wtorek, 29 maja 2018

Ach co to był za ....

... pokaz!
We wrześniu ubiegłego roku zapisałam Starszą na zajęcia taneczne. Pisałam o tym z resztą.
Młodszej się nie dało, ale liczę że we wrześniu już tak.
Przez te kilka miesięcy dzielnie ćwiczyła, choć bywało trudno-na początku miała problemy z dyscypliną, gadała z koleżankami, z którymi jeszcze chwilę temu była w przedszkolu, a tu nagle z dnia na dzień poszła do szkoły a wszystkie koleżanki zostały.
Później było lepiej.
Czasem pochwała, zawsze dużo radości.
 Pewnego razu było strasznie- surowy pan P. wyrzucił jedną z koleżanek z zajęć, tak definitywnie wyrzucił. Było smutno i przykro.
A dziś był finałowy pokaz tego, co nauczyły się dzieci przez ten czas. Tradycyjnie rodzicom nie wolno podglądać zajęć, dopiero na dzień matki organizowany jest wielki pokaz tańca dedykowany zwłaszcza mamom. Taki pokaz odbył się wczoraj.


Ach i och!
Zaprezentowały się wszystkie grupy taneczne- łącznie chyba osiem.
Było bajecznie kolorowo i wzruszająco!
Małe baletnice i kilkuletni hiphopowcy, taniec jazzowy, dance,  pokaz tańca klasycznego przez vice-mistrzów kraju- wychowanków tej szkoły...






Było pięknie! Najbardziej zaawansowana- właściwie zawodowa już grupa dała pokaz, od którego nie można było oderwać wzroku!
Niezamierzenie stałam się też reprezentantką wszystkich matek- bo to mi dyrektor ośrodka kultury podarował piękny bukiet kwiatów dla mam! Strasznie mi było miło, kiedy zszedł ze sceny i przyszedł wprost do mnie.
Starsza występowała pięknie! kilka razy zmyliła trochę kroki- jak prawie wszyscy z jej grupy- ale jakie to ma znaczenie? Była cudna!
Uśmiechnięta, radosna, wyluzowana, wspaniała!
Taka jestem z niej dumna!

osobista tancerka schodząca ze sceny

Młodsza zaraz na początku chciała koniecznie też wejść na scenę, potańczyć. Nie pozwoliłam, wiadomo tłum ludzi, tuż przed występem. Stwierdziła:
-Jak jus skońcą tańcyć to ja tam wejde i ja potańce!- i to nie było pytanie tylko stwierdzenie!
I wiecie co? Przy wychodzeniu z sali widowiskowej faktycznie weszła na scenę i potańczyła. A potem jeszcze wróciła i się ukłoniła pięknie.

sobota, 26 maja 2018







JESTEŚ MAMĄ

W dniu Twoich urodzin kochana córeczko
niech ptaki śpiewają, niech świeci słoneczko.
Radości Ci życzę i szczęścia wszelkiego.
I niechaj Cię nigdy nie spotka nic złego.

Kochana Mamusiu! Tak myślę, że przecież
ten dzień był dla Ciebie jedyny na świecie.
Na ręce mnie wzięłaś, ze szczęścia płakałaś.
I nigdy już potem spokojnie nie spałaś.

Moje nowe życie -To Twoje nowe życie.
Jesteś Mamą!
Moje urodziny -To Twoje urodziny.
Jesteś Mamą!
Moje pierwsze kroki - To Twoje pierwsze kroki
Jesteś Mamą!
Moje wielkie święto - To Twoje wielkie święto.
Jesteś Mamą!

Więc życzę Ci Mamo spokoju i słońca.
Dni wolnych od trudu. Wakacji bez końca.
I marzeń spełnionych,  przyjaciół bez liku.
I pięknych, dla Ciebie pisanych wierszyków.
Chcę, żebyś codziennie budziła się rano
z wesołym uśmiechem.
Bo kocham Cię Mamo! I nie wiem cóż mogę
powiedzieć Ci więcej
Dziękuję Ci Mamo.
Całuję Twe ręce.




słowa:
Elżbieta Buczyńska
muzyka:
Jarosław Piątkowski

wtorek, 22 maja 2018

Sezon wycieczkowy czyli codziennik majowy

Muszę coś napisać, bo mnie wkurza ten post o kuzynce, co spojrzę to się we mnie gotuje.
Najpierw w tym tygodniu na wycieczkę jedzie Starsza, żeby było zabawniej, albo straszniej to zależy, to na zebraniu była mowa o 25 maja- taką datę mam zapisaną w kalendarzu, w wiadomości przypominającej wychowawczyni napisała że 24, a wczoraj powiedziała w klasie że "pojutrze jedziemy na wycieczkę", tak że ten tego w tym tygodniu wycieczka;-)
Pierwszy raz jadą tak daleko, poprzednie to były  na niecała godzinkę jazdy, teraz jadą w lubelskie.
Martwię się jak zawsze, wiadomo.
Kolejna wycieczka to Młodsza- oni jadą w poniedziałek. Dosyć daleko jak na przedszkolaków, i to też stres.
Na kolejną wycieczkę jedzie ..... mama. W końcu udało nam się porozglądać po atrakcjach oferowanych przez nasze miejscowe instytucje i mama będzie się zaznajamiać z sąsiadami oglądając rododendrony.
Aż jestem ciekawa całej tej akcji;-)
Wielkimi krokami zbliża się też Dzień Mamy w szkole, a później na początku przyszłego tygodnia mamy pokaz tańca-dzieciaki od września pilnie ćwiczą pod okiem instruktorów oraz okiem surowego i chamskiego pana Piotra G.  i w najbliższym czasie zaprezentują co potrafią- jest to dosyć pilnie strzeżona tajemnica, dzieci ćwiczą w zamkniętej i zasłoniętej sali, czasem coś się uda podejrzeć przez uchylone drzwi ale generalnie tylko wtedy, kiedy na zajęciach nie ma akurat pana P.

poniedziałek, 21 maja 2018

Rodziny się nie wybiera

Bogobojna. Prawa. Wspaniała.
Lepszy sort z całą pewnością.
Na fb co i raz udostępnia święte obrazki i inne odpusty.
Filmiki (też święte, a jakże).
Cytaty, zwłaszcza papieskie.
Wstawia zdjęcia syna ministranta i zdjęcia odwiedzanych często kościołów.
Udostępnia post- zmanipulowane słowa jednej z matek protestujących w sejmie.
Rozpowszechnia te (nieprawdziwe a na pewno niesprawdzone) informacje.
Ta, która nie tak dawno temu udostępniła zdjęcie własnej  córki na osobistym  spotkaniu z Papieżem.
Ciekawe tylko, że córka jest na tym zdjęciu z plakietką dziecka niepełnosprawnego, którym o ile mi wiadomo, nigdy nie była.
Ale czego się nie robi dla TAKIEGO spotkania, prawda?!

niedziela, 20 maja 2018

Taka niedziela...

Do południa w piżamach, po ogródku. 
Pięknie, ciepło, jasno, kolorowo, pachnąco, ćwietrkająco i śmiechato...

Mamy zatrzęsienie ważek: turkusowe, czerwone, jasnozielone i jakieś takie ogromne...



























Kalosze i piżama to idealne połączenie;-)

Miłej niedzieli;)


piątek, 18 maja 2018

Do d....

Wszystko jest do kitu ostatnio.
Auto.
Zepsuło mi się auto, nie nie o to chodzi, że zostawiłam kawałek Klarki bramy na swoim zderzaku, to akurat drobnostka jak auto ma naście lat to człowiek się takimi rzeczami kompletnie nie przejmuje.
Autowi się zepsuł silnik, bardzo.
Drogo.
Po raz kolejny.
Po prostu ręce mi opadły, chce mi się płakać i najchętniej napisałabym do mechanika żeby sobie zostawili to auto na pamiątkę, ale wiecie co? Boje się że by odpisał, że  wtedy też muszę dopłacić.

Szkoła.
Kolejny temat rzeka. Nie pisałam chyba ze poszłam porozmawiać z dyrektorem. Teraz znów to samo. W tym tygodniu nie było nawet jednego dnia żeby pani była w klasie równo z dzwonkiem, ani jednego dnia. W dodatku mam wrażenie, że wszyscy mają to w dupie dosadnie rzecz ujmując.
Wuefu nie mieli ze trzy tygodnie, czego naprawdę kompletnie nie ogarniam szkołą ma sale, ma boiska, pogoda jest cudna a oni siedzą w klasie, bo tak!

Praca.
Ostatnio po prostu przestaję rozumieć.
Dochodzi obowiązków, które są zupełnie abstrakcyjnie zbędne.
Próbowałam dyskutować, odpuszczam bo to nie ma najmniejszego sensu.

Remont.
 Mieszkanie wygląda jak teren budowy, tektura przyklejona do podłogi, sufit zalany po burzy z ubiegłego roku, ale pomalowany będzie dopiero jak na górze skończymy, bo przecież bez sensu malować przed docieraniem. drabiny, zawory, grzejniki, no w każdym razie gości wstyd zaprosić.

Profesor -lekarz.
Na razie wiem tylko, że jedna konsultacja kosztuje 400zł... a co powie na tej konsultacji i czy na jednej (oby) się zakończy to się okaże.
Tak że widzicie, nie jest tak kolorowo jakby się chciało.
Ale będzie dobrze.
Tego będę się trzymać.


PS jakby tego było mało: kasa na koncie się skończyła, komoputer napisał, że ma błąd krytyczny a excel przesał działac ot tak (nic nie zapisuje, nie poprawia, ani wydruku, ani kopii nic kompleynie nic) i jeszcze mam pusty bak, a o 16 mam byc w wawie:(

wtorek, 15 maja 2018

Dobre i złe wiadomości

Zawsze jest problem od której zacząć.
Zła to taka, że kilka dni temu byłam z mamą u lekarza i niestety okazało się, że dobrze to już było a teraz dobrze nie jest i niezwłocznie  musi udać się na wizytę do specjalisty wyższej klasy niż nasz zwyczajny doktor o dwóch specjalizacjach. I że na jego oko to operacja jest niezbędna i nie należy z tym zwlekać.
Dobra to taka, że po trzech dniach uporczywego dzwonienia udało mi się w końcu połączyć z gabinetem poleconego profesora i lada dzień mamy umówioną wizytę.
Jestem dobrej myśli, profesor jest specjalistą w swoim zawodzie, opinie ma dobre (przecież wiadomo że musiałam poczytać do kogo nas odesłano) no i co tu dużo mówić, szefuje jednemu z oddziałów w dużej klinice a chyba tylko to w obecnych czasach daje jakaś nadzieję na położenie na oddział szybciej niż z normalnej kolejki NFZ.
I nie mówcie mi, że to nieuczciwe, bo nieuczciwie to się państwo nasze zachowuje (jeśli na wizytę czeka się kilka miesięcy a na zabieg często powyżej roku), a jeśli chodzi o bliskich to każdy próbuje im pomóc z miarę możliwości najszybciej. Na razie nic nie jest przesadzone, na wizytę jeszcze czekamy kilka dni, a być może profesorska diagnoza będzie inna w obejdzie się bez użycia skalpela?

niedziela, 13 maja 2018

Maj w ogródku

A tak tylko ku pamięci. W tamtym roku o tej porze chyba było bardziej kolorowo. W ubiegłym tygodniu grad nas stłukł wszystko niemiłosiernie zwłaszcza moją ulubioną serduszkę, ale chyba  i tak nie jest najgorzej.

czwartek, 10 maja 2018

Blondynka w mieście


Co tydzień jesteśmy z dziewczynkami w Warszawie na zajęciach dodatkowych, jedna ma zajęcia a ja z drugą w tym czasie czekam - albo idziemy coś zjeść, albo na zakupy (niedaleko jest niezły market), albo siedzimy w samochodzie, jeśli Młodsza zaśnie i nie daje się obudzić.
Ostatnio wpadłam na pomysł, że przejedziemy się tramwajem. Wiejskie ludzie tak majom że czasem się lubiom tramwajem przejechać. A dziewczynki od dawna już marudzą, że one chcą tramwajem, bo zawsze tylko samochodem jeździmy. Akurat pogoda była dobra, bo ciepło, słonecznie, kapoty mogły zostać w samochodzie i tobołków do targania było mniej. 
Wzięłam wiec Młodszą za rękę i poszłam szukać kiosku z biletami. Nie myślcie sobie że dziewucha ze wsi to zaraz w automacie sobie bilet kupi, nie kupi tylko musi poszukać sklepu z żywym człowiekiem i koniec. 
Żywy człowiek był, ale bilety miał tylko upośledzone, znaczy nie pełne czyli ulgowe. 
W dodatku tylko 75 minutowe czy jakoś tak. No ok, majątku nie kosztują, żywy sklepowy człowiek przekonywał mnie że dwa ulgowe to jak jeden normalny wiec powinno przejść. 
Innych i tak nie było więc...
Poszłyśmy po Starszą, i poszłyśmy na najbliższy przystanek. Myślę sobie: 75 minut to możemy poszaleć i pół świata zjeździć, a że nie byłyśmy centrum to sobie  policzyłam, że dojedziemy do Centralnego i wsiądziemy w tramwaj powrotny. 
Wsiadłyśmy, skasowałam bilety, i pojechałyśmy.
Słuchajcie ile dzieciaki miały radochy z tego tramwaju! 
Jakie one były zachwycone, aż piszczały z radości! 
A tramwaj niski, klimatyzowany, czysty i prawie pusty bo już po godzinach szczytu było, no po prostu bajka.
 Po kolejnej zmianie miejsc (wiadomo z tamtego okna jest na pewno lepszy widok) przypomniałam sobie, że nie pamiętam gdzie te bilety włożyłam. Pamiętałam że na pewno wkładałam je do czegoś w torebce: albo do portfela albo do kosmetyczki z dokumentami, ale pomyślałam, że sprawdzę na wszelki wypadek, bo wyobraźnia mi już podsuwała jak to kontroler rzuca mnie na podłogę i unieruchamia, dzieci krzyczą, wyrzucają nas na przystanek i każą za karę oddać wszystkie nasze hipcie*.
Przejrzałam w tym tramwaju wszystko: portfel, kosmetyczkę, dokumenty, koszulkę z paragonami, których nie mam kiedy wyrzucić, dno torebki- a wierzcie mi że to nie było łatwe, bo chociaż siekiery tam nie noszę, to już jakieś skarpety dziecięce na zapas, gumki, spinki, a nawet może jakiś wkrętak by się znalazł jak by dobrze poszukał. 
Niestety nigdzie nie znalazłam tych pieprzonych biletów. 
Nie ma i koniec. 
Jak kamień w wodę. 
Albo w torebkę.
Wysiadłyśmy na najbliższym przystanku to był Żoliborz, ale nie ma to zupełnie znaczenia dla tej opowieści. Usiadłyśmy w wiacie przystankowej, wyjęłam po kolei jeszcze raz: portfel- przejrzałam dokładnie-nie ma, dokumenty- nie ma, kosmetyczkę-nie ma, wyłożyłam to wszystko na ławkę i przeszukałam dno torebki- nie ma i koniec. 
Poszłyśmy więc na poszukiwania- a jakżeby inaczej- sklepu z biletami, wszak 3,20 czy ileśtam to nie majątek, a lepsze to niż jazda w stresie (znając moje szczęście to kontroler wpadłby na najbliższym przystanku) albo co gorsza drałowanie z dwiema małoletnimi te sześć przystanków na nogach.

Znalazłyśmy, kupiłyśmy, wsiadłyśmy, skasowałyśmy  i przez cała drogę trzymałyśmy w dłoni.

Nie wiem jak to się mogło stać, ale jak widać blondynki są zdolne do najdziwniejszych zachowań, a już blondynki ze wsi to dopiero! 

W portfelu miałam dwa bilety nieskasowane, pisząc notkę zajrzałam do portfela żeby sprawdzić, bo nie pamiętałam -czy to były 70 czy 75 minutowe.... zgadnijcie co znalazłam?


 A o prawdziwych tramwajach, w dodatku śląskich, można poczytać tutaj: Kneziowisko, bardzo przyjemna notka, polecam.






*hipcie- to takie nasze hasło, będąc na Wyspach kupiliśmy słodycze, podobne do naszego Kinder Bueno, ale są w kształcie hipopotamków właśnie, dziewczynki je uwielbiają, i dla "hipciów" są w stanie  zrobić bardzo wiele, a że towar jest u nas niedostępny więc oddanie hipciowych zapasów byłoby karą straszliwą


wtorek, 8 maja 2018

Chyba zmienię typ bloga na polityczny...

Spokojnie, w żadnej polityce nie mam zamiaru się babrać, ani nawet do niej zbliżać, ale jak to mawia Klarka: tytuł musi być chwytliwy  (zwłaszcza że coraz Was tu mniej) aczkolwiek tytuł polityczny raczej powinien odstraszyć niż przyciągnąć.

O polityce będzie pośrednio.
 
Jakiś czas temu jaśnie nam panujący wprowadzili ograniczenia  w obrocie ziemią aby bronić nasz kraj na przykład  przed masowym, nagminnym i bardzo niebezpiecznym wykupem przez obcokrajowców, ale nie tylko, bo naszokrajowcy też nie mogą sobie sobie ziemi ot tak kupić czy sprzedać, a żeby mogli to zrobić muszą spełnić szereg warunków- tak czy inaczej zwyczajny pan Kowalski z Podkarpacia, skończywszy studia na ten przykład architektoniczne, zamierzający się ustatkować, założyć rodzinę, kupić pięć hektarów ziemi na Mazowszu i uprawiać ogórki i z tego żyć, nie może tego zrobić ot tak, tylko musi spełnić szereg warunków (jednym z nich jest zameldowanie od co najmniej pięciu lat w tej gminie, w której chce nabyć owe hektary), mieć dowody na spełnianie tych warunków, złożyć wniosek o uzyskanie zgody, że może zostać rolnikiem na tychże hektarach .
To samo dotyczy pana Nowaka, który te pięć hektarów chce sprzedać- musi uzyskać zgodę na ich sprzedaż. 

To tak w wielkim skrócie. Ogromnym nawet.

Po wyrażeniu oburzenia przez zainteresowanych obywateli spod tej ustawy wyłączono kościół (mogą zarządzać ziemią bez ograniczeń)  i (teoretycznie) wyłączono dziedziczenie.
Teoretycznie. 
Jeśli spadkobierca jest jeden to sprawa jest jasna: staje się właścicielem ziemi rolnej bez względu na to czy spełnia warunki czy nie, ale sprawa się komplikuje kiedy spadkobierców jest więcej. Bo oczywiście bez przeszkód można dziedziczyć udział  w gospodarstwie rolnym, ale przy próbie podziału tego gospodarstwa pomiędzy spadkobierców już wszyscy chętni do posiadania kawałka ziemi (lub jego ewentualną późniejszą sprzedaż) muszą spełniać wymagane warunki, a co najważniejsze zgodę na podział musi wyrazić dyrektor Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa.

To tak żeby było lepiej i łatwiej.


szkoda, że nie da się załączyć zapachu....