wtorek, 5 czerwca 2018

Nic nowego

Nie wiem czy to życie tak przyspieszyło, czy to ja nie nadążam?
W ubiegłą środę tak sobie marzyłam, że idzie weekend (podobno długi) i w końcu się wyśpię i nadrobię zaległości.
Ha ha ha
Po środowym maratonie od urzędu do urzędu (o matko! miałam dosłać jeszcze jeden dokument pocztą!idę adresować) do domu wróciłam padnięta jak mops, ale i tak tyle rzeczy w domu do zrobienia że nie nie ma mowy, żeby spać iść przed północą.
Czwartek zaczął się leniwie, i cały dzień przesnuliśmy się po podwórku z książkami, tudzież kuflami co tam kto wolał. Klimatyzacja nam w samochodzie padła, co przy tym upale skutkuje tym, że gdzie nie musimy tam nie jedziemy, auto drugie dokonało żywota w warsztacie na Mokotowie tak więc cieszyć się nie ma z czego.
Piątek za to od rana w pracy, miało być lekko i krótko, ale oczywiście jak coś się może zepsuć to na pewno się zepsuje, więc się zepsuło:( nie było ani lekko, ani przyjemnie, tysiąc wykonanych telefonów z przeprosinami za zmianę terminu, za niewykonanie usługi, wrrrr.
Znów w domu późnym popołudniem, a piątek to dzień wspólnych bajek więc jeszcze musieliśmy odhaczyć wspólne kucyki czy też inne leniwce, a w sobotę o świcie pobudka i podróż na Kujawy, bo mamę trzeba było odstawić do sanatorium.
Przy okazji z dzieciakami odwiedziliśmy jedno z przyjemniejszych miejsc dla dzieci jakie znamy-dzieciaki zachwycone, a my padnięci. Wróciliśmy późnym wieczorem, a tu się okazuje, że woda ze stawu prawie całkiem nam zniknęła. W folii musi być jakaś nieszczelność (ale pomimo bodajże dziesięcioletniej gwarancji nie można się doprosić firmy o reakcję i naprawę) do tego jeszcze trzydziestostopniowe upały zrobiły swoje i ryby po dnie stepują .
Po prostu chyba jakiś tydzień kataklizmów, bo jakby wszystkiego było mało to wczoraj kurier nam popsuł zamek w furtce, a dziś rana zapowiedział się elektryk, więc trzeba było wszystko rzucić i jechać do domu, bo elektryka szukamy już ponad rok i to pierwszy, który przyjechał, obejrzał wycenił i nagle..... wziął się do roboty- zazwyczaj kończyło się na tym pierwszym...
Ech, jeszcze czterdzieści minut w tym nagrzanym jak piekarnik aucie i dom.
Nareszcie.
Można w spokoju wstawić pranie, ugotować obiad, ogarnąć dom, zerwać truskawki, podlać ogród, odrobić lekcje, wykąpać dzieci, zrobić kolację, rozwiesić pranie...

5 komentarzy:

  1. Ojejku :O zmeczylam się samym czytaniem! Będzie lepiej...spokojniej. ...kiedyś :)
    Uściski ogromne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo spokój jest najważniejszy...

    OdpowiedzUsuń
  3. błąd! to sanatorium to Tobie się należy, o

    OdpowiedzUsuń
  4. bywało podobnie a i teraz też mamy takie chwile.Może i jest cięzko i w....wiająco ale potem jest co wspominać;) Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Są takie tygodnie, gdy atakują kataklizmy, ale należy pamiętać, że nawet największy kataklizm w końcu mija. Masz za dużo obowiązków, trzeba w końcu odpuścić i odpocząć.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń