czyli formalnie był moim mężem, więc postanowiliśmy, że pójdziemy razem na to wesele i odegramy przed rodziną małe przedstawienie, jaką to jesteśmy udaną parą. A później wrócimy każde do swojego życia.
Prosty układ i dający nam jeszcze trochę czasu na ostateczna decyzję.
Ale mój mąż na tydzień przed weselem raczył mnie poinformować telefonicznie, że jednak pójść ze mną nie może.
No to ja w te pędy wsiadłam do auta i dalej do niego: Jak to nie może?!
A on mi na to, że no tak, niby obiecał, ale nowa panienka jednak zmieniła zdanie i nie zgadza się żeby on poszedł ze mną skoro mieszka z nią. No w sumie to może miała racje, ale co mi tu lafirynda będzie takie rzeczy robić.
I mówię do niego, że puki, co to formalnie to jest moim mężem i jak coś się jej nie podoba to ja się zaraz wprowadzić mogę z powrotem, to najwyżej będziemy we trójkę mieszkać.
Chyba się trochę wystraszył, bo w końcu powiedział, o co chodzi.
Otóż okazało się, że panna ma w swojej rodzinie tego samego dnia wesele i koniecznie chciała tam z moim mężem pójść, a że wesele było w poznaniu to marne szanse, że ktoś męża, jako męża by zdemaskował.
No to wtedy to mnie dopiero zapienił.
I mówię do niego: Ok nie pójdziesz ze mną, ale z nią tym bardziej. Obiecuje ci, że jeśli odważysz się jednak pójść to żebym miała całą noc w sobotę jeździć po tym cholernym poznaniu i cię szukać to możesz być pewien, że znajdę. I że wejdę tam i że nie będzie wam miło jak się wszyscy na weselu dowiedzą. Że zrobię tam taka aferę, że na pewno na długo cię zapamiętają.
Nie poszedł z nią, ona tez nie poszła, a ja musiałam iść, bo to wesele siostry. Bałam się trochę jak to będzie i wstyd mi było, ale co było robić.
I zaraz na początku, przy pierwszym daniu kuzynka zza stołu mnie pyta: a gdzie masz męża?
Nieświadoma oczywiście tego, co się u nas dzieje.
A ja na to, że nie mam i …w bek.
Rozryczałam się strasznie.
Ona mnie przepraszała, ze nic nie wiedziała. Ja zapewniałam ją, że nic się nie stało.
Paranoja jakaś.
Ale poza tym, że się rozbeczałam i było mi bardzo wstyd z tego powodu to jednak uważam, że bardzo dobrze się stało ze ona zapytała i że ja się rozpłakałam, bo widzieli wszyscy i nikt już więcej nie zapytał o to, czyli miałam z głowy i pytania i komentarze dalszej i bliższej rodziny.
Czasami jest potrzebny taki kubeł zimnej wody, żeby człowiek się ocknął. I więcej już mnie takie pytanie nie zaskoczyło i jakoś to zniosłam.
Nie był to wcale koniec świata. Nic się nie zawaliło. Serce mi nie pękło. I generalnie miałam z głowy całą rodzinę.
I trochę satysfakcji, że jednak nie poszedł z nią, chociaż myślę, że wtedy naprawdę bym pojechała do tego Poznania i „rozweseliłabym” imprezę, tylko oczywiście nie szukałabym na ślepo po całym mieście a dowiedziała się gdzie impreza się odbywa;)
I po tym weselu rozwód już zaczął być brany pod uwagę jak najpoważniej, bo po cholerę komu taki mąż….?

wtorek, 20 września 2011

A tak, do pośmiania....

W autobusie, na jednym z krzeseł siedzi dziewczyna, a obok stoi starsza pani z siatkami. Babcia świdruje dziewczynę wzrokiem, w końcu nie wytrzymuje i mówi:
- Może by tak pani ustapiła miejsca?!
- Nie mogę
- A niby dlaczego?
- Bo jestem w ciąży
- Hmm, w ciąży, akurat! I taki płaski brzuch? A długo jest pani w tej ciąży?
- Pół godziny. Jeszcze mi sie nogi trzęsą...

Łatwiej....

Chyba nawet moje Dzieciątko postanowiło pomóc mamusi we wcześniej wspominanych problemach: zgaga się znacznie zmniejszyła, jakaś trochę jakby mniej zmeczona jestem, tylko ciągle te kości spojenia nie daja mi spokoju- w nocy budzę sie przy każdej nawet najmniejszej próbie zmiany pozycji, ale dziś jest też jakby lepiej, bo wczoraj bolało mnie nawet przy chodzeniu a dziś jest całkiem znośnie i prawie ich nie czuje( tych kosci ma sie rozumieć).
A dziś spotkała mnie jeszcze inna niespodzianka:
Otóż dziś siedzac sobie w wannie udało mi się prawie bez problemu i prawie bez dolegliwosci zajać sie stopami. Bo trochę przerażona byłam, przecież ostatnich pieniedzy na kosmetyczke nie wydam, Połówka mi trochę pomagał, ale to jednak facet mimo wszystko, aż tu dzis proszę bardzo stópka elegancko na kolanko i nic nie boli i brzuch nie przeszkadza;)
Tak że w dobrym humorze zaczynam dzień, mam nadzieje że podobnie sie zakończy;)
I tego również życzę Wam wszystkim ;-)

poniedziałek, 19 września 2011

Anioły są wśród nas....

Są na tym świecie Anioły... naprawdę;)

Dziękuje....

Dziękuje Wam moje drogie koleżanki za wsparcie.
Jak to dobrze wiedzieć że jest ktoś, kto wesprze chociażby dobrym słowem, ale nie tylko.
Dzięki, że jestescie.
Weekend spedziłam u rodziców choć na chwile zapominając o kłopotach w takim trochę innym i trochę szcześliwszym świecie.
Głównie leżałam, bo troche źle sie czułam, ale nadrobiłam dzieki temu czytanie.
Pracy tylko nie ruszyłam nic a nic, bo nie mogłam siedzieć przy komputerze, bo brzuch troche mnie bolał, ale wyleżałam się i dzis jest juz zupełnie inaczej wiec za chile zabieram się do robienia pracy.
Na komentarze Wasze odpiszę dziś, na maile też.
Niestety u rodziców korzystać muszę z internetu mobilnego (za który płaci firma i którego nie musiałam oddawać kiedy jestem na zwolnieniu, a mam sobie do woli korzystać:-)) a tam niestety z zasiegiem wszytskich sieci komórkowych jest tak sobie w związku z czym internet też działa jak działa. Po odpisaniu na pierwszy komentarz stwierdziłam, że z takim połączeniem jest to zupełnie bez sensu i zamknęłam komputer aż do dziś, czyli do połączenia z kablem;)
Jakoś sobie poradzimy z kłopotami, będe na bieżaco pisać o sprawie, ale myśle, że to potrwa jeszcze kilka miesięcy. Ale jestem dobrej mysli.
Najwazniejsze teraz to żeby Mała szczęsliwie pojawiła się po tej stronie brzuszka, a reszta jakoś sie ułoży;)

piątek, 16 września 2011

Pesymistycznie... o pieniądzach

No cóż nie myślałam, że kiedyś i mnie dopadnie potrzeba napisania takiej notki czarno-finansowej.
Wiadomo pieniądze raz są, raz nie ma, z resztą nieszczególnie przykładam do nich wagę, ale kiedy nadchodzi zupełny ich brak to można się trochę podłamać.
No i u mnie właśnie nadeszły te chwile;(
No to trochę ponarzekam, może będzie mi troche lżej:

Samochód po stłuczce ciągle stoi w warsztacie, ubezpieczyciel miał 30 dni na wycenę szkody i jak to bywa zazwyczaj odpowiedź nadeszła ostatniego przewidzianego terminem dnia. Wycena jest oczywiście zbyt mała na pokrycie szkody, ale w tej chwili kasy na dopłatę brak, i tak sobie tam stoi biedny, samotny, a bez jednego samochodu... Szkoda gadać.

Właśnie mi zawieszono dodatkowe ubezpieczenie nw, ponieważ wczoraj minął termin zapłaty składki, ale nie mam z czego... W przyszłym miesiącu pewnie wypowiedzą mi umowę i lata opłacania szlag trafi. O ile w ogóle wytrzymaja jeszcze miesiąc.

Do tego zalegam z rata kredytu, a że kredyt jest w NAJGORSZYM BANKU ŚWIATA, takim na "G" –(odradzam komukolwiek korzystanie z usług tego banku), więc za chwile zaczną mnie nękać telefonami i pewnie też zapukają do drzwi, jakby coś to miało zaraz cudownie zmienić i nagle, kiedy tylko ich zobaczę, to w portfelu cudownym sposobem znajdzie się potrzebna kwota i nagle wyjmę ja i im dam...
Najlepsze jest to że i za listy i za telefony i za wizytę dolicza mi kolejne pieniądze….

I na dodatek jeszcze jakieś dziwne dźwięki wydobywają się z mojego autka i też, czym prędzej powinnam udać się do mechanika, nie mówiąc już o wymianie oleju, która powinna być tysiąc km temu.

No jednym słowem dupa!

Szczęśliwie, że Mała jakoś przestała się spieszyć, że nic się nie dzieje i że nie mam dodatkowych wizyt, bo to też kolejne pieniądze.
Ale przeraza mnie jeszcze to, że na razie Malej kupiłam tylko takie podstawowe rzeczy ubrankowe (już wtedy, kiedy było takie zagrożenie, czyli jeszcze w lipcu) a nie mam jeszcze mnóstwa innych rzeczy drobniejszych takich jak wanienka i takich poważnych jak fotelik do samochodu.
A wszystkie oszczędności już wydałam....

A czemu tak się stało?
No cóż, pracowałam dokąd mogłam i bardzo nie chciałam rezygnować z pracy, bo po pierwsze ją lubie, po drugie nie jest cieżka, atmosfera jest bardzo dobra, niemalże rodzinna, po trzecie bo sie tam czuje potzrebna i spełniona a po czwarte: bo dla mnie siedzenie w domu to męczarnia straszliwa, na zwolnienie więc poszłam dopiero, kiedy musiałam, czyli kiedy lekarz powiedział, że koniec żartów i że wyjścia nie mam, więc musiałam i w końcu pieniądze za pracę przestały wpływać...
Normalnie w takich wypadkach to za L4 płaci ZUS, bo w końcu po coś te składki, wcale nie małe, pobiera. Niestety u mnie nie może być przecież normalnie.
No, bo niby, czemu miałoby być?
Jakiś pseudo urzędnik napisał, że mnie się nie należy.
Tym samym zostawił mnie bez środków do życia na pozostałe miesiące ciąży i pewnie na urlop macierzyński też, do pracy wrócić nie mogę, bo lekarz się nie zgadza, bo zagrożenie jest zbyt duże. Z ZUSu pieniędzy nie dostaję, bo nie.
I to się nazywa prorodzinne państwo...
Tak, pewnie powiecie, że przecież od decyzji ZUS mogę się odwołać.
Oczywiście że mogę.
I oczywiście, że to zrobiłam, jednak machina urzędnicza jest wszechwładna, wszechpotężna, wszechwiedząca i wszechmocna...
Mają 30 dni na odpowiedź na moje pismo. Termin tydzień temu minął i co z tego?
Odpowiedzi brak. Pieniędzy też.
Skargę na opieszałość urzędu mogę złożyć dopiero po 60 dniach...
Czy odpowiedzą i kiedy to nikt tego nie wie. No bo przecież oni mają czas.
A ty człowieku żyj jak chcesz i za co chcesz.
Niestety zapominają, że na ich pensje idą również moje pieniądze...

Ale jakoś przetrwamy... napewno.

środa, 14 września 2011

Dyplomow(an)y dołek....

Nie jest dobrze...
Czas leci a ja z pracą w lesie. Zaczęłam, co prawda, ale jakoś opornie mi idzie i chyba dołka zaczynam łapać, bo obiecałam sobie, że obronię jeszcze w dwupaku, a to już chyba nie możliwe;(
Chyba powinnam się przykuć do komputera i tylko dopominać się posiłków do biurka żeby pod żadnym pozorem nie wstawać od kompa. A jeszcze lepiej to miejsce pracy utworzyć w łazience żebym nie musiała zupełnie z fotela wstawać...
No jakoś nie mogę się zebrać i już.
I coraz większa złość mnie na siebie ogarnia, że nie mam siły, że nie mam ochoty, ze zrobiłam się jakaś leniwa a czas przecieka mi przez palce.
A praca dalej nie skończona, do końca miesiąca powinnam oddać;(
Co prawda mam koleżankę, która swoją pracę mgr napisała w dwie noce, ale ja niestety takich zdolności nie posiadam.
Poza tym moja praca jest zupełnie z innej dziedziny:(
I dopiero obiecujaca tytuł inż.
Siadam i próbuję, ale jakbym dreptała w miejscu.
Nic do przodu, no może nie "nic". ale tyle co nic.
I jeszcze ta świadomość że kiedy już Mała będzie po tej stronie to nie dam rady oddać się pisaniu pracy. No i jak tu się nie dołować?
Chyba potrzebny mi jakiś kopniak porządny, ale cholera, kto ciężarnej da kopniaka;(
No widzicie same, bez sensu to wszystko;(

Na wesoło...

Rozmawia dwóch architektów, jeden z dzieckiem, drugi bez.
Ten bez dziecka mówi do kolegi:
- To twoje?
- Moje.
Przygląda się chwilę z uwagą po czym dodaje:
- No fajne, ale ja bym zrobił inaczej...

poniedziałek, 12 września 2011

Z życia ciężarówki...

Nie odbierzcie tego jako narzekanie, bo kiedy ta mała Istotka we mnie się porusza i stuka do mnie przez brzuszek, to zapominam o wszystkich bólach i niedogodnościach;)
Ale chciałam się podzielić swoimi codziennymi przypadłościami ciążowymi;)
Te z Was, które już to przechodziły - wiedzą o czym mówię, a te które mają te cudowne chwile jeszcze przed sobą, to pewnie z ciekawosci sobie zajrzą;)
O zgadze już nie piszę bo było, teraz to raczej opowieści o "dolegliwościach praktycznych” ;)

Kiedy byłam w pierwszych tygodniach ciąży strasznie szukałam informacji na ten temat (ciąży), co z resztą zrozumiale chyba, zwłaszcza przy pierwszym dziecku;)
Pamiętam jak czytałam, że w ostatnich tygodniach to na poród już się czeka z niecierpliwością, bo ciężko i dosłownie już się ma tego brzucha dość;)
Pamiętam też jak czytałam, że są problemy np. ze schylaniem się , podnoszeniem, z chodzeniem i tak sobie myślałam wtedy, że to wszystko nie możliwe, że ja to się tak porodu boje ze na pewno nie będę "czekać z niecierpliwością" (na poród, nie na dziecko;) choćby z tego powodu;)
A że brzuszek może tak utrudniać życie... E tam to wydawało mi się zupełnie niemożliwe, żeby aż tak.
I bęc.
Nadeszły jednak takie dni, kiedy myślę tak samo.
Mała nie wierci się na tyle mocno, albo ja taka nieczuła jestem żeby mnie budziła czy żeby mi te ruchy jakoś przeszkadzały-przeciwnie strasznie je lubię i nawet, kiedy wciska mi się pod żebra to tylko układam się wygodnie, żeby jej nie uciskać i niech się tam dalej wciska skoro ją tam coś interesuje;)
Za to kości spojenia coraz bardziej dają się we znaki. Bolą okropnie, szczególnie w nocy, mam problem z położeniem się na łóżku, ze wstaniem z niego, a największe problemy sprawia mi przekręcenie się, poruszenie w ogóle na leżąco. Czasem ból jest tak silny, że nawet poruszenie się we śnie mnie budzi;(
A tu jeszcze jak na złość kilka razy w nocy muszę wyjść do łazienki, czyli znowu wstać z łóżka i znowu się położyć i ułożyć:(
I w sobotę nadeszła ta pierwsza chwila, kiedy pomyślałam, że naprawdę chce już urodzić i żeby mnie te kościska już w końcu boleć przestały:(
A co do brzuszka w codziennym życiu.
Zdarza się, że zapomina, ze jest;) Naprawdę;)
Czasami potrafię się przez zapomnienie schylić po coś - ale przy prostowaniu się zdecydowanie sobie o nim przypominam.
Wydaje mi się też, że nie jest jeszcze taki duży i dopiero zerkniecie w lustro wyprowadza nie z błędnego myślenia, bo jest ogromny;) Znajomi dopytują czy na pewno kruszynka jest tam sama?
Poza tym paznokcie u stóp... Chyba jest jakaś zależność, że im brzuch jest większy tym one szybciej rosną;) Nie meczę się z nimi od jakiegoś czasu sama i wolę jednak oddać stopy w ręce specjalistki i mieć taka chwilę przyjemnego łaskotania i relaksu bo to czynność już wykraczajaca poza moje zdolności manualne;)
Za to w piątek postanowiłam założyć pończochy, bo trochę już chłodno było na sukienkę i "gołe nogi". No, co się nagimnastykowałam żeby je założyć?! No wiecie co, żeby aż taki problem mieć z taką prostą czynnością?! A jednak. Okazała się to być czynność nadzwyczaj wyczerpująca i zajmująca kilka minut zamiast kilkunastu sekund...
Podobnie jest z wchodzeniem do wanny, niestety nie mam brodzika tylko wannę, co jest okropnie mało wygodne.
Najpierw trzeba do niej wleźć- tak, tak wleźć, kiedyś wchodziłam a teraz włażę;)
Później trzeba się ostrożnie, (bo ślisko przecież) ułożyć ( jak ja lubiłam długie gorące kąpiele, ale jeszcze trochę i sobie poleżę) a z tym ułożeniem też nie jest lekko, bo siedzieć nie wygodnie, bo brzuszek uciskam, położyć nie bardzo się mogę, bo wtedy wspomniane wyżej kości przypominają, ze leżeć też nie mogę, wiec ostatnio najczęściej moja kąpiel odbywa się na kolanach, bo klęczeć mi najwygodniej;)
No i później trzeba się z tej wanny wygrzebać i to kolejna historia, bo ślisko i trzeba ostrożnie, a przełożenie nogi "za burtę" to dopiero powoduje ból tychże sympatycznych kości;) Mam wrazenie, że mogę zrobić bardzo dokładny szkic całego tego połączenia łonowego i można by go zamiescić pewnie w podręczniku do anatomii;)
Chyba z kąpielą się do sąsiadki przeniosę, bo ona ma prysznic;)
No a dziś postanowiłam sobie, że zrobię Połowce niespodziankę ( a sobie też poprawię nastrój, bo ostatnio czuje się jak nieatrakcyjny zwierz) i zrobię sobie porządek z włoskami, wiadomo gdzie.
I czuje że to dopiero będzie niebywała przygoda, i pewnie z godzina niezłej gimnastyki;)

piątek, 9 września 2011

Ciążowe przesądy...

Jeśli wierzyć w ciążowe przesądy to mojej córce przez ostatnie dni rosną długie włosy- sądząc po nasileniu w ostatnim tygodniu uciażliwosci "zgagowych" to moje dziecko te włosy w warkocze powinno mieć chyba nawet zaplecione już;)
Niestety, ale w nocy budzę sie i płaczę (naprawde) tak mnie ta zgaga podła piecze i nie pomagają żadne cud-specyfiki, ani naturalne ani apteczne.
Ech, chyba pójdę do pasmanterii jakies wstążki czy kokardy kupić, do tych warkoczy oczywiście, co bym szukać mie musiała jak już sie dziecię urodzi;)

środa, 7 września 2011

Sen...

Miałam wczoraj taki piękny sen....
Kiedy się obudziłam to tak strasznie zapragnęłam, żeby sie spełnił, żeby chociaż na chwilkę tam sie znaleźć...
Nie wiem czy to sie uda jeszcze w tym roku, napewno będzie to trudne...
Jednak jakieś mam takie przekonanie, że ten sen się spełni:

Był ranek, słońce tuż nad horyzontem, ledwie co wstało.
Szłam boso pustą plażą, nie było wokół nikogo tylko fale delikatnie wylewały się na złoty piasek, a ciepły wiatr targał moją sukienką, którą dopasowywał do dużego brzuszka...
A ja szłam tak sobie brzegiem, trzymajac klapki w dłoni...
I normalnie czulam ten piasek pod stopami, czułam muskanie tych złotych ziarenek, czułam zapach morza, słyszałam ten uspokajajacy szum fal i wiatru....

I się obudzilam.
I było mi tak jakoś tęskno, jakoś smutno choć z drugiej strony było to tak realne jak bym rzeczywiście tam była...
I tak bym chciała choćby na jeden dzień, choćby na ten jeden spacer....

poniedziałek, 5 września 2011

I nie wiem co ludzie mówili....

Miałam dzis zdać relacje z imprezy dożynkowej, miałam napisać "co ludzie mówili" i lipa.
Nie byłam na imprezie, nic nie słyszałam nic nie widziałam.
Siedziałam w domu i sie wkurzałam, a nawet użyłabym mocniejszego słowa na wyrażenie stanu moich nerwów wczoraj, ale to temat na inną notkę...

sobota, 3 września 2011

Nocne przygody....

Wczoraj miałam męczący dzień, znów w drodze.
I dochodzę do wniosku, że zawsze, kiedy wracam z wizyty lekarskiej spotyka mnie coś....śmiesznego? dziwnego? Sama nie wiem jak to nazwać.
Poprzednim razem był przejazd kolejowy, tym razem.... Właściwie to też się od przejazdu zaczęło;)
Wracałam sobie wczoraj do domu, środek nocy, na ulicach ruch jak nigdy o tej porze, bo normalni ludzie o 1 w nocy to śpią a nie włóczą się po mieście, znaczy, że też się do nienormalnych zaliczam chyba, ale do rzeczy.
Musiałam zajrzeć jeszcze do nocnego, bo tak mi się jakoś batonika chciało.... Ale wiecie jak to jest nie ma ze środek nocy jak się chce to ma być już, teraz, natychmiast wiec podjechałam do sklepu.
Sklep nocny mamy w bocznej uliczce tuż przed przejazdem, po zakupach, więc wyjeżdżam tą uliczka do głównej ulicy, a przejazd oczywiści zamknięty i kolejka samochodów (?!) O pierwszej w nocy (?!) I jak to zazwyczaj bywa jakiś palant stanął samochodem na środku skrzyżowania i co mu tam, że po prawej stronie jest ulica i że może ktoś będzie chciał wyjechać i ze on cały wyjazd zastawił. Ważne, że on stoi. I że przed niego nikt nie wjedzie.
Ja akurat wyjeżdżałam w drugą stronę i mnie trudności nie sprawiał, ale w duchu sklęłam kierowcę, że taki nierozgarnięty.
Pociąg przejechał, przejazd otworzyli i byłam pewna, że to czarne coś, co wyjazd zastawiło nie wpuści mnie przed siebie i że będę musiała czekać, aż jakaś ciężarówka się ulituje, a tu niespodzianka- i proszę Stokrotka wjechała na główną przed czarnego. Pomrugałam mu światłami dziękując i "pędzę" z zawrotną prędkością ze 40km/h, bo ciężarówka przede mną.
Jadę sobie, jadę spoglądając, co chwile w lusterko, bo auto za mną jakoś dziwnie wolno mi się wydawało jechać, bo z tyłu sporo zostało, ale ja za kilkaset metrów skręciłam w swoją uliczkę i już, a tu auto czarne za mną. To akurat nic dziwnego, bo osiedle jest spore i mnóstwo ludzi jeździ tu o różnych godzinach, a nawet sąsiedzi z naprzeciwka wracaj często o takich niespodziewanych porach do domu. Pierwsze skrzyżowanie kierunkowskaz w lewo, auto czarne za mną, ale bez kierunkowskazu. Kolejne skrzyżowanie ja w prawo, samochód za mną również bez kierunkowskazu. Wiec ja kierunkowskaz i chce skręcić w bramę a ten z tyłu mruga do mnie niebieskimi światłami;)
Zatrzymałam się przed swoim domem, odsunęłam szybę i czekam.
Przyszedł pan (cholera, jaki przystojny) pokazał odznakę (drugi raz w życiu mi się zdarzyło żeby policjant odznakę pokazał sam z siebie) przedstawił się i poprosił o dokumenty. Zapytałam go czy mogę wprowadzić auto do bramy, bo stoję we wjeździe do domu sąsiada, poza tym na wąskiej uliczce, to pan zszokowany:
-To pani tu mieszka?
-No tak tutaj na wprost, miałam właśnie skręcić. A tu sąsiadowi bramę zastawiam a uliczka wąska, noc, trochę stwarzam niebezpieczeństwo jednak stojąc tu.
-No to proszę wstawić samochód.
Podjechałam samochodem pod bramę, przyszedł pan policjant i mówi:
-Wie pani my to w zasadzie chcielibyśmy tylko trzeźwość sprawdzić.
-A to nie ma sprawy, zaśmiałam się, wie pan w moim stanie to raczej niewskazane jest spożywanie alkoholu i znacząco pogładziłam brzuszek.
Mina obu panów niezapomniana;)
-A to przepraszam nie zauważyłem.
-Nie szkodzi i oczywiście, jeśli sobie pan życzy to ja bardzo chętnie, możemy sprawdzić.
-Nie ma potrzeby w takim razie.
-To dziękuje, dobranoc i poszłam wprowadzić auto.
Dobranoc powiedzieli i śmieli się obaj.
Pozdrowienia dla bardzo miłych panów policjantów, w szczególności dla tego przystojnego;) ten drugi z panów był przy swoim samochodzie wiec nie wiem za bardzo jak wyglądał, bo było zbyt ciemno i zbyt daleko.

Apel do policjantów "nocnych Marków":
Proszę Was, drodzy policjanci, o trochę rozsądku.
Normalny człowiek nie zatrzyma się w środku nocy, na ulicy na osiedlu, no może w centrum miasta to, co innego, ale na obrzeżach? przy nieoznakowanym pojeździe, bo nie ma żadnej pewności czy to policja czy nie. I gdyby nie to, że byłam przed domem, w którym ktoś na mnie czekał, to za żadne skarby nie zatrzymałabym się, wzięłabym komórkę i dzwoniła, na 997 że jakiś podejrzany czarny samochód jedzie za mną i chce mnie zatrzymać, mało tego pojechałabym wprost na ten komisariat i mam tylko nadzieje ze nie odstrzelilibyście by mnie po drodze....

piątek, 2 września 2011

Jejku....

Byłam u lekarza i pan dr powiedział, ze wszytko sie unormowało na razie i ze są nadzieje ze dotrwam z Małą w brzuchu do terminu, czyli do 27 października....

Jejku,  ale dotarło do mnie, że to tylko 7 tygodni....

Co ludzie powiedzą....

Wczoraj byłam w okolicach rodzinnego domu i spotkałam się z dawną koleżanką.
Pracowałyśmy kiedyś razem, mówiłyśmy sobie różne rzeczy, których nie mówi się wszystkim, poza pracą też czasem gdzieś razem wychodziłyśmy na "ploteczki", ale kiedy się wyprowadziłam kontakt jest raczej nijaki- raz w roku na imieniny życzenia, wszelkie próby wyjścia razem na kawę zazwyczaj spełzają na niczym, bo zawsze któraś z nas ma ważniejsze sprawy. W każdym razie w końcu udało nam się spotkać.
Hanka jest taka trochę dziwn a dziewczyną, - ma 34 lata, jest sama, to znaczy bez faceta, którego ciągle poszukuje i ciągle nie może znaleźć. Pracuje (ciągle tam gdzie razem pracowałyśmy) w miejscu, którego nie cierpi, za pieniądze, które na życie tak średnio wystarczają i odkąd tylko ją znam pracą zamierza zmienić. Ma licencjata z jakiejś rachunkowości czy czegoś takiego, ale pracuje fizycznie, bo pracy w księgowości bez przecież doświadczenia w tym wieku raczej nie dostanie. Ale szuka. I tak sobie narzeka na to swoje życie. Nawet nie jest brzydka, zadbana, pracowita, zabawna. Tylko jakoś po prostu jej nie wychodzi.
Ani praca, ani facet.
Jak znacie jakieś dowcipy o "starych pannach" to ona właśnie dokładnie taka jest: zrzędliwa i marudna. A nawet powiedziałabym, że trochę mecząca. Tylko papilotów na co dzień nie nosi.
Najważniejszym celem w jej życiu jest chyba znalezienie sobie faceta.
Nie, żeby facetów mało na świecie było, ale wszyscy są nie tacy jak powinni. Każdemu czegopś brakuje.
Poznała kiedyś takiego Pawła, młodszy od niej o dwa lata. No w samych superlatywach opowiadała, chłopak wykształcony, z dobrą pracą, z mieszkaniem własnym i samochodem, w miarę przystojny, spotykali się ze dwa miesiące, ale doszła do wniosku, że on jednak młodszy od niej, więc... Co ludzie powiedzą?

Później był Kamil. Ten z kolei starszy o rok. Pracy nie miał, bo z mamusią mieszkał, a mamusia dobrze zarabiała,i synek pracować nie musiał, to nie pracował. Przyjeżdżał do niej, kiedy miał ochotę, jak się umówili to czasem przyjechał, a czasem plany mu się nagle zmieniały i wystawiał ją do wiatru. Na wesele poszedł z koleżanką, bo Hanki zapomniał zaprosić. I często zdarzało mu się po wódce za kółkiem siadać.
Odpuściła sobie- co akurat w tym wypadku zrozumiałe, ale z taka tęsknotą opowiada o nim... A jak czasem napisze albo zadzwoni do niej to w siódmym niebie dziewczyna i robi sobie nadzieje, choć sama nie wiem, na co.

Później poznała Adama. Mężczyzna poważny, o osiem lat starszy od niej. Mieszkał też całkiem niedaleko, miał dom po rodzicach i kilka ha ziemi. Chyba poważnie o niej myślał, wydawało się, że świetnie się rozumieli, byli razem ponad pół roku. Zabierał ją na kolacje do Łodzi, do teatru do Warszawy, na tygodniowy urlop na mazury... Ale Hanka stwierdziła, że za stary jednak dla niej, bo osiem lat, bo... Co ludzie powiedzą?

A Krzysztofem była krótko, bo może z miesiąc się spotykali, nawet jej się podobał, w tym samym wieku byli, on w mieście mieszkał, a ona do miasta zawsze chciała. Ale nie mogła być z nim dłużej, bo był tylko dwa centymetry od niej wyższy. No i jak to będzie wyglądać?! A jak zechce buty na obcasie przy nim założyć to co? Przyznam że jeszcze jej w butach na obcasie nie widziałam, ale co ja tam, wiem. W każdym razie za niski i co ludzie ma takiego powiedzą?

Tomek też nie był dobrym kandydatem na wspólna drogę życiowa, pomimo że jej się podobał, że nie miał wad typu: za młody/za stary to jednak miał znacznie większą wadę: nie miał prawa jazdy. No, więc jak ona się będzie spotykać z chłopakiem, który do niej autobusem przyjeżdża? No przecież jak to wygląda?! I co ludzie powiedzą?

Kiedy poznała Karola to dzwoniła do mnie chybacodziennie, wszystkie smsy od niego skrzętnie zapisywała w notesie (!) taka zakochana była. Myślałam, że może to będzie to. W końcu chłopak w sam raz: ułożony, praca, mieszkanie, samochód, wiek odpowiedni. Przystojny no i ona zakochana jak nigdy. Ale na trzecim spotkaniu się skończyło, bo chcąc być wobec niej uczciwy powiedział jej, że od 6 lat jest po rozwodzie, że nie mieli dzieci, że rozstali się z żoną po pół roku małżeństwa.
No i jak ona może być z rozwodnikiem?!
No, wtedy to dopiero ludzie powiedzą...

I tak sobie Hanka dalej szuka tego jednego, jedynego.
Czasem to mi jej nawet szkoda. Przecież każdy ma jakieś wady, przecież ona też ideałem nie jest.
A może jest? Nie wiem, nie znam sie.

Na koniec spotkania okazało się że w niedziele ma w swoim "miasteczku" (tak na prawdę to taka duża wioska, gmina a nie miasteczko) jest impreza, jakieś Dożynki czy coś w tym rodzaju.
Więc mówię, że w niedzielę będę u rodziców i chętnie na te imprezę przyjadę, ja lubię takie imprezki po prostu.
A ona na to, że się nie wybiera. Zdziwiłam się, bo wiem, że też lubi, znaczy kiedyś lubiła, no wiec pytam : tak blisko, dużo znajomych, a ty się nie wybierasz?
A ona do mnie: no coś ty, przecież tam wszyscy mnie znają, zaraz będą komentować jak byłam ubrana, jak umalowana, z kim rozmawiałam...
Ręce mi opadły.

A ja się wybieram i napiszę Wam później, jak było i ……co ludzie mówili;)