Jako że leciałam sama bagażu nie miałam dużo, to znaczy tyle tylko ile w podręcznym się mieści. Problem był tylko z laptopem, bo musiałam go ze sobą zabrać (praca musiała jechać ze mną) ale sam w sobie jest większy niż wymiar bagażu, który można zabrać na pokład, a w bagażu, który oddaje się do luku nie powinno być elektroniki.
Nie znalazłam nigdzie informacji na temat, w jaki sposób poradzić sobie z takim
nadbagażem, miałam go zatem w torbie przy sobie, nikt się nie czepił, choć niektórym pasażerom nakazywano pomiar walizek. W każdym razie laptopa nosiłam przy sobie w torebce, ale tym sposobem zabrakło miejsca na aparat, który zabrałam głównie po to, żeby zrobić jakieś zdjęcia małej osóbce
i to zupełnie bez sensu, bo mój aparat to takie nic, a siostra ma wypasioną lustrzankę.
Ostatniego dnia zapakowałam wszystko co się dało, poważyłam walizkę, laptop, ładowarki, powerbank włożyłam do torby, telefony jak wiadomo do kieszeni a aparat na ramię.
I ruszyliśmy.
Na lotnisku kontrola, która trochę mnie jednak zestresowała, później jeszcze jakieś zakupy,
woda za ponad 10zł, następnie okazało się, że samolot będzie miał opóźnienie, dalej pasażerka siedząca obok narzekająca na wszystko:
że opóźnienie, że nikt nie raczył powiadomić, że pas startowy zajęty i kapitan ogłosił, że musimy czekać kilka minut, że pasażer z tyłu kaszle, że dzieci płaczą- trzeba było nie korzystać z tanich linii, tylko wykupić bilet w normalnych liniach w biznes klasie i nie miałaby pani takich problemów i tak jakoś się to wszystko zakręciło.
Konrtola paszportowa w Polsce poszła za to wyjątkowo szybko. Mile mnie zaskoczyła osobna odprawa dla rodziców z dziećmi-super, te dzieciaki zazwyczaj po locie ledwo żywe, maluchy często płaczą od kiedy tylko samolot zaczyna się zniżać, z samolotu to wiadomo, nim jeszcze schody podjadą tłum się tłoczy do wyjścia, a rodzice z dziećmi gramolą się często na końcu, a tu proszę nie muszą czekać w tek ogromnej kolejce, bo osobne okienko dla nich przygotowano. Leciałam z trzech polskich lotnisk, tylko na tym jednym taka cudna opcja, która faktycznie działa, ale żeby nie przechwalić za bardzo, po odprawie na uruchomienie taśmy z bagażami czekaliśmy ok 20 minut.
W końcu po tych wszystkich "atrakcjach" dotarłam do domu i okazało się, że nie mam nigdzie aparatu.
No i teraz dylemat gdzie został?
Na tej nieszczęsnej kontroli bagażu, gdzie w tym zamieszaniu o nim zapomniałam?
Czy może dalej, kiedy siedziałam w poczekalni i czytałam książkę, może go odłozyłam na krzesło i zapomnaiłąm zabrać? Nie, ta opcja odpadała, bo pewnie zostawienie czegokolwiek uruchomiłoby jakąś procedurę alarmową.
A może w samolocie? Torbę z laptopem miałam pod nogami, przez całą podróż czytałam, jak tylko samolot się zatrzymał tłum ruszył z każdej strony, ta narzekająca siedząca przy oknie też, stała nad głową i musiała koniecznie natychmiast dołączyć do tej kolejki.
Że zginął-trudno,żal ale zdarzają się gorsze rzeczy, ale przecież były na nim osobiste zdjęcia, ba nawet dokładnie nie pamiętam jakie, a jak ktoś zechce je jakoś wykorzystać?
Na pokrowcu wpisany jest co prawda nr telefonu, tyle że dawno już nieaktualny.
Rano napisałam do siostry, żeby sprawdziła czy nie został jednak u nich w domu.
Nie został w domu.... został w samochodzie.