sobota, 30 lipca 2011

Walka...

Ciagle mi smutno, ale chyba pogodzilam się z tym, że takie jest życie.
Każdego dnia coś tracimy, coś zyskujemy.
Rozumiem Ją, czemu odeszła. I ma rację, muszę być silna, muszę być pogodna i radosna choćby dla tej małej Istotki która jest we mnie. Ona przecież bardzo odczuwa nastroje mamy. I kiedy ja płacze ona płacze również. 
Będę czekać na wiadomosć od Niej.
Wiem, że kiedyś napisze. 

Moje Maleństwo niestety przestaje być grzeczną dziewczynką i chyba wybiera sie "na tą stronę" troche wcześniej:(
Mam przeciwwskazania do wszystkiego: do chodzenia, siedzenia i (co chyba najgorsze) seksu;(
Ale nic to, będę grzeczna byle tylko Mała została tam jak najdłużej.
Zaczyna sie już tak na poważnie wiercić w brzuszku i nie lubi kiedy leżę na prawym boku- napina mi wtedy boleśnie lewa stronę brzucha, tak że musze szybciutko zmienić pozycje.
No cóż jak widać od małego zamierza "rządzić";)

Zaczynamy walkę by utrzymać Małą jak najdłuzej w środku. 
Na razie nic mnie nie boli, skurcze zdarzają sie bardzo sporadycznie.
Mam brać leki i leżeć, leżeć i jeszcze raz leżeć.
Zaczynamy siódmy miesiąc.

środa, 27 lipca 2011

Dołek... nie ogromny dół

Chce mi sie płakać:( 
Strasznie.
Z Małą chyba wszytko w porządku choć nieżle mnie w niedziele wystraszyła.
Ale nie o to chodzi.
Jak zbiorę siły to napisze, choć jeszcze sie zastanawiam czy powinnam.
Ale chyba powinnam.
Jest mi tak strasznie, przeokropnie smutno. 
Wczoraj przepłakałam pół nocy;(
A dziś kiedy o tym pomyśle, też łzy płyną mi po policzkach...
Czasem życie jest okrutne, ale moze we wszytkim jest jakis sens? 
Może nic nie dzieje sie bez przyczyny i tak właśnie musiało być...?




A dziś imieniny Anny. Życzę wszytkim Annom wszystkiego najlepszego.
To moje ukochan imie;) Bardzo je lubię i nie ma chyba ładniejszego imienia.
Pozdrawiam wszystkie Anie;)

Dziękuję Wam, ze jesteście...

Dziękuje, że s jesteście ze mną, że zaglądacie i przepraszam jeśli Was zmartwiłam.
Doszłam do wniosku, że nie mogę jednak napisać tego wszystkiego, bo to byłoby nie fair wobec Niej.
Jest mi bardzo sutno bo straciłam przyjaciółkę, taką bratnią duszę, której mogłam powiedzieć wszystko, z którą czułam taką więź siostrzaną, która rozumiałam i czulam się przez Nią rozumiana. 
Która wspierała mnie tak bardzo choć pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
I jest mi tak bardzo smutno bo przytrafiło się Jej coś złego.
Cos trasznego.
Najstraszniejszego z możliwych. 
A ja nie mogę jej pomóc.
Nawet nie mogę Jej już wesprzeć, pocieszyć.

Pożegnała sie tylko i wyjechała.
Nie wiem czy kiedyś wróci.
Mam nadzieję, że tak.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Weselnie...

Byłam w sobotę na weselu...
Mała była bardzo grzeczna, w kościele troche sie powierciła a później prawie całe przyjęcie przespała grzecznie. Dopiero kiedy podawali poranny żurek zaczęła kopać tak że goście siedzący obok i na przeciwko z łatwością mogli to zauważyc;) 
Przeciagała się Dziewczynka ile sił ku radości obserwatorów licznych;)
No i mi też się buźka usmiechnęla bo juz sie zaczęłam martwić, że dziecko tak spokojnie śpi kiedy wokół tyle się dzieje a mama tańczy, śpiewa i wcina kolejne potrawy, że nie przeszkadzała jej głośna muzyka ani basy w głośnikach.
A kiedy wrócilismy do domu znów grzecznie zasnęła dzięki czemu i mama mogła sobie odpocząć;)
Następne wesele w planach dwa tygodnie przed planowanym porodem...
No, nie wiem czy wytrzymamy....

czwartek, 21 lipca 2011

Przyjezdza baba do mechanika... do mechanika kuzyna, zeby nie bylo:(

A właściwie to przyjeżdża.
Autem. 
I tu sie zaczyna cyrk.
Jestem blondynką ale zdecydowanie nie taką jak w dowcipach, a czasami to mam wrażenie ze mechanicy samochodowi tudzież inni "specjaliści" i "fachowcy" tak właśnie mnie traktują;(

Autko moje kochane nie jest nowe więc ma to do siebie ze czasami trzeba je oddać do doktora aucianego coby trochę posłuchał, pochuchał i podmuchał i by w podrózy mnie niczym nie zaskoczyło.
Jakiś czas temu, sugerujac sie internetowymi opiniami ( co prawda wiele ich nie było ale za to pozytywne ) oraz niezłą opinią i ogólnym poważaniem wśród dalszych i blizszych znajomych do  mechanika pełna gębą  a zarazem kolegi mego z dawnych czasów a nawet kuzyna po trosze- nazwijmy go Cześkiem.
Warsztat a i owszem całkiem chyba nieżle wyposażony, zawsze samochodów pełny, umawiać sie trzeba z dużym wyprzedzeniem więc to chyba dobry znak bo jak dużo aut do naprawy znaczy chyba że mechanik dobry. 
Tak myślałam.
Do warsztatu mialam od siebie jakies 30 km więc zainteresowana byłam zaprowadzeniem auta o swicie i odebranie go wieczorem co by w korkach podwarszawskich nie stać a i dnia pracy nie tracić.
Któregoś pięknego, a raczej mokrego, zimnego, jesiennego popołudnia przyjechalam po swoje autko, ktore stało już trzeci dzień i się naprawiało i właśnie dostałam sygnał że mogę je sobie odebrać.
Jakie było moje zdziwienie gdy samochód nie chciał odpalić?!
Ani tak ani siak, nie pali i już. 
Ani groźbą ani prośbą.
Zawziął się czy jak? 
Obraził sie że go zostawiłam na tyle dni?
Tak czy inaczej słuchać nie chce.
Ani mnie ani Czesia.
Poszukiwania więc jaka może być przyczyna że auto takie niekomunikatywne, otwieranie maski, sprawdzanie czy może czegoś nie podłączyli, a może coś podłączyli nie tu, gdzie powinni... 
A został już tylko sam Czesio we własnej szanownej osobie bo pracownicy przed kilkoma minutami skończyli pracę.
No i kto zgadnie co było przyczyną...?
Ja wpadłam na to po chwili choć wydawało mi się to tak absurdalne, niedorzeczne i nieprawdopodobne że wręcz niemożliwe, a zwłaszcza u "takiego" mechanika, ale jednak...
Tak, tak w baku nie było paliwa!
Zostawiłam samochód ze zbiornikiem do połowy pełnym....
No szlag mnie jasny trafił ale cóż było robić? Przebolałam, raczył mnie jaśnie pan Czesio podwieźć na stację najbliższą cobym mogła zatankować (oczywiście za swoje pieniądze) do jakiegoś kanistra bo jakoś w warsztacie też  przypadkiem kropelki nawet nie mieli.....

Niestety to nie była ostatnia z moich przygód w Czesiowym  warsztacie...
cdn.

środa, 20 lipca 2011

Po wizycie...

Wizyta u lekarza przebiegła całkiem spokojnie, tylko znów zapomniałam zapytać o milion rzeczy, nie żebym była jakąś uciążliwą pacjentką która zasypuje biednego doktora setka pytań ale czasem trzeba trochę pytań zadać, niestety chyba skleroza mnie dopada i znów tyle nie wiem... Ale jakos to przeżyję.
Najważniejsze ze wszystko z Małą w porządku, że rzeczywiscie niepotrzebnie stresowalam się tak zmniejszeniem aktywnosci kopniaków Dzidziuśki;) że nogi już mi nie puchną, i żenie ma jak na razie obaw o jakieś zatrucie czy inne niespodzianki ciążowe. 
Na razie Mała jest w ułożeniu pośladkowym czyli generalnie ma wszystko w ... dupci.
Jak tak popatrzeć na ten świat to Mała chyba ma racje;)
 
 
 
Do Panny-Izabelle:
Cholera juz chyba z dziesiaty raz próbuje Ci odpowiedzieć na komentarz i onet mnie wyrzuca ciągle. Mnie, ze swojego "własnego ogródka"?! 
Nie udaje się ciągle więc odpowiem Ci w poście, może w taki sposób go przechytrzę;)
Mała na połówkowym nawet dała się pooglądać, tylko leniwa była i doktor musiał mnie stukać w brzuch żeby łaskawa panienka zechciała sie troche pokrecić;)
Ale wczoraj to miała nas w glębokim poważaniu;)
I tez myslałam ze główka jest tam gdzie była dupka;) Tak jak Ty kiedyś pisałas;)
Ech te nasze Dziewczyny...

wtorek, 19 lipca 2011

Jeszcze jeden kroczek...

Maleńka rzeczywiście w niedziele kopała znacznie więcej. Czasem nawet trochę bolało, ale wizyta u lekarza mnie dopiero zupełnie uspokoi. Opuchnlizna z nóg zeszła zupełnie, znaczy że chyba po prostu byłam za bardzo przemęczona ale fakt tamte dni były pełne biegania, głównie po schodach. Teraz więcej odpoczywam.  
No i byłabym zapomniała, zdałam wszystkie egzaminy w pierwszym terminie;)
Znaczy mam już wakacje;) Znaczy szkołe skończyłam;) I już tylko jeden krok do tytułu: Jeszcze tylko dokończenie pracy i obrona, ale to już tak na luzie;) 
Jak ja marzyłam o tej chwili;) 



piątek, 15 lipca 2011

Nowe hobby.

Remont skończony... uff, ale wyszło bajecznie;)  
Przerosło moje oczekiwania;) Jestem z siebie dumna i z Połówki mojej bo wszystko robilismy razem;) 
Stopy też mam już prawie normalne, no cóż skoro nikt moich kostek szukać nie chciał to widocznie ulitowały sie nade mna i wróciły same;)
Mała też trochę wiecej do mnie stuka. Oststnio moja ulubioną rozrywką jest wygodne siedzenie i patrzenie na poruszajacy sie brzuch;) Tak możecie się smiać ale to naparawde moja ulubiona rozrywka ostatnio. 
Obejmowanie i wpatrywanie sie w brzuszek.
W przyszłym tygodniu wizyta u lekarza i znowu zobaczę Maleństwo;)


Jak ten czas leci... to już 26 tydzień chyba. I coraz bardziej jestem przerażona.
Czy ja potrafię być matką?
Kilka dni temu siostra zostawiła mi pod opieka swoją trzyletnia córeczke. No przeciez biegać trzeba za nią wszędzie, oczy mieć dookoła głowy, uszy też, rąk więcej niż dwie bo mała biegała, wchodziła,  skakała goniła kury, jedzenie psu zanosiła, krowe też chciała karmić...
Po dwóch godzinach nie miałam siły wiec jak ja sobie z mała poradze?
24 godziny na dobę? 
Mam nadzieję że to samo jakos przychodzi bo inaczej to nie wiem co to będzie....

środa, 13 lipca 2011

Niepokój o Maleństwo

Niepokoje sie bo moje Maleństwo jakoś się przez ostatnie dwa dni porusza się jakby mniej:( 
Może to z powodu zmęczenia, bo ostatnio miałam bardzo meczace i stresujące dni (min. sesja).
Jestem niewyspana i zmęczona i mam stopy jak balony, a jeszcze kończe remont więc na odpoczynek szanse niewielkie.
Jejku tak sie boję, ze coś moze być nie tak, a z drugiej strony może ja panikuję? Może wmawiam sobie coś? Może Mała ma prawo być zmęczona razem ze mną i może sobie więcej śpi?
W każdym razie niepokoję sie bardzo....

poniedziałek, 11 lipca 2011

Dzieje sie...

Widzę że Onet znów mnie uszczęśliwił;)
No nie spodziewałam się tego, ale tym razem lepiej to znoszę;)
Postaram sie odpowiedzieć na komentarze, ale pewnie nie dziś... i najpierw odpowiem na maile;)
Dziękuję za wszytkie opinie.
Za te negatywne oczywiscie też.

Dużo sie dzieje ostatnio....
Napisze jak znajdę chwilę...

Do Oli:
Nie wiedzieć czemu przemili Panowie policjanci nie chceili przyjać zgloszenia o zagadkowej kradzieży....

Do Ninki:
Dwóch prywatnych detektywów również odmówiło... Może trzeba by do jekiejś sławy w tej dziedzinie uderzyć? 

sobota, 9 lipca 2011

Okradli mnie....

No i stało się, chyba mnie okradli...
Tak dziś zauważyłam ich brak, brak a nawet muszę powiedzieć, że nadmiar!
Ktoś ukradł mi ...kostki.
Mam teraz nogi jak świnka....

Ech chyba powinnam odpocząć....

Okradli mnie...?

No i stało się, chyba mnie okradli...
Tak dziś zauważyłam ich brak, brak a nawet muszę powiedzieć, że nadmiar!
Ktoś ukradł mi ...kostki.
Mam teraz nogi jak świnka....

Ech chyba powinnam odpocząć....

wtorek, 5 lipca 2011

O bylym mężu dwa słowa jeszcze...

Chyba tym niedawnym postem na temat " zaprzysiężonego męża" wywołałam wilka z lasu...
Już drugi dzień mam rozmowy z byłym;(
I jutro znów ma zadzwonić.
Niestety mój były mąż nie zachował się jak powinien w stosownym czasie i teraz te sprawy ciągle się za nami wloką i jestem skazana na rozmawianie z nim co jakiś czas, a nie są to przyjemne rozmowy...
O mężu moim byłym zaczęłam kiedyś pisać innego bloga, takiego tylko o "trójkącie"  który swego czasu się utworzył, ale jak widać pomino upływu czasu jakos rozstać sie definitywnie nie możemy.
Byliśmy razem  jedenascie lat wiec to chyba sporo żeby poznać choć trochę drugą osobę?
A jednak dopiero po rozstaniu zobaczyłam jaki był naprawde i co dla niego liczy sie najbardziej.
To smutne, ze można być z kims tyle lat a później okazuje się ze jest zupełnie obcym człowiekiem.
Jedno tylko kiedys chciałabym zrobić- podziekować tej jego pannie że mnie od niego uwolniła, naparwde mówie to zupełnie szczerze.
Dzięki temu, że mnie zostawił:
Mam kogos kto mnie naprawde kocha...
I kogo ja kocham....
Lada chwila będę mamą...
Mam nadzieje że zanim zostanę mamą uda mi się zostać też inżynierem ( to było marzenie nie możliwe do realizacji w tamtym czasie)...
Nie musze znosić teściowej która przez te wszytkie lata nie powiedziala do mnie po imieniu...
Nie muszę znosić tej udawanej atmosfery światecznej, imieninowej, niedzielnej...
W końcu jest nornalnie...
Cudownie...
Jestem naprawde szczęśliwa...

 

poniedziałek, 4 lipca 2011

Bieżace sprawy

Mała już sie całkiem mocno rozpycha;)
Czasem w ciągu dnia szaleje, zwłaszcza jak coś jem ale najcześciej to jak się wieczorem położe ona  urzadza sobie turniej "zgadnij mamo, z której strony kopnę" i najczęściej kopie w lewy bok, w prawy zdecydowanie rzadziej.
Strasznie lubię te jej kopniaczki, wtedy tak jakby bardziej czuję że jest;)
Tylko straszne rozstępy robią mi się na brzuszku:( i nie pomaga uzywanie kremu, ale nie daje za wygraną brzuszek smaruje nadal, pewnie byłoby jeszcze gorzej gdybym nie używała kremu w ogóle....No cóz widocznie taka uroda moja i tego stanu....

 Były mąż na wiesć że będę mamą zareagował tak jak się spodziewałam, a nawet chyba przebił moje oczekiwania- zamurowało go na kilka minut. A później wyskoczył z tekstem:
Patrz a myśleliśmy ze któreś z nas nie może mieć dzieci ( "!@#:>"?$- bo przecież, kurwa nie chiał) ( on ma rocznego syna, ale całkiem do niego nie podobny;) ). 
Ech już miałam na końcu języka: Jak widać ja mogę, a ty może powinieneś zrobić badania... ale ugryzłam sie w język, w końcu co mnie to obchodzi po tylu latach.

piątek, 1 lipca 2011

Imprezka...

Imprezka rodzinna ( moje urodziny 30 notabene), około 15 osób w tym dwie małe dziewczynki ( już wczesniej na moim blogu się pojawiające) dookoła głośne rozmowy, śmichy-hihy, no i żeby lepiej widziały to obie weszły na krzesło, oczywiście przytrzymywane przez mamy/babcie/ciocie czy kto tam jeszcze był obok. W pewnym monemcie łup, trzask, pac i płacz przeogromny bo chwila nieuwagi wystarczyła by jedna znalazła się na podłodze a druga na niej.
Nic się na szczęscie nie stało, bo upadek nie był z wysoka ale co krzyku było, nie wiem tylko czy wiecej dzieci płakały czy mamy, ale w każdym razie dobrze sie skończyło rannych nie było i krzesło tez całe.
Kilka minut później kiedy już zapomniały o przygodzie "podstołowej" na stole pojawiła sie jakaś nowa  atrakcja wiec młodsza z nich znów wdrapała sie na krzesło ale tym razem już nie "siama" ale łapie mamę za reke.
Mama mówi:
-Za rączke cię wziać? 
A mała bardzo poważnie
-No przecież spadłam.

Mąż jaki jest kazdy widzi...

Ostatnio moja przyjaciółka, której związek sie posypał (rozstała się z mężem na kilka dni przed urodzeniem ich pierwszego dziecka) zapytała mnie: 
Czy nie lepiej mieć byle jakiego męża, niż wcale? 
Trudne pytanie?
Dla mnie odpowiedź wydaje się bardzo prosta, choć pewnie nie wszystkim się moje zdanie w tej kwestii spodoba. 
Myślę, ze choć przysięga mówi o byciu ze sobą na dobre i złe i w dobrej i złej doli i dopuki.... to jednak czy jest sens być z kimś kto nie szanuje swojej połówki, kto nie kocha, nie jest wierny czy uczciwy? A przecież te słowa tez są w rocie małżeńskiej...
Czy za niedotrzymanie przysiegi jednej strony druga strona musi jej bezwzglednie dotrzymywać i wybaczać? Zazwyczaj wybaczać w nieskończoność?
Czy można usprawiedliwiać zdrady? picie? przemoc? znęcanie się nad rodziną czy to fizyczne czy psychiczne?
Czy powinno się ciagle kochać i wybaczać bo "cię nie opuszczę aż do...".

Miałam męża. Rozstaliśmy sie po  siedmiu latach małżeństwa. Za żadne skarby bym do niego nie wróciła, choć kiedyś go kochałam, choć w dniu w którym wypowiadałam slowa przysiegi byłam przekonana że łączy nas ona na całe życie. 
Niestety stało się inaczej.
Bolało, bardzo bolało i byłam pełna obaw co dalej. 
Byłam po prostu przerażona, głównie tym jak ja sobie poradzę "bez niego"? Byliśmy razem jedenaście lat, wiec nie decyzja o ślubie nie była pochopna...
I gdyby powiedział wtedy słowo, wiem ze wróciłabym natychniast.
Wybaczyłabym wszystko i kochałabym dalej.
A jednak nie wróciłam, wytrzymałam w swoim postanowieniu i wiem dziś, że była to najsłuszniejsza decyzja.
I jakos sobie poradziłam: z kredytem do spłacania, z tym że zabrał całe moje oszczędności, że odeszłam tylko z torbą swoich ubrań i starym samochodem na któy zaciągnięty był kredyt do spłacenia, nia miałam gdzie się podziać bo do rodziców nie chciałam iść po pomoc bo było mi zwyczajnie wstyd.
On został w mieszkaniu, ze wszsytkimi sprzetętami, naczyniami, pościelami ręcznikami kupionymi razem, ja musiałam zaczać od zera bo nawet nie pomyślał że to wszystko było wspólne i należałoby się tym podzielić...
Dziś jestem z siebie dumna ze jendnak znalazłam w sobie tyle siły żeby odejść.
I jestem całkowicie pewna ze lepiej nie mieć męża niż mieć byle jakiego.
Szkoda życia żeby sie męczyć w toksycznym związku.
Samotność we dwoje jest najgorsza z możliwych.


Moja Połówka nie jest moim mężem i pewnie nie będzie nigdy no chyba że kiedyś znowu sie odważę, ale raczej nie....
Kocham go tak po prostu, bez przysięgi ale i ...bez pamięci...
bez kłótni i bez upokorzeń, ze wzajemnym zrozumieniem i wspólnymi planami...
Z cudownym seksem....
I z oczekiwaniem na największy nasz Skarb...